Patrząc na piętrzące się tomy zredagowanych przez Janusza Deglera pism, zastanawiam się, ile trzeba mieć w sobie uporu, dociekliwości i miłości do bohatera swoich prac, aby oddać mu tak wiele z własnego życia.
Laudacja wygłoszona podczas wręczenia Januszowi Deglerowi Nagrody Wielkiego Redaktora na Festiwalu Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie 6 sierpnia 2020 r.
Szanowni Państwo, drogi Panie Profesorze!
Jeden z najwspanialszych polskich edytorów, poeta, tłumacz i wydawca Paweł Hertz zwykł mawiać, że nagrody nie rozstrzygają o wielkości wyróżnionych, ale są wyłącznie jej uznaniem. To nie nagroda zaszczyca tego, kto został nią obdarowany, a odwrotnie – trafnie dokonany wybór laureata czyni zaszczyt nagrodzie. Mam pewność, że tak jest właśnie w naszym przypadku.
Moje wystąpienie nie będzie, bo nie może być, rodzajem uczonej laudacji. Zabraknie w nim dat, wielu tytułów książek, nazwisk autorów, stopni naukowej kariery. Na szczęście bez trudu można do tego dotrzeć. Aby kogoś chwalić, wskazując jego niekwestionowane zasługi, trzeba mieć podobny zasób wiedzy i, co ważniejsze, choćby zbliżony poziom wyczucia i doświadczenia, co osoba, o której przyszło nam mówić. Nie jest to mój przypadek, dlatego wolę się skupić na tym, co sam jako czytelnik Panu zawdzięczam. A przy tym mam nadzieję, że tak ustawiony głos przestaje być zapisem jedynie mojego zachwytu i staje się podziękowaniem złożonym w imieniu legionu hojnie obdarowanych.
Inna trudność, przed którą stoję, to konieczność choćby pobieżnego rozróżnienia między funkcją redaktora i edytora. Szczęśliwie w Pana przypadku obie te aktywności doskonale się ze sobą łączą, bo jest Pan edytorem i redaktorem w jednej osobie, a więc kimś, kto przemawia niejako w zastępstwie autora, dba o wierność literze jego twórczości, komentuje to, co w niej zawikłane, a jednocześnie jest kimś, kto – przygotowując dzieło do druku – nadaje edycji pewien określony porządek i konsekwencję. Takie współistnienie ról, taka wielowymiarowość zdarza się niezwykle rzadko.
Przewodniczy Pan komitetowi redakcyjnemu wydania „Dzieł zebranych” Stanisława Ignacego Witkiewicza. Dzięki Panu wiemy, co Witkacy napisał, o czym pomyślał, co robił, kim był i kim się otaczał. Jest Pan strażnikiem jego pamięci, wytrwałym komentatorem, duchem ożywicielem wszystkiego, co z Witkacym jest związane. Jeśli naprawdę istnieje witkacologia, to nie ma w tej nauce nikogo ważniejszego i bardziej zasłużonego od Pana. Pan tę dziedzinę twórczego namysłu powołał, Pan nią kieruje i dba, aby nie zabrało w niej intelektualnego paliwa i nowych rąk do pracy. Jest Pan też depozytariuszem pamięci o tych, którzy obok Pana latami zabiegali o dzieło Stanisława Ignacego Witkiewicza. A były to postaci wybitne i każda zasługuje na Nagrodę Wielkiego Redaktora: Konstanty Puzyna, Anna Micińska, Jan Błoński. To dzięki Panu ich głos nadal jest słyszalny.
Jest Pan też jednym z twórców polskiej teatrologii. Przyjaźnił się Pan i współpracował z historykami teatru, którzy uczynili z tej dyscypliny prawdziwą sztukę, także sztukę pisania i myślenia, ze Zbigniewem Raszewskim na czele. Pamiętam, jak na pierwszym roku studiów w warszawskiej PWST, zaglądaliśmy stale, z wdzięcznością, a niekiedy – wstyd przyznać – ze złością i przerażeniem do zredagowanego przez Pana trzytomowego „Wprowadzenia do nauki o teatrze”. Dzisiaj nikt rozsądny nie podważa przekonania, że wiedza o teatrze, zwana poza Warszawą teatrologią, może być nauką. Ale dzięki osobom takim jak Pan, o wyjątkowym talencie i sile charakteru bywa też nauką żywą, a czasami staje się również literaturą.
Latami spotykał się Pan i wymieniał listy z Jerzym Timoszewiczem, edytorem Leona Schillera i Jerzego Stempowskiego, który odszedł ze świata tak, jak żył, dyskretnie. A dokonał przecież tak wiele. Mam pewność, że wasza korespondencja czytana będzie jako zapis życia intelektualnego, dwóch wolnych i niesłychanie zajmujących umysłów, pochłoniętych pracą nad tym, aby w sposób twórczy zadbać o przeszłość, przemyśleć teraźniejszość i przygotować się na to, co nadejdzie.
Chyba po raz pierwszy los zetknął mnie z Panem Profesorem przy okazji pracy nad tomem szkiców Jana Kotta „Nowy Jonasz”, który ukazał się pod Pańską redakcją. To było dla mnie wyjątkowe wyróżnienie, dowód zaufania, jak dziś na to patrzę, złożony na wyrost. Obaj wiemy, jak ważna to była książka dla Jana Kotta i jego czytelników i obaj ze smutkiem gotowi jesteśmy przyznać, jak bardzo brakuje nam teraz podobnych edycji, jak wielu autorów, badaczy literatury i teatru spoczywa w czyśćcu naszej pamięci. Opracował Pan również dzieła Tymona Terleckiego i Jerzego Grotowskiego. Był Pan promotorem doktoratów honoris causa obu tych niezaprzeczalnych wielkości, należących jakby do różnych światów, związanych z różnym rodzajem teatru.
Dzięki Panu wiemy, co Witkacy napisał, o czym pomyślał, co robił, kim był i kim się otaczał. Jeśli istnieje witkacologia, to nie ma w tej nauce nikogo ważniejszego i bardziej zasłużonego od Pana
Jak każdy wybitny uczony i ciekawy człowiek ma Pan swoje prywatne zamiłowania. Pańscy znajomi wspominają, że był Pan w młodości koszykarzem, kierowcą rajdowym i na skromną, rodzinną skalę jest Pan plantatorem poziomek. Od lat kolekcjonuje Pan także pocztówki teatralne. Szczęśliwcy mogli jakiś czas temu oglądać je na wystawie we Wrocławiu. A ja przy dzisiejszej okazji przypominam sobie fragment tekstu Zbigniewa Raszewskiego i czytam w nim, że „prawdziwa pocztówka teatralna składa się z trzech warstw. W środku ma duszę, tzn. usztywniający kartonik, na który nakleja się ilustrację odbitą na papierze”. Wolę jednak myśleć, że to Pańskie oddanie, dbałość o szczegół i umiejętność widzenia świata w drobinie, tak, jak to się dzieje także w przypadku dzieł Witkacego, dodaje tym zbiorom duszę. Patrząc na piętrzące się tomy zredagowanych przez Pana pism, zastanawiam się, ile trzeba mieć w sobie uporu, dociekliwości i miłości do bohatera swoich prac, aby oddać mu tak wiele z siebie, z własnego życia. Czasami nawet, mam do Witkacego (bo to głównie o niego tu chodzi) pretensje, że wziął od Pana za dużo, ale szybko się reflektuję i widzę, że to, co Pan zrobił, dawno już wykroczyło poza edytorską opiekę nad dziełem i jest czystym tworzeniem, „umytą duszą w czystej formie”. Witkacy, jak te pocztówki, będzie miał dla mnie zawsze Pański szlif i, jeśli w końcu przełamując mój defekt, w pełni do mnie przemówi, stanie się tak głównie dzięki Panu.
Kiedy przeglądam listę dzieł, nad którymi Pan czuwał, niemal nieskończony katalog Pańskich tekstów i komentarzy, odczuwam wdzięczność. Nie umiem znaleźć innego, lepszego słowa. Wdzięczny jestem także za Pańskie poczucie humoru, za ten uśmiech widoczny na niemal wszystkich Pańskich zdjęciach i traktuję go, jak znak wodny Pańskiego działania. Bo to, co Pan robi, ma w sobie niezależnie od naukowej skrupulatności także wyjątkową, szlachetną lekkość. Na Pańskie 80. urodziny Lech Sokół, kolejny spośród wielkich Pańskich przyjaciół i współpracowników, ułożył poświęcony Panu wiersz, w którym czytamy: „Witkacologii wielkie zagrabił rubieże, / Kto na nią zaś nachodzi, ten od Niego bierze! // Nie bój się, Duszo Prosta, gdy na nią wstępujesz, / To natychmiast Opiekę Deglera poczujesz! / On słodziutkim uśmiechem, dobrze w świecie znanym, / Sił do walki z Potworem przymnaża Wybranym. // On ich szczerze zaprasza: nie bój się Witkaca! / Witkac myśli pogłębia, żywota nie skraca! / Słodki jest łańcuch Jego na duszę włożony, / Jemu będziesz na wieki wybijał pokłony!”.
A mnie pozostaje dzisiaj pokłonić się Panu Profesorowi w imieniu czytelników, organizatorów Festiwalu Języka Polskiego, fundatora nagrody Wielkiego Redaktora, Konsula Honorowego Wielkiego Księstwa Luksemburga – Tomasza Kopoczyńskiego, no i we własnym. Wszystkiego Dobrego, Panie Profesorze…