Dzieje listu Konferencji Episkopatu Polski na temat „zagrożeń rodziny płynących z ideologii gender” niezbyt dobrze świadczą o sytuacji panującej w gronie autorów tego dokumentu. Z całej sprawy wynika według mnie tylko jeden wniosek pozytywny, pozostałe są negatywne.
Wniosek pozytywny jest taki: biskupi nie boją się podejmować tematów niepopularnych, idących pod prąd przemian kulturowych, nie ograniczają się w swych wypowiedziach do wąsko rozumianych kwestii religijnych, chcą być odpowiedzialni także za kształt kultury i systemu wartości współczesnego społeczeństwa. To dobra wiadomość. Religii bowiem nie można ograniczać do kultu i pobożności. „Wiara, która nie staje się kulturą – jak słusznie wskazywał bł. Jan Paweł II – jest wiarą nie w pełni przyjętą, nie w całości przemyślaną, nie przeżytą wiernie”.
Więcej jest jednak, moim zdaniem, wniosków negatywnych. Nie wystarczy bowiem słusznie chcieć wpływać na kształt kultury. Trzeba jeszcze umieć wnikliwie analizować rzeczywistość i odpowiednio komunikować się ze społeczeństwem. A z tym właśnie autorzy listu wyraźnie mają kłopot. Cała sprawa ujawnia potrójną słabość: na płaszczyznach intelektualnej, organizacyjnej oraz medialnej.
1. Najbardziej wyraźne są kłopoty w wymiarze organizacyjnym. Media przedstawiały już, jak różnią się dwie wersje listu (obrazowo pokazują to przezrocza przygotowane przez „Tygodnik Powszechny”). A istnieje także trzecia wersja tego listu – i to nie tylko jako projekt, ale także jako dokument oficjalnie rozsyłany kanałami kościelnymi. Ta trzecia wersja jest jedynie skrótem wersji „pełnej”, bez jakże istotnych uzupełnień, które znalazły się w najbardziej znanej, krótszej wersji ostatecznej.
Odmienne są także zalecane sposoby wykorzystania listu – w jednych diecezjach jest on, decyzją miejscowego biskupa, przeznaczony „do odczytania” w Niedzielę Świętej Rodziny, czasami nawet wyraźnie „w miejsce homilii”, gdzie indziej jedynie „do wykorzystania duszpasterskiego”. Ujawniony list kanclerza kurii włocławskiej wyjaśnia powód tej praktyki: „Ponieważ wielu biskupów wyraziło do jego treści zastrzeżenia, przewodniczący KEP abp Józef Michalik pozostawił do decyzji biskupów diecezjalnych formę jego wykorzystania”. W sumie powstaje z tego olbrzymie zamieszanie. A galimatias powiększa jeszcze biskup kielecki Kazimierz Ryczan, który opublikował własny list pasterski, najwyraźniej uznając, że żadna z wersji nie zwalcza wystarczająco mocno tego „okrutnego współczesnego Heroda”.
2. Nad tym organizacyjnym zamieszaniem nie udało się biskupom zapanować. Kościelne służby medialne, które potrafiły już w przeszłości wykazać się sprawnym działaniem, tym razem skazane były na porażkę. Pomiędzy listami istnieją bowiem istotne merytoryczne różnice. Przykładowo: w oficjalnej wersji skróconej pojawiają się tak znaczące stwierdzenia, których nie ma w wersji „pełnej”, jak: „Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć. […] Kościół jednoznacznie opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć […] Kościół w żaden sposób nie zgadza się na poniżanie osób o skłonnościach homoseksualnych […]”.
Znaczy to, że ktoś, kto opracowywał wersję skróconą, zrozumiał, iż tekst wersji „pełnej” bez tych dopisków zostanie opacznie zrozumiany: jako totalny atak na wszystko, co ma w nazwie słowo „gender” (również akademickie rozważania) i wszystko, co wiąże się z kwestią równości płci czy homoseksualizmem – a to byłoby sprzeczne z zasadami chrześcijańskimi. Redakcyjne poprawki nie zdołały jednak zmienić wymowy całego tekstu.
A trzeba jeszcze dodać, że dłuższą – ostrzejszą – wersję listu zaczęto tu i ówdzie wstydliwie ukrywać. Niby słusznie, bo nie ma się czym chwalić. Katolicka Agencja Informacyjna wycofała ją ze swego serwisu. Ale przecież wersja ta była oficjalnie rozsyłana z Sekretariatu Episkopatu Polski, a diecezja łomżyńska cały czas udostępnia w internecie obie wersje tekstu.
Dziwne to postępowanie z punktu widzenia public relations. Próbowano sformułować bardziej zniuansowany komunikat medialny, ale całkowicie bezskutecznie. A są przecież tak proste metody jak oficjalna prezentacja dokumentu, zwłaszcza dotykającego istotnej kwestii społecznej, podczas specjalnej konferencji prasowej.
3. Blamaż organizacyjno-medialny jest, jak sądzę, konsekwencją decyzji o powierzeniu zadania sporządzenia projektu tego dokumentu jakiemuś radykalnemu autorowi, który postrzega rzeczywistość wyłącznie pod kątem zewnętrznych zagrożeń czyhających na wiarę. Ów anonimowy autor cechuje się także nieumiejętnością rzetelnego relacjonowania opinii, z którymi się nie zgadza, i rozróżniania ziarna od plew – w tym przypadku np. słusznych postulatów równości płci czy niektórych akademickich teorii gender od niebezpiecznej ideologii, która w imię gender mainstreaming usiłuje przebudować świat wartości współczesnych społeczeństw.
Wybitny historyk filozofii, świecki audytor II Soboru Watykańskiego, prof. Stefan Swieżawski często powtarzał przypisywaną św. Tomaszowi z Akwinu zasadę myślenia: multum affirma, pauca nega, frequenter distingue, czyli: „wiele potwierdzaj, mało zaprzeczaj, często rozróżniaj”. Autorowi/autorom listu KEP o gender zabrakło tej umiejętności. Odwrócili Tomaszowe proporcje: zasadniczo wszystko odrzucają, niczego nie potwierdzając i niewiele rozróżniając. Mieszają zagrożenia rzeczywiste z wyimaginowanymi. Do worka z napisem „ideologia gender” wrzucają prawdy, półprawdy i nieprawdy. W worku tym znajdują się wszystkie niebezpieczne zjawiska kulturowe, nawet niemające nic wspólnego z postulatami gender. Jedynie krótsza wersja listu KEP zaczyna rozróżniać ziarno od plew, ale czyni to śladowo.
Nie sposób w tym miejscu szczegółowo ukazywać mielizny, na jakie wpadli autorzy listu KEP. Próbą intelektualnego rozwikłania dylematów wokół gender – zwłaszcza: gdzie kończy się obiektywna analiza społeczno-kulturowych stereotypów płci, a zaczyna ideologia – zajmiemy się w następnym numerze kwartalnika WIĘŹ, który ukaże się na początku marca 2014 r. Już dzisiaj zapraszamy do lektury.
Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.
Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.
Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:
4. Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia organizacyjna. Skoro „wielu biskupów wyraziło do jego treści zastrzeżenia”, to dlaczego list zyskał jednak status oficjalnego stanowiska całej Konferencji Episkopatu Polski? Czy w tak istotnej kwestii arytmetyczna większość wystarczy? Czy nie można było zaprosić dodatkowych ekspertów (a zwłaszcza ekspertki), by dopracowali argumentację, pod jaką mogliby się podpisać wszyscy pasterze Kościoła w Polsce? Czy konieczne było używanie języka wojny kulturowej w dokumencie KEP? Czy troski o przyszłość małżeństwa i rodziny nie można było wyrazić w inny sposób?
Czy – prezentując sytuację polskich rodzin – nie należało nawiązać także do innych niepokojących zjawisk? Pamiętam np. cytowane w kwietniu br. w „Rzeczpospolitej” wyniki badań przeprowadzonych na Mazowszu i Śląsku, ujawniające dramatyczny zanik więzi rodzinnych i bliskości między rodzicami a dziećmi. Wedle tych badań rodzice nie przytulają prawie 70 procent uczniów podstawówek, a ponad połowie dzieci rodzice nie czytali bajek. Przecież to nie wina ideologii gender… Czy nie należałoby w tej sytuacji tworzyć parafialnych akademii dialogu w rodzinie?
I jeszcze wyznanie osobiste. Jako autor „Parami do nieba”, książki o duchowości małżeńskiej i nowym modelu świętości, jakim jest para małżeńska, od lat usiłuję głosić w różnych kościelnych gremiach – od małych wspólnot i parafii poczynając, a na Synodzie Biskupów kończąc – Dobrą Nowinę o małżeństwie i rodzinie. Spotkałem setki par małżeńskich, którym – tak jak mnie i mojej żonie – szczególnie bliska jest uroczystość Świętej Rodziny. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nasi biskupi kolejny już raz wykorzystują to święto do przestrzegania przed zagrożeniami, zamiast do ukazywania nieporównywalnego piękna i przepastnej głębi katolickiej wizji małżeństwa.








