Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Rezygnacja jak oddychanie

Dariusz Jemielniak. Fot. Wikimedia Foundation Board

Jednostka w starciu z gigantami technologicznymi ma naprawdę niewielkie szanse. Potrzebna jest regulacja – dostrzeżenie, że sieci społecznościowe pełnią funkcje użyteczności publicznej, podobnie jak operatorzy wodociągów czy prądu – mówi prof. Dariusz Jemielniak.

Ewa Buczek: Dostęp do informacji nigdy nie był tak prosty jak dziś. Jednak to zjawisko ma swoją ciemną stronę – każdego dnia jesteśmy bombardowani setkami danych. Jest ich nie tylko za dużo, ale w większości są również niskiej jakości – chaotyczne, niespójne, nieaktualne, pozbawione kontekstu. Jak ten nieustający szum informacyjny, w którym jesteśmy na co dzień zanurzeni, wpływa na nasze funkcjonowanie?

Dariusz Jemielniak: Stały nadmiar informacji wywołuje wiele skutków. Po pierwsze, jesteśmy permanentnie przemęczeni i musimy poświęcać sporo wysiłku na to, aby odróżniać sygnał od szumu. Po drugie, ciężej nam przychodzi rozpoznawanie prawidłowej hierarchii informacyjnej, np. zrozumienie, że nauka, choć jest oczywiście niedoskonałym sposobem tłumaczenia świata, nadal jest sposobem najlepszym i najbardziej niezawodnym – podczas gdy wszelkie szamańskie opowieści, choć kulturowo bardzo nęcące (któż nie doceni pięciu tysięcy lat tradycji czy harmonii z naturą), stanowią po prostu piękne opowieści, nieweryfikowane, a zatem potencjalnie także niebezpieczne. Szum informacyjny podsyca dezinformację i ułatwia hochsztaplerom naciąganie ludzi, którzy są zwyczajnie zagubieni, nie potrafią wyłowić rzetelnych informacji i na ich podstawie podejmować decyzji.

Oczywiście szum informacyjny nie jest jedynym powodem narastającej dezinformacji. Istotniejszym jest chociażby to, że sieci społecznościowe opierają swój model biznesowy na angażowaniu emocjonalnym i czasowym użytkowników i użytkowniczek, co oznacza, że podstawowym kryterium wyświetlania określonych wpisów jest ich wiralność, a nie sensowność. Nie ma jednak wątpliwości, że szum informacyjny także się do problemu znacząco przykłada. W końcu kiedy jest głośno, zaczynamy się przekrzykiwać, żeby cokolwiek usłyszeć.

Nasze mózgi nie są gotowe na taki natłok danych?

– Ludzki mózg na co dzień przetwarza niewyobrażalne ilości informacji – nawet zwykłe chodzenie po ulicy wymaga naprawdę złożonych zdolności ich obrabiania. Widać to zresztą dość dobrze, kiedy tworzy się maszyny, które mają sobie z tak pozornie prostym zadaniem poradzić, zwłaszcza w nie do końca określonym otoczeniu. Jednak choć nasze mózgi mają ogromne zdolności adaptacyjne, nie są stworzone do gwałtownego przetwarzania aż takiego zalewu faktów i danych.

Nauka, choć jest oczywiście niedoskonałym sposobem tłumaczenia świata, nadal jest sposobem najlepszym i najbardziej niezawodnym – podczas gdy wszelkie szamańskie opowieści są nieweryfikowane, a zatem potencjalnie niebezpieczne

Jednocześnie mózgi są przystosowane do zwracania uwagi na sygnały z otoczenia (to w końcu ewolucyjnie istotne, aby reagować na zagrożenie), dlatego każdorazowo reagujemy na bodziec i tak łatwo wciągamy się w monitorowanie strumienia informacji, zamiast go ograniczyć. To z kolei sprawia, że choćbyśmy nie wiem jak się starali zapanować nad tym chaosem bodźców, to coraz trudniej nam wychwycić szerszy obraz, zauważyć dłuższy trend czy wyłowić to, co jest istotne i nieprzemijające.

Czy można wskazać moment „przesilenia”, od którego nasze życie zaczęło się zmieniać pod wpływem natłoku informacji?

– Jednoznacznie jest to trudne – narastająca nadprodukcja informacji jest widoczna na przestrzeni ostatnich stu lat, a nawet dłużej. Tym niemniej gwałtowny skok widać w ciągu ostatnich 20 lat. Gdybym miał wskazać konkretną cezurę czasową, powiedziałbym o roku 2007 – wtedy sieci społecznościowe przeżyły ogromny boom. Fakt, że ludzie zaczęli masowo uczestniczyć w niezawodowym życiu społecznym za pośrednictwem internetu, oznacza nie tylko różnicę w ilości informacji, ale również w ich jakości. Obecnie już niemal każda sfera życia opiera się także na zarządzaniu strumieniami informacji.

To widać chociażby w relacjach zawodowych – rozkwit komunikatorów internetowych sprawił, że właściwie całą dobę możemy być w pracy i odpowiadać na czacie na pytanie szefa, leżąc już w łóżkach.

– Faktycznie, zacieranie się granic między pracą a sferą prywatną gwałtownie postępuje, a obecna pandemia je tylko nasili. Kiedyś całkowicie akceptowalne było to, że z pracownikiem nie było kontaktu poza godzinami pracy, wyjąwszy sytuacje krytyczne. Obecnie coraz rzadziej się zdarza, że ktoś na e-mail wysłany w piątek po 16.00 odpowiada dopiero w poniedziałek po 8.00.

Przyznam, że sam nie odbieram tego zacierania tak dotkliwie jak bijący na alarm badacze i badaczki – sądzę, że istotniejsze są zmiany w relacjach władzy i zależności, a nie akurat to, że uczestniczymy w komunikacji z częstszymi interwałami. Bo przecież są i pozytywy rewolucji cyfrowej, jak choćby możliwość pracy z dowolnie wybranego przez siebie miejsca. Trzeba jednak od razu zauważyć, że przywilej korzystania z dobrych stron pracy zdalnej dotyczy głównie zawodów wysoko ulokowanych w hierarchii społecznej.

Ale również takie osoby podlegają presji bycia cały czas w zasięgu.

– Dlatego właśnie władza i relacje hierarchiczne są tu kluczowe – jeżeli pracownicy i pracowniczki czują imperatyw, by odpowiadać na emaile w czasie weekendu, to jest realny problem. Jeśli natomiast robią to, bo autonomicznie podjęli taką decyzję – np. dlatego, że źle znoszą odkopywanie się z natłoku korespondencji w poniedziałek – to sprawa wygląda już inaczej. Choć od razu trzeba zastrzec, że osobom, które są na górze drabiny decyzyjnej, zwykle wydaje się, że wszystko gra, bo nie ma żadnego polecenia czy przymusu pracy całą dobę. Tymczasem kultura organizacyjna w firmie i domniemanie oczekiwania na odpowiedź mają bardzo silny wpływ na zachowania i warto o tym pamiętać.

JAK MANIPULUJĄ NAMI ALGORYTMY

Nie sposób uciec od truizmu, że przywileje związane z nowymi technologiami pozostają dla wybranych, natomiast problemy, jak chociażby narastający fonoholizm, mogą spotkać każdego. Tym bardziej że wielcy gracze rynku medialnego usilnie pracują nad tym, żebyśmy nie mogli oderwać się od komputerów i telefonów. Czy możemy się przed tym bronić?

– Pojedynczy konsumenci mają bardzo niewielki wpływ na to, jak używamy narzędzi i technologii. Częściowo wynika to z funkcjonujących modeli biznesowych. Przykładowo: w przeszłości były podejmowane próby tworzenia płatnych sieci społecznościowych czy też wąskich, jakościowych sieci nastawionych na niewielką liczbę kontaktów, ale żadna z tych platform nie stała się na tyle popularna, żeby z perspektywy biznesowej stać się atrakcyjną inwestycją. Zadziałało tu prawo Metcalfe’a, mówiące o tym, że wartość sieci rośnie wykładniczo wraz z liczbą użytkowników – inaczej mówiąc, sieć jest tym więcej warta, im więcej jest w niej osób. Telefon ma wartość zerową, jeśli nikt inny nie posiada takiego urządzenia. Zatem nie mamy wpływu na to, jak giganci technologii tworzą swoje urządzenia, mamy jedynie wybór, czy z nich korzystać, czy nie.

Choć nasze mózgi mają ogromne zdolności adaptacyjne, nie są stworzone do gwałtownego przetwarzania aż takiego zalewu faktów i danych

Z odpowiedzialnym i bezpiecznym korzystaniem z nowych technologii wiąże się jeszcze jedna sprawa – konieczność wprowadzenia odpowiednich regulacji. Podobnie jak w przypadku organizacji ruchu drogowego czy też reguł zachowania się, kiedy dojdzie do pożaru, także w obszarze sieci społecznościowych i różnego rodzaju narzędzi komunikacyjnych bardzo jasno powinny być określone reguły postępowania, obowiązujące dla wszystkich stron. RODO czy regulacje internetowych „ciasteczek” to przykłady tego typu działań, ale to kropla w morzu – musimy dojść do sensownej regulacji kwestii prywatności, abyśmy np. mogli swobodnie dzielić się danymi o swoim zdrowiu ze światem nauki i systemem ochrony zdrowotnej bez ryzyka wycieku do ubezpieczycieli czy komercyjnych firm. Potrzebne są procedury, systemy, dobre praktyki, a także surowe kary za naruszenia. Nikt z nas indywidualnie się z tym nie upora.

Wspomniał Pan, że jako jednostki nie mamy wpływu np. na sposób konstrukcji aplikacji, ale mamy wybór, czy z niej skorzystamy. Tylko czy naprawdę jesteśmy w takim wyborze całkowicie niezależni?

– Oczywiście, że nie. Wielkie firmy mają całe zespoły analityczne, które badają najdrobniejsze niuanse, jak odcień tła czy położenie tekstu, aby zwiększać atrakcyjność przekazu dla typowego odbiorcy – a rychło także dla konkretnej osoby. To mieszanka ewolucyjno-kulturowa i niestety mamy niewielki wpływ na to, jak na nas oddziałuje. Przekonanie, że zwykły człowiek ma jakiekolwiek szanse w starciu z korporacją, w której setki świetnie opłacanych fachowych osób pracują dzień w dzień nad tym, aby sieci społecznościowe i aplikacje naprawdę wciągały swoich odbiorców, jest kompletną fikcją.

A może wiedza, jak działają takie mechanizmy, mogłaby pomóc nam się przed nimi bronić?

– Oczywiście świadomość jest istotna – tak samo jak wiedza o dietetyce na pewno pomaga w odchudzaniu się, a wiedza o tym, jak nikotyna działa na mózg, odrobinę ułatwia zwalczanie uzależnienia. Jednakże podobnie jak w dwóch powyższych przypadkach sama wiedza nie wystarczy. Zarówno sieci społecznościowe, jak i serwisy użytkowe, np. Netflix, czy nawet aplikacje, jak Uber, są tak konstruowane, żeby nie można było się od nich oderwać. Stoi za tym mnóstwo badań, które podpowiadają, co zrobić, żeby dana osoba obejrzała jeszcze jeden odcinek serialu, a kierowca pojeździł dla Ubera jeszcze jedno zlecenie więcej.

Są i pozytywy rewolucji cyfrowej, jak choćby możliwość pracy z dowolnie wybranego przez siebie miejsca. Przywilej korzystania z dobrych stron pracy zdalnej dotyczy jednak głównie zawodów wysoko ulokowanych w hierarchii społecznej

Dlatego powtórzę: jednostka w takim starciu ma naprawdę niewielkie szanse. Potrzebna jest regulacja – dostrzeżenie, że sieci społecznościowe pełnią funkcje użyteczności publicznej, podobnie jak operatorzy wodociągów czy prądu. Prawa osób używających sieci społecznościowych powinny być jasno określone, a od tych sieci powinniśmy móc wymagać przestrzegania konkretnego kodeksu postępowania.

A jeśli nawet nie możemy wpływać na to, jak na nas oddziałują nowe technologie, to może chociaż warto wiedzieć, w jakim celu to robią?

– W sieciach społecznościowych celem jest wydobywanie od nas informacji na temat naszych preferencji i zachowań oraz zatrzymywanie nas w serwisie jak najdłużej, żebyśmy zobaczyli jak najwięcej reklam (które są targetowane specjalnie pod nas). W systemach sprzedażowych oczywiście chodzi o to, abyśmy kupili produkty określonej marki i w określonej ilości. We współczesnym kapitalizmie zazwyczaj oznacza to radykalną nadkonsumpcję. Bardzo niewiele osób dziś uważa, że lekko znoszone ubranie powinno być wręcz powodem do dumy jako przejaw tego, że szanujemy środowisko i nie poddajemy się psychozie zakupowej.

Czyli jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze?

– Rolą algorytmów jest przykuć i utrzymać naszą uwagę. Ona jest dziś supercenna, bo przekłada się na decyzje zakupowe. Ogólnie rzecz biorąc, system kapitalistyczny opiera się na handlu ideologiami, sprzedawaniu marzeń, a także budowaniu fasady – pokazywaniu innym, jak bardzo jesteśmy młodzi, piękni, bogaci i stylowi. Ponieważ rynek jest mocno konkurencyjny, trwa zażarta walka o naszą uwagę. Zwycięzca dostaje możliwość prezentacji określonej wizji i ideologii, a co za tym idzie – perswazji prowadzącej do zakupu.

WŁĄCZYĆ SELEKCJĘ TREŚCI

W kontekście szumu informacyjnego niezwykle ciekawe wydają się słowa Stanisława Lema, który już w 1968 roku pisał w „Głosie Pana”, że „rozpoczyna się wielkie rozmrowienie, skoro został przekroczony – nikt nie wie dokładnie kiedy – próg, za którym zapas nagromadzonej wiedzy już nigdy nie zostanie ogarnięty przez jakikolwiek pojedynczy umysł. Nie tyle wzbogacać ową wiedzę, ile najpierw unieważniać jej olbrzymie złoża tam, gdzie zalega drugorzędna, a tym samym zbędna informacja – to wydaje mi się pierwszą powinnością nowej nauki. Techniki informacyjne utworzyły sytuację raju, w którym rzekomo każdy, kto by tego chciał, może poznać wszystko, lecz jest to kompletna fikcja. Wybór równający się rezygnacji jest nieunikniony – jak oddychanie”. Czy musimy nauczyć się rezygnować?

– Myślę, że ludzka cywilizacja w dużym stopniu opiera się na wytworzeniu specyficznej zdolności rejestrowania i przekazywania dalej wiedzy, którą kolejne pokolenia udoskonalają. Człowiek, rozumiany jako carte blanche, w całkowitym oderwaniu od społeczeństwa, nie jest skokowo mądrzejszy od szympansa. Jednakże ludzkość – wraz z językiem, kulturą, otoczeniem technologicznym – rozwija się właśnie dzięki temu, że możemy powolutku dokładać malutkie cegiełki wiedzy do ogromnego zamku, który zbudowali przed nami inni. Nauka to wspinanie się na ramiona wcześniejszych gigantów, jak obserwował Newton. Dlatego tak groźne są zakusy anty- i alternaukowych ideologii – bo one co prawda oferują lekkostrawne narracje, a także piękne wizje, ale zwyczajnie nie są w stanie wznieść się systematycznie w zakresie rozumienia świata ponad poziom nawet wybitnej, ale jednostki.

Powstaje natomiast pytanie, kiedy dojdziemy do sytuacji, w której system ludzkiej wiedzy będzie tak przesycony, że jej rozwijanie będzie już po prostu niemożliwe. Gdzieś ta wyporność jest – w końcu jeżeli trzeba kilkadziesiąt lat uczyć się, aby osiągnąć poziom mistrzostwa w bardzo wąskiej dyscyplinie, to powstaje pytanie, ile takich dyscyplin jesteśmy w stanie jako ludzkość posiadać i ilu potrzeba wybitnych jednostek, aby utrzymać poziom bez regresji. Jeszcze chyba nie dotarliśmy do tego progu, ale wydaje się całkiem możliwe, że kiedyś z podziwem będziemy patrzyli na technologie z przeszłości i nie będziemy w stanie ich odtworzyć.

Mówi Pan o teorii nauki, a tymczasem w skali jednostkowej internet w trzymanym w ręku smartfonie jest właśnie tym „rajem, w którym rzekomo każdy, kto by tego chciał, może poznać wszystko”. Tyle tylko, że to iluzja. Informacji jest tak dużo, że musimy nauczyć się je selekcjonować. W jaki sposób selekcjonować treści, które chcemy przyswajać?

– Na pewno dobrze jest mieć pewne pojęcie o tym, jak w ogóle funkcjonuje nauka i tworzy się wiedza. Czyli na przykład o tym, że doniesienie prasowe, iż jakiś koncern zaczyna prace nad szczepionką, niczego wielkiego na tym etapie nie oznacza. Albo o tym, że nawet jeśli jedno badanie czegoś dowodzi – zwłaszcza gdy inne badania mówią coś odwrotnego – to nie ma się czym ekscytować, tylko trzeba poczekać na dalsze prace.

Warto też zdawać sobie sprawę z zasady GIGO – garbage in, garbage out. Jeżeli czytamy wyłącznie prasę bulwarową i serwisy plotkarskie, powinniśmy przynajmniej wiedzieć, że niewiele wiemy. Rzetelnych informacji szukajmy gdzie indziej. Warto oswajać się ze światem nauki – nawet przez publikacje i magazyny popularyzatorskie.

Nie mamy wpływu na to, jak giganci technologii tworzą swoje urządzenia, mamy jedynie wybór, czy z nich korzystać, czy nie

Zasoby informacyjne są teraz tak duże, że wyłowienie z tego ogromnego śmietnika czegoś nadającego się do strawienia to naprawdę nie lada sztuka. Dlatego krytyczne myślenie i autoograniczanie są coraz cenniejsze.

Czy ostatnie miesiące przymusowej izolacji – gdy bez tak wielu rzeczy musieliśmy się obejść – mogły paradoksalnie stać się ćwiczeniem z rezygnacji?

– Szczerze wątpię. Akurat pandemia to skok na główkę w zalew informacyjny i gwałtowne przerwanie bariery praca–dom. Ponadto izolacja to także bardzo duży stres dla naszej psychiki, rozładowywany m.in. masową konsumpcją mediów elektronicznych.

Powinniśmy pilnować się bardziej niż zwykle?

– Myślę, że w sytuacji pandemii nie powinniśmy być dla siebie zbyt surowi. Jeśli nasze dziecko na co dzień nie ogląda telewizji, nic się nie stanie, gdy spędzi godzinę czy dwie, z wypiekami na twarzy siedząc przed YouTube’em czy Netflixem – pod warunkiem oczywiście, że mamy kontrolę nad tym, co ogląda. Obecnie kluczowe jest to, żebyśmy dbali o kondycję psychiczną całej rodziny – to nie jest czas na ascezę i ambitne cele.

Oczywiście treści trzeba wybierać pod kątem tego, co chcemy uzyskać. Ja np. uczę się nowego języka programowania, więc czytam dużo poradników rozwiązywania konkretnych problemów programistycznych, ale także oglądam sporo komedii, żeby się odprężyć. Proponuję wychodzić od swoich potrzeb i po prostu słuchać siebie – w czasach obecnego kryzysu konsumujmy takie media, które powodują, że czujemy się lepiej, pomagają nam odpocząć, względnie rozwijać się. To zresztą dobra zasada także i poza pandemią.

W świecie przed pandemią natłok informacji wcale nie był przecież mniejszy niż obecnie. Jak możemy dbać o siebie pod tym kątem?

– Warto chociażby uprawiać sporty. Niezależnie od kondycji fizycznej jakieś formy aktywności są zawsze wskazane. Ja przed pandemią trzy razy w tygodniu chodziłem na brazylijskie jiu-jitsu, bo dla mojej ulubionej krav magi, w której niedawno uzyskałem czarny pas, nie mogłem znaleźć dobrego klubu. Warto mieć okresy wyłączania się od mediów – pobiegać czy chociaż pójść na spacer. Na pewno też należy trzymać się zasady, że czas z rodziną jest offline, a jeśli to niemożliwe, to w wariancie minimum chociaż posiłki.

Możemy powiedzieć, że selekcja treści to kluczowa kompetencja przyszłości?

– Nawet więcej. To kluczowa kompetencja tu i teraz, wraz ze zdolnością długotrwałej koncentracji. To są coraz rzadsze umiejętności i warto je pielęgnować i doceniać u innych.

W dobie multitaskingu i milionów rozpraszaczy umiejętność długotrwałej koncentracji zdaje się luksusem. Można ją odzyskać?

– Oczywiście, że można, wymaga to po prostu wysiłku. Tak samo jak każda zdrowa i sprawna osoba może przygotować się do przebiegnięcia maratonu, tak też prawie każdy z nas jest w stanie pracować nad swoją zdolnością koncentracji. Problem w tym, że podobnie jak w wypadku maratonu wymaga to od nas długotrwałego, stałego wysiłku treningowego, a z tym różnie bywa.

Ciężko jest codziennie utrzymać samodyscyplinę. Zachęcam do robienia tego małymi krokami – nie ma sensu tworzyć sobie nierealnie ambitnych planów

Zaobserwowałem ostatnio ciekawą rzecz związaną ze współtworzoną przeze mnie platformą InstaLing.pl, najpopularniejszym obecnie w Polsce darmowym narzędziem wspomagania pracy nauczycieli języków, które wykorzystuje inteligentną optymalizację tzw. krzywej zapamiętywania do nauki słownictwa i struktur gramatycznych. Z powodu pandemii liczba uczniów skoczyła nam obecnie do 220 tysięcy w każdym tygodniu. Ale przecież dla nauczycieli i uczniów to było istotne ułatwienie także i wcześniej. Dlaczego nie sięgali po nie wtedy? Dlaczego tak duża grupa nauczycieli i uczniów odpada w trakcie każdego semestru? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta: praca z tą platformą wymaga systematyczności. Co z tego, że 10 minut dziennie to znacznie mniej niż dwie godziny tygodniowo jednym zrywem, skoro najtrudniej właśnie o systematyczność, a nie heroizm?

Tak samo jest z długotrwałą koncentracją: ciężko jest codziennie utrzymać samodyscyplinę. Zachęcam do robienia tego małymi krokami – nie ma sensu tworzyć sobie nierealnie ambitnych planów („w wakacje wreszcie będę mieć czas i napiszę doktorat”). To nie są de facto plany, tylko marzenia, w dodatku służące przede wszystkim temu, żebyśmy usprawiedliwiali swój brak aktywności tu i teraz. Z koncentracją zacznijmy od prostego ćwiczenia – dwudziestominutowych sprintów, w trakcie których naprawdę robimy wyłącznie jedną rzecz. W ogóle warto myśleć o krótkoterminowych celach, znacznie łatwiej jest się ich trzymać.

Może części problemów związanych z umiejętnością korzystania z nowych technologii dałoby się uniknąć, gdyby w programie nauczania szkolnego wprowadzić odpowiednio sprofilowaną edukację medialną?

– Jestem raczej zwolennikiem programów krytycznego myślenia jako takiego. Ono jest nadrzędne i ma zastosowanie także wobec tradycyjnych mediów. Krytyczne myślenie nie opiera się na bezmyślnym kwestionowaniu wszystkiego, ale na nieprzyjmowaniu każdej informacji bezrefleksyjnie. Weźmy na przykład kwestię wyników badań medycznych. Wbrew pozorom bardzo mało osób potrafi je właściwie odczytać, choć przecież formułowane są zazwyczaj bardzo precyzyjnie. Tymczasem całkiem inteligentni ludzie potrafią wyciągać z nich zupełnie nieuzasadnione i bardzo daleko idące wnioski.

Wesprzyj Więź

Krytyczne myślenie to także myślenie algorytmiczne. Ono jest bardzo potrzebne, bo ułatwia funkcjonowanie w świecie. Jest taki dowcip – trzech matematyków przychodzi do baru, a barman pyta: „Czy wszyscy pijecie piwo?”. Pierwszy matematyk odpowiada: „Nie wiem”, drugi: „Nie wiem”, a trzeci: „Tak”. Kto nie rozumie tego dowcipu, ma prawdopodobnie w życiu trudniej. ˇ

Dariusz Jemielniak – prof. dr hab. W Akademii Leona Koźmińskiego kieruje katedrą MINDS (Management in Networked and Digital Societies). Jest też associate faculty w Berkman-Klein Center for Internet and Society na Harvardzie i członkiem Rady Powierniczej Fundacji Wikimedia. Wydał m.in. książkę The New Knowledge Workers, analizującą przemiany w miejscu pracy w środowisku programistów.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź”, lato 2020

Podziel się

2
Wiadomość