Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kościół nie stoi ponad prawem

Biskupi w Świdnicy, 13 czerwca 2019 r. Fot. Episkopat.pl

Sprawy finansowego zadośćuczynienia były traktowane najczęściej jako atak na Kościół. Po dzisiejszym wyroku Sądu Najwyższego biskupi muszą swoje podejście głęboko przemyśleć.

Z dniem 31 marca 2020 r. w życiu Kościoła w Polsce zaczyna się nowa epoka – przynajmniej w kwestii podejścia do finansowych zadośćuczynień dla osób krzywdzonych przemocą seksualna przez duchownych. Oto nieodwołalnie jasne stało się, że w wielu przypadkach wypłacanie takich odszkodowań może być nakazywane przez sądy nawet bez stwierdzenia bezpośrednich zaniedbań ze strony instytucji kościelnych.

Właśnie tej prawnej kwestii dotyczy dzisiejsza decyzja Sądu Najwyższego w sprawie kasacyjnej złożonej przez zgromadzenie chrystusowców. I o prawnym wymiarze sprawy dziś piszę. Kwestie moralne nie ulegają wątpliwości, sam pisałem o nich już ponad trzy lata temu, a także później.

Płacić? Nie płacić! A jednak płacić!

Rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego nie pozostawia wątpliwości interpretacyjnych. Merytorycznie skarga kasacyjna dotyczyła kwestii, czy sąd niższego szczebla słusznie uczynił, stosując wobec zgromadzenia zakonnego art. 430 Kodeksu cywilnego.

Do niedawna panowało w Polsce – przynajmniej w kręgach kościelnych, bo wśród prawników już niekoniecznie – przekonanie, że instytucje kościelne nie mogą być obciążane wypłacaniem finansowych zadośćuczynień za krzywdy wyrządzone przez duchownych, gdyż księdza lub zakonnika nie wiąże z diecezją lub zgromadzeniem umowa o pracę.

Sąd Najwyższy wskazał, że wykonywanie przez zakonnika „powierzonej czynności służbowej umożliwiło mu wyrządzenie szkody”, zatem instytucja kościelna słusznie została skazana na wypłacenie zadośćuczynienia

W styczniu 2018 r. sąd okręgowy w Poznaniu w sprawie chrystusowców uznał jednak inaczej. Odpowiedzialność cywilna zgromadzenia zakonnego została orzeczona z – absolutnie bezprecedensowym w Polsce w odniesieniu do kościelnej osoby prawnej – powołaniem się na art. 430 Kodeksu cywilnego, dotyczący odpowiedzialności zwierzchnika za podwładnego. Mowa tam o odpowiedzialności osoby powierzającej komuś wykonanie jakiejś czynności, gdy przy jej wykonywaniu wyrządzona zostaje szkoda zawiniona przez podwładnego. Nie jest tu niezbędne stwierdzenie win czy zaniedbań ze strony zwierzchnika. Przepis ten przewiduje odpowiedzialność szerszej struktury za działanie w jej ramach osób, którym powierzono wykonywanie konkretnych czynności, opartą na zasadzie ryzyka.

Dokładnie treść spornego przepisu brzmi: „Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności”. Kluczowe znaczenie ma tu, jak się wydaje, rozszerzająca lub zawężająca interpretacja słów „przy wykonywaniu tej czynności”.

„W imieniu”, „w związku” czy „przy okazji”?

Chrystusowcy konsekwentnie kwestionowali zasadność zastosowania art. 430, podtrzymując tezę, że sprawca działał „na własny rachunek”, a nie „w imieniu” zgromadzenia, powinien więc ponosić osobistą odpowiedzialność przed ofiarą, którą skrzywdził oraz przed prawem – a odpowiedzialności tej nie da się przenieść na zgromadzenie zakonne, którego był członkiem.

2 października 2018 r. Sąd Apelacyjny w Poznaniu potrzymał jednak słuszność nowatorskiego zastosowania art. 430 k.c. przez sąd okręgowy. W uzasadnieniu wyroku sądu apelacyjnego czytamy m.in.: „Sąd doszedł do przekonania, iż R. B. wyrządził szkodę przy wykonaniu powierzonych mu czynności duszpasterskich, choć niewątpliwie działał w celu osobistym. […] gdyby R. B. nie był księdzem i nie wykorzystał swojej funkcji księdza do zdobycia zaufania pokrzywdzonej, szkoda nie zostałaby wyrządzona”.

Rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego nie jest żadną miarą aktem antykościelnym – chyba że ktoś uważa, iż Kościół powinien stać ponad prawem

Sąd Apelacyjny wywodził dalej: „nie sposób podzielić twierdzeń apelacji, iż przypisanie odpowiedzialności kościelnym osobom prawnym za nadużycia seksualne księdza […] możliwe jest wyłącznie wówczas, gdy przełożeni tej jednostki wiedzieli o tych nadużyciach, tolerowali je, ukrywali albo zaniechali działań niweczących niewłaściwe postępowanie księdza. Odpowiedzialność kościelnej osoby prawnej na gruncie obowiązującego kodeksu cywilnego nie różni się od odpowiedzialności innych osób prawnych, w tym Skarbu Państwa”.

W skardze kasacyjnej złożonej do Sądu Najwyższego mec. Krzysztof Wyrwa w imieniu chrystusowców odwoływał się do tezy, że działania przestępcze miały miejsce „przy okazji” wykonywania zleconych przez zgromadzenie czynności, a nie „w związku” z nimi. Adwokat chrystusowców argumentował, że przecież przełożeni nie zlecali ks. B. czynności gwałcenia nastolatki. Sprawca działał wtedy w imieniu własnym, a nie w imieniu czy tym bardziej na rzecz zakonu.

„Wykonywanie powierzonej czynności służbowej umożliwiło wyrządzenie szkody”

Obecnie jednak Sąd Najwyższy potwierdził prawidłowość toku rozumowania sądów okręgowego i apelacyjnego. Pełne uzasadnienie nie jest jeszcze dostępne. Opublikowano jednak tezy dzisiejszego wyroku.

Można w nich przeczytać m.in.: „W razie powierzenia przez instytuty zakonne duchownym zakonnym lub zakonnikom czynności służbowych, do odpowiedzialności za szkody przez nich wyrządzone przy wykonywaniu tych czynności, ma zastosowanie art. 430 k.c. W świetle art. 430 k.c., jeżeli sprawca działał w celu osobistym (dla korzyści osobistej), a wykonywanie powierzonej czynności służbowej umożliwiło mu wyrządzenie szkody, zwierzchnik nie może skutecznie podnieść zarzutu, że podwładny wyrządził szkodę tylko przy sposobności (przy okazji) realizacji powierzonych zadań”.

Kościelni decydenci konsekwentnie unikali przyjęcia do wiadomości, że rodzi się w Polsce nowa linia orzecznicza, stosująca do instytucji kościelnych w inny sposób niezmienione przepisy

Kluczowe znaczenie ma tu wskazanie na fakt, że wykonywanie przez zakonnika „powierzonej czynności służbowej umożliwiło mu wyrządzenie szkody”, zatem instytucja kościelna słusznie została skazana na wypłacenie zadośćuczynienia w oparciu o art. 430 k.c.

Takie rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego nie jest żadną miarą aktem antykościelnym – chyba że ktoś uważa, iż Kościół powinien stać ponad prawem. Jest to stwierdzenie, że w polskim systemie prawnym akurat pod tym względem instytucja kościelna nie różni się niczym istotnym od innych osób prawnych, które – nawet bez własnej winy – mogą być pozwane o wypłacanie odszkodowań za szkody wyrządzone przez np. podwykonawców pracujących na ich zlecenie.

Nowa linia orzecznicza

Ostateczne rozstrzygnięcie skargi chrystusowców przez Sąd Najwyższy jest momentem zwrotnym dla myślenia o finansowym wymiarze zadośćuczynienia ze strony instytucji kościelnych dla osób skrzywdzonych przemocą seksualną przez duchownych. Od tej pory – choć w polskim prawie nie obowiązuje zasada precedensu – nie ulega już wątpliwości, że kolejni adwokaci kolejnych ofiar będą formułowali swoje wnioski w nawiązaniu do tego wyroku. Przed takim rozwojem spraw przestrzegałem już prawie sześć lat temu. Pisali o tym także inni eksperci.

Kościelni decydenci konsekwentnie unikali jednak przyjęcia do wiadomości, że rodzi się w Polsce nowa linia orzecznicza, stosująca do instytucji kościelnych w inny sposób niezmienione przepisy. Sprawy finansowego zadośćuczynienia były w kręgach eklezjalnych traktowane najczęściej jako atak na Kościół. W nielicznych przypadkach próbowano te kwestie załatwiać w ramach ugód pozasądowych, zawsze jednak podkreślając, że pieniądze przekazywane osobom skrzywdzonym nie są odszkodowaniem czy aktem pokuty, lecz wyrazem chrześcijańskiej pomocy i miłości.

Po 31 marca 2020 r. biskupi muszą swoje podejście głęboko przemyśleć. Możliwe są dwa scenariusze. Albo nic się nie zmieni w podejściu władz kościelnych, a wtedy rozpoczną się – bulwersujące każdorazowo opinię publiczną – kolejne spory sądowe, w których instytucje kościelne będą się (coraz mniej skutecznie) broniły przed wypłacaniem zadośćuczynienia. Druga droga to wypracowanie, na wzór innych krajów, nowych rozwiązań systemowych, zakładających wypłacanie określonych kwot określonym grupom osób pokrzywdzonych.

„Gdyby wpłata na konto potrafiła zresetować pamięć…”

To drugie rozwiązanie – choć zasadniczo zdecydowanie lepsze – też ma swoje wady. Jest chwytem bardziej wizerunkowym niż wyrazem szczerej pokuty. Jego wada to także zrównanie wszystkich sytuacji, swoista glajchszaltyzacja osób pokrzywdzonych. Jednak alternatywą, którą można było z tragicznym smutkiem obserwować w przypadku pani „Kasi” w procesie chrystusowców, jest przeczołgiwanie ofiary przez adwokata wynajętego – za ciężkie pieniądze – przez kościelną instytucję.

Być może jakimś rozwiązaniem byłoby pozostawienie osobom pokrzywdzonym wyboru: albo przyjęcie jednorazowego odszkodowania, albo indywidualny proces.

Sąd uznał, że instytucja kościelna nie różni się niczym istotnym od innych osób prawnych, które – nawet bez własnej winy – mogą być pozwane o wypłacanie odszkodowań za szkody wyrządzone przez np. podwykonawców

Wesprzyj Więź

Rzecz jasna, żadna kwota zadośćuczynienia nie naprawi wyrządzonego zła. Mam kontakt z kilkoma ofiarami księży pedofilów, które świadomie zrezygnowały z sądowej walki o jakiekolwiek zadośćuczynienia, choć zapewne mogłyby je uzyskać. Te osoby mówią: medialne zafiksowanie na punkcie odszkodowań nam nie odpowiada, bo nie o wysokość sum chodzi.

Ciekawie sformułował to w wypowiedzi dla kanału YouTube „Zranieni” skrzywdzony przez duchownego Robert Fidura (wcześniej publikował w „Więzi” jako Wiktor Porycki, obecnie jest członkiem Rady Fundacji Świętego Józefa): „Gdyby wpłata na konto potrafiła zresetować mi pamięć, to mnie by wystarczył jeden grosz”. Ale takie wykasowanie pamięci jest niemożliwe…

Działaniami, o które zawsze wołają osoby skrzywdzone i które by je najbardziej usatysfakcjonowały, są: uznanie prawdy, wyznanie winy, pokuta, wyciągniecie wniosków na przyszłość, stworzenie mechanizmów, które uchronią kolejne dzieci. Również doświadczenie Inicjatywy „Zranieni w Kościele” wskazuje, że dla osób pokrzywdzonych dążenie do prawnego rozstrzygnięcia sprawy nie jest aktem zemsty, lecz sprawiedliwości, dążeniem do przywrócenia właściwego ładu w świecie oraz wyrazem troski, aby ten konkretny sprawca już nikogo więcej nie skrzywdził. I to jest w tej sprawie najważniejsze!

Podziel się

1
Wiadomość

Chyba już to kiedyś tu pisałem, ale dobre z dziesięć lat temu jakiś publicysta katolicki zauważył, że Kościół w Polsce zacznie się reformować, gdy głód zajrzy mu do garnka. Myślę, że ta chwila szybko nadchodzi, co więcej, jeżeli i to nie zmieni Kościoła, to należałoby poważnie zastanowić się czy to jeszcze jest święty Kościół Katolicki, czy może raczej sekta podszywająca się pod Kościół. Wobec gwałtu planowanego na 10 maja Kościół oczywiście milczy. Rozumiem, że liczy na dotację za utracone wpływy pieniężne w czasie epidemii. Postaram się w miarę możliwości pomóc temu zakonowi w moim mieście, który jest wolny od łajdactwa sojuszu z tronem. Nie dam złotówki więcej tym, którzy kupczą wiarą dla doraźnych korzyści.

Jeżeli kiedyś po latach rozkwitu Bóg dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół, to przyjdzie ono nie z zewnątrz ale z wewnątrz. Z krzykliwej wiary w wiarę. Tą proroczą myśl wypowiedział na początku lat 90-tych ks. prof. Józef Tischner.
I to się dzieje na naszych oczach.

Konstrukcja, wyjaśniona w artykule nie jest nowoscią.. Od mw 50 lat się pisze i mowi ze art. 430 kc (odpowiedzialność Na zasadzie ryzyka za podwladnego) obejmuje sytuacje, gdy sprawca wykorzystał wykonywanąfunkcję czy zadanie do działania we własnym interesie. Np. gdy milicjant ukradł coś przy slużbowym przeszukaniu .
To ta sama konstrukcja, gdy duchowny wykorzystuje swoją służbę popełniając czyny pedofilskie.

Chrystusowcy nie powinni się odwoływać i roztropnie zapłacić, ale z innych powodów niż prawnych. Natomiast nowa linia orzecznicza budzi poważne wątpliwości i nie wiadomo, czy zostałaby przyjęta, gdyby sprawa nie dotyczyła Kościoła popierającego PiS w kontekście konfliktu o sądy. Szkoda, że sędziowie nie zawyrokowali podobnie wcześniej w neutralnej politycznie sprawie, gdy wysłani przez firmę pracownicy do pielęgnacji ogrodu okradli zleceniodawcę. Wtedy sądy uwolniły firmę od odpowiedzialności za naruszenie prawa przez jej pracowników (sąd wskazał, że gdyby poczynili szkody w ogrodzie, to byłaby inna sprawa, ale firma nie może ponosić odpowiedzialności za ekscesy swoich pracowników nie wynikające bezpośrednio z umowy o pracę). Nowa linia orzecznicza budzi poważne wątpliwości. Mówmy całą prawdę.

Panie Piotrze,
Ależ ta linia orzecznicza – o czym jasno piszę w tekście i już dawno wcześniej – nie jest nowa w ogóle. Nowością jest jedynie zastosowanie jej do instytucji kościelnej. Wobec innych podmiotów jest stosowana od dawna (zob. także wyżej komentarz pani Ewy).
Nie wiem, o jakim przypadku z ogrodem Pan pisze. Czy tam chodziło o zarzut z art. 430 k.c.?