Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Godzina próby. Epidemia i wiara

Gaspare Traversi, „Hiob wyszydzany przez żonę” – olej na płótnie 84 x 102 cm. Muzeum Narodowe w Warszawie

Bóg nie karze ludzi cierpieniem. On przychodzi, aby wypełnić je swoją obecnością.

Szafowanie kategorią kary za grzechy w kontekście epidemii jest nie tylko teologicznie niepoprawne, ale i społecznie niebezpieczne. Poszukiwanie winnych kar zsyłanych jakoby przez Boga było powodem niejednego pogromu, polowania na czarownice, heretyków i bluźnierców. Dzisiaj – miejmy nadzieję – do tego nie dojdzie, ale nie da się wykluczyć społecznego stygmatyzowania winnych.

Przekonanie, że cierpienie jest bezpośrednią karą za grzechy, wynika z naturalnej religijności człowieka i wyrasta z niewiedzy co do fizykalnych powodów cierpienia. Słowo Boże rozrywa ten przyczynowo-skutkowy związek. Czyni to już w opowiadaniu o Hiobie, a Jezus potwierdza tę perspektywę. Kompendium teologicznej koncepcji cierpienia zawiera list papieża Jana Pawła II „Salvifici doloris” o zbawczym sensie cierpienia.

Hiob i jego przyjaciele

Jan Paweł II przypomina historię Hioba, „tego sprawiedliwego człowieka, który bez żadnej ze swojej strony winy zostaje doświadczony wielorakim cierpieniem”. Trzej starzy przyjaciele przychodzą go „pocieszyć”. Usiłują go przekonać, że „skoro dotyka go tak wielorakie i tak straszliwe cierpienie, zatem musiał dopuścić się wielkiej winy. Cierpienie bowiem – mówią –przychodzi na człowieka zawsze jako kara za przestępstwo; zostaje ono zesłane przez bezwzględnie sprawiedliwego Boga i znajduje swoje uzasadnienie w porządku sprawiedliwości. […] Cierpienie w ich oczach może mieć sens wyłącznie jako kara za grzech, wyłącznie więc na gruncie sprawiedliwości Boga, który odpłaca dobrem za dobro, a złem za zło”.

Pytanie „kto zawinił”, a więc „kto zgrzeszył”, powraca w historii europejskiej cywilizacji

Nie trzeba nawet dodawać, że biblijni przyjaciele Hioba – Bildad, Sofar i Elifaz – mają i dzisiaj godnych siebie następców. Wystarczy posłuchać nagrania, w którym mówi się o zamkniętej jakoby bramie miłosierdzia i otwartej właśnie bramie sprawiedliwości. Są też i tacy, którzy potrafią wyliczyć całą listę przestępstw, za które Bóg zsyła dzisiaj tę właśnie karę: już to LGBT, już to gender, już to homoseksualiści czy kobiety dokonujące aborcji.

Autorzy tych „ostatecznych wyjaśnień” nie rozwiązują jednak tego problemu, przed którym stanęli Hiobowi doradcy: dlaczego złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom? Hiob – jak wiadomo – był człowiekiem sprawiedliwym, a więc niczym nie zasłużył na karę. Wiemy dobrze, że żadna epidemia nie działa wybiórczo, atakując jedynie tych, którym – w rozumieniu przyjaciół Hioba i ich potomków – słusznie się należy.

Ani on, ani jego rodzice

„Hiob – czytamy u Jana Pawła II – zaprzecza słuszności zasady, która utożsamia cierpienie z karą za grzech, a czyni to w imię swego doświadczenia. Świadom jest bowiem, że nie zasłużył na taką karę, owszem, przedstawia dobro, jakie czynił w swym życiu. W końcu także sam Bóg upomina przyjaciół Hioba za ich oskarżenia i przyznaje, że Hiob nie zawinił. Jego cierpienie jest cierpieniem niewinnego; trzeba je przyjąć jako tajemnicę, której człowiek nie jest zdolny do końca przeniknąć swym rozumem”.

Historia Hioba nie neguje ostatecznego związku między grzechem a cierpieniem. Związek ten jest jednak natury transcendentnej, teologicznej, a nie ma charakteru przyczynowo-skutkowego, to znaczy nie można określonemu cierpieniu przypisać związku z jakimś popełnionym wcześniej przestępstwem. Inną rzeczą jest – o czym doskonale chyba wiemy – wewnętrzny związek, jaki istnieje między popełnianym złem a cierpieniem, jakie ono prowokuje. Czym innym jest cierpienie jako naturalna konsekwencja zła, czym innym – jako orzeczona i zesłana przez kogoś kara.

Biblijni przyjaciele Hioba mają dzisiaj godnych siebie następców

Do kwestii tej wraca Jezus w rozmowie z uczniami przy okazji uzdrowienia niewidomego od urodzenia (J 9). To Jego uczniowie zapytali: „Kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym: on czy jego rodzice?”. Pytanie to wynikało z przekonania, że ślepota jest najgorszym rodzajem kary, a fakt, że chory był niewidomy od urodzenia, nasuwał wątpliwość, czy przypadkiem nie odziedziczył on grzechu po rodzicach. Jezus odrzuca takie myślenie: „Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże”.

Cierpienie tego człowieka nie jest karą ani za jego grzech, ani za czyjkolwiek. To znów cierpienie niewinnego. Nie ma też żadnego cierpienia zastępczego, które polegałoby na tym, że Bóg pomija winnych, a karze niewinnych, na przykład dzieci za grzechy ojców albo – co gorsza – rozciąga swój karzący gniew na całą populację.

Obrażony majestat Boży

Pytanie „kto zawinił”, a więc „kto zgrzeszył” będzie powracać w historii europejskiej cywilizacji. Stawiano je sobie przede wszystkim w okresach wojen, klęsk żywiołowych, epidemii, nieurodzajów. Wszystkie te nieszczęścia traktowano jako karę, którą na ludzi ściągnęło czyjeś grzeszne postępowanie. Trzeba było tylko zgadnąć, czyje i na czym polegało przestępstwo. W roku 1528 król Francji Franciszek I uznał wojny, zarazy i bezpłodność, które dotykają „królestwo, kraj i panów” za skutki bluźnierstw. Wzrost ilości oskarżeń o bluźnierstwa, czary czy herezje następował bezpośrednio po klęsce dotykającej dany kraj.

Cierpienie nie jest po to, by cierpiący się czegoś nauczył, wbrew powiedzeniu, że „cierpienie uszlachetnia”

Jak notował Jean Delumeau, według ówczesnych przywódców „bluźnierstwo jest czymś więcej niż gniewną reakcją. Jako wyzwanie rzucone Bogu ściąga Jego słuszną zemstę na całą zbiorowość”. Podobnie było z innymi przestępstwami, jak herezje, czary czy profanacje. Znamienne, że były to przede wszystkim te grzechy, które dotyczyły czci Boga i właściwej w Niego wiary. W ten sposób cierpienie, które dotykało ludzi interpretowano w kategoriach Bożej zemsty za  znieważanie Jego majestatu. Co prawda, grzeszyli tylko niektórzy, ale gniew Boga miał dotykać wszystkich.

Nawiedzające świat kolejno klęski żywiołowe, których powodów – przy ówczesnym stanie wiedzy – nie umiano wyjaśnić, nastrajały ludzi apokaliptycznie. Oczekiwano zbliżającego się końca świata, sądu ostatecznego i powtórnego przyjścia Jezusa. Bardzo dobrze stan ten obrazuje Gustaw Herling-Grudziński w opowiadaniu „Drugie Przyjście”: „Zarazy szalały przez całe następne lata. Co dzień więc oczekiwano Drugiego Przyjścia, a tymczasem palono Żydów i heretyków pomawianych o profanowanie i wyśmiewanie Świętych Hostii”. Cierpienie rozumiane jako kara Boża domagało się znalezienia winnych, których należało ukarać.

Krzyż moje życie uprościł

Ale wróćmy do „Salvifici doloris”. Jan Paweł II pisze, że pytanie o powód cierpienia, a także o jego cel, zamyka się w pytaniu o sens. Przypomina mi się tutaj Edward Stachura z pytaniem, „Czy życie ma jakiś cel?”, na które on sam odpowiada: „Życie oczywiście ma sens, / będąc sensem samo w sobie, / ale celu nie ma!”.

Czy z cierpieniem jest tak samo? Niezupełnie. Pytanie o cel cierpienia kryje w sobie niebezpieczeństwo bolesnego dydaktyzmu: że Bóg nas chce czegoś nauczyć. To byłaby bardzo bolesna pedagogika ze strony Boga. Jak zauważa Jan Paweł II, takie rozumienie może doprowadzić nawet do negacji Boga.

Czy cierpienie zostało wyjaśnione przez śmierć i krzyż Jezusa? Nie. Ono zostało przez Boga przeżyte

Papież nie idzie w kierunku dydaktycznym, ale teofanijnym. Cierpienie nie jest po to, by cierpiący się czegoś nauczył, wbrew powiedzeniu, że „cierpienie uszlachetnia”. Cierpienie jest miejscem objawienia się Boga. Rzekłbym nawet, że najbardziej radykalnego objawienia się Boga. Jak pisał Paul Claudel, „Bóg nie przyszedł, aby wyjaśnić cierpienie, przyszedł, aby napełnić je swoją obecnością”. Czy cierpienie zostało wyjaśnione przez śmierć i krzyż Jezusa? Nie. Ono zostało przez Boga przeżyte. Ono zostało przez Niego sobą wypełnione.

Może to jest ten stan, o którym pisała Ewa Szelburg-Zarembina: „Oto jak krzyż moje życie uprościł”. Ile jednak trzeba przeżyć i co, by do tego stanu dojść? I czy każdy do niego dochodzi? Nie wiem. Wkraczamy przecież w przestrzeń tajemnicy życia Boga w człowieku. Tak czy inaczej, jak mówi Jan Paweł II, męka Jezusa „jest dostatecznym argumentem za tym, ażeby odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia nie wiązać bez reszty z porządkiem moralnym, opartym na samej sprawiedliwości”. To przecież cierpienie Arcyniewinnego.

In tempore pesti

I na koniec pytanie, którego nie można nie zadać. Po co śpiewać suplikacje, modlić się o oddalenie epidemii i wszelkiego zła do Kogoś, kto nie jest tego przyczyną? I tutaj musimy znów powrócić do Księgi Hioba.

Wesprzyj Więź

Papież pisze: „Jeśli Bóg godzi się doświadczyć Hioba cierpieniem, to – aby wykazać jego sprawiedliwość. Cierpienie ma charakter próby”. I człowiek ma prawo o oddalenie tej próby wołać, aby nie stała się ona ponad miarę i zamiast przyczyną wiary nie stała się powodem zwątpienia, buntu, odrzucenia i niewiary. Czy świadomość bycia „złotem w tyglu” (por. Mdr 3,6) ułatwia przeżycie tej dramatycznej chwili epidemii? Wierzę, że tak, ale jednocześnie proszę o oddalenie tego tygla, w którym wypalać się ma moja wiara i ufność.

Cierpienie ma charakter próby. I człowiek ma prawo wołać do Boga o oddalenie tej próby, aby nie stała się ona ponad miarę

W XVIII-wiecznej modlitwie franciszkańskiej do odmawiania in tempore pesti (w czasie zarazy) znajdujemy takie oto wezwanie: „Boże miłosierdzia, Boże łaskawości, Boże dobroci, który ulitowałeś się nad cierpieniem Twojego ludu i powiedziałeś aniołowi godzącemu w Twój lud: wstrzymaj swą rękę przez wzgląd na miłość wobec pełnej chwały Gwiazdy, której piersi – bezcenne przeciw truciźnie naszych grzechów – tak słodko ssałeś. Okaż swą łaskę i udziel nam pomocy, a miłosiernie zostaniemy ocaleni od wszelakiej zarazy, nagłej śmierci i wszelkiej zagłady”.

Ten barokowy styl może się wydawać nazbyt napuszony, ale timbre tej modlitwy bardzo mi odpowiada. Nie mówi ona o Bogu zagniewanym i oddaleniu Jego słusznego karania, jak to (zbyt) często obecnie czytamy. Jest tam za to mowa o Jego decyzyjnej mocy, bo to nikt inny jak tylko On może powstrzymać karzący miecz anioła zagłady. Jest mowa o lekarstwie przeciw truciźnie naszych grzechów, które odwołuje się do ikonograficznego typu Maria lactans (Maryja karmiąca). I jest – jak to bywa w katolickiej pobożności – powołanie się na wstawiennictwo Maryi – owej „pełnej chwały Gwiazdy”. Bo któż ma się za nami wstawić, jeśli nie Ta, która patrzyła na cierpienie niewinnego Syna?

Podziel się

Wiadomość