Zima 2024, nr 4

Zamów

Ks. Kaczkowski: Marsz do lekarza!

Ks. Jan Kaczkowski. Fot. Więź

Ludzie, badajcie się! Rak to nie wyrok – to nie jest slogan reklamowy, ale najprawdziwsza prawda. Wiele rodzajów nowotworu wykrytych we wczesnym stadium dobrze się leczy – mówił ks. Jan Kaczkowski.

Katarzyna Jabłońska: Choroba nowotworowa czy taka jak SLA to życie w nieustannym lęku. Są momenty, kiedy on nieco się wycisza, ale zawsze jest gdzieś w tle. To wyczerpujące. Jak sobie z tym radzisz?

Ks. Jan Kaczkowski: Fundamentalne jest to, że staram się chorować z Nim – z Bogiem. A mówiąc konkretniej, odwracam tę perspektywę i wyobrażam sobie, że to On choruje ze mną. Bo nie może być inaczej, przecież nie zostawił mnie w chorobie i w lęku – choć nie zawsze czuję to na poziomie emocji. Po drugie: uciekam w pracę. Wciąż słyszę: „Gdzie cię znowu niesie?”. Może to niezbyt rozsądne, ale ja w pracy odnajduję sens. A po trzecie: nie odmawiam sobie przyjemności zmysłowych, a nawet… cielesnych: polędwica, wino i wszystkie inne rozkosze podniebienia. Serwując je sobie, zawsze mruczę: „Bóg istnieje”.

Co budzi największy lęk w człowieku, kiedy dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną, może śmiertelną chorobę?

– Jedni obawiają się śmierci i cierpienia. Drudzy boją się odrzucenia, włącza się tu myślenie w rodzaju: ludzie dość mają swoich problemów i smutków, na pewno nie chcą dodawać ich sobie przez kontakt z ciężko chorym człowiekiem. Tu uwaga na marginesie: może więc warto pokazać, że nie przez cały czas jesteśmy smutasami. Jeszcze inni obawiają się utraty pracy, pozycji społecznej czy też załamania poczucia własnej wartości. Jest też grupa, która boi się zmiany w wyglądzie. Mężczyźni chorujący na nowotwór jąder boją się utraty męskości, kobiety po amputacji piersi – utraty kobiecości. Nie ma się co dziwić, że tego rodzaju okaleczenie wielu traktuje jak tragedię, skoro wtłacza się nam, że jeśli masz jędrne, piękne piersi, jesteś wartościowa, a nie możesz być prawdziwym facetem bez jaj.

Czasem ten lęk jest tak wielki, że jego skutki bywają tragiczne. Ludzie tak mocno wypierają możliwość zachorowania na raka, że zgłaszają się do lekarza, kiedy choroba jest bardzo zaawansowana i często niewiele już można zrobić. Tak jak pewien trzydziestoletni mężczyzna z zanikiem prącia w wyniku nowotworu. Nie można było nie zauważyć, że dzieje się coś groźnego, ale on tak to wyparł, że dopiero jak już właściwie tego prącia nie miał, przyszedł do lekarza.

A do naszego hospicjum trafiła kobieta, której mąż podczas rozmowy powiedział: „Coś się stało z piersiami mojej żony, bo nagle zniknęły”. Ten mężczyzna spał ze swoją żoną codziennie w jednym łóżku, a zorientował się, że dzieje się coś złego, kiedy zaczęło brzydko pachnieć.

Na szczęście mówienie o tym, jak ważne w wypadku nowotworu jest wczesne rozpoznanie, oraz pokazywanie, że z rakiem też można żyć, a często wygrać, pomaga w oswajaniu lęku wobec tej i innych ciężkich chorób. Właśnie dlatego swoje chorowanie uczyniłem sprawą publiczną. To grozi pornografią chorowania czy umierania, oczywiście chciałbym tego uniknąć. Jeśli jednak okazałoby się, że te moje działania chociaż jednemu człowiekowi pomogły pokonać lęk czy zmobilizowały go do przebadania się i dzięki temu wykryto u niego nowotwór w bardzo wczesnym stadium rozwoju, to warto było podjąć takie ryzyko. Ludzie, badajcie się! Rak to nie wyrok – to nie jest slogan reklamowy, ale najprawdziwsza prawda. Wiele rodzajów nowotworu wykrytych we wczesnym stadium dobrze się leczy, jeśli więc coś wzbudza niepokój: marsz do lekarza!

Z lękiem jest trochę jak z bólem, bywa przydatny, ale musi być ujęty w pewne ryzy, inaczej jest wrogiem człowieka. Ból przewlekły jest jednostką chorobową. Lęk, który przybiera niebotyczne rozmiary, też może być bardzo groźny.

– To prawda, że lęk bywa przydatny, ostrzega nas przed niebezpieczeństwem, na przykład motywuje do wizyty u lekarza czy podjęcia leczenia. Nałogowy palacz jest w stanie rzucić palenie, kiedy okazuje się, że ma nowotwór płuca, który dobrze rokuje, a jednym z warunków skutecznej walki z chorobą jest zerwanie z nałogiem. Mierząc się z lękiem, uruchamiamy ogromne zapasy psychicznej energii, niezbędnej do walki o zdrowie i życie.

Trafnie zauważyłaś, że z lękiem jest podobnie jak z bólem. Natężenie poziomu stresu mierzymy – podobnie jak natężenie bólu – w skali od jednego do dziesięciu. Pierwsza diagnoza w wypadku pacjenta onkologicznego to przeważnie stres na poziomie ośmiu. Chyba że jest to glejak czwartego stopnia albo rak trzustki i pacjent ma świadomość, z czym ma do czynienia, wówczas stres wzrasta do dziesięciu.

Ludzie tak mocno wypierają możliwość zachorowania na raka, że zgłaszają się do lekarza, kiedy choroba jest bardzo zaawansowana i często niewiele już można zrobić

ks. Jan Kaczkowski

Udostępnij tekst

W fazie aktywnego leczenia poziom stresu się obniża. Ponadto im bardziej agresywna metoda leczenia, tym bardziej spada poziom lęku – pacjenci najbardziej „lubią” leczenie chirurgiczne. Ono daje im poczucie, że nowotwór wycięto i po sprawie, więc poziom lęku spada bardzo nisko – nawet do dwójki. Chorzy, u których zdiagnozowano nowotwór trzustki, mają fazę aktywnego leczenia czy chociażby szansę podjęcia go. Już sama taka możliwość sprawia, że poziom stresu spada do szóstki.

Bardzo trudnym momentem w procesie chorowania jest wiadomość o wznowie albo o pierwszej progresji (czyli np. powiększeniu guza o 25 proc.). Wielu chorych twierdzi, że dla nich ten moment bywa nawet trudniejszy niż pierwsza diagnoza – wtedy wskaźnik lęku osiąga najwyższy poziom, czyli dziesięć.

Wprawdzie wiedza, jak wzrasta i obniża się nasz lęk w różnych etapach choroby, nie sprawi, że całkowicie się z nim uporamy, ale może nam pomóc utrzymać go w ryzach. A szanse na to będą jeszcze większe, jeśli nauczymy się stosować proponowane przez psychologię metody radzenia sobie ze stresem.

A sytuacja, kiedy chemioterapia zadziałała i mamy do czynienia z remisją? Cieszy się chory, cieszy się rodzina. Czy tylko się cieszą, czy gdzieś tam nadal czai się lęk, że to może wrócić?

– Ten lęk przygasa, ale nie znika. Byłbym zresztą bardzo ostrożny w odtrąbywaniu sukcesu. Radziłbym raczej stoickie podejście zarówno w wypadku nieznacznego pogorszenia, jak i nieznacznej poprawy. Pamiętajmy, że leczenie dotyczy pacjenta, a nie jego nowotworu, którym jest na przykład guz. To, czy guz się zwiększy albo zmniejszy o 5 proc., zasadniczo nie wpływa na rokowania. Ta informacja mówi tylko tyle, że nowotwór odpowiedział albo nie odpowiedział na przykład na chemioterapię.

To chyba oczywiste, że jeśli chemioterapia skutkuje, chory i jego otoczenie oddychają z ulgą, a jeśli jest przeciwnie – niepokój się wzmaga? To ty, Janie, jesteś tu ekspertem, ale wydaje mi się, że stoickie podejście w takiej sytuacji jest nierealne.

– Nieprawdą byłoby przekonywanie, że w takiej sytuacji nic mnie nie rusza. Tu nie chodzi o stoicyzm w czystej formie, ale o w miarę możliwości spokojną analizę faktów. Jeżeli z badań wynika na przykład, że guz w głowie chorego zwiększył się o pięć milimetrów – może to być w granicach błędu pomiaru – a on nie czuje dodatkowego dyskomfortu, nie ma co wpadać w panikę, tylko kontynuować leczenie i czekać na kolejne badania. Jeżeli guz zmniejszył się o więcej niż 20 proc., wówczas mówimy, że jest to rzeczywista remisja, a nie jedynie stabilizacja. Trzeba się z tego ucieszyć, ale powiedzieć sobie, że walka nadal trwa: wygraliśmy bitwę, a nie wojnę.

Musimy być ostrożni, bo choroba, którą udało się nie tylko zahamować, ale też pokonać – to nowotwór. A jeśli ten już raz pojawił się w naszym organizmie, to istnieje niebezpieczeństwo, że zaatakuje ponownie

ks. Jan Kaczkowski

Udostępnij tekst

Jasne, że kiedy przychodzi dobry wynik, łapiemy wiatr w żagle, zaczynamy robić plany, chcemy budować dom, brać kredyt. To naturalne. Nie zamierzam nikogo zniechęcać do realizowania swoich planów i marzeń.

Wesprzyj Więź

Musimy jednak być ostrożni, bo choroba, którą udało się nie tylko zahamować, ale też pokonać – to nowotwór. A jeśli ten już raz pojawił się w naszym organizmie, to istnieje niebezpieczeństwo, że zaatakuje ponownie – nastąpi nawrót czasem nawet po wielu latach. Trzeba to mieć w tyle głowy.

Nie lepiej byłoby zamknąć etap choroby? Oczywiście pilnować regularności badań, ale raczej wzmacniać w sobie świadomość, że jestem zdrowa, a nie pielęgnować niepokój, że choroba może wrócić?

– Nie chodzi o pielęgnowanie niepokoju, to może skutecznie zatruć życie. Jak najdalszy jestem od budzenia kancerofobii, uczulam jedynie, żeby być czujnym i systematycznie się badać. Ale też koniecznie cieszyć się życiem: tu i teraz! Jeśli nastąpiło pełne wyzdrowienie, to mam nadzieję, że doświadczenie choroby tak przemeblowało życie człowieka, że teraz będzie żył sensowniej. Moja choroba sprawiła, że wiem, co jest ważne. Wiem, jaki jestem kruchy.

Fragment książki Katarzyny Jabłońskiej i ks. Jana Kaczkowskiego „Żyć aż do końca. Instrukcja obsługi choroby”

Podziel się

Wiadomość