Prawicowe fora internetowe w ostatnich dniach aż buzowały od dyskusji, jak się zachować na Mszy podczas zapowiadanej lektury wspólnego przesłania do narodów Polski i Rosji. Jedni deklarowali, że wyjdą z kościoła podczas czytania tego dokumentu; inni zapowiadali nawet, że na znak protestu (skoro wszędzie przesłanie ma być czytane) w ogóle nie przyjdą tego dnia na Mszę świętą.
W mojej okolicy było z tym listem tak jak zazwyczaj z listami pasterskimi zalecanymi do odczytywania przez biskupów. W parafii, w której się ich z reguły nie czyta – nie czytano i wspólnego przesłania. Tuż obok, jak zawsze zgodnie z zaleceniami episkopatu, czytano – i to nawet podczas Mszy poprzedzającej tzw. Marsz w obronie wolnych mediów i Telewizji Trwam organizowany przez Klub „Gazety Polskiej”.
Zasięgnąłem języka również w innych miejscach, przejrzałem wiadomości w internecie. W sumie nie wydaje mi się, aby frekwencja w polskich kościołach w tę niedzielę jakoś dramatycznie spadła ani też, by wzrosła liczba osób stojących pod kościołem w czasie kazania (czytaj: lektury listu). To znak, że ideologowie – wbrew przekonaniu swemu własnemu i olbrzymiej większości opinii publicznej – wcale nie nadają tonu Kościołowi w Polsce. To ważny wniosek z tej sprawy: nie można uznawać pyskówek i dymu na forach internetowych za miarodajny głos polskiego laikatu.
Drugi wniosek to smutna diagnoza poważnej choroby trapiącej polską prawicę katolicką. Protesty w tej sprawie – jakkolwiek się je we własnym sumieniu uzasadnia – są bowiem w gruncie rzeczy protestowaniem przeciwko temu, że Kościół jest za bardzo… ewangeliczny. Że – tak jak chce Jego Założyciel – staje się głosicielem pojednania. Że usiłuje być – zgodnie z konstytucją dogmatyczną II Soboru Watykańskiego – „sakramentem jedności całego rodzaju ludzkiego”.
Rozumiem, że można i należy protestować, gdy Kościół nie dorasta do wymagań Ewangelii, ale protestować właśnie wtedy, gdy się to udaje? To dowód (niestety, nie pierwszy i pewnie nie ostatni), że znaczna część polskiej prawicy katolickiej traktuje wiarę instrumentalnie. Są przede wszystkim ideologami, a katolikami dopiero po wtóre. Wiara jest im przydatna, ale nie formuje ich myślenia.
Trzeci wniosek jest nieco bardziej optymistyczny. Otóż z tej smutnej diagnozy można, na szczęście, wyłączyć niektórych niewątpliwie prawicowych i konserwatywnych publicystów. Zaimponował mi pod tym względem zwłaszcza Tomasz Terlikowski. W swoich komentarzach dotyczących wspólnego przesłania ten (zazwyczaj dla mnie nieznośny) czołowy fighter polskiego katolicyzmu walczył tym razem w dobrej sprawie. Oberwało mu się za to od „swoich” – wystarczy przeczytać komentarze pod jego tekstem „Eucharystia nie jest miejscem na manifestacje polityczne” oraz zaniepokojony głos niezawodnego ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego „Zabić Isakowicza”. Nie pierwszy już raz okazuje się, że Terlikowski jaki jest taki jest, ale jest przede wszystkim chrześcijaninem.