Szymon Hołownia ogłosił w niedzielę 8 grudnia chęć wystartowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Na spotkaniu programowym w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim zaprezentował najważniejsze postulaty.
Szymona Hołownię zapowiedział Michał Kobosko, były redaktor naczelny „Newsweek Polska” i „Dziennika Gazety Prawnej”, ostatnio starszy doradca i przedstawiciel kraju w think tanku Atlantic Council. Kilka dni temu Kobosko powiedział „Presserwisowi”, że „kieruje nowym projektem społecznym Szymona Hołowni”.
„Na co mam czekać?”
Uczestnicy spotkania zobaczyli na początku krótki film o badaniach, według których 73 proc. Polaków uważa, że prezydent nie musi być związany z żadną partią polityczną. Hołownia nawiązywał do tego w swoim przemówieniu.
Wyjaśnił, że decyzję o kandydowaniu ogłasza w Gdańsku, w którym „bardzo dobrze jest zaczynać nową rzeczywistość”; lecz także dlatego, że w tym mieście niemal rok temu zginął ugodzony nożem prezydent Paweł Adamowicz. – To coś, co wtedy pękło, zaczęło pękać we mnie wcześniej – mówił publicysta, nawiązując także do głębokiego podziału, jaki dotknął polskie społeczeństwo po katastrofie smoleńskiej.
Według Hołowni te wydarzenia sprawiły, że Polska zaczęła tracić wewnętrzne fundamenty, tworzące wspólnotę narodu. – Na co mam czekać? Co jeszcze musi się stać, żebym porzucił wygodną kanapę recenzenta rzeczywistości? – pytał Hołownia. Mówił, że chce swojej córce i jej pokoleniu zostawić coś więcej niż tylko dziennikarski dorobek lub złudną popularność w mediach społecznościowych.
Jak powiedział, współczesny świat jest przestrzenią wielkich możliwości, w tym tych, jakie dają nowe technologie, ale też miejscem zagrożonym przez zanieczyszczenie klimatu oraz wielkie podziały społeczne – niezrozumiały konsumpcjonizm z jednej strony, a dotkliwy głód z drugiej. Polska rzeczywistość z kolei zdominowana jest według niego przez spory, które dzielą nawet rodziny. Nie równoważy ich dobrobyt czy lepsza ściągalność podatków, którymi chwalą się rządzący.
– Dlaczego nie możemy być różni, ale równi, a nie lepsi i gorsi? – pytał. – W Polsce, choć kalendarz pokazuje coś innego, nie skończyły się jeszcze lata 90. XX wieku z ich niekończącymi się sporami o wszystko, z uprawianiem polityki siekierą. Od dwudziestu lat mamy wiek XXI, w którym problemy powinno się rozwiązywać nie siekierą, a skalpelem – mówił.
Tłumaczył, że młodzi nie chodzą na wybory, „bo partie – zajęte tym, kto będzie przewodniczącym – mówią o wszystkim, tylko nie o tym, co dla nich najważniejsze: jaki świat zostawi im nasze pokolenie”.
Hołownia przedstawił własne postulaty
Chce „Polski solidarnej, która jest tak silna, jak najsłabszy, a nie najsilniejszy w niej”, kraju, który „bardziej niż o ławeczki niepodległości i strzelnice w każdym powiecie dba o 14 mln wykluczonych komunikacyjnie Polaków”.
Mówił o dzieciach wykluczonych z dostępu do opieki psychiatrycznej, osobach w kryzysie bezdomności czy o „transseksualnej dziewczynie, która skoczyła z Mostu Łazienkowskiego w Warszawie, bo czuła się zaszczuta przez naszą wspólnotę”.
Opowiedział za takim modelem państwa, w którym głównego tonu nie nadają partie polityczne „wyciągające ręce po to, co wspólne: spółki skarbu państwa, media publiczne, samorządy, sądy oraz po historię i po Kościół”.
– Mówię to jako katolik: trzeba dziś przeprowadzić w Polsce, dla dobra tej Polski i tego Kościoła, przyjazny rozdział Kościoła od państwa – mówił. – I wiem, bo widzę to od lat na własne oczy, że tego wszystkiego nie będzie w stanie zrobić nikt, kto wywodzi się z partii. Nie może uzdrowić tego chorego systemu ktoś, kto jest jego częścią – tłumaczył Hołownia. Powiedział też, że chce Polski, w której „tym, czym powinien zajmować się spowiednik, nie zajmuje się minister”, a „zamiast walczyć z ideologiami, próbuje się zrozumieć ludzi”.
Hołownia zaznaczył, że chce Polski, w której „każdy akt prawny jest oglądany pod kątem skutków dla powietrza, dla wody, dla Ziemi, bo bez nich wyborca PiS czy PO, katolik czy ateista, kończy tak samo”.
Polska w jego programie wyborczym jest też aktywna obywatelsko oraz silna w strukturach samorządowych, „na które nie czyha centralny rząd”. To być Polska „rozmawiająca, a nie przemawiająca”.
W polityce zagranicznej Hołownia chce dążyć do zakorzenienia w europejskiej wspólnocie i mieć dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi, lecz także zauważać sąsiadów.
– System się zawiesił. Żeby się odwiesił, w maju 2020 r. musimy w nim zamontować niepartyjny bezpiecznik – dodał. Jego zdaniem prezydent w polskim systemie ustrojowym nie jest „stróżem żyrandola”, jak nieraz pogardliwie określano ten urząd. Ma natomiast „całe mnóstwo ustrojowych narzędzi do tego, aby być gwarantem tego, że w Polsce znajdzie się miejsce zarówno dla wyborców PiS, PO, PSL, Konfederacji i innych partii”.
Programowe przemówienie zakończył deklaracją chęci ubiegania się o prezydenturę. – Chcę się u was ubiegać o tę pracę. Chcę, żebyście mi powierzyli funkcję stróża naszej narodowej wspólnoty. Nie wesprą mnie partyjne przelewy i wielki biznes, nie potrzebuję ich, bo mam was. I to wam przez najbliższe pół roku chcę opowiedzieć o Polsce moich marzeń, która jest w naszym zasięgu: Polsce solidarnej, Polsce zdrowiejącego środowiska, Polsce samorządnej i obywatelskiej – mówił.
Z najnowszego sondażu zaufania przeprowadzonego przez IBRiS na zlecenie Onetu (6-7 grudnia) wynika, że Hołownia cieszy się zaufaniem 20,2 proc. badanych, z czego 8,1 proc deklaruje, że zdecydowanie mu ufa. Jednocześnie, aż 46,1 proc. badanych zaznaczyło, że nie zna jego nazwiska. Publicysta pozostaje obojętny dla 20,3 proc. badanych. Liderem sondażu jest prezydent Andrzej Duda, któremu ufa ponad 45 proc. badanych.
Kim jest Szymon Hołownia
Szymon Hołownia ma 43 lata. Jest publicystą i pisarzem, stałym felietonistą „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2007–2012 był dyrektorem programowym stacji telewizyjnej Religia.tv. W TVN prowadził etyczny talk-show „Między sklepami” (2007-2010), a wraz z Marcinem Prokopem współprowadził m.in. program „Mam talent!” (2008–2019). Należy do zespołu Laboratorium „Więzi”.
Dwa razy został laureatem Nagrody Grand Press: za wywiady z teologiem ks. prof. Jerzym Szymikiem oraz etykiem i filozofem dr. Kazimierzem Szałatą. Jest także laureatem Nagrody „Ślad” im. bp. Jana Chrapka. Napisał takie książki jak „Kościół dla średnio zaawansowanych”, „Tabletki z krzyżykiem” czy „Bóg, kasa i rock’n’roll” (wspólnie z M. Prokopem). Na koniec 2019 ukazują się dwa nowe tytuły: „Maryja. Matka rodziny wielodzietnej” i „Teraz albo nigdy”.
Hołownia angażuje się w działalność pomocową jako założyciel Fundacji Dobra Fabryka, której celem statutowym jest wspieranie osób z biedniejszych regionów świata, a także Fundacji Kasisi, która opiekuje się Domem Dziecka prowadzonym przez Siostry Służebniczki Maryi Panny Niepokalanie Poczętej w Zambii.
Jest żonaty; z Urszulą Brzezińską-Hołownią, zawodowym oficerem Wojska Polskiego i pilotką myśliwca MiG-29, mają jedną córkę.
Żal, wielki żal. Szymon Hołownia wybierając między ważnym a ważniejszym wybrał to, co ledwie ważne. Mógł dalej kształtować Kościół, ale woli kształtować bieżącą politykę. Owszem, to też potrzebne. Ale, o ile w polityce może być więcej kandydatów nie-partyjnych, wielu już takich było, dla Kościoła Szymon Hołownia był wyjątkowy. Strata bardzo dotkliwa. Bo nie wolno łączyć służby publicznej i służby dla Kościoła, prawda?
Pół roku temu Szymon Hołownia przekroczył granicę, gdy zdecydował się głosić rekolekcje wielkopostne w kościele środowisk twórczych na Placu Teatralnym w Warszawie. Broniłem tego pomysłu przed oburzonymi, że nie ksiądz. Byłem tam i nie pomyliłem się – tak mi się wtedy wydawało, ale dziś widzę, że sam do swoich przekonań nie zastosowałem uwagi, którą kilkanaście lat temu zamieściłem w ankiecie dla Więzi, że trudno mieć do biskupów pretensje o nie powierzanie świeckim ważnych funkcji wewnątrz Kościoła, bo przy okazji kolejnych wyborów (np. rzecznik prasowy episkopatu na wzór watykańskiego Joaqina Navarro-Vallsa) będą chcieli zdyskontować otrzymaną wiarygodność w zabiegach o głosy wyborców. Owszem, Szymonowi Hołowni to nie hierarchia udzieliła wiarygodności, bo sam ją zdobył tym co mówi, ale też tym co robi, więc z pewnością nie nadużył zaufania. Tym niemniej decyzje o kandydowaniu widzę jako łatwiejszą, drogę szerszą.
Notabene mam prawo do wątpliwości, czy Szymon Hołownia przyjmując misję głoszenia Słowa rozumiał ciężar gatunkowy tego „zadania”, skoro tak szybko się jakby nie postrzegając przekraczania granicy znowu ją przekroczył w przeciwną stronę, jakby jej nie widział. Czy to nie jest przypadłość politykujących biskupów?
Szymon Hołownia ściągał do Kościoła ludzi dalszych, czynił go dla nich interesującym. Jak teraz po przekroczeniu Rubikonu politycznego zamierza być wiarygodny dla katolików „głównego nurtu”? Bo Kościół otwarty to nie jest zamienianie partnerów dialogu z „prawa” na tych z „lewa”, tylko rozmawianie i z jednymi, i z drugimi. Zaangażowanie polityczne bardzo temu przeszkadza. Tak, jak z powodu zaangażowania politycznego części biskupów spada do nich zaufanie osób, które nawet będąc poza Kościołem ufały mu kiedyś, tak do polityka Szymona Hołowni spadnie zaufanie katolików z przeciwległego bieguna.
Wraz z jego odejściem do polityki w polskim Kościele osłabnie i tak słaby inny, a tak potrzebny punkt widzenia na sprawy Kościoła. Jak można z pozycji wewnątrz-katolickich wiarygodnie upominać hierarchów za przecięcia z polityką, jeśli samemu jest się w niej zanurzonym? Kandydat już zaczyna tracić wyczucie granic, skoro w Gdańsku porusza ten temat „jako katolik”. Nie, jako polityk. Polityk, który jeśli nie chce się wyborczo „skompromitować”, podzielić politycznego losu osoby z innego skrzydła Kościoła Marka Jurka będzie miał pokusę kłamania począwszy od przemilczenia niektórych swoich prawdziwych poglądów. Marek Jurek nie kłamał i dziś „poważni” politycy uważający siebie za katolików drwią z jego wierności wartościom.
Wygląda na to, że Szymon Hołownia nie idzie jego drogą. Na szczęście, tylko dziś tak to wygląda. Pamiętam, że zachował się wiernie gdy odchodził z Wprost kiedy zdjęto mu felieton, w którym pisał co myślał o Kościele i nie w smak to było antyklerykałom. Wierzę, że nie upodobni się do innych polityków.
Uznaję jego motywacje za szlachetne, ale wbrew zapewnieniom nieprzemyślane. Niech inni katolicy idą do polityki, ale nie ci, którzy w porządku kapłaństwa powszechnego zostali powołani do hierarchii kształtującej wiarę innych. Zresztą , trwając w tej służbie większy by mieli wpływ na kształt polityki niż bezpośrednio się w nią angażując. Żal.