Prorocy i prorokinie występują przeciwko zakłamaniu wielkich. Św. Katarzyna ze Sieny nie wahała się wykrzyknąć nawet wobec papieża: „Słuchaj, no! Do kogo ja mówię, do ciebie czy do ściany?”.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 3/2007.
Spędziłem w zeszłym roku blisko dwa miesiące w karmelu w Betlejem. Grzebiąc tam w starym, dziewiętnastowiecznym archiwum sióstr, natknąłem się na ciekawą mapę. Kartograf naniósł na niej miejscowości, z których pochodzili, w których dłużej lub krócej działali znani prorocy Izraela. Najbardziej na południe położone Tekoa, z którego wywodził się Amos, pierwszy prorok, którego imieniem nazwano księgę biblijną. Prawie po sąsiedzku, choć trochę wyżej na północ, Moreszet – miejscowość Micheasza. Wyżej Jerozolima, w której działali Gad i Natan, wcześniejsi od Amosa prorocy Dawidowi, a potem cała seria „wielkich” i „mniejszych”: Izajasz, Ezechiel, Sofoniasz, Aggeusz, Zachariasz i ostatni – Malachiasz. Blisko Jerozolimy Jeremiaszowe Anatot, a także Nahumowe Elkosz i Ein Karem, miejsce narodzin Jana Chrzciciela. Z miejscowości poza terenami Judy i Beniamina pochodzili: Samuel – z Rama, Elizeusz i Ozeasz – z Abel-Mechola, Eliasz – prawdopodobnie z Tiszbe i wreszcie Jonasz – z Gat-Hahofer.
Obco brzmiące imiona, miasta, wioski, niektóre istniejące już tylko na tej mapie. Mimo to słowo „prorok” wciąż funkcjonuje w naszej kulturze. Postać proroka, bliższa raczej klownowi niż dostojnej postaci biblijnej, gości często we współczesnej literaturze narracyjnej – sam zatytułowałem swoje szkice z teologii narracji: „Prorok i błazen”. Dziennikarze, pisząc teksty: „Wyznawcy Proroka” lub „Spór o karykatury Proroka”, nie muszą już tłumaczyć, że chodzi o Mahometa. Swoich proroków mają adwentyści i rastafarianie. U mormonów, począwszy od Josepha Smitha, prorokiem nazywany jest każdy kolejny prezydent Kościoła. Co jakiś czas (może już rzadziej niż w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych?) dobiegają do naszych uszu mrożące krew w żyłach opowieści o rozmaitych „prorokach” czy „prorokiniach” białych i czarnych bractw, grup duchowych, majaczących o Nowym Jeruzalem w lasach Amazonki czy na jakichś farmach w Arizonie.
Słowo więc modne. Ale przez to i straszne, i jakoś rozmyte…
Co widzi prorok
Trochę winna temu i coraz powszechniejsza nieznajomość Starego Testamentu (pomimo włączenia niektórych tekstów prorockich do podręczników języka polskiego) i niedobra jego prezentacja w kaznodziejstwie, na katechezie. Przecież dlatego rozmaici wizjonerzy „nowych czasów” uciekają się do tego słowa, bo w proroku Starego Testamentu chrześcijanie widzieli tylko (i często widzą) dostojną postać wieszcza, przepowiadającego Chrystusa. W Bazylice Narodzenia Pańskiego w Betlejem rzędy proroków na niezachowanych już mozaikach wskazywały na grotę, a w portalach średniowiecznych kaskady figur proroków kierują wzrok wchodzących ku tympanonowi, przedstawiającemu Chrystusa Pantokratora lub Maryję z Dzieciątkiem. Jeśli prorok widział głębiej i dalej, to widział także tajemnicę mesjańską. Ale nie zawsze na tym się koncentrował. I nie zawsze Bóg kazał mu tak daleko sięgać.
Powodem uproszczeń stała się również płytka interpretacja sposobów komunikowania się proroka z otoczeniem: wizje, ekstazy, symbole, przepowiednie… Owszem, prorokowi zdarzają się porywające, straszne wizje i ekstazy. Widzi ogniste rydwany, górę Syjon opływającą winnym moszczem, pola zasłane zeschniętymi kośćmi. Często odwołuje się do symbolu. Elizeusz zabija woły, którymi orał pole, na jarzmie gotuje ich mięso, rozdaje ludziom, a sam rusza za Eliaszem. Ozeasz pojmuje prostytutkę za żonę. Ezechiel po śmierci żony nie przyodziewa żałoby. Jeremiasz nakłada na szyję drewniane jarzmo i tak przechadza się po Jerozolimie. Izajasz chodzi nago po Świętym Mieście. Za tymi „ekscesami proroków” stała jednak rzeczywistość wielkiego bólu Jahwe. Ekstrawagancja pociąga dziś wiele gwiazd i „proroków”. Ale nie stoi za nią ból z powodu cierpienia Boga. To może u proroków najlepiej widać, jak Bóg cierpi. Nie z braku, lecz z miłości. Ale przecież cierpi „odrzucona miłość” i przepełniona bólem przekonuje o potrzebie nawrócenia.
Dodam, że usprawiedliwia nas trochę i to, że sami Żydzi nie mieli w sprawie profetyzmu całkowitej jasności. W obrębie swojej historii świętej wspominali nawet… proroków kanaanejskich, a jednemu z nich – Balaamowi (i jego oślicy) przyznali znaczące miejsce w objawieniu prawdziwego Boga i Jego Mesjasza. Już w czasach sędziów mianem nabi określano jakieś gromady ekstatyków. Natan i Gad byli „widzącymi Dawidowymi” lub „prorokami Dawidowymi”, pełniąc zarazem – w bliskiej zażyłości z królem – funkcję nadwornych doradców i stróżów moralności na teokratycznych szczytach władzy. Ale już Eliasz będzie pozostawał w ostrym konflikcie z dworem. Nie zostawi po sobie żadnych pism i do końca będzie skoncentrowany na czystości kultu i wiary, nie wchodząc zbytnio w sprawy społeczne, polityczne czy w mesjańskie wizje. I do tego będzie się zmagać się nie tylko z okrutną Jezabel, lecz także z ogromną liczbą proroków… Baala.
Jeszcze w czasach Izajaszowych będą istniały całe społeczności prorockie, których członkowie, najczęściej za opłatą, przepowiadali przyszłość, leczyli, politykowali. Wspomina się także tu i ówdzie „zawodowych” proroków świątynnych, którzy należeli do personelu świątyni i odsłaniali przed ludem obietnice lub ostrzeżenia ze strony Jahwe. Już wtedy pojawiał się problem fałszywych proroków. „Prorocy przepowiadają kłamliwie, kapłani nauczają na własną rękę, a lud mój to lubi. I cóż uczynicie, gdy kres tego nadejdzie?” – skarżył się Jeremiasz w imieniu Jahwe (Jer 5, 31).
O miejsce Boga
Nic więc nowego w naszych perypetiach z prorokami. Ale przecież musi istnieć jakieś sedno sprawy prorockiej… Spróbujmy je odszukać.
Mówiąc o prorokach, mamy najczęściej na myśli wielkich proroków Izraela, którzy działali poza obszarem świątyni, występując zwykle przeciwko arystokracji świątynnej i władzy królewskiej. Innymi słowy, pełnili swe zadania nie na mocy otrzymanej od króla funkcji czy namaszczenia kapłańskiego, lecz na mocy szczególnego powołania Bożego. Poruszające są sceny powołania. Izajasz widzi tron Boga, tren Jego szaty wypełniający Świątynię, sześcioskrzydłe serafiny, ołtarz. Jeden z serafinów gładzi jego winy żarzącym węglem, który kleszczami wziął z ołtarza. Jest to niejako przygotowanie jerozolimskiego arystokraty do wydarzenia powołania. Bo oto słyszy głos Boga deliberującego: „Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?”. Izajasz natychmiast odpowiada: „Oto ja, poślij mnie!” (coś z tego prorockiego gestu powtarza się dzisiaj podczas świeceń diakońskich i kapłańskich, gdy wezwany po imieniu odpowiada: „Jestem”).
Inaczej jest u Jeremiasza. Bóg uświadamia mu, że w Jego planach został przeznaczony do pełnienia funkcji prorockiej („Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię”). Jeremiasz wymawia się: „Panie Boże, przecież nie umiem mówić…”. Na nic jednak wymówki. „Oto kładę moje słowa w twoje usta – słyszy. – Spójrz, daję ci dzisiaj władzę nad narodami i nad królestwami, byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził” (Jr 1, 4-10). Mimo to, nieraz jeszcze prorok z Anatot będzie się skarżył: „Nigdy nie zasiadałem w wesołym gronie, by się bawić. Pod Twoją ręką siadałem samotny, bo napełniłeś mnie gniewem” (Jr 15,17); „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść; ujarzmiłeś mnie i przemogłeś” (Jr 20, 7).
Przez akt powołania Jahwe stawia proroka w nowej sytuacji. Niekiedy na jakiś czas, a nieraz na całe życie wyrywa go z kręgu rodzinnego, wytrąca z zajęć i obowiązków zawodowych. Ani dotychczasowa wiara – zauważa Gerhard von Rad – ani jakaś inna cecha nie predysponują kogoś w oczach Bożych do pełnienia tego posłannictwa. Często jest wręcz odwrotnie: człowiek z natury łagodny i nieśmiały musi łajać i grozić, jak Jeremiasz; inny, mający naturalną skłonność do surowości, musi kroczyć drogą ocalania i pocieszania, jak Ezechiel. Przepaść pomiędzy życiem sprzed powołania a obecnym jest tak głęboka, że dawniejsza pozycja, powiązania społeczne nie mają żadnego znaczenia. „Jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory. Od trzody bowiem wziął mnie Jahwe i rzekł do mnie Jahwe: «Idź, prorokuj do narodu mego, izraelskiego»” (Am 7,14n). Powołany odchodzi niejako od społeczeństwa, rezygnuje z zabezpieczeń społecznych i gospodarczych, które mu ono zapewniało, i wybiera stan niezależności, a raczej niczym niezabezpieczonej zależności od Jahwe[1]. Staje się w ten sposób uosobieniem suwerennych praw Jahwe do swego ludu – ludu wybranego i związanego przymierzem. Dlatego do istoty powołania prorockiego należy na pierwszym miejscu upominanie się o miejsce w ludzkich sercach dla jednego Boga, który nie znosi wielobóstwa, jest potężnym Stwórcą, Bogiem po-trzykroć-świętym i miłosiernym Sędzią. Znakiem prorockiego „nierozporządzania sobą” stanie się odtąd rozpoczynanie ważniejszych mów od: „To mówi Pan” lub „Wyrocznia Jahwe”.
U proroków najlepiej widać, jak Bóg cierpi. Nie z braku, lecz z miłości
Na marginesie: Jezus z Nazaretu często przemawiał jak prorok i stawił się w rzędzie proroków. Choćby wtedy gdy mówił o tym, że „żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie” i powoływał się na los Eliasza i Elizeusza. Przyznam, że odczuwałem zawsze sympatię dla tej reakcji nazaretańczyków: prorok jest tak mocno utożsamiany przez nich z głosem „Innego”, że nie może być nim „swój”. Jezus stawiał się również w rzędzie proroków, gdy mówił o swojej śmierci w Świętym Mieście, bowiem jest rzeczą niemożliwą, „żeby prorok zginął poza Jerozolimą”. Ciekawa rzecz, że nigdy nie używał On jednak wezwań, charakterystycznych dla proroków: „To mówi Pan” lub „Wyrocznia Jahwe”. Niejako wychodząc poza szereg, mówił: „A Ja wam powiadam…”. Często stosował inny znaczący zwrot: „Amen, amen” (niepotrzebnie przełożone u nas na: „Zaprawdę, zaprawdę…) „powiadam wam”…
Takie użycie „Amen” – podkreślają bibliści – nie ma analogii w świecie żydowskim i oznacza, że Jezus był przeświadczony o tym, że jest kimś więcej niż prorokiem czy nauczycielem mądrości: On jest „Amen” – Boskim gwarantem swoich słów i czynów. Dlatego między innymi św. Mateusz na zakończenie Kazania na Górze stwierdza: „gdy Jezus dokończył [swoich] mów, tłumy zdumiewały się Jego nauką. Uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie” (Mt 7,28-29). Być może o tym tajemniczym „Amen” Jezusa z Nazaretu wiedział św. Paweł, pisząc w Drugim Liście do Koryntian: „Albowiem ile tylko obietnic Bożych, w Nim wszystkie są «tak». Dlatego też przez Niego wypowiada się nasze «Amen» Bogu na chwałę” (1, 20)[2].
Budzenie sumień
„Wrażliwość na Boga” i Jego prawa do człowieka łączy się u proroka z niezwykłą wrażliwością etyczną. Nie głosi on siebie, lecz walczy o najwyższe wartości i ich zakorzenienie w Bogu. Choć mistyk też widzi Boga, prorok nie jest właściwie mistykiem. On widzi Boga w prostocie i odwadze serca, które potrafi być większe od prawa, od przykazań, od samego siebie. Jahwe daje prawo, ale prawo tylko jakby szkicuje obszar czynu etycznego i zakreśla jego granice. Decyduje sumienie, serce, które powinno być nacechowane sprawiedliwością i miłością oraz wypełnione miłosierdziem. Tam, gdzie wierzący zdaje się na samo tylko na prawo, gdzie brakuje sumienia, pojawia się szczególnie zwalczany przez proroków legalizm. „Lecz takie będzie przymierze – mówi Bóg ustami Jeremiasza – jakie zawrę z domem Izraela po tych dniach – wyrocznia Pana: Umieszczę swe Prawo w głębi ich jestestwa i wypiszę na ich sercu” (Jr 31, 33). Miernikiem prawości sumienia jest stosunek do ubogich, przybyszów, wdów i sierot: „Co mi po mnóstwie waszych ofiar? – mówi Pan. Syt jestem całopalenia kozłów i łoju tłustych cielców. […] Przestańcie czynić zło! Zaprawiajcie się w dobru! Troszczcie się o sprawiedliwość, wspomagajcie uciśnionego, oddajcie słuszność sierocie, w obronie wdowy stawajcie!” (Iz 1, 11.17).
Prorok jest zatem szczególnie wrażliwy na zaufanie Jahwe w konkretach życia, w codzienności, a nie na wizje czy spekulację dotyczącą Jego wewnętrznego życia, zaświatów. Nie znajduje też w swoim posłannictwie miejsca na autonomię, niezależność polityki od moralności, opartej na woli Bożej. Jego „Tak mówi Pan” odnosi się do wszystkich sfer życia. „Według Ernsta Renana Grecja nauczyła nas myśleć, Rzym rozbudował prawo, lecz Jerozolimie zawdzięczamy rozbudzenia sumienia i poczucia sprawiedliwości” – pisze Anna Świderkówna, odnosząc to dzieło rozbudzenia sumień wprost do proroków[3].
Przeciw niewrażliwości
Przeciw komu i czemu kieruje się głos prorocki? Sprostujmy jedno nieporozumienie: proroka często przeciwstawia się kapłanowi i królowi. Rzeczywiście prorocy często występowali przeciwko kapłanom. Być może najbardziej radykalnie czynił to… Jan Chrzciciel, syn kapłański, który zamiast sprawować służbę świątynną, zgodnie z czasem przepisanym oddziałowi Abiasza, idzie na pustynię i tam – poza Świątynią, poza rytuałem dnia postu i pokuty Yom Kippur – gromi Izraela, wzywając go do pokutowania i nawrócenia na nadejście Mesjasza. Ale przecież miejsce proroka w dziejach przymierza jest określone przez relację do kapłana. Kapłan przez swoją służbę miał strzec przymierza, przywoływać je na pamięć, uobecniać…
Prorok – podobnie jak cały Izrael – uznaje nieodzowność posługiwania kapłańskiego. Jest rzeczą wielce symptomatyczną, że gdy zostanie zburzona Świątynia i zakończy się służba kapłanów, skończy się także służba proroków. Prorok występuje natomiast wtedy, gdy kapłan okazuje słabość, popada w rutynę, nie żyje tym, co należy do istoty jego życia – miłosierdziem. Postawa antyklerykalna proroka – powie André Neher – „nie jest skierowana przeciwko lewicie jako takiemu, ale przeciw dokładnie określonemu typowi kapłana. Amos powstaje przeciwko […] religii, która stała się raison d’Etat [racją stanu]; przeciwko rygoryzmowi kultowemu w społeczeństwie wydanym na łup rozpadu duchowego, moralnego i społecznego (wzrost znaczenia kupiectwa, proletaryzacja chłopstwa, zadłużenie, sprzedaż na licytację, niewolnictwo)”[4].
To samo dotyczy króla – prorok nie niszczy porządku władzy. Ale każe królowi, pośród niebezpieczeństw i pożóg, zachować wierność potędze Jahwe. Gdyby ta wierność przekuwała się w czyn, pewnie i sojusze z Aramejczykami nie byłyby tak straszne! Dlatego Izajasz, niejako ikona suwerennych praw Boga do swego ludu, będzie domagał się od Achaza zaufania do Jahwe, a nie do potęg politycznych i sojuszy: „Pan zaś rzekł do Izajasza: «Wyjdź naprzeciw Achaza, ty i twój synek, Szear-Jaszub, na koniec kanału Górnej Sadzawki, na drogę Pola Folkusznika, i powiedz do niego: Uważaj, bądź spokojny, nie bój się! Niech twoje serce nie słabnie z powodu tych dwóch oto niedopałków dymiących głowni, z powodu zaciekłości Resina, Aramejczyków i syna Remaliasza: dlatego że Aramejczycy, Efraim i syn Remaliasza postanowili twą zgubę […]. Tak mówi Pan Bóg: Nic z tego – tak się nie stanie!»” (Iz 7, 3-7).
Człowiek na granicy ryzyka
Prorok jest człowiekiem żyjącym na granicy ryzyka, na granicy życia i śmierci. Właśnie to jednak zapewnia mu specyficzną wolność… Może stanąć przed królem i niejako wyzywać go na pojedynek, może piętnować damy Jerozolimy jako „krowy Baszanu”, może stawać na publicznych placach, przy bramach miejskich i wyśmiewać się z ludu, że uprawia nierząd, że stał się „oporny jak krowa narowista; że z bożkami związał się przyjaźnią, że zasiadł w gronie pijaków” (Oz 4, 15-19), dlatego Bóg, który go poślubił mimo tylu słabości, teraz powinien go zostawić…
Tak, ma widzenia i ekstazy. Ale zazwyczaj jego widzenia są udręką, bo przecież „widzi” w nich ludzką nędzę, przeżywa ból niezrozumienia, dźwiga ciężar konsekwencji… „Chyżo, jakby niecierpliwie – opowiada von Rad – przesuwają się obrazy przed oczyma jego duszy i ledwie utrwalone, zaraz znikają. W ich opis wplatają się narzekania z powodu trwogi przenikającej duszę proroka i bolesnych skurczów, które chwytają «widzącego» (por. Ha 3,16). Cała ta udręka znajduje ostatecznie ulgę w «okrzyku wyzwolenia” (Procksch) obwieszczającym upadek wrogich Bogu potęg tego świata. Wreszcie ów wyczerpany mąż daje wyraz swemu współcierpieniu z własnym, «wymłóconym» ludem, «synem klepiska»”[5].
Ale to przede wszystkim on cierpi, często w miejsce innych. Staje się „cierpiącym sługą”. Prawdziwy prorok musi być świadom, że jego misja może zamknąć się niepowodzeniem, że zimna logika i konwenanse przynajmniej przez jakiś czas zwyciężają, że najpierw na nim spełnią się złe przewidywania czy zapowiedzi. Stąd milknący gdzieś na wygnaniu głos Amosa czy Jeremiasza, odzywający się w słowach innego bezimiennego proroka głos Izajasza czy ucięty ostrzem miecza głos Jana Chrzciciela… Taki był zazwyczaj los proroków i słowa Jezusa o Jerozolimie, która zabija „swoich proroków”, są tego faktu tylko smutnym potwierdzeniem.
Prorocy dzisiaj
Spróbujmy to, co powiedziałem wyżej, przenieść we współczesność. Prorok w obliczu odwiecznych ludzkich pokus, zwłaszcza pokus elit, nie ucieka, lecz dając „w zastaw siebie”, upomina się o wartości, choćby wielu wydawało się, że stały się zbędne, że nie mają ostatecznego gwaranta. Jest człowiekiem mocno osadzonym w teraźniejszości, którego natchniony wzrok przekracza zewnętrzne przejawy. Dopomina się o wartości transcendentne, choć nie zawsze musi wiedzieć, gdzie znajduje się ich źródło. Dopomina się o to nie dla stworzenia jeszcze jednej ideologii, jeszcze jednej religii, lecz dla wywołania wstrząsu u polityka, u kardynała, u różnych „publiczności”. Św. Katarzyna ze Sieny nie wahała się wykrzyknąć nawet wobec papieża: „Słuchaj, no! Do kogo ja mówię, do ciebie czy do ściany?”. Prorok występuje przeciwko legalizmowi, przebiegłości i zakłamaniu wielkich, faryzeizmowi i rutynie klerków, a wszystkich przestrzega przed zagubieniem się w blichtrze i ułudzie rzeczy przemijających, przed zaufaniem sile i pięknu ciała, przed wiarą w ludzkie układy i przebiegłość.
Świadek może być niemy, prorok jest człowiekiem słowa i symbolu. Ponieważ nie głosi siebie, przemawia mocno, ocierając się o granicę życia i śmierci, szlachetności i szaleństwa. Francuski duchowny Guy Gilbert ku wzburzeniu wielu „kolegów po fachu” ubiera się w strój harleyowca. Ale strzeże jak źrenicy oka medytacji i brewiarza. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, choć czasem jakby za bardzo zapatrzony w siebie, broni Ormian, nękany najgorszymi ubeckimi metodami uczestniczy „na żywo” w strajkach w Nowej Hucie, zakłada z innymi Fundację im. Św. Brata Alberta, walczy w sprawie lustracji polskich księży.
Przez ostatnie wieki z języka proroków Kościół zachował wobec świata najczęściej same tylko groźby
Czy współczesnemu światu potrzebni są prorocy? Tak, są potrzebni. „W ostatnich dniach wyleję Ducha mojego na wszelkie ciało, i będą prorokowali synowie wasi i córki wasze…” – za prorokiem Joelem, a potem za Apostołem Piotrem, mówimy chętnie o Kościele jako o „ludzie prorockim”. Kłopot jednak w tym, że przez ostatnie wieki z języka proroków Kościół zachował wobec świata najczęściej same tylko groźby. Otaczał się coraz bardziej murem przeciwko wrogom, których upatrywał w wyznawcach innych Kościołów i wspólnot religijnych; w politykach, żądających zerwania z koncepcją państwa chrześcijańskiego; w ludziach kultury, wyrażających coraz częściej w swych dziełach dramaty i pęknięcia człowieczeństwa. Solidny mur bywa potrzebny i apologetyka rozmaitych Chateaubriandów, Newmanów czy Chestertonów dobrze wielu zrobiła. Wielkość współczesnego Kościoła polega jednak na tym, że przestał on myśleć na pierwszym miejscu o obronie samego siebie, a zwrócił się ku obronie Bożych i ludzkich wartości w świecie. Odnalazł świat, który Bóg tak umiłował, że dał swego Syna. Nauczył się dostrzegać Bożą prawdę i Bożą miłość w innych Kościołach chrześcijańskich, w innych religiach, nawet w ludziach niewierzących. Jest niewątpliwie coś prorockiego w tym, że – między innymi przez swoich wielkich papieży „soborowych” Jana XXIII i Pawła VI – zaczął tak zdecydowanie upominać się o dobro niekatolików, o ubogich tego świata, o pokój.
Jeszcze dalej poszedł Jan Paweł II. Wciąż mam przed oczyma scenę ze Światowych Dni Młodzieży w 2002 roku w Toronto. Wieczór, Papież, wyraźnie już chory, opuścił miejsce celebracji. I oto do krzesła, na którym siedział, podchodzą dziesiątki, może setki młodych ludzi. Wielu z nich ma pewnie mgliste pojęcie o chrześcijaństwie, o Kościele, być może i o Chrystusie. Ale z czcią dotykają tego krzesła, niejako tronu wartości, których szukają. Jan Paweł II przekształcił suchą, często nadużywaną doktrynę praw człowieka w prorockie orędzie, osadzone w tradycji Dekalogu, wielkich przepowiedni prorockich i Kazania na Górze. Za pomocą tego orędzia upominał się o prawo do samostanowienia narodów pozbawionych podmiotowości przez komunizm, o prawo do życia nienarodzonych, o rodzinę, o dialog jako najwłaściwszy język w spotkaniu religii i kultur.
Współczesne pokusy
Czy naszej sekularyzującej się kulturze chrześcijańskiej są potrzebni prorocy? Tak, są potrzebni. Myślę o pokusie lenistwa, letniości. Islam zarzuca nam często, że – pogrążeni w konsumpcji, wygodzie i „wmówionej pustce” – straciliśmy rację swojego istnienia. Myślę o pokusie permisywizmu. Na dziwactwo zakrawa to, że w morzu koncepcji psychologicznych i pedagogicznych tonie coś, co kiedyś było zwyczajne: radość z cnoty, z porządnego zachowania, z „dobrego uczynku”, z postępowania w zgodzie z sumieniem. Myślę o pokusie faryzeizmu – kształtowania się establishmentów, czerpiących profity z przynależności do królestwa, które miało nie być królestwem z tego świata. Potrzebna jest w tym kontekście „prorocka kultura protestu”: przeciw „dyktaturze relatywizmu”, przeciw „presji pośpiechu”, „kanonizowaniu konkurencji”, religijnej tandecie…
Czytam w „Rzeczpospolitej” wstrząsający wywiad z Pawłem Huelle „Krzesło Chrystusa jest puste”. „Mój model chrześcijaństwa – mówi Huelle – wyznaczają prace dwóch pisarzy katolickich: księdza Hryniewicza i ojca Thomasa Mertona. Obaj pytali, na czym polega praktyczne chrześcijaństwo, i dochodzili do tych samych wniosków: należy poprzestać na tym, co konieczne. Mówię o dobrach materialnych, o naszym kołowrocie – spłacaniu kredytów, posyłaniu dzieci na angielski, wakacjach w Chorwacji. Przez lata trzymano nas na smyczy ubóstwa, wiec siedemnaście lat temu rzuciliśmy się do konsumpcji. Teraz należy zmienić postawę wobec życia. Dam szkolny przykład: jeżdżę małym samochodem. Koledzy pytają: «Czemu zostałeś przy tym opelku dupelku?». Odpowiadam: «To mój postulat chrześcijański». Robią zdziwione miny, a ja, półżartem, tłumaczę: «Jezus jeździł na osiołku, a nie na rasowej kobyle za tysiące szekli». […] Warto zbadać, gdzie kończy się to, co konieczne, a kiedy zaczynamy trwonić energię na błahostki i bzdury. A duchowa strona wiary? Rashi, żydowski mędrzec i komentator Pisma, rzekł, że najważniejszą podróżą, jaką człowiek odbywa, jest podróż do własnej duszy. Oto wielkie zadanie samokształcenia i budowania, bo – oczywiście – trzeba mieć dokąd podróżować. Innymi słowy – musimy dbać, aby w naszej duszy nie zagościła pustka”[6]. Być może powieść Huellego „Ostatnia Wieczerza”, której ten wywiad dotyczy, jest zbyt publicystyczna. Zacytowany fragment wywiadu brzmi jednak jak głos proroka. A przynajmniej ja czuję w nim jakiś świeży powiew, także dla wielu moich „kolegów po fachu”.
Prawdziwy prorok musi być świadom, że jego misja może zamknąć się niepowodzeniem, że zimna logika i konwenanse przynajmniej przez jakiś czas zwyciężają
Czy Kościołowi potrzebni są prorocy? Tak, są potrzebni. Pamięć przywołuje biografie „współczesnych proroków”: ks. Jana Ziei, Teresy Strzembosz, Ojca Pio, Abbé Pierre’a, ks. Franciszka Blachnickiego, Matki Teresy, Stefana Swieżawskiego, Brata Rogera – ludzi, którzy nie wahali się za pomocą szlachetnych czynów, mądrych słów, wstrząsających gestów (czasem przesadzonych, niekiedy dziwnych), z gotowością na cierpienie, wyprowadzać wspólnotę wierzących i – jak się potem okazywało – niewierzących z utartych kolein, z wygodnego stanu inercji; niepokornie zwracać uwagę nawet wielkim tego świata i Kościoła; kreślić nowe perspektywy czynu.
Narzeka się dzisiaj, że „sprawą abp. Wielgusa” nie zajęli się biskupi, że zbyt dużo było opieszałości, „solidarności zawodowej”, klerykalnego braku odwagi. Ale jeśli już wymagała ona prorockich gestów, to dlaczego mieliby ich nie czynić właśnie świeccy? Sakiewicz, Terlikowski, Nosowski, Gowin, Czaczkowska, Milcarek? Czy nie więcej było proroków wśród świeckich Izraela niż wśród kapłanów? Czy w przeciwieństwie do kapłaństwa urząd prorocki nie był dostępny także dla kobiet?
Prorocy i pasterze
Najbardziej jednak potrzeba dzisiaj proroków wśród pasterzy. To bardzo trudna sztuka – łączenie urzędu kapłańskiego, biskupiego z prorockim i do tego codzienne, pokorne wpisywanie go w słowo „służba”, „posługa”. Ale nie jest to niemożliwe. Jednemu z biskupów udaje się to znakomicie w odniesieniu do młodzieży, której proponuje „Przystanek Jezus”, innemu – wobec dzieci. Właśnie wymiar prorocki jest w tych działaniach najważniejszy: zachowując istotę tego niezwykle wymagającego urzędu, pokazać, że jego powaga spoczywa nie w splendorze tytułów i gestów, ale w apostolstwie, które otwiera serca, także te rzekomo najmniej rozumiejące czy najbardziej zamknięte.
Myślę, że w Polsce misja prorocka pasterzy będzie w najbliższych czasach dotyczyła trzech znaczących obszarów. Pierwszy to zdecydowane przełamywanie fikcji w życiu naszych Kościołów lokalnych: fasadowych rad kapłańskich, duszpasterskich, parafialnych i ekonomicznych; stowarzyszeń, do których należą te same osoby; sztucznych sprawozdań i rozliczeń finansowych. Kto zdecyduje się na porządne postawienie sprawy i nakreślenie programu działania tych ważnych gremiów w Kościele? Czy konferencja episkopatu zwróci się kiedyś do sekcji teologii pastoralnej na naszych wydziałach teologicznych z prośbą o stworzenie realnego programu działań podstawowych dla życia każdej parafii, diakonii, wspólnot i ruchów? Kto z pasterzy zacznie głośno mówić o konieczności stworzenia nowego systemu finansowego Kościoła w Polsce?
Najbardziej jednak potrzeba dzisiaj proroków wśród pasterzy. To bardzo trudna sztuka, ale nie jest to niemożliwe
Drugi obszar został bardzo jasno opisany przez George’a Weigela w książce „Odwaga bycia katolikiem”. Nawet więcej: to pasterze Kościoła są adresatami uwag Weigela. Chodzi o problem odpowiedzialności biskupów za problem pedofilii wśród duchowieństwa. W Polsce problem ten dotychczas nie stał się „gorący”, ale obawiam się, że może stawać się kwestią palącą także i u nas. Kto z naszych pasterzy zdobędzie się na „odwagę bycia katolikiem-biskupem” w tej sferze? Niechęć do podejmowania innego problemu – skłonności homoseksualnych wśród duchownych – nie napawa tu optymizmem.
Trzeci obszar określam mianem kształtowania „formacji stałej”, stawiania mądrych akcentów dla „Kościoła ludu” w Polsce. Niezależnie od pojawiających się tu i ówdzie znaków zapytania jego przetrwanie i ciągłe dojrzewanie było niezwykle doniosłym osiągnięciem prymasa Wyszyńskiego, kardynała Wojtyły, ks. Tischnera, kapelanów „Solidarności” i tysięcy proboszczów, wikariuszy. Podtrzymanie tego nurtu wzięło piętnaście lat temu na swoje barki Radio Maryja. Dzisiaj mnie samego – choć zaliczam się do obrońców tej znaczącej inicjatywy duszpasterskiej w Kościele w Polsce – ogarnia coraz większy niepokój i troska, jakie koryto ten nurt sobie żłobi.
Trudno wyobrazić sobie świat bez proroków. Rzecz jednak w tym, że biblijna historia, od której rozpocząłem, wyraziście uświadamia, że to Bóg „wzbudza” proroków, niezależnie od naszych diagnoz i prognoz. Może więc obok wspomnienia starych postaci i symboli, obok oczekiwań na przyszłość, ważna jest modlitwa o prorocką odwagę i wyobraźnię. A we wszystkim – ta, która „nigdy nie ustaje i nie jest jak proroctwa, które się skończą”.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 3/2007.
[1] Gerhard von Rad, „Teologia Starego Testamentu”, Warszawa 1986, s. 407-408.
[2] Por. Katechizm Kościoła Katolickiego 1063, 1065.
[3] Anna Świderkówna, „Rozmowy o Biblii”, Warszawa 1995, s. 110.
[4] Za: Paul Ricoeur, „Lectures 3. Aux frontiéres de la philosophie”, Paris 1994, s. 155-156.
[5] G. von Rad., dz. cyt., s. 410.
[6] „Rzeczpospolita”, 15 stycznia 2007 r.