Metoda chadecka jest unikalna, wybitnie antydoktrynerska. Gdy silne ideologie proponują radykalny język i podtrzymywanie skrajnych emocji społecznych – chadecja szuka porozumienia.
Słynny socjolog Manuel Castells pisał w jednej z książek, że współczesna polityka zmienia się coraz bardziej w tzw. media politics – zamiast dyskutować o programach i ideach, zajmujemy się dyskusją o osobistych cechach liderów partii politycznych.
Pierwszy raz Castells pisał o tym już kilkanaście lat temu. Od tego czasu każdy dzień i każda debata polityczna udowadniają, że jego słowa okazują się prorocze. Ostatnim przykładem była zmiana przywództwa w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), czyli sojuszu europejskich partii odwołujących się do chrześcijańskiej demokracji. To z tego nurtu wywodzili się twórcy idei Unii Europejskiej (Konrad Adenauer, Alcide de Gasperi, Robert Schumann). Czy ktokolwiek zauważył choćby cień dyskusji o chadeckości i jej przyszłości w Polsce i w Europie?
Jedyne, o czym mogliśmy się dowiedzieć, to nazwisko nowego lidera, którym został Donald Tusk. Brak jakiegokolwiek krytycznego namysłu nad kondycją i przyszłością współczesnej chadecji, a więc ideowym i politycznym środowiskiem faktycznych twórców Unii, odbieram jako poważną słabość nas wszystkich, uczestniczek i uczestników dyskursu publicznego. Idąc nieco pod prąd głównego nurtu debaty medialno-politycznej, warto zadać sobie pytanie, czy myślenie i działanie według metody chadeckiej ma dzisiaj w ogóle sens.
Przekroczyć egocentryzm
Moją intencją nie jest analizowanie myśli chadeckiej (pisałem o niej tutaj). Tym, co interesuje mnie szczególnie, jest rozmowa o ruchach społecznych. Partie powinny być wtórne wobec wielości oddolnych ruchów i środowisk. Demokratyczny ruch chrześcijański rodził się jako reakcja na niesprawiedliwość społeczną, fatalne warunki pracy i nieludzkie podejście wielkiego XIX-wiecznego kapitału wobec milionów ludzi. Uczciwie rzecz ujmując, należy podkreślić, że zegary Kościoła, który wydał pierwsza encyklikę bezpośrednio traktującą o tzw. kwestii społecznej, czyli „Rerum novarum” w 1891 roku, spóźniły się nieco wobec ruchu socjalistycznego. Mimo tego spóźnienia encyklika dała mocny impuls do tworzenia setek stowarzyszeń, organizacji edukacyjnych i kulturalnych, klubów społecznych, sportowych i charytatywnych, chrześcijańskich związków zawodowych i środowisk politycznych, będących ich reprezentacją i nazywanych partiami chadeckimi.
W praktyce była to próba sformułowania oferty dla publicznego zaangażowania, opartego na idei chrześcijaństwa, ale skierowanej do wszystkich grup i klas społecznych, bez względu na wyznanie. Można powiedzieć, że bazując na zasadach – dobra wspólnego, pomocniczości (subsydiarności), będącej podstawą samorządności, oraz na zasadzie solidarności społecznej – dążyły one do budowania mostów między różnymi grupami w duchu dialogu i pokoju społecznego. Zadawanie sobie w Polsce pytania o sens istnienia ruchu społecznego inspirowanego metodą chadecką (organizacji przedsiębiorców, pracowników, stowarzyszeń i fundacji, organizacji rzeczniczych, konsumenckich i ośrodków eksperckich, odwołujących się do tego bogatego dziedzictwa) uważam za szczególnie potrzebne właśnie dziś.
Metoda chadecka jest unikalna. To podejście wybitnie anty-doktrynerskie. Kiedy silne ideologie proponują radykalny język i podtrzymywanie skrajnych emocji społecznych, chadecja szuka raczej porozumienia, ceni różnorodność, szanuje i wzmacnia instytucje demokratyczne, naturalne procesy społeczne i związany z nimi postęp. Dystansuje się od wielkich ideologii, używających narzędzi społecznej inżynierii, bo w centrum stawia wolność i rozwiązania bazujące na ludzkim doświadczeniu.
O czerpaniu wiedzy o naturze ludzkiej z doświadczenia sporo pisał Emmanuel Mounier, francuski filozof uznawany za jednego z ojców personalizmu. Wskazywał, że kiedy człowiek zbuduje związek oparty o wzajemność (rodzinę, ojczyznę czy wspólnotę religijną), to związek ten wytwarza za moment nowy egocentryzm, budując kolejne bariery. Świadomość tej obserwacji jest niezbędna w budowaniu wszelkich rozwiązań instytucjonalnych. Wskazuje na sens ich ciągłego odświeżania i przekraczania własnego czy wspólnotowego egocentryzmu.
Mądra synteza
Czy w Polsce – 30 lat po przemianach ustrojowych i w okresie silnych populizmów – warto na nowo budować chrześcijańską demokrację? Na ile w Polsce, jak w wielu innych krajach Europy i świata, środowiska odwołujące się do korzeni chrześcijańskich mogą być moderatorem między różnymi ideowymi wrażliwościami – postępowymi i konserwatywnymi? Do niedawna, z racji doświadczeń PRL, było to nie do pomyślenia. Jednak obecnie gołym okiem widać, że to się zmienia, a osoby o przekonaniach zdecydowanie demokratycznych i chrześcijańskich potrafią szukać dialogu z lewicą.
Dowody? Wydawany przez Klub Inteligencji Katolickiej magazyn „Kontakt”, uznający się wprost za „katolewicę”, środowisko „Więzi” czy „Nowy Obywatel” i jego próby opisywania chrześcijańskich źródeł ruchu spółdzielczego i motywowanych Ewangelią uczestników ruchu socjalistycznego w XIX i XX wieku. Nie będę wymieniał całego szeregu wspólnot i organizacji chrześcijańskich, które oddolnie działają ręka w rękę z ideowymi środowiskami odwołującymi się zarówno do przekonań socjalistycznych, jak i głęboko konserwatywnych, bo tam gdzie dopuszczamy do siebie doświadczenia spotkania z ubogimi, potrzebującymi czy wykluczonymi, ideologiczne klapki łatwo opadają. Symptomatyczny był wywiad „Krytyki Politycznej” z Piotrem Ikonowiczem, liderem Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, nestorem polskiej lewicy i byłego opozycjonisty, komplementującego chrześcijan i broniącego katolików przed szkodliwą generalizacją i próbą uczynienia ze wszystkich winnych pedofilii. Sugerował, że w działaniu chrześcijanie są jego sojusznikami.
Takich historii jest znacznie więcej. Wystarczy przyjrzeć się bogatemu życiu organizacji pozarządowych i ruchom miejskim. Jest to zasadnicza zmiana w porównaniu do lat 90, kiedy prawie każdy chcący działać publicznie opowiedzieć musiał się za lub przeciw dziedzictwu PRL. Odwoływanie się do tradycji PPS jest dzisiaj na porządku dziennym, nawet po prawej stronie. Stąd wiele osób o przekonaniach jak najbardziej socjaldemokratycznych, centrowych czy nawet chadeckich zapisywało się do organizacji uznawanych z założenia za prawicowe. To samo dotyczyło związków zawodowych. Szuflady sporu politycznego a oddolna dynamika społeczna to dwa różne wymiary. Cytat z prof. Moniki Kostery jest tego dobrym dowodem: „Chciałabym o tym powiedzieć teraz kilka słów w specyficznym kontekście – mobilizacji do zmiany społecznej, do budowania lepszego jutra. Rzecz dotyczy lewicy, ale nie lewicy racjonalistycznej, bazującej na obiektywistycznej argumentacji i proponującej inżynierię społeczną jako sposób tworzenia nowych instytucji społecznych, ani o lewicy nawołującej do burzenia istniejących struktur. Moja wymarzona lewica szanuje struktury społeczne i pragnie je przekształcać z wyobraźnią i uczuciem. Bardzo lubiłabym, gdyby w procesie krystalizacji otrzymała ona nazwę lewicy romantycznej, choć jak znam życie – tak się nie stanie. Jednak tak właśnie bije jej serce”.
Chrześcijanie nie są skazani na prawicę w wydaniu skrajnym, dystansującą się od kultury i demokracji
Autorka pokazuje, że taki rodzaj lewicowości w praktyce polskiego życia stosunkowo łatwo potrafi znaleźć porozumienie z umiarkowanym konserwatyzmem ludzi spoza wielkich miast. Na odcinku formacji intelektualnej rolę taką pełni Klub Jagielloński, nie uciekając również od tożsamości chadeckiej. Oczywiście chadecja nie jest socjaldemokracją i nie oferuje rozwiązań socjalistycznych. Odwołuje się do innej wizji człowieka i społeczeństwa. Paradoksalnie jednak, w praktyce społecznej, szukanie tego, co w sferze wrażliwości społecznej łączy, jest dla niej szansą. Poszerza się bowiem pole budowania pomostów. Zapewne ciężko jest oczekiwać idealnej równowagi między prawicą a lewicą, ale nie jest też tak, że chrześcijanie skazani są na utożsamianie się jedynie z prawicą w wydaniu skrajnym, dystansującą się od kultury i demokracji.
Istota ruchu społecznego polega na tym, że inspirować ma środowiska od lewej do prawej, szukając mądrej syntezy i zawsze dążąc do społecznego pokoju oraz szanowania instytucji demokratycznych. Jego celem jest bowiem zmiana społeczna dokonywana w sposób „ekologiczny”, akceptowalny społecznie i nie zostawiający dużych grup ludzi poza wspólnotą. Termin „wspólnota” wydaje się tutaj kluczowy, demokraci chrześcijańscy oferować chcą bowiem wizję pozytywnej i zmiennej w czasie wspólnoty, która nie dąży do wykluczania obcych, świadomej swych słabości i wad, ale czyniącej z nich składowe własnej tożsamości.
Mapa wyzwań
Dlaczego brakuje tak rozumianych ruchów, mimo że grunt wydawał się pod nie wprost wymarzony? Biorąc pod uwagę, że nauczanie społeczne niespecjalnie trafiło „pod strzechy” w Polsce, zacząć należy od własnego rachunku sumienia. To ciekawe, że adepci kursów społecznej gospodarki rynkowej i nauczania społecznego Kościoła (w tym ja sam) znacznie częściej interpretowali je w jedynym duchu Miltona Friedmana lub Friedriecha Hayeka niż ordoliberała Ludwiga Erharda czy Johna Kennetha Galbrighta, przekonujących, że model w pełni racjonalnego homo oeconomicus nie istnieje, a troska o godne społeczeństwo powinna leżeć w centrum zainteresowań polityków i ekonomistów.
Dla wielu z nas była to naturalna reakcja przede wszystkim moralnego i emocjonalnego odcięcia się od despotycznego i prosowieckiego ustroju socjalistycznego PRL oraz potrzeba zbudowania własnej indywidualnej podmiotowości. Zadziałało na zasadzie wahadła; w tym przypadku używanie słownika z zakresu dobra wspólnego, myśli komunitariańskiej, bliskiej chrześcijaństwu, kojarzone było w oczywisty sposób z komunizmem i ograniczaniem wolności.
Sprowadzając jednak dyskusję na ziemię – z całej mapy dzisiejszych wyzwań, wobec których chrześcijańscy demokraci powinni się opowiedzieć, kilka wydaje mi się ważnych do zasygnalizowania. To stosunek do czwartej rewolucji przemysłowej i rozwoju determinowanego technologią. Widząc dobrodziejstwa nowoczesnych technologii, w centrum poszukiwania rozwiązań rynkowych powinno stawiać się godność człowieka i tak projektować przyszłość, by technologia była środkiem prowadzącym do celów społecznych. Nie odwrotnie. W praktyce oznacza to także uzupełnienie paradygmatu rozwoju mierzonego wskaźnikiem PKB o inne, jakościowe miary życia.
Postulaty w tej dziedzinie najsilniej płyną dziś ze środowisk socjaldemokratycznych i umiarkowanie konserwatywnych. Jeden z najnowszych wskaźników przedstawił niedawno Polski Instytut Ekonomiczny.
Pochodną stosunku do rozwoju społeczno-ekonomicznego jest zbudowanie porozumienia ze środowiskami ekologicznymi, Zielonymi i wszystkimi, którzy od dawna zabiegają o poszanowanie środowiska naturalnego. Nie trzeba cytować papieża Franciszka, żeby doświadczać współcześnie słuszności ich racji. Chadecja może być doskonałym moderatorem dialogu łączącego wrażliwość nawet skrajnie lewicową z konserwatywną, stawiając na język ekologii ludzkiej.
Kolejne: postawienie jako priorytetu problematyki pracy oraz etosu pracy i jej społecznej, a nie tylko ekonomicznej, wartości. Szczególnego znaczenia nabiera jakościowa strona relacji pracowniczych, podejścia do pracy jak do aktywności wspólnotowej, publicznej i obywatelskiej. W dobie ogromnego tempa zmian technologicznych, ale także problemów z kondycją psychiczną Polaków, stresu zawodowego, dysfunkcji psychicznych i niskiego kapitału społecznego, to temat, który – używając języka encykliki „Laborem exercens” – jest kluczem do całej kwestii społecznej. Istnieje także potrzeba zdecydowanego przedefiniowania stosunku środowisk chadeckich do związków zawodowych, odbudowy ich statusu społecznego i instytucjonalnego wzmocnienia oraz traktowania jako partnerów w misji zabezpieczenia godności pracowników bez względu na formę i miejsce zatrudnienia.
Potrzeba odbudowy etosu przedsiębiorczości zrujnowanego złymi praktyki, których szczyt obserwowaliśmy w świecie w czasie kryzysu finansowego 2008 roku. Podjęcie wyzwania rzuconego przez amerykańskie kręgi biznesu, skupione w Business Round Table, i nawołujące do odejścia od jedynej obowiązującej orientacji na zysk dla inwestora na rzecz dostrzegania szerokiego społecznego i środowiskowego ekosystemu i zbudowanie celów biznesowych w oparciu o nie, wydaje się idealnym wyzwaniem dla środowisk dążących do zrównoważonego rozwoju. Nawet jeśli intencje autorów odczytywane są dwuznacznie. To także szansa na rozwój spółdzielczości, ekonomii społecznej i – postulowanej od zawsze w nauczaniu społecznym Kościoła – własności pracowniczej.
Dalej: poważne podejście do instytucji dialogu społecznego i obywatelskiego. To paradoks, ale przez całe trzydziestolecie, w kraju gdzie „okrągły stół” stał się światową ikoną procesów pokojowych, instytucje dialogu traktowane są całkowicie instrumentalnie i w praktyce nie odgrywają istotnej roli, bez względu na ekipę rządzącą (choć należy przyznać, że ustawowe zakotwiczenie Komisja Trójstronna zawdzięczała wicepremierowi Jerzemu Hausnerowi).
Obecna Rada Dialogu Społecznego także nie spełnia pokładanych w niej nadziei większości jej uczestników, a wszystkie istotne decyzje zapadają w rządzie lub w porozumieniach rządu z jednym ze sprzyjających mu partnerów społecznych. Rada Dialogu Społecznego jest ciałem mającym, między innymi, dbać o rozwój społeczno-gospodarczy, spójność społeczną, wspierać zaangażowanie obywateli i solidarność społeczną, a także projektować stosunki pracy.
W praktyce jej społeczny mandat jest dość słaby. Nie reprezentuje organizacji pozarządowych. Brakuje jej odpowiedniej siły, którą zapewnić może jedynie cofający się ze swoich „siłowych uprawnień” rząd. Dla kultury i społecznych kompetencji dialogu tego rodzaju instytucja ma wprost wymiar modelujący relacje społeczne na różnych szczeblach. To jedynie kilka przykładów, będących dzisiaj pole działania chadeków, bez względu na ich polityczne zaangażowania.
Formuła chrześcijańskiej demokracji jest jedną z najpojemniejszych, a warunkiem uczestniczenia w niej wydaje się stosunek do demokracji i jej społecznych instytucji. Zakończę cytatem z encykliki „Centesimus annus” (p. 46): „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w Państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej”.