Rozumiem ból bliskich Vincenta Lamberta, także tych z nich, dla których jego stan był trudny do zniesienia. Jednak zaprzestanie nawadniania go i karmienia to odmówienie mu prawa do życia – mówi prof. Jacek Łuczak.
Katarzyna Jabłońska: 2 lipca Vincent Lambert – który od 2008 r. pozostawał w stanie minimalnej świadomości – przestał być sztucznie odżywiamy i nawadniany. 42-letni mężczyzna od czasu, kiedy uległ tragicznemu wypadkowi i był sparaliżowany, przebywał w szpitalu. Oddychał samodzielnie, jego serce biło, karmiony był za pomocą sondy żołądkowej. Francuski sąd kasacyjny – uwzględniając opinię ekspertów, że nie ma szans na poprawę stanu zdrowia mężczyzny – zadecydował o zaprzestaniu utrzymywania go przy życiu. Ordynator oddziału, na którym przebywał Lambert, wprowadził tę decyzję w życie – mężczyzna przestał być karmiony i nawadniany. Jego organizm pracował samodzielnie jeszcze przez 9 dni. 11 lipca rano Vincent Lambert zmarł.
Czy Pan Profesor wykonałby taki wyrok sądu?
Prof. Jacek Łuczak: Nie zrobiłbym tego. Nie pozwoliłoby mi na to sumienie. Vincent Lambert zmarł najprawdopodobniej na skutek odwodnienia. Czyli to właśnie zaprzestanie nawadniania go przyczyniło się bezpośrednio do jego śmierci.
Co odczuwa człowiek znajdujący się w stanie minimalnej świadomości – czy cierpi? Czy Vincent Lambert, kiedy zaniechano karmienia go i nawadniania, odczuwał głód i pragnienie? Zapowiedziano, że podawane mu będą leki uspokajające i łagodzące ból. Lekarze zapewniali, że nie cierpi.
– Nikt nie ma wiedzy, co dzieje się z człowiekiem znajdującym się w stanie minimalnej świadomości. Jedynie pewne niewerbalne oznaki, takie jak np. zmiana szerokości źrenic czy grymas twarzy, mogłyby świadczyć o odczuwaniu bólu czy jakiegoś dyskomfortu. Dlatego ważne jest, aby na wszelki wypadek zabezpieczyć chorego przed czynnikami wywołującymi ból i cierpienie, czyli podawać mu leki sedatywne i przeciwbólowe.
Walka o życie Vincenta Lamberta w sądzie trwała sześć lat – lekarze już wcześniej czterokrotnie rozpoczynali procedurę zaprzestania sztucznego odżywiania i nawadniania go, ale za każdym razem musieli jej zaniechać. Żona mężczyzny i część jego rodzeństwa chcieli zakończenia podtrzymywania go przy życiu. Przeciwni temu byli rodzice Lamberta, którzy z ogromną determinacją, odwołując się do różnych zarówno francuskich, jak i międzynarodowych gremiów, walczyli o życie syna.
– Sytuacja, w jakiej od niemal jedenastu lat znajdowała się rodzina mężczyzny, była dramatycznie trudna. Chociaż sam nie zgodziłbym się na zaprzestanie podawania mu pokarmu i nawadniania go, daleki jestem od łatwego oskarżania jego żony i rodzeństwa. Trudno mi sobie wyobrazić, jak sam radziłbym sobie w sytuacji, gdyby ktoś z moich bliskich przez wiele lat znajdował się w stanie minimalnej świadomości. To przecież oznacza, że z tą osobą właściwie nie mam kontaktu. Mogę jedynie pielęgnować jej ciało. Nie mogę wiedzieć, co i czy w ogóle coś czuje. A dodatkowo, jeśli ta sytuacja trwa przez lata, to u bliskich może nastąpić wypalenie – nie są oni w stanie dalej odpowiednio troszczyć się o swojego chorego; często sami potrzebują pomocy.
Matka Lamberta twierdzi, że syn reagował na jej słowa – ruszał gałkami ocznymi, odwracał głowę na dźwięk swojego imienia. Pragnieniem rodziców było, aby syn nadal mógł żyć. Chcieli zdjąć ze szpitala obowiązek opieki nad synem i przenieść go do specjalnego ośrodka.
– Poruszanie gałkami ocznymi i inne podobne odruchy, pojawiające się u człowieka znajdującego się w stanie minimalnej świadomości, zazwyczaj nie są świadome. No, ale ten człowiek, mimo trwałego uszkodzenia mózgu, nadal żył.
Żona i rodzeństwo mężczyzny zapewniają, że – zanim doszło do wypadku – on sam miał deklarować, że gdyby znalazł się w stanie minimalnej świadomości, nie chciałby, aby jego życie było sztucznie podtrzymywane. Czy gdyby taka deklaracja została odpowiednio udokumentowana, mogłaby być wystarczającym argumentem za tym, aby zaprzestać podtrzymywania mężczyzny przy życiu?
– Udokumentowane życzenie mężczyzny, aby nie podtrzymywać jego życia w momencie, kiedy znalazłby się w stanie minimalnej świadomości, rzeczywiście mogłoby stanowić wskazówkę dla lekarzy do niepodejmowania takich działań. Czyli w wypadku Vincenta Lamberta do niepodawania mu pokarmu i płynów w sposób nienaturalny. Tego rodzaju deklaracja, wyrażona z wyprzedzeniem, ma swoje wykonawstwo, ale też obwarowana jest w poszczególnych krajach różnymi zastrzeżeniami w zależności od obowiązujących tam w tej materii rozwiązań prawnych.
Dotykamy tu kwestii testamentu życia lub mówiąc inaczej – oświadczenia woli pro futuro. Ideą takiego oświadczenia jest stworzenie człowiekowi możliwości do decydowania o tym, jakie procedury medyczne mogą być wobec niego stosowane w sytuacji utraty przytomności, a na jakie absolutnie nie wyraża zgody. Takie oświadczenie, oczywiście wyrażone w sposób niebudzący wątpliwości, miałoby być dla lekarza wiążące. Dodajmy tu jeszcze, że bezpośrednie ratowanie życia (np. reanimacja) stanowi stan wyższej konieczności i przepisy o autonomii pacjenta nie mają tu zastosowania. Czy Pan Profesor uważa, że możliwość złożenia takiego oświadczenia to dobre rozwiązanie?
– Możliwość sporządzenia testamentu życia wydaje mi się cenna. Każdy z nas powinien mieć wpływ na decydowanie o sobie w kwestiach dotyczących własnego zdrowia i metod leczenia.
Weźmy taką sytuację: mój przyjaciel, wspaniały ksiądz, z powodu narastającego krwotoku mózgowego, znalazł się w szpitalu. Jego stan był ciężki. Miał tego świadomość. Podczas szczerej rozmowy poprosił mnie, aby w wypadku, gdyby stracił przytomność i nie mógł sam oddychać, nie podłączano go do respiratora. Oczywiście przekazałem prowadzącemu go lekarzowi decyzję przyjaciela. Usłyszałem wówczas: „My tu eutanazji nie uprawiamy”. Sam, gdyby to ode mnie zależało, w takiej sytuacji uszanowałbym wolę pacjenta. Kilka dni później mózg księdza uległ dalszemu poważnemu uszkodzeniu. Mój przyjaciel stracił przytomność i zdolność oddychania. Wykonano więc tracheotomię i podłączono respirator. Zmarł kilka dni później.
Lekarz, ale też rodzina bliskiego, kiedy to oni (ponieważ chory jest nieprzytomny lub znajduje się w stanie minimalnej świadomości) mają podjąć decyzję o podejmowanych wobec chorego procedurach medycznych, stają często przed niewyobrażalnie trudnymi dylematami i decyzjami.
– To są bardzo trudne decyzje. Wtedy świadomość, że nieprzytomny chory nie życzyłby sobie pewnych procedur medycznych, jest dla mnie jako lekarza bardzo pomocna.
Taki przykład: jedna z moich pacjentek, starsza kobieta z zaawansowaną chorobą nowotworową i znajdująca się w schyłkowym okresie życia, traci przytomność i znajduje się w stanie głębokiej nieświadomości. Wszystko wskazuje na to, że wkrótce umrze. Informuję rodzinę, że możemy sztucznie nawadniać i dożywiać ich bliską, ale to nie poprawi jej stanu – jedynie wydłuży umieranie. Rodzina prosi, aby sztucznie nie podtrzymywać życia chorej, że ona sobie tego nie życzyła. W szczególności cenny był głos wnuczki, która w trakcie szybko postępującej choroby babci spędzała z nią wiele czasu i dużo z nią rozmawiała, również na temat umierania. Uszanowaliśmy decyzję chorej – ograniczyliśmy się do podskórnie aplikowanego jej nawodnienia, podawania leków łagodzących ewentualne cierpienie oraz czynności pielęgnacyjnych. Oczywiście chora i jej bliscy nadal pozostawali pod opieką zespołu hospicjum domowego.
W naszym hospicjum opiekujemy się również takimi chorymi na nowotwory, którzy mają szansę na przedłużenie życia, ale z powodu niedrożności przewodu pokarmowego nie mogą w sposób naturalny przyjmować pokarmów. W takiej sytuacji proponujemy chorym – oczywiście uzależniając to od ich stanu ogólnego – żywienie pozajelitowe. Przed podjęciem decyzji o wprowadzeniu takiego sposobu żywienia, przekazujemy choremu oraz – jeżeli wyrazi na to zgodę – bliskim mu osobom dokładne informacje, dotyczące zaawansowania choroby i zmian powodujących niedrożność przewodu pokarmowego. Tłumaczymy także, na czym polega dożywianie pozajelitowe, co chory może dzięki niemu zyskać i jakie wiążą się z tą formą żywienia uciążliwości. W przypadku różnic w spojrzeniu chorego i jego bliskich na słuszność podjęcia decyzji o wprowadzeniu żywienia pozajelitowego pomocna jest „konferencja” rodzinna. Przeprowadzana w przyjaznej atmosferze, zazwyczaj w moim gabinecie. Biorą w niej udział chory, wybrani przez niego bliscy oraz interdyscyplinarny zespół sprawujący w hospicjum opiekę na chorym.
Możliwość sporządzenia testamentu życia wydaje mi się cenna. Każdy z nas powinien mieć wpływ na decydowanie o sobie w kwestiach dotyczących własnego zdrowia i metod leczenia
Większość chorych, mając szansę na wydłużenie życia nawet o kilka miesięcy, korzysta z tej możliwości. Są jednak i tacy, którzy, mimo próśb i nalegań swoich bliskich, są tak zmęczeni chorowaniem i cierpieniem związanym z postępującą chorobą, że nie chcą się zgodzić na przedłużanie życia w sztuczny sposób. Dla rodziny taka decyzja bywa zazwyczaj bardzo trudna. Wybór chorego należy jednak uszanować.
Sam mam głównie do czynienia z chorymi u schyłku życia, czyli zbliżającymi się do śmierci. Wdrożenie nawodnienia i żywienia pozajelitowego umierającemu, jak już wspomniałem, może wydłużyć jego życie. Uzasadnione to jest zwłaszcza wtedy, kiedy prosi o to sam umierający, ponieważ pragnie np. pożegnać się z bliską osobą, przebywającą z dala od kraju i potrzebującą czasu, aby przyjechać do swojego umierającego. Często jednak nadchodzącej śmierci zatrzymać nie można. A zdarza się, że to wydłużanie życia może powodować dodatkowe cierpienie chorego. Jeśli tak się dzieje, to mamy do czynienia z terapią uporczywą, czyli niepotrzebną, wręcz szkodliwą.
Nie mamy pełnych informacji na temat stanu zdrowia Vincenta Lamberta, wiemy jednak, że raczej nie stosowano wobec niego terapii uporczywej, i nie znajdował się on w agonii, kiedy zdecydowano przestać go sztucznie odżywiać i nawadniać.
– Zadaniem lekarza jest uśmierzenie cierpienia chorego. Zadbanie o to, aby człowiek zbliżający się do śmierci mógł umierać w spokoju. Dlatego u osób znajdujących się w agonii zaprzestajemy żywienia pozajelitowego, ponieważ może to przysparzać choremu cierpienia. Są jednak lekarze, którym trudno jest przyjąć do wiadomości, że w pewnych sytuacjach śmierć jest nieunikniona, a ich zapalczywa z nią walka może już tylko szkodzić choremu.
Chciałbym jeszcze raz powtórzyć, że rozumiem ból również tej części rodziny Vincenta Lamberta, dla której stan, w jakim od lat znajdował się ich bliski, trudny był do zniesienia. Jednak zaprzestanie nawadniania go i karmienia to odmówienie mu prawa do życia. Ja jako lekarz nie chcę mieć prawa do uśmiercania człowieka. A nawet, gdyby takie prawo istniało, nie poddałbym się mu.
Jacek Łuczak – prof. zw. dr hab. n. med., doktor honoris causa Światowej Akademii Medycyny im. Alberta Schweitzera, członek Królewskiego Towarzystwa Lekarskiego w Londynie (RCP). Ordynator Oddziału Medycyny Paliatywnej Hospicjum Palium SK Przemienienia Pańskiego UM w Poznaniu, założyciel i długoletni prezes Polskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej, obecnie prezes jego oddziału w Poznaniu. Przewodniczący Krajowej Rady Opieki Paliatywnej i Hospicyjnej przy Ministerstwie Zdrowia przez wszystkie kadencje (1993–2002). Mieszka w Poznaniu.
Szanowny profesor nie ma widać pojęcia co to jest cierpienie !!! Pozwolić choremu umrzeć, to akt miłosierdzia. Nie rozumiem,jak można przedłużać beznadziejny przecież ból ??? To barbarzyństwo.