Wierne związki (i homo-, i heteroseksualne) są najlepszą metodą zapewnienia zdrowia psychicznego i fizycznego partnerów. Znam środowisko gejowskie od dawna i wiem, że o tym nie wspomina tam obecnie nikt.
Komentarz do tekstu Marcina Stachowicza „Strach przed szacunkiem. Dlaczego prawica boi się wychowania seksualnego?”
Uważam, że kwestia edukacji seksualnej jest bardzo ważna. Dlatego nie można o niej nie rozmawiać. Mój komentarz będzie jednak miał krytyczny charakter. Mam nadzieję, że zostanie przeczytany i zauważony.
Mam 34 lata. Jestem gejem, od kilkunastu lat mieszkam i pracuję w Warszawie. Z wykształcenia jestem biologiem. Dawno temu byłem praktykującym katolikiem. Piszę o tym, ponieważ – mając na uwadze moją tożsamość i doświadczenie – czuję się zobowiązany wyrazić krytykę kierunku, w jakim zmierza edukacja seksualna.
WHO nie realizuje holistycznej wersji edukacji seksualnej, choć sama organizacja tak chce być postrzegana. To raczej wersja edukacji seksualnej nastawionej na samorealizację jednostki
W szkole podstawowej uczęszczałem na lekcje wychowania do życia w rodzinie. Zajęcia prowadziła pani po studiach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W tym czasie zacząłem dojrzewać i odkrywać własną orientację homoseksualną. Informacje o dojrzewaniu ciała były zatem dla mnie bardzo istotne. Niestety jeśli chodzi o homoseksualizm, nauczycielka przedstawiała go jako chorobę, wykreśloną przez WHO z listy chorób w wyniku działania lobby gejowskiego. Mówiła, że geje mają po kilkuset partnerów w życiu i że kiedyś gej dobierał się do jej męża. Potrzebowałem o sobie komuś powiedzieć, szukałem wsparcia i akceptacji. Niestety, tamta lekcja spowodowała, że zamknąłem się w sobie, nie tylko wobec nauczycielki, ale także wobec rówieśników i rodziny. Schowałem się do szafy na długie lata.
Dziś od tamtych wydarzeń minęło już 16 lat. Wiedzą o mnie moi bliscy i znajomi. Czas spędzony w szafie to czas trwonienia energii na ukrywanie się, spłyconych relacji i samotności. Nikt mi go nie zwróci! Dlatego tak ważne jest właściwe przygotowanie pedagogów odpowiedzialnych za edukację seksualną.
Jednak nie tylko dobrze przygotowani nauczyciele mają duże znaczenie w edukacji seksualnej. Równie znaczące są standardy, podstawy programowe itp. Standardy edukacji seksualnej zaproponowane przez WHO, do których znajduje się odwołanie w Karcie LGBT, budzą jednak moje wątpliwości. Po pierwsze, nie wspomina się w nich o roli rodziców w wychowaniu seksualnym dzieci, a to przecież na rodzicach przede wszystkim ciąży odpowiedzialność na wychowaniu dziecka. Standardy WHO w niewielkim fragmencie mówią jedynie o tym, że rodzice powinni być wcześniej poinformowani o rozpoczęciu edukacji seksualnej w szkole. Powinni mieć możliwość wyrażania własnych życzeń i zastrzeżeń. Sądzę, że znaczenie rodziców powinno zostać w większym stopniu docenione i wyeksponowane.
Po drugie, w standardach WHO mówi się o roli partnerów bezpośrednich i pośrednich takich jak organizacje religijne. Celem nie jest jednak współpraca umożliwiająca przedstawienie różnych wizji realizacji ludzkiej seksualności bez jej oceny moralnej, a jedynie dotarcie do grup takich jak emigranci i mniejszości kulturowe, dla których edukacja seksualna w szkole może nie być jedynym dobrym rozwiązaniem. Oznacza to, że – wbrew zapewnieniom WHO – nie realizuje ona holistycznej wersji edukacji seksualnej, choć sama organizacja tak chce być postrzegana. To raczej wersja edukacji seksualnej nastawionej na samorealizację jednostki.
Powinniśmy zastanawiać się nie nad tym, czy edukować młodzież, ale jaki model edukacji seksualnej wybrać
Rozumiem, że Kościołowi trudno się z takim podejściem zgodzić. Z drugiej strony także nauka Kościoła w kwestii seksualności ma charakter autorytarny. Nie szanuje odmiennych punktów widzenia, nie uznaje homoseksualnej orientacji seksualnej i nie widzi możliwości szukania porozumienia. Rodzi się pytanie, dlaczego organizacja Miłość nie Wyklucza i warszawski Ratusz nie zwróciły się na etapie pisania Deklaracji LGBT do organizacji związanych z Kościołem katolickim (np. Klubu Inteligencji Katolickiej), skoro mogły? Dlaczego nie wyeksponowały roli rodziców, skoro można było przewidzieć, że ich niedowartościowanie spowoduje słuszny gniew nie tylko polityków i publicystów, ale większości Polaków? W sprawie Deklaracji LGBT popełniono błędy, które mają groźne konsekwencje. Jak wiadomo, kolejne samorządy podpisują teraz deklaracje „Wolności od ideologii LGBT”, co ewidentnie prowadzi do wyobcowania i stygmatyzacji osób LGBT mieszkających w tych miasteczkach i wsiach.
Sądzę, że powinniśmy zastanawiać się nie nad tym, czy edukować młodzież, ale jaki model edukacji seksualnej wybrać. Dlaczego jest to takie ważne, przedstawię na przykładzie statystyk zakażeń HIV. WHO ostrzega, że nieprzestrzeganie zasad profilaktyki wśród MSM (czyli mężczyzn uprawiających seks z mężczyznami) grozi epidemią. Tu trzeba podkreślić, że dotyczy populacji, która przecież od wielu lat jest edukowana na temat zapobieganiu HIV nie tylko w szkole, ale też poprzez różne programy organizacji pozarządowych. Śmiem twierdzić, że geje są najlepiej wyedukowaną grupą w zakresie tej profilaktyki. Rodzi się pytanie: skoro edukujemy, a wciąż grozi nam epidemia, to co robimy źle?
Moim zdaniem problem leży w modelu edukacji. Mówienie młodemu człowiekowi, że odpowiada za siebie, ale ignorowanie tego, że odpowiada także za swojego partnera, to błąd. Niestety edukacja według standardów WHO wychodzi naprzeciw potrzebom osób przeżywających swoją seksualność w sposób hedonistyczny. Promuje się w tym modelu realizację własnych potrzeb seksualnych oraz uznaje za naturalne utrzymywanie kontaktów seksualnych z różnymi partnerami, kiedy pozostaje się w stałym związku. Widać to coraz wyraźniej także w Polsce. Poziom zakażeń HIV nie spada, w związku z tym WHO zamiast odejść od modelu hedonistycznego proponuje tzw. PrEP (przedekspozycyjna profilaktyka zakażenia HIV) i włącza ten pomysł do profilaktyki (sic!). W Warszawie są już pierwsze przychodnie, które prowadzą poradnie PrEP.
Branżowe portale LGBT (np. Replika) mocno promują to rozwiązanie wśród gejów. Zachęcam wszystkich do lektury, żeby przekonać się na własne oczy, o co tu chodzi. W skrócie można to podsumować tak: Uprawiaj seks z kim chcesz, kiedy chcesz, bez zabezpieczenia. I nie martw się o HIV. Oczywiście nikogo nie obchodzi to, że przy PrEP, rezygnując z zabezpieczenia, narażamy człowieka na bardzo groźne i coraz trudniejsze w leczeniu choroby weneryczne takie jak kiła, rzeżączka czy chlamydioza oraz wirusy HPV odpowiedzialne za nowotwory. Liczy się hedonizm i pieniądze (zarabiają firmy farmaceutyczne i lekarze). Ewentualne cierpienie ludzi, którzy się na to nabiorą, ma zerowe znaczenie.
Niestety edukacja według standardów WHO wychodzi naprzeciw potrzebom osób przeżywających swoją seksualność w sposób hedonistyczny
Odpowiedzią powinna być właśnie mądra, odpowiedzialna edukacja seksualna. Także taka skierowania wprost do gejów już w szkole. Prawdziwie holistyczna, czyli prezentująca różne formy przeżywania własnej seksualności, które nie prowadzą do utraty zdrowia własnego czy partnera. Już na etapie szkolnym młodzież powinna się nauczyć szacunku to takich postaw jak abstynencja seksualna, ale także do związków homoseksualnych, których celem jest przede wszystkim budowanie więzi emocjonalnych i stworzenie stałego związku.
To właśnie dojrzałe, wierne związki są najlepszą metodą zapewnienia zdrowia psychicznego i fizycznego partnerów. Nie ma znaczenia, czy są to związki homo czy heteroseksualne. Znam środowisko gejowskie od dawna i wiem, że o tym nie wspomina tam obecnie nikt. Ani kultura, ani szkoła. Natomiast słowa takie jak „wierność” czy „stały związek” coraz częściej wywołują protesty lub są wyśmiewane. Mam nadzieję, że nowa edukacja seksualna zmieni ten stan rzeczy.
Grzegorz
Tekst Grzegorza uważam za wyjątkowo mądry, realistyczny, a razem odważny głos w dyskusji wywołanej Kartą LGBT podpisaną przez prezydenta Warszawy. Szczególnie trafne i twórcze są dwie tezy autora. Po pierwsze, edukacja seksualna w szkołach jest bardzo potrzebna, problem w tym – jaka. Zdaniem autora ani nie ta, jaką zakładają standardy programowe WHO, traktujące sferę zachowań seksualnych jako naturalną potrzebę człowieka, która może być realizowana w dowolny sposób pod warunkiem zgody obu stron (niektórzy nazywają to wizją hedonistyczną, inni konsensualną: liczy się moja przyjemność i zgoda drugiej strony), ani nie ta, autorytarnie narzucana wszystkim przez Kościół katolicki na szkolnych lekcjach religii i Wychowania do Życia w Rodzinie, dopuszczająca tylko seks małżeński między mężczyzną a kobietą, a więc automatycznie wykluczająca osoby homoseksualne. Po drugie, Grzegorz proponuje, aby w edukacji seksualnej w szkole przedstawiać młodzieży wizję holistyczną seksu, czyli kierowanie się nie tylko swoją przyjemnością, lecz dobrej drugiej strony. Tu jest otwarte pole dla zasad i systemów moralnych. Grzegorz idzie jeszcze dalej: uważa, że osobom homoseksualnym powinno się już w fazie szkolnej edukacji przekazywać wiedzę o związkach jednopłciowych opartych na miłości, przyjaźni, wzajemnym szacunku, wierności. Czy to by oznaczało “promocję” homoseksualizmu? W pewnym sensie tak: byłoby to dowartościowaniem miłości w parach jednopłciowych i daniem nadziei młodym, że także oni mogą być w życiu szczęśliwi i spełnieni. Zamiast tego mamy dzisiaj w wychowaniu katolickim “antypropagandę” homoseksualizmu, czyli mówienie o promiskuityzmie, setkach partnerów, o “wypadających na starość odbytach” (autentyczny cytat z wypowiedzi pewnego warszawskiego katechety), z powoływaniem się na Stary Testament (“obrzydliwość w oczach Boga”). Ma rację Cezary Łasiczka, że KK z życia homoseksualistów czyni piekło. Grzegorz, który sam jest gejem, upomina się o wartość abstynencji seksualnej i krytycznie ocenia niektóre postawy własnego środowiska. I przyznaje, że kiedyś jako chłopiec był katolikiem. Dlaczego nim nie jest dzisiaj, to sobie sami dopowiedzmy.
Szanowny Panie Cezary Gawryś. Grzegorz pisze: “Natomiast słowa takie jak „wierność” czy „stały związek” coraz częściej wywołują protesty lub są wyśmiewane”. Reakcje, bazujące na dominującym w środowisku stylu. Pan tymczasem oburza się na “mówienie o promiskuityzmie”…. Jestem za promocją szacunku dla osób homoseksualnym, ale czytając wielokroć Pańskie wnioski wyrosłe na bazie Pańskiego doświadczenia mam wrażenia, że tak jak tu, tak w całości, kieruje się Pan metodologią opartą o syndrom oblężonej twierdzy: Kościół czy prawica atakuje, Pan broni. Szanuję Pana za serce dla sprawy, ale nie wiem, czy wniosków nie wyprowadza Pan na bazie swych doświadczeń przede wszystkim z ludźmi, którzy stosowali pewne aksjologie wobec swej homoseksualnej kondycji. Tymczasem (też bazuję na doświadczeniach, choć pewno skromniejszych niż Pańskie) kultura LGBT to w dużej mierze struktury i przemysł nierządny. „Wielki Atlas Ciot Polskich” rodem z powieści “Lubiewo” to niestety ani nie fikcja, anie nie rzadkość.
Szanowny Panie Andrzeju. Dziękuję za słowa uznania i zrozumienia dla mojej postawy w obronie dobrego imienia i godności osób homoseksualnych. Pan – nie wprost zarzucając mi jednostronność, a więc brak obiektywizmu – sugeruje, że swoje wnioski formułuje na bazie moich doświadczeń z osobami, które “stosuja pewne aksjologie wobec swej homoseksualnej kondycji”, czyli – kierują się jakimiś systemami wartości. Ma Pan rację. Pan z kolei ma inne doświadczenia ze “środowiskami LGBT”, które akceptują promiskuityzm itd. Przyznaję, że nie znam bezpośrednio tych “środowisk”, ani nie czytam wydawanej przez nie prasy typu “Replika”. Być może obaj popełniamy tzw. błąd reprezentatywności, biorąc jakiś fragment zbiorowości za typowego jej reprezentanta. Ale przecież te zorganizowane środowiska LGBT, z którymi Pan jest w sporze ideowym i moralnym (co rozumiem), nie mogą być traktowane jako przedstwiciel ogromnej populacji osób LGBT w społeczeństwie. Osoby homoseksualne są we wszystkich środowiskach społecznych – i w warstwach wykształconych (naukowcy, politycy, księża, biskupi, kardynałowie, artyści, pisarze), i wśród klasy średniej, i wśród ludzi niewykształconych. Według ogólnie przyjmowanych szacunków jest ich od 2 do 5 procent każdej populacji, a więc w Polsce być może nawet do dwóch milionów. Czy sprawiedliwe i uprawnione jest odnoszenie do nich wszystkich stereotypu rozwiązłego, amoralnego geja? Dlatego ja oburzam sie na zarzut promiskuityzmu używany w dyskusji np w kwestii prawa związków jednopłciowych do adoptowania dzieci (zwłaszcza biologicznych dzieci partnera). Niestety, ludzie i publicyści Kościoła, ignorując apel zapisany w KKK i elementarne wymogi uczciwości, nagminnie posługują się odwołaniami do negatywnych stereotypów. Kuriozalnym przypadkiem jest ks. Dariusz Oko, który, jak mnie informują przyjaciele z Krakowa, znów się ostatnio uaktywnił i rozsyła do katolickich stowarzyszeń manifest pt. “Burdel dla wszystkich”, ostrzegający przed Deklaracją LGBT i edukacją seksualną w szkołach. Jego fiksacja na temacie stosunków analnych (“tłok w rurze wydechowej”) daje do myślenia i niestety jest kompromitacją dla Kościoła. Na koniec, zarzuca mi Pan, że “kieruje się metodologia opartą o syndrom oblężonej twierdzy: Kościół czy prawica atakuje (osoby LGBT), ja ich bronię. Czyżby podważał Pan fakt, że prawica (Jarosław Kaczyński) i Kościół (KEP, ks. Oko jako nieformalny rzecznik medialny, jak sam o sobie twierdzi, “wielu biskupów i kardynałów” – że oni nie atakują osób homoseksualnych? Znam i bliskie mi są osoby homoseksualne, będące wzorowymi obywatelami i chrześcijanami, żyjące samotnie, w abstynencji albo w związkach przyjaźni i miłości, w relacjach jakich pozazdrościć by im mogło niejedno małżeństwo katolickie. Z mojej postawy nie wycofam się, choćby mnie aktualne Prezydium KEP wraz z tysiącami gorliwych wiernych Kościoła wysyłało na stos. Pozdrawiam Pana. Cezary Gawryś
Dziękuję Redakcji za zauważenie mojego komentarza. Dziękuję osobom, które zdecydowały się wziąć udział w dyskusji.
Panie Cezary. Tak się składa, że znam kilku bohaterów Pana książki “Wyzywająca miłość”. I wiem, jaki styl życia prowadzą. Tylko o jednej z tych osób mogę powiedzieć, że faktycznie była do końca szczera i rzeczywiście próbuje wieść życie zgodne z nauczaniem Kościoła Katolickiego. Pozostałe… no cóż… Postawę roszczeniową i ciągłe użalanie się na Kościół w swobodny sposób łączą z dosyć luźnym podejściem do kwestii czystości, czy nawet wierności jednemu partnerowi. Pana wizje o dwóch facetach miłujących się, trzymających za rączki i spędzających ze sobą czas w poszanowaniu dla przykazań Bożych i nauki KKK są w najlepszym wypadku naiwnością. Gorzej, że robią wodę z mózgu innym i stanowią alibi dla ciągłych roszczeń. Bo niby co, oprócz szacunku, Kościół miałby zaoferować? Błogosławienie przed ołtarzem takich “małżeństw”?
Panie Cezary, jeszcze jedno, bo pewien fragment wypowiedzi dopiero teraz rzucił mi się w oczy…Ten fragment w świetle tego, co wiem o Pana rozmówcach z książki, jest po prostu komiczny “Znam i bliskie mi są osoby homoseksualne, będące wzorowymi obywatelami i chrześcijanami, żyjące samotnie, w abstynencji albo w związkach przyjaźni i miłości, w relacjach jakich pozazdrościć by im mogło niejedno małżeństwo katolickie” Po prostu brak mi słów. Myślę, że nie tylko ja się śmieję z tego, co Pan tu napisał, ale i niejeden z Pana homoseksualnych rozmówców kiwnął głową z politowaniem, że tak się dał Pan nabrać.
To nie Kościół Katolicki czyni za życia piekło homoseksualistom. KK ma obowiązek wskazać, że homoseksualizm jest czymś niezgodnym w wolą Bożą i stworzonym przez Boga porządkiem. Jest wielu homoseksualistów, którzy się nawrócili i dzięki mocy Pana Jezusa zostali uzdrowieni od tego grzechu śmiertelnego.
KK powinien i potępia grzech ciężki jako taki, w tym np. grzechy sodomii, ale nie potępia grzeszników, wskazując, że możliwe jest życie w wolności od tego grzechu, jeśli grzesznik będzie chciał się odmienić. Sam byłem grzesznikiem (jako heteroseksualista zniewolony nieczystością, pornografią – całymi latami żyłem w grzechach ciężkich) i wiem jaka to radość móc zostać uwolnionym od drogi prowadzącej do śmierci wiecznej. Bóg jest Miłosierny i póki żyjemy i możemy wybierać, wybierajmy zawsze Pana Boga. Trwale Jego odrzucanie w życiu może skończyć się tym że i po śmierci, gdy staniemy na Sądzie przed Panem Jezusem, będziemy chcieli Go odrzucić, co oznacza, że sami się potępimy.
Słowa Pisma Św. są prawdą i tylko prawdą, więc tego co jest napisane o homoseksualizmie w ST nie lekceważcie, proszę. Póki człowiek żyje, może zawsze skierować swoją wolną wolę ku Panu Jezusowi. Nie ma takiego grzechu, z którego On nie może wyzwolić, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Pani Anna zaprezentowała w dwóch kolejnych komentarzach swój wyższościowy, pełen pogardy i lekceważenia stosunek do osób homoseksualnych, a do mnie przy okazji. Proszę bardzo, ma Pani prawo do wyrażania swoich opinii. Czy Pani uważa się za katoliczkę? Bo zastanawia mnie zwłaszcza jedno Pani pytanie retoryczne: “Co Kościół, oprócz szacunku, może zaoferować homoseksualistom?” Uważa Pani, że nic? To ciekawe…
Stanowczo jednak protestuję przeciwko powoływaniu się – w celu wydrwienia mego podejściu do tematu Kościół a osoby homoseksualne – na Pani znajomości z bohaterami książki “Wyzywająca miłość”. Pierwsza i zasadnicza uwaga” Pani jej chyba nie przeczytała? a jeśli tak, to nie zrozumiała? Bo my, z Katarzyną Jabłońską, prezentujemy własnie szereg osób o różnych losach, wyborach, postawach, często dalekich od Kościoła – właśnie po to, by pokazać, jak trudna i złozona jest to rzeczywistość. Tylko jeden przypadek (Szaweł-Paweł) jest “idealnym wzorem” życia w czystości i posłuszenstwie Kościołowi. Jak rozumiem, Pani zadaniem geje są zdeprawowani, zepsuci, żyja niemorlanie, maja tylko roszczenia, w sumie – nie warto sie nimi zajmować. Nikt Pani nie każe.