Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Krzysztof Kozłowski: Przy całym szacunku dla demokracji – coś tu nie gra

Krzysztof Kozłowski, listopad 2008. Fot. Adam Walanus / adamwalanus.pl

Z Ośmiu Błogosławieństw tylko jedno odnosi się do życia publicznego: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój…”. Może w tym chrześcijańskim skądinąd kraju warto się przez chwilę nad nim zastanowić.

Przemówienie wygłoszone na jubileuszu 80. urodzin Krzysztofa Kozłowskiego 10 września 2011 roku w Krakowie

Jedno już wiem, kończąc tę osiemdziesiątkę. Kiedy znowu przyjdzie dziennikarz czy dziennikarka i zapyta: „Proszę pana, pan tak długo żyje i tyle pan przeżył, to niech pan mi powie, czy warto było?”, z całą odpowiedzialnością będę mógł odpowiedzieć: „Warto było”. Warto było spotkać was na drodze życia, pracować z wami, przyjaźnić się z wami, być z wami. Po stokroć warto było, i za to dziękuję.

Wypadałoby, zdaje się, żeby ktoś, kto ma osiemdziesiąt lat, powiedział jakąś złotą myśl, dał wskazówkę, jak żyć – zadaje się takie pytania ostatnio. Muszę was rozczarować – ja tego nie wiem. Co więcej, mam wrażenie, że życie polityczne, które uprawiałem przez kilkanaście lat, też mnie niewiele nauczyło.

System demokratyczny, którego bronię i o którym jestem przekonany, że jest jedyny w swoim rodzaju i jedyny możliwy, sprowadzony do mechanicznych głosowań, do tego, że polityk staje się trybikiem w aparacie partyjnym, bez przekonania, czy właściwie jest w zgodzie ze swoimi poglądami, czy nie, czy robi to, co chce, czy to, co musi – taki system budzi gorycz.

Sprawowanie funkcji politycznych wiąże się z ogromną goryczą, i to szalenie uwiera, to jest coś, czego nie da się tak łatwo wymazać, chociaż mówicie o mnie – „to człowiek zasad, zapatrzony w wartości”.

System demokratyczny, w którym uczestniczą osoby bez własnych przekonań, bez jakichś wartości, jest systemem groźnym, bo pustym wewnętrznie

Krzysztof Kozłowski

Udostępnij tekst

System demokratyczny, w którym uczestniczą osoby bez własnych przekonań, bez jakichś wartości, jest systemem groźnym, bo pustym wewnętrznie. Naprawdę groźne są sytuacje, kiedy ludzie odpowiedzialni, wybrani na stanowiska parlamentarne czy rządowe, spychają odpowiedzialność, uchylają się od niej, bo właściwie nie wiedzą sami, co powinni zrobić albo jak. Lepiej – myślą – nie wychylać się i lepiej nie zadzierać. Obserwowałem to przez lata i wzbierało we mnie przekonanie, że – przy całym szacunku dla demokracji – coś tu nie gra.

Aż wreszcie cisnęło mną o fotel w Senacie. Zerwałem się z niego i wybiegłem z sali. Było to wtedy, gdy uchwalaliśmy ustawę o mediach publicznych. W ramach poprawek twórczości senackiej jeden z moich kolegów wstał i powiedział: „No tak, ale w tej ustawie nie ma wartości chrześcijańskich”. Pomyślałem sobie, że może rzeczywiście, jakąś rację może ma. No to wpiszmy, że media publiczne mają strzec i przestrzegać wartości chrześcijańskich. Ale po chwili zerwał się drugi senator i mówi: „To nie wystarczy w jednym artykule, to co najmniej musi być w dwóch”. Wytrzymałem jeszcze i to. A jak trzeci powtórzył to samo, zrozumiałem, że są granice absurdu. A może i cynizmu.

Pojechałem do Krakowa, bo zawsze wracałem do „Tygodnika Powszechnego”, jak mnie gdzieś niepotrzebnie wyniosło. Złapałem księdza Józefa Tischnera i pytam: „Józek, powiedz mi, są gdzieś spisane wartości chrześcijańskie? Bo zdaje się, że za chwilę będziemy mieli ustawę i chciałbym zrozumieć, sam dla siebie choćby, o co chodzi”.

A Józef Tischner mówi: „No wiesz, z tym jest kłopot, ale jeżeli to zostało gdzieś skodyfikowane, to chyba w jednym tylko miejscu, w Kazaniu na Górze, w Ośmiu Błogosławieństwach”.

Starałem się traktować poważnie to, co robię, i to, czego się ode mnie wymaga, więc siadłem raz jeszcze nad tym tekstem. Co jest w nim uderzającego?

Jest siedem błogosławieństw skierowanych do konkretnych ludzi bądź stosunkowo niewielkich grup: utrudzonych, sponiewieranych, skrzywdzonych, borykających się z losem. I tylko jedno błogosławieństwo odnosi się do życia publicznego, do tych, którzy działają publicznie.

To nie jest moje przesłanie, to jest przesłanie sprzed dwóch tysięcy lat. Ale byłoby może dobrze, gdyby nad tym jednym „publicznym” błogosławieństwem zastanowili się dzisiejsi i przyszli politycy. Bo jest powiedziane: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”.

Nie ci od walki, nie ci od zwycięstw, nie ci od siłowych rozwiązań i nie ci, których uważa się dumnie, a jakże, za nieugiętych, bezkompromisowych, którzy nigdy nic, broń Boże nie odpuszczą. A właśnie Ci, „którzy wprowadzają pokój”.

I może w tym chrześcijańskim skądinąd kraju warto przez chwilę się nad tym zastanowić i tak po prostu zrozumieć, o co tu chodzi – co znaczy zaprowadzanie pokoju, a co się jaskrawie, w sposób oczywisty, z tym błogosławieństwem kłóci.

Wesprzyj Więź

Życzyłbym wam wszystkim i sobie pokoju, ale też tego, żebyśmy wprowadzanie go traktowali jako zadanie. Bo jest to zadanie nie tylko mediów, nie tylko służb specjalnych, nie tylko polityków – choć właśnie tego jednego i aż tego od nich wymagano.

Chyba nic więcej nie potrafię powiedzieć. Dziękuję wam z całego serca.

Not. JHP

Podziel się

8
Wiadomość

Bardzo piękne i prawdziwe przesłanie, ale jak pomyślę, kto to mówi, nabieram ostrożności. Bo mówi to osoba, która wielokrotnie odmawiała wyjaśnienia swoich motywacji wpuszczenia w 1990 r. do archiwów SB komisji powołanej przez ministra edukacji narodowej prof.Samsonowicza mającej zbadać „walory edukacyjne” tych archiwów, z udziałem czynnego wówczas polityka, posła OKP Adama Michnika, z którym razem odmawiali swoim adwersarzom politycznym dostępu do teczek czyniąc później z tej praktyki zarzut etyczny. Nie czynię ostrza z powołania tej komisji, bo pod naciskiem przyjaciół, zwłaszcza tak wpływowych jak Wyborcza każdy może łatwo popełnić błąd. Ale aroganckie odmawianie wytłumaczenia się z tej decyzji lub uznania jej za błąd nie przystoi mężowi stanu, który demokrację ma na ustach, gdyż ma obowiązek zdawania relacji ze swoich działań. Sam słyszałem w telewizji za rządów AWS, jak w polemice z Mariuszem Kamińskim (później CBA) zapytany tę komisję K.Kozłowski odpowiedział „nóż się w kieszeni otwiera” i na tym skończył. Działania K.Kozłowskiego w MSW pod hasłem „teczki dla niektórych” (notabene, bez żadnego trybu ustawowego, tylko wg. własnego widzimisię) dały alibi etyczne A.Macierewiczowi do działań pod hazsłem „teczki dla wszystkich”.

Wobec całej biografii KK jest to margines marginesów. Moim zdaniem najgorsze w wyżej wspomnianej komisji było to, że dla niektórych osób położyła się cieniem na życiorysie tej wyjątkowej postaci. Pozdrawiam