Jesień 2024, nr 3

Zamów

Bp Andrzej Czaja: Uczciwość udowodnić trudniej niż nieuczciwość

Bp Andrzej Czaja (w środku). Fot. Episkopat.pl

Przestrzegałem wszystkich przepisów. Dokumentacja potwierdzająca moje słowa jest złożona w Kongregacji Nauki Wiary i w prokuraturze – mówi biskup opolski Andrzej Czaja.

Zbigniew Nosowski: Jak zareagował Ksiądz Biskup na raport Fundacji „Nie lękajcie się”? Jest w nim Ksiądz wymieniany wśród tych polskich biskupów, którzy naruszyli prawo świeckie lub kanoniczne w działaniach wobec sprawców przemocy seksualnej.

Bp Andrzej Czaja: Z jednej strony jestem wewnętrznie spokojny, bo wiem, że prawa nie naruszyłem. Ale z drugiej strony pojawia się niepokój, bo przecież takie publiczne oskarżenia negatywnie wpływają na zaufanie wiernych do pasterza, wprowadzają zamęt we wspólnotę Kościoła.

W ostatnich latach znany był Ksiądz Biskup ze stanowczości w kwestii postaw Kościoła wobec wykorzystywania seksualnego. Dobrze pamiętam list pasterski biskupa opolskiego z października 2018 roku między innymi ze słowami „Jesteśmy pełni bólu, zawstydzeni i bezradni wobec krzywdy, która już się dokonała i której nie da się naprawić”. Prosił Ksiądz Biskup o „wybaczenie ciężkich grzechów naszych” oraz apelował o zgłaszanie przypadków molestowania seksualnego osób małoletnich. A rzecznik diecezji wyjaśniał, że ten list powstał, ponieważ opóźniało się przygotowanie listu pasterskiego całego polskiego episkopatu w tej sprawie. Może jednak ta stanowczość brała się z faktu, że spodziewając się oskarżeń w sprawie księdza z Jemielnicy, diecezja opolska przygotowała taką „strategię obrony”?

– I co mam na to odpowiedzieć? Czasem uczciwość udowodnić trudniej niż nieuczciwość. We wspomnianym przez Pana liście pasterskim pisałem, że w kilku rozmowach z pokrzywdzonymi doświadczyłem ich cierpienia i bólu spowodowanego przez duchownych. Mogę szczerze powiedzieć, że ból pokrzywdzonych jest też moim bólem i dlatego staram się, aby działania diecezji miały na celu przede wszystkich dobro ofiar.

Gdy chodzi o konkretną sytuację, która miała miejsce w Jemielnicy, zapewniam, że zachowano wszystkie niezbędne procedury, a ja przestrzegałem wszystkich przepisów, do których przestrzegania byłem zobowiązany. Pamiętam tę sprawę bardzo dobrze, bo była to pierwsza dla mnie sytuacja, w której spotkałem się z zarzutem popełnienia przez jednego z księży mojej diecezji tak ciężkiego przestępstwa. Było to w roku 2012. Usłyszeliśmy wstrząsającą relację chłopca o tym, czego dopuścił się wobec niego ksiądz wikariusz z parafii. Starałem się – najlepiej jak tylko potrafiłem w tym momencie całkowitej bezradności i bólu – wyrazić chłopcu i jego mamie współczucie, przeprosiłem za zachowanie duchownego. Starałem się też chłopcu wytłumaczyć, by wskutek tego potwornego zachowania księdza nie miał żalu do Pana Boga i nie odstąpił od Kościoła. Zapewniłem też, że ksiądz M. zostanie odwołany z parafii i otrzyma słuszną karę.

Mogę szczerze powiedzieć, że ból pokrzywdzonych jest też moim bólem i dlatego staram się, aby działania diecezji miały na celu przede wszystkich dobro ofiar

Jeszcze w tym samym dniu wezwałem do siebie oskarżanego duchownego. Powiedziałem mu, że zarzuty brzmią dla mnie bardzo wiarygodnie i że grozi mu więzienie oraz wydalenie z kapłaństwa. Dałem mu jednak do zrozumienia, że najważniejsze jest, aby stanął w prawdzie przed Bogiem. Poprosił o dwie godziny do namysłu. Gdy wrócił, przyznał się do zarzucanych czynów. Został odwołany z parafii i skierowany do klasztoru, a sprawę przekazano do Kongregacji Nauki Wiary.

A dlaczego nie zgłosił Ksiądz Biskup tej sprawy organom ścigania? Przecież to ewidentne przestępstwo.

– Byłem usilnie proszony przez matkę chłopca i towarzyszącą jej koleżankę o zachowanie jak najdalej idącej dyskrecji. A w momencie, gdy przedstawiono mi tę sprawę, obowiązujące w Polsce przepisy nie nakładały – jak obecnie – prawnego obowiązku zgłoszenia takiego przestępstwa na każdą osobę, która się o nim w wiarygodny sposób dowiedziała. Taka zmiana przepisów weszła w życie dopiero w lipcu 2017 roku. Wtedy też od razu dokonaliśmy zgłoszenia w prokuraturze, równocześnie informując o tym pokrzywdzonego, jego rodzinę i sprawcę.

Podczas pierwszej rozmowy w roku 2012 wprost mówiłem matce pokrzywdzonego chłopca i jej przyjaciółce, że mają prawo iść z tą sprawą na policję i dokonać zgłoszenia. Matka jednak stanowczo twierdziła, że zależy jej bardzo na dyskrecji. Dlatego szanując jej wolę, nie mówiłem o sprawie nawet proboszczowi.

Ale dziś w rozmowie z reporterką „Gazety Wyborczej” ta pani mówi co innego: „Biskup zapytał, czy byłyśmy na policji, powiedziałam, że nie, a on, że to dobrze, że przyjechałyśmy od razu do niego, bo wiadomo: na policji ciągaliby moje dziecko to tu, to tam, przesłuchiwali, a to dodatkowy stres”.  Twierdzi również, że została później zobowiązana w kurii do milczenia – i nawet przysięgała w tym celu na Biblię.

– Przede mną matka ofiary nie składała żadnej przysięgi. Takową złożyła podczas zeznań w Sądzie Diecezji Opolskiej. Ksiądz oficjał postąpił zgodnie z praktyką sądową. Przyjął przysięgę, która stanowi zobowiązanie do prawdomówności i dyskrecji na czas trwania procesu. Być może matka osoby pokrzywdzonej – w zrozumiałych emocjach towarzyszących składaniu zeznań, które trzeba było przyjąć, aby wnieść sprawę do kongregacji – źle zrozumiała znaczenie tej przysięgi. Nie wiem… Natomiast co do jej próśb o zachowanie dyskrecji – pamiętam je bardzo dobrze.

Czy są w tej sprawie zachowane jakieś dokumenty? Bo ludzka pamięć bywa zawodna, tym bardziej jeśli chodzi o sytuację „słowo przeciwko słowu”.

– Owszem, dokumentacja potwierdzająca moje słowa jest złożona w Kongregacji Nauki Wiary i w prokuraturze.

Nie spodziewał się Ksiądz Biskup takich oskarżeń po artykule opolskiej „Gazety Wyborczej” sprzed dwóch tygodni?

– Obawa była, że temat zostanie podjęty. Trudno się jednak było spodziewać jeszcze nowych oskarżeń. Tymczasem takie się pojawiły. Raport fundacji stawia bowiem tezy dalej idące niż gazeta, a jako podstawę oskarżeń podaje tylko ten artykuł prasowy.

Jakie są różnice?

– W raporcie pada zarzut, że przeniosłem tego księdza do innej parafii i starałem się go chronić. Było jednak inaczej. Jak już mówiłem, ksiądz M. został od razu odsunięty od posługi duszpasterskiej w parafii i już nigdy do niej nie powrócił. Na czas dochodzenia został skierowany do jednego z klasztorów, był pozbawiony możliwości kontaktu z dziećmi i młodzieżą. Sprawa została natychmiast zgłoszona do Kongregacji Nauki Wiary i na jej polecenie został przeprowadzony proces kanoniczny, w wyniku którego musiał opuścić szeregi kapłańskie – czyli zostały wobec niego wyciągnięte najsurowsze sankcje kościelne przewidziane w takim przypadku.

Raport fundacji stawia mi także zarzut, że pokrzywdzony „padł ofiarą ostracyzmu” w swojej małej miejscowości. Tymczasem całe moje postępowanie, zgodnie z wolą matki, szło w tym kierunku, aby do tego nie doszło. Moje działania właśnie miały chronić tego młodego człowieka przed ostracyzmem. To w trosce o jego dobro poszliśmy drogą dyskrecji.

A dlaczego proboszcz w Jemielnicy modlił się o zdrowie dawnego wikarego, podczas gdy w sprawie tego księdza toczył się już proces kanoniczny z bardzo poważnymi zarzutami?

– Chcąc dochować dyskrecji, o którą prosiła matka pokrzywdzonego, postanowiłem nie ujawniać materii zarzutów nawet proboszczowi tej parafii. On dowiedział się tuż przed zgłoszeniem sprawy do prokuratury. Zatem bardzo długo był autentycznie przekonany, że ten młody ksiądz odszedł z powodów zdrowotnych. Co akurat w 2012 roku miało podstawy, bo ów duchowny był świeżo po badaniach, które wskazywały na poważny stan chorobowy. Wobec tego proboszcz modlił się czasem o zdrowie dawnego wikarego. Na to mógł źle reagować pokrzywdzony – co mogło w nim obudzić negatywne emocje i ból.

Pokrzywdzony mężczyzna domaga się obecnie od diecezji odszkodowania. Jakie jest w tej sprawie stanowisko Księdza Biskupa?

Wesprzyj Więź

– Polskie prawo nie przewiduje żadnego automatyzmu co do odpowiedzialności instytucji za winę bezpośredniego sprawcy. Rozstrzygnięcia zapadają w każdym konkretnym przypadku. Decyzja należy więc do sądu. Diecezja będzie ten wyrok respektować.

Wyciągając wnioski z tej historii: czy w tej konkretnej sprawie były jakieś błędy w reakcji diecezji? Czy dziś, mając do czynienia z podobną sprawą, postąpiłby Ksiądz Biskup inaczej?

– Panie Redaktorze, dobrze, że obecnie sytuacja jest już zasadniczo inna. W Kościele dysponujemy dziś jasno określoną drogą reagowania i postępowania. Mamy też ustawę państwową, która jasno wyklucza możliwość milczenia. Stosowanie się do tych przepisów pozwalałoby dzisiaj uniknąć takich gorzkich owoców omawianej sprawy, jak ostracyzm wobec pokrzywdzonego i jego rodziny ze strony środowiska ich życia, niezrozumiała modlitwa za sprawcę czy ewentualna możliwość jego złego postępowania wobec innych małoletnich (już po wydaleniu ze stanu duchownego), a także zdezorientowanie proboszcza, zamieszanie i podział w parafii.

Dla mnie zasadniczym wnioskiem jest konieczność rozwijania lepszej komunikacji, bliskiego towarzyszenia ofierze i rodzinie, a także potrzeba troski o przejrzystość w dialogu ze wspólnotą parafialną. Na te kwestie zwróciłem już uwagę powołanemu ostatnio do życia zespołowi ds. przygotowania programu prewencji w diecezji opolskiej.

Podziel się

Wiadomość

Jakże inna postawa bp Czai wobec oskarżeń od innego hierarchy, w którego imieniu biuro prasowe kurii poprzestało na oświadczeniu, że „wszystko” nieprawda. To nie wystarczy, właśnie jak powyżej, trzeba się odnosić do konkretnych zdarzeń przywołanych w raporcie. Niestety, generalnie polski Kościół przegrał ostatnie dni, co jest tym bardziej obciążające, że po doświadczeniach kościołów zachodnich nasi biskupi powinni wiedzieć, jak działać. A w większości nie wiedzieli.

Z tego zdaje się wynikać, że gdyby nie zmiana przepisów w 2017, to po wydaleniu z kapłaństwa sprawca poszedłby „do cywila” i np. mógłby zatrudnić się w jakimś miejscu gdzie są dzieci.
A gdyby tak, po dajmy na to roku pobytu w owym klasztorze, który nie jest chyba więzieniem, sprawca go opuścił i zniknął, czy kuria zawiadomiłaby prokuraturę? To byłby rok 2013, a więc 4 lata przed nowymi przepisami.