Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Żeby model nie fałszował rzeczywistości. Personalizm a model wolnego rynku

Jacek Dymowski

Tam, gdzie pracodawca maksymalizuje swój zysk, a prawo i jego egzekucja są słabe, tam pojawiają się choroby zawodowe, z których kosztami borykają się pracownicy.

Model wolnego rynku – a w jego ramach model rynku kapitałowego – jest z definicji pewnym uproszczeniem rzeczywistości. Ta okazuje się o wiele bardziej złożona, nie da się więc ograniczyć jej opisu wyłącznie do krzywych podaży i popytu czy maksymalizowania użyteczności przez homo economicus.

Coraz więcej mówi się o niedoskonałościach modelu rynku, o upraszczających założeniach, które są jego fundamentem, a które są czysto teoretyczne i nieprawdziwe (np. założenie o doskonałym przepływie informacji), czy o wspomnianym wpływie czynników nieuwzględnionych w modelu. Świadomość niedoskonałości modelu jest ważna, warto więc pamiętać o jego wadach, gdy opisujemy zachodzące zjawiska.

Co się dzieje, gdy teoria przysłania rzeczywistość?

Prawdziwym, a często nieuświadomionym nieszczęściem są jednak próby dostosowywania rzeczywistości społeczno-gospodarczej do teoretycznego modelu. Oznaczają one eliminowanie z procesu podejmowania decyzji biznesowych – czy raczej wypieranie i ignorowanie – czynników występujących w otaczającym nas świecie, ale niezawartych w modelu. Ponieważ w modelu mowa wyłącznie o miarach finansowych, czy też – mówiąc prościej – o cenach dóbr i usług, świat finansów i rynku kapitałowego redukuje swoje spojrzenie wyłącznie do oceny aspektów finansowych. Przy podejmowaniu decyzji nie bierze się pod uwagę niemal niczego poza przecinającymi się liniami popytu i podaży. W najlepszym wypadku te inne aspekty redukuje się do pozycji „pozostałych czynników”, na które mało kto zwraca uwagę.

W takim podejściu pracownicy nie są traktowani jako osoby posiadające godność, ale redukuje się ich do roli zasobu. Paradoksalnie pojęcie kapitału ludzkiego, rozumiane przez personalistów jako czynnik prowadzący do uznania godności ludzkiej, stało się dziś w powszechnym rozumieniu czymś odczłowieczającym, tj. pojęciem redukującym człowieka do jednego z aktywów wytwórczych. Personalistyczne podejście podkreśla, że kapitał ludzki jest zbiorem unikalnych, niepowtarzalnych cech osoby, która jest wolna, posiada określone cechy i uzdolnienia, a do tego jest ze swej natury twórcza. W biznesowej praktyce jednak kapitał ludzki bywa pojmowany jako masa zastępowalnych trybików napędzających machinę przedsiębiorstwa, a dalej rynku. Kapitał ludzki jest w tym rozumieniu zasobem, który należy pozyskać po możliwie najkorzystniejszej cenie, a następnie wykorzystać, maksymalizując własną użyteczność.

Pracownicy zatrudniani na czarno, pracujący w złych warunkach – zarówno urągających godności, jak i niszczących ich zdrowie – to tylko pokłosie odczłowieczenia kapitału ludzkiego. W takim ekosystemie pracy dochodzi do jeszcze dalej idących wypaczeń. Pracownicy funkcjonujący na co dzień w takich warunkach sami zaczynają traktować się jako „zasób” – zaprzedają się karierze, wymagając tego samego od swoich podwładnych. Etyczną zasadę „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” można w tym kontekście sparafrazować: „nie kochając, dehumanizujesz siebie i innych”.

Złudzenie darmowego dobra

Podobny mechanizm dotyczy klienta, który powszechnie przestał być widziany jako człowiek, w rozumieniu osoby posiadającej godność. Jest nabywcą, który powinien napędzać sprzedaż. Takiego odczłowieczonego klienta można – w imię maksymalizacji krótkoterminowego zysku – „nieco oszukać” przez manipulowanie informacją na temat produktu (co zadaje kłam założeniom modelu wolnego rynku o doskonałym przepływie informacji) czy też samym produktem (np. jego składem). W efekcie na rynku pojawiają się produkty szkodliwe dla życia i zdrowia klientów, których sami producenci nie chcieliby konsumować.

Analogicznie do pojęcia zasobu redukowane jest środowisko naturalne. A można przecież na nie spojrzeć nie tylko jak na bezcenne dziedzictwo przyrodnicze planety, ale też jak na ludzi, którzy są jego częścią. Niszczenie i zatruwanie środowiska naturalnego to dewastacja zasobów, które powinny być pozostawione naszym następcom. Prowadząc do degradacji środowiska, ograbiamy zatem nie tylko planetę, ale też przyszłe pokolenia. To one nie będą miały z czego korzystać i gdzie żyć.

Istotne pytanie moralne dotyczy tego, na ile osoby w systemie wytworzonym przez model wolnego rynku mogą się kierować swoimi wartościami, a na ile stają się tylko elementami tego amoralnego systemu

To zjawisko ujawnia kolejne niedoskonałości wolnego rynku. Niektóre dobra, jak np. czyste powietrze, są trudne do zwymiarowania, monetaryzacji, czyli wyceny finansowej. W praktyce, niestety, trudność wyceny oznacza… jej brak. W pospolitym rozumieniu jakieś dobro staje się darmowe. Tyle że to fałsz. Ekonomiści wskazują na takie niedoskonałości tradycyjnego modelu teoretycznego, jak upublicznienie kosztów (koszty publiczne, czyli takie, którymi generujący je podmiot obciąża de facto całe społeczeństwo) czy tzw. dylemat wspólnego pastwiska (dobro, takie jak czyste powietrze, z którego korzystają wszyscy, nie szanując go i prowadząc do jego erozji).

Pozorna darmowość niektórych dóbr, czyli brak konieczności płacenia za nie, prowadzi do ich dewastacji: w ten sposób niszczone jest nie tylko środowisko, ale też ludzkie zdrowie. Tam, gdzie pracodawca maksymalizuje swój zysk, a jednocześnie prawo i jego egzekucja są słabe, tam pojawiają się choroby zawodowe, z których kosztami borykają się już sami pracownicy. O ile np. pogarszający się wzrok osób pracujących przed komputerem czy pylicę u górników łatwo powiązać z konkretną pracą i poprzez system bodźców ekonomicznych sprawić, że pracodawca będzie przeciwdziałał tego typu zjawiskom i rekompensował ich skutki, o tyle nieco bardziej „subtelne” zjawiska, takie jak wypalenie zawodowe, zaburzenia depresyjne czy destrukcja życia prywatnego i rodzinnego wciąż pozostają poza rachunkiem zysków i strat pracodawcy.

Giełda, czyli świątynia

Przykłady deformacji rynku przez niedoskonałości modelu rynkowego można mnożyć. Prowadzą nas one ostatecznie do kwestii rynku kapitałowego. To na nim dokonuje się całościowej wyceny przedsiębiorstw i ich potencjału. Giełda, zwana czasem „świątynią kapitalizmu”, jest miejscem, w którym dokonuje się synteza wszelkich informacji o spółkach i rynku. To na niej – mniej lub bardziej świadomie – agregują się wszelkie informacje o przychodach i kosztach, które znajdują swoje odzwierciedlenie w cenie papieru wartościowego. Określenie „świątynia kapitalizmu” pokazuje coś znamiennego, a mianowicie, że z rynku i pieniądza uczyniono bożka, wypierając inne aspekty działalności gospodarczej, niewpisujące się w model wolnego rynku.

Jednocześnie swego rodzaju paradoksem rynku kapitałowego – jak też szerzej rozumianej działalności spółek – jest to, że składa się on z jednostek (osób). Choć teoretycznie przyjęło się, że same rynki zachowują moralną neutralność, to nie można powiedzieć tego samego o ludziach, którzy je tworzą. Osoby są bytami moralnymi.

Etyczną zasadę „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” można w tym kontekście sparafrazować: „nie kochając, dehumanizujesz siebie i innych”

Na rynku spotykają się ludzie o najróżniejszych systemach wartości, które znajdują swoje odzwierciedlenie w postępowaniu osób. Najwięcej medialnego rozgłosu zyskują zachowania patologiczne, kończące się głośnymi sprawami sądowymi, oszustwami i upadkami. Z drugiej strony prawdziwe będzie założenie, że większość osób tworzących rynek to ludzie, którym daleko do jednostek patologicznych, a w swoich działaniach chcą posługiwać się wyznawanymi przez siebie wartościami. Istotne pytanie moralne dotyczy tego, na ile osoby w systemie wytworzonym przez model wolnego rynku mogą się kierować swoimi wartościami, a na ile stają się tylko elementami tego amoralnego systemu.

Wesprzyj Więź

Można postawić tezę, że ludzie, którzy są z natury dobrzy i chcą dobrze postępować, mają bardzo ograniczone możliwości działania ze względu na presję modelu rynkowego. Pracownik znajduje się pod presją przełożonego, ten jest pod presją zarządu maksymalizującego cele finansowe, a zarząd z kolei – pod presją rynku kapitałowego, który właśnie na cele finansowe kładzie nacisk. Innymi słowy – wspólny mianownik, jakim staje się miara finansowa i wycena akcji przedsiębiorstwa, wpływa nie tylko na zachowanie inwestorów, ale kaskadowo przekłada się też na decyzje zarządzających spółkami oraz ich podwładnych. Dotyczy to zarówno pracowników, klientów, jak również innych osób znajdujących się w otoczeniu organizacji.

Wiele osób, które dostrzegają ten zamknięty krąg, pragnie z niego wyjść. Dlatego, w zgodzie z wyznawanymi wartościami, chcą widzieć w pracownikach osoby, a nie tylko zastępowalny zasób; w klientach kogoś więcej niż tylko nabywców produktów i usług; a w dbałości o środowisko naturalne dostrzegają szacunek nie tylko do przyrody, ale również do przyszłych pokoleń – kolejnych osób.

Tekst powstał w ramach publikacji Zarządzanie z ludzką twarzą przygotowanej przez Laboratorium Więzi.

Podziel się

Wiadomość