Jesień 2024, nr 3

Zamów

Żydzi w Europie: współgospodarze czy goście?

Wyjazd cadyka z Góry Kalwarii rabina Abrahama Mordechaja Altera na kurację do Karlsbadu w 1931 r. Fot. Leon Jarumski / Ilustrowany Kurier Codzienny / NAC

Czy nie jest możliwe, by judaizm pozostał znaczącym głosem w chórze rodzaju ludzkiego? Jeśli dokumenty soborowe nie są tylko pustymi słowami, to właśnie tego chce również Kościół katolicki!

Gdyby pokusić się o rzut oka na historię Żydów w Europie, trudno byłoby zapewne znaleźć czas, w którym można by ich określić mianem gospodarzy – w sensie „właścicieli miejsca, w którym się mieszka”. Gospodarze, powodowani przyjaźnią i solidarnością, zapraszają gości pod swój dach i dbają o nich, z reguły uważając ich za równych sobie.

Gdyby przyjąć takie rozumienie tego słowa, nie wydaje mi się, aby Żydzi kiedykolwiek byli gospodarzami. Nigdy nie mieli takiego wpływu na rządzących Europą, jaki mieli chrześcijanie. Nie znaczy to, że nie bywali mile widzianymi i chętnie przyjmowanymi gośćmi. Jako goście cieszyli się też wieloma prawami w rozlicznych krajach, szczególnie jeśli przybywali z miejsc, w których cierpieli prześladowania. Bywało jednak tak, że miłe przyjęcie z czasem ustępowało miejsca postrzeganiu Żydów jako obcych, wyrzuceniu poza nawias społeczeństwa, wykluczeniu.

Żydzi najlepiej jak umieli starali się przyczyniać się do rozkwitu społeczeństw, których częścią się stawali. Mieli swój udział w życiu społecznym, gospodarczym oraz intelektualnym, często stając się tego życia czołowymi postaciami. Jan Paweł II podczas spotkania z nami wyraził najwyższe uznanie dla bezprecedensowego wkładu Żydów w życie intelektualne Polski, wspominając, że w samej Warszawie Żydzi stanowili 10 procent ludności.

Nasz dramat

To samo można powiedzieć o innych krajach Europy, w których odsetek Żydów był mniejszy. Jest rzeczą oczywistą, że dojście Hitlera do władzy i druga wojna światowa były dla Europy wielką tragedią. Tego kwestionować nie można. Doświadczyłem owego nieszczęścia osobiście, kiedy jako nastolatek zaraz po zakończeniu wojny wracałem z rodziną do Włoch.

Na pokładzie „Vulcanii” – pierwszego statku, którym można się było dostać z USA do Włoch – przybiliśmy do portu w Palermo. Trudno opisać słowami to, co tam wówczas zobaczyłem, i szok, jakiego doznałem. Ani jeden dom nie pozostał cały, zniszczenia były przeogromne, a pośród śmieci błąkały się dzieci z wydętymi brzuszkami, szukając resztek jedzenia.

W Polsce ogrom zniszczeń wojennych szedł w parze z niewypowiedzianym cierpieniem ludzi. Odczuwam głęboką więź duchową z narodem polskim, którego olbrzymia krzywda nie została dostatecznie doceniona. Jednak cierpienia Żydów miały swoją tragiczną specyfikę – cierpień narodu skazanego na eksterminację. Mieli być zniszczeni jako pierwsi.

Oczywiście Hitler miał też inne plany, jak całkowite zniewolenie Polaków czy fizyczne wyniszczenie ludów bałkańskich. Wszystko to miało się stać po eksterminacji Żydów. Nie było jednak w żydowskiej społeczności nikogo, kto wierzyłby, że plany Hitlera mogą się powieść. Odróżnia to antysemityzm Hitlera od jego wcześniejszych odmian.

Papież Benedykt przemawiając w kolońskiej synagodze stwierdził w sposób jasny: „Żydowska gmina Kolonii może prawdziwie czuć się w tym mieście «jak u siebie w domu». Jest to bowiem najstarsza siedziba wspólnoty żydowskiej na obszarze Niemiec: sięga bowiem Kolonii czasów rzymskich. Dzieje stosunków między wspólnotą żydowską a wspólnotą chrześcijańską są złożone i często bolesne. Były okresy dobrego współżycia, ale było też wypędzenie Żydów z Kolonii w 1424 roku. Później, w XX wieku, w najbardziej mrocznym okresie historii Niemiec i Europy, obłędna ideologia nazistowska, mająca źródło w neopogaństwie, była źródłem zaprogramowanej i systematycznie wcielanej w życie przez reżim próby eksterminacji europejskiego żydostwa: tak narodziło się to, co przeszło do historii jako Szoah”.

Historia praw obywatelskich przyznawanych Żydom uczy, że nigdy nie były one w pełni zapewnione, jeśli równocześnie wciąż trwało nauczanie pogardy, a ich religię uznawano za martwą, odchodzącą, a w istocie plugawą

Niewątpliwe prawa obywatelskie, nabyte przez Żydów w Europie, okazały się zbyt słabe, by uchronić ich przed falami antysemityzmu. Trudno ten pogląd kwestionować. Przede wszystkim wiąże się to z siłą ukrytego antysemityzmu w społeczeństwach Europy.

Za przykład może tu służyć wpis w pamiętniku Gottloba Fregego, matematyka i filozofa. W roku 1924 napisał on: „Można uznać, że wśród Żydów są się ludzie godni najwyższego poważania, a jednocześnie wyrażać pogląd, że ich liczna obecność w Niemczech i przyznanie im równych praw z obywatelami aryjskiego pochodzenia jest dramatem” (nawiasem mówiąc, należałoby dodać, że historyk niemiecki Heinrich von Treitschke nazwał Żydów „naszym dramatem”). „Czy możemy coś osiągnąć wyrażając pogląd, że Żydzi powinni utracić swoje prawa lub opuścić Niemcy?”.

„Jeśli tak, to pierwszym pytaniem byłoby: jak w sposób pewny odróżnić Żyda od nie-Żyda? Sześćdziesiąt lat temu było to względnie łatwe, ale nie dziś. Być może jedynym sposobem przeciwstawienia się tym sposobom myślenia, które przejawiają się w szkodliwych działaniach Żydów, jest karanie tych właśnie działań utratą praw obywatelskich, przez co osiągnięcie przez nich pełni praw stawałoby się trudniejsze”.

Innym przykładem jest hasło „antysemityzm” z wydanego w roku 1930 „Leksykonu teologii i Kościoła”: „Spełniwszy powyższe warunki, każdy dobry katolik, który opowiada się za odebraniem praw obywatelskich Żydom, może mieć w pełni czyste sumienie”.

Przykłady takie mógłbym mnożyć. Najważniejszą kwestię dotyczącą przyznawania lub odbierania Żydom praw obywatelskich najbardziej trafnie ujął Hermann Cohen: „Ani Oświecenie, ani współczesne prawodawstwo nie zdołały zdjąć z Żydów odium wynikającego z uprzedzenia wobec nich mówiącego, że są jedynie obcą rasą. To uprzedzenie może zniknąć tylko wtedy, gdy w pełni zostanie uznana immanentna wartość ich religii”.

Innymi słowy, teza Cohena wyraża przekonanie, że nawet jeśli Żydom przyznawano pewne prawa obywatelskie, zawsze pozostawali zakładnikami swoich praw religijnych. Historia praw obywatelskich przyznawanych Żydom uczy, że nigdy nie były one w pełni zapewnione, jeśli równocześnie wciąż trwało nauczanie pogardy, a ich religię uznawano za martwą, odchodzącą, a w istocie plugawą.

Doniosłość zmiany, jak zaszła w Kościele, przejawia się właśnie uznaniem praw religijnych ludności żydowskiej. Wielkim wyzwaniem pozostaje jednak dokończenie tego dzieła. Stanie się to wtedy, gdy Kościół wyda oficjalny dokument natury teologicznej, w którym jasno odpowie na pytanie o miejsce Żydów i judaizmu w samoświadomości chrześcijaństwa. Wtedy być może Żydzi zaczną być postrzegani jako współgospodarze, a nie jako goście. Proces ten został rozpoczęty przez II Sobór Watykański.

Kościół dobrowolnie, dla dochowania wierności samemu sobie, postawił przed sobą zadanie przyjrzenia się swojej historii dla określenia swego stosunku do innych światowych religii, zwłaszcza do ludu żydowskiego. Nie wymaga to więc odpowiedzi ze strony żydowskiej.

Prace nad różnymi dokumentami dotyczącymi Żydów odbywały się w sposób autonomiczny i było to uzasadnione. Chodziło o uniknięcie zarzutu, że na ich twórców wywierano wpływ czy nacisk, by przyjęli określone stanowisko. Tylko dokumenty powstałe w sposób autonomiczny mogą być uznane za ważne. Osobiście jednak żałuję, że w czasie otwarcia Kościoła na Żydów, co znajduje odzwierciedlenie w tych właśnie dokumentach, a zwłaszcza inicjatywach podejmowanych przez Jana Pawła II, właściwy organ społeczności żydowskiej – Międzynarodowy Komitet Żydowski ds. Konsultacji Międzyreligijnych – nie uznał za stosowne wydać dokumentu o miejscu chrześcijan i chrześcijaństwa w samoświadomości Żydów. Pozwolę sobie przedstawić – nie usprawiedliwienie, ale wyjaśnienie tego stanu rzeczy.

Prawa obywatelskie, nabyte przez Żydów w Europie, okazały się zbyt słabe, by uchronić ich przed falami antysemityzmu

Holokaust był dla narodu żydowskiego doświadczeniem katastrofalnym. Prawie czterdzieści procent populacji zginęło – więcej niż mieszka w Stanach Zjednoczonych, więcej niż w Izraelu. I nie chodzi tu tylko o liczby, ale o ogrom straty intelektualnej – zagładzie uległy największe i najważniejsze ośrodki żydowskiego nauczania.

Zniknęło wspaniałe nauczanie w szkołach rabinicznych, jak również ogromny wkład Żydów w kulturę zarówno żydowską, jak i europejską, co było stratą niepowetowaną. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby z miliarda katolików w ciągu kilku lat zginęło 400 milionów, doszczętnie zniszczono Watykan i najważniejsze uniwersytety. Pomyślcie, jakie mogłoby to mieć dla was konsekwencje.

Zaufanie odbudowuje się bardzo trudno. Każda wypowiedź, że Kościół musi nawracać, sprawia, że Żydzi czują się nieswojo. Osobiście jestem przekonany, że Kościół katolicki nie ma zamiaru rozpocząć nawracania Żydów. Nie powiedziałbym jednak tego o wszystkich chrześcijanach. Tym, którzy chcą wciąż podjąć się nawracania Żydów, mogę tylko zadać pytanie: czy byłoby to takie straszne, gdyby pradawny lud żydowski nadal istniał? Dlaczego nie pozwolić Żydom na to, by studiowali ich święte księgi, karmili się nimi, wciąż odnawiali i pogłębiali zrozumienie ich własnej tradycji, jak gdyby pisali rozszerzoną autobiografię swego ludu?

Autobiografia

Goethe powiedział: „ten, który nie wie, skąd przychodzi i gdzie był przez trzy tysiące lat, niech pozostanie w ciemności, niech nadal wiedzie swoje życie w ignorancji, z dnia na dzień”. Nasza biografia jest dłuższa niż trzy tysiące lat. Jaka korzyść mogłaby wyniknąć dla kogokolwiek, gdyby ta heroiczna, tragiczna i wspaniała biografia – z której czerpały pokolenia – miała się zakończyć?

Czy nie jest możliwe, by judaizm pozostał znaczącym głosem w chórze rodzaju ludzkiego? Jeśli dokumenty soborowe nie są tylko pustymi słowami, to właśnie tego chce również Kościół katolicki!

Według mnie, przełom nastąpił wraz z wydaniem przed czterdziestu laty deklaracji „Nostra aetate”, stanowiącej początek uznania religii żydowskiej. Zwieńczeniem musi być, jak już wspomniałem, oficjalny dokument deklarujący uznanie rzeczywistości judaizmu i jego wartości jako żywej religii. Wtedy Żydzi staną się naprawdę współgospodarzami, a nie zdanymi na łaskę lub niełaskę gośćmi.

Dokument taki powinien zawierać oficjalne stanowisko, które nie dopuszczałoby zmian – akceptacji, to znów odrzucania, jak to się zdarzało w historii Żydów. Wymaga takiej teologii, która nie zmieniałaby się zarówno w dobrych, jak i złych czasach. Potrzeba takich podstaw religijnych, które przeciwstawią się destrukcyjnym siłom w społeczeństwach.

Jestem przekonany, że Kościół katolicki nie ma zamiaru rozpocząć nawracania Żydów. Nie powiedziałbym jednak tego o wszystkich chrześcijanach

Chciałbym się chwilę zatrzymać przy tym zagadnieniu. Smutnym faktem jest to, że po Szoah Żydzi są w Europie postrzegani niczym duchy, pozostałości po wielkiej żydowskiej kulturze ze wspaniałymi instytucjami naukowymi, które już nie istnieją. Ogromna większość żydowskich myślicieli i nauczycieli XX wieku pochodziła z Europy. Najwybitniejsi nauczyciele w szkole rabinackiej, do której chodziłem, byli uchodźcami z Europy. Przywieźli do Ameryki ogromną wiedzę i wielkie zaangażowanie. To samo dotyczy Izraela.

Nas Żydów prześladują te duchy. Zagazowane ofiary unicestwiono tylko dlatego, że były Żydami. Wedle słów Jana Pawła II, są one „zbawczym ostrzeżeniem”. Powiedział, że taka jest nasza misja we współczesnym świecie. Niestety, z powodu Szoah wielu Żydom brakuje zdrowego podejścia do rzeczywistości. Dominuje dojmujący niepokój, paranoja, strach i brak ufności.

Sądzę, że te duchy nawiedzają również Europę i chrześcijańską społeczność Europy, przywołując zagadnienie pamięci jako takiej. Jak powinniśmy pamiętać o przeszłości?

Powiedzmy jasno: Europa musiała stoczyć ciężkie zmagania z pamięcią o czasach Hitlera. Pomimo wielkiej spuścizny chrześcijaństwa i naprawdę wspaniałej chrześcijańskiej kultury, nie była w stanie oprzeć się Hitlerowi. Bezsilność religii odczułem najwyraźniej czytając przejmującą opinię Jorge Sempruna o Heideggerze w książce „Zło i współczesność”:

„Największym skandalem nie jest fakt, że Heidegger wstąpił do NSDAP. Największym skandalem jest to, że tak głęboki i przenikliwy umysł, którego wpływ w ten czy inny sposób objął cały świat, mógł uznać nazizm za ruch duchowej odnowy, w skali historycznej zdolny do zapobieżenia rzekomemu upadkowi społeczeństwa merkantylnego i masowego”.

Czy można wyobrazić sobie Europę, w której nazizm zastąpił dziedzictwo chrześcijańskie? Mój przyjaciel, dr John Rodden, który napisał trzy książki na temat powojennych Niemiec, daje takie świadectwo: „Niemcy żywią bardzo silne, ambiwalentne odczucia wobec historii najnowszej. Bardziej niż jakikolwiek inny naród, są wciąż wręcz instynktownie związani ze swoją przeszłością, jeśli nie są wręcz jej zakładnikami. […] Pod wieloma względami najnowsza historia Niemiec jest wciąż obciążona uciążliwą przeszłością”.

Prawdziwym wyzwaniem stojącym przed współgospodarzami jest przywrócenie znaczenia wartościom religijnym, które są dzisiaj zagrożone. Te wartości religijne są dziedzictwem judaizmu i chrześcijaństwa. Musimy znaleźć sposób uczynienia ich dominującymi wartościami w Europie, a nawet w świecie. Żyjemy w społeczeństwie zdezorientowanym co do wzajemnych relacji religii i społeczeństwa. Musimy wspólnie odnowić religijny fundament cywilizacji, która nie uzna sekularyzmu, obcego wartościom religijnym.

Z powodu Szoah wielu Żydom brakuje zdrowego podejścia do rzeczywistości. Dominuje dojmujący niepokój, paranoja, strach i brak ufności

Musimy także być tak uczciwi, jak uczciwy jest jedynie Kościół katolicki w swych staraniach wejrzenia w swą przeszłość, przyznania się do błędów i zmiany. Kościół katolicki otworzył drogę duchowej odnowy. Takiego wejrzenia we własną przeszłość powinny dokonać wszystkie religie. Tylko w ten sposób można uczciwie mówić we współczesnym świecie.

Myśl ta została jasno wyrażona w czasie rzymskiego sympozjum na temat duchowych źródeł pokoju [16-18.01.2003 – przyp. tłum.]. Jego komunikat końcowy mówi: „Potrzeba gorliwych wysiłków dla zbadania, w jaki sposób w dzisiejszym, coraz bardziej współzależnym świecie znaleźć nowe sposoby respektowania różnic wynikających z religii, budując jednocześnie więzi wynikające ze wspólnej przynależności do rodziny ludzkiej. Nasze Pisma i Tradycje są najważniejszymi źródłami duchowymi, jakie posiadamy. Wierzymy, że te święte Pisma każdej religii uczą drogi wiodącej ku pokojowi, uznajemy jednak, że często były one i wciąż są wykorzystywane dla usprawiedliwiania przemocy i wojen oraz wykluczania obcych. Nasze wspólnoty nie mogą ignorować tych fragmentów świętych Pism, które często były błędnie interpretowane lub manipulowane dla takich niegodnych celów jak władza, bogactwo lub zemsta. Wszyscy musimy zarazem uznać potrzebę nowych, umieszczonych w odpowiednim kontekście badań i głębszego zrozumienia naszych Pism, które jasno głosiłyby przesłanie pokoju i jego wartość dla całej ludzkości.

Wierzący powinni zbadać te fragmenty Pism, które przedstawiają ludzi innych religii w sposób sprzeczny z ich własną tożsamością religijną. Wymaga to ponawiania wysiłku w celu właściwej edukacji współwyznawców, dotyczącej wartości i wierzeń innych ludzi. Wychowanie międzyreligijne, poważnie traktujące samoświadomość innych tradycji religijnych, jest zasadnicze dla przekazania nowym pokoleniom przesłania pokoju. Naszym zadaniem jest pozostanie wiernym własnej wierze, bez dyskredytowania i zniekształcania innych”.

Być osobą i być sobą

Trzeba powiedzieć jasno, że sekularyzm we właściwej mu sferze jest w pełni uprawniony. Jest otwarty na to wszystko, co w religii autentyczne i prawdziwe, i z tym zgodny. Świeckie studia są potrzebne, aby dążenie do prawdy mogło być co do zasady wolne i nieskrępowane zewnętrznymi ograniczeniami. Z drugiej jednak strony, ze wszystkich sił powinniśmy przeciwstawić się poglądowi, że tylko to co świeckie jest realne, a wszelka religia musi zostać odrzucona. Tak rozumiana świeckość społeczeństwa domaga się radykalnego rozdziału Kościoła od państwa, spychając religię wyłącznie do sfery prywatnej i odmawiając prawa do wszelkich publicznych jej manifestacji.

Tak rozumiana świeckość zubaża nasze życie wewnętrzne, czyniąc technikę i jej wpływ na nasze życie najwyższą formą zbawienia. Jeśli świeckość miałaby zwyciężyć, znaleźlibyśmy się w kłopotliwej sytuacji, o której pisze Gabriel Marcel: „Czyż nie jest tak, że inwazja techniki na nasze życie stanowi dzisiaj niejako materialny substytut radości duchowej? A czyż niezadowolenie na poziomie materialnym nie stanowi namiastki niepokoju ducha? I czy ci zadowoleni solidarnie nie jednoczą się z niezadowolonymi w pospolitej miernocie? W istocie rzeczy, dla przeciętnego współczesnego człowieka, którego życie wewnętrzne nie wykracza poza trudne do określenia odcienie bylejakości, postęp techniczny wydaje się niezawodnym sposobem osiągnięcia pewnego uogólnionego zadowolenia, bez którego nie potrafi wyobrazić sobie szczęścia”. Dalej Marcel pisze: „Osiągnięcia techniki stają się coraz ważniejszym, jeśli nie jedynym wyznacznikiem wyższości człowieka nad zwierzętami”.

Musimy także być tak uczciwi, jak uczciwy jest jedynie Kościół katolicki w swych staraniach wejrzenia w swą przeszłość, przyznania się do błędów i zmiany

To właśnie dzięki religijnemu rozumieniu bycia osobą możemy odczuć cały sens bycia sobą. Prawdziwego ja – religijnego, nie biologicznego, psychologicznego czy społecznego, ale duszy. Religijne ja pozostaje w relacji z Bóstwem. Przywołajmy tu słowa arcybiskupa Muszyńskiego o nadprzyrodzonym kontekście natury człowieka.

To właśnie religia stoi – lub powinna stać – na straży uświęconego charakteru wszystkich istot ludzkich. My chrześcijanie i Żydzi musimy sprawić, aby religia stała się niezbędną i zrozumiałą częścią życia. Tylko wtedy staniemy się współgospodarzami, jeśli wspólnie będziemy pracować na rzecz wartości ustanowionych w naszych świętych pismach.

Ideałem byłoby, gdyby udało się przezwyciężyć podział na gospodarzy i gości i stać się po prostu dziećmi Boga. Bo tylko wiara w Jedynego Boga może nas zjednoczyć.

Świat jako taki nie jest kompletny. Potrzebuje zakorzenienia w transcendencji i transcendentnego celu. Inaczej nie będzie zrozumiały. Wielkim błędem sekularyzmu jest odrzucenie tego założenia i życie tak, jak gdyby świat sam w sobie był kompletny i nie potrzebował Boga, i jak gdybyśmy byli w stanie istnieć w świecie całkowicie oddzielonym od Boga. Tak nie jest. Żyjemy, działamy, walczymy, zmagamy się w świecie, w którym jest Bóg. Wiara w stworzenie jest podstawowym ogniwem wspólnym dla naszych wyznań. Bóg jest źródłem naszej siły, działając poprzez nas, jeśli Mu tylko na to pozwolimy. Wiara w Boga daje nam pewność, której nie zachwieją nawet porażki.

Gdy stajemy wobec gorzkiego doświadczenia zła, bezsensu wydarzeń, świata antywartości zamiast wartości, potrzebujemy przede wszystkim znów sięgnąć do tych pokładów zaufania i wartości, które wydają się przesłonięte. Nasza wiara w Boga i stworzenie pozwala znosić doświadczenie cierpienia w taki sposób, że konkretne cierpienie nie zatruwa w całości naszego podejścia do życia. Nasza wiara uczy nas, że najlepszym sposobem stawienia czoła cierpieniu jest zaangażowanie się w czynienie dobra innym. W ten sposób ujawnia się ufność, że świat może stać się lepszy, jeśli my będziemy działać na rzecz dobra.

Wiara w Boga to wiara, że świat i wszystko, co istnieje, nie rozpadnie się w nicość. To wiara, że tęsknota serc i umysłów za tym, co Prawdziwe, Dobre, Piękne i Nadprzyrodzone, nie pozostanie daremna

Wiara w stworzenie oznacza zatem, że mimo całego grzechu i zła, świat przepaja poczucie jego wartości, a życie w ostatecznym sensie warte jest zachodu. Religia musi zatem potwierdzić swoją etyczną naturę. A etyczna natura religii musi czerpać z etyki proroków – ze świadomością, że etyka nie jest bytem samoistnym.

Jak powiedział Bernard Bosanquet, „religia nie wykreśla z moralności niczego prócz jej niedoskonałości”. Podstawowy postulat etyki – poszukiwanie sprawiedliwości – wymaga transcendentnego źródła i gwarancji. Tylko religia daje nam niepodważalny fundament nadziei.

Obserwujemy dzisiaj powrót do poszukiwań duchowych, szczególnie wśród ludzi młodych. Istnieje wiele sposobów wyjaśnienia tego zjawiska. Myślę, że nie można go rozpatrywać w oderwaniu od wszechobecnego uczucia alienacji. Istnieje potrzeba łączności z czymś nieprzemijającym i wartościowym ze swej natury. W dzisiejszych czasach wielu ludzi, nie tylko Żydów, poszukuje bezpieczeństwa, pewności i gwarancji, że życie stanowi urzeczywistnienie czegoś sensownego i znaczącego. To poszukiwanie odbywa się zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym.

To właśnie poszukiwanie czegoś głębszego w samym sobie, a także sposób związania tych elementów głębi w sobie i w innych, nadają najwyższe znaczenie porządkowi rzeczy.

Bóg jest źródłem wszelkiego stworzenia świata, życia, świadomości, osobowości i ducha, nieustającego stwarzania wszystkiego, co jest warte istnienia. To stwarzanie wartości wymaga świata uporządkowanego i zrozumiałego – takiego, w którym (zwłaszcza w życiu poszczególnych osób) ujawniają się wartości ten świat określające, spajające i czyniące możliwym jego istnienie.

Odnosząc się do Boga, nie stworzyliśmy oczywiście ani świata, ani nas samych, ani naszych wartości. Bóg jest podstawą porządku i wartości w świecie. Ale jest On kimś więcej: jest źródłem nadziei. Wiara w Boga to wiara, że świat i wszystko, co istnieje, nie rozpadnie się w nicość. To wiara, że tęsknota serc i umysłów za tym, co Prawdziwe, Dobre, Piękne i Nadprzyrodzone, nie pozostanie daremna. Jak słusznie wskazuje Montague, wiara w Boga w swojej istocie to wiara, że „to, co znaczy najwięcej, nie pozostanie na łasce tego, co znaczy najmniej”.

Wesprzyj Więź

William Wordsworth w cyklu sonetów „Nad rzeką Duddon” wskazuje na coś, co wydaje mi się prawdziwe w odniesieniu do każdego dziedzica Proroków, każdego prawdziwie religijnego człowieka:

„[…] Gdy spoglądam
Widzę, co było, co jest i co przyjdzie,
Strumień płynie i będzie płynąć;
Niezmienna jest forma; nie ustaje działanie,
Podczas gdy my, odważni, potężni i mądrzy,
Którzyśmy w młodości wszystkiemu stawiali czoła
Proch, musimy zniknąć – niech tak będzie!
Wystarczy, że z naszych rąk ktoś weźmie siłę
By żyć, by działać i służyć przyszłej chwili;
I jeśli tak się stanie, idąc w stronę cichego grobu,
Przez miłość, nadzieję i łaskę nadprzyrodzoną wiary
Poczujemy się lepsi, niż zdołaliśmy poznać”.

Tekst został wygłoszony podczas VI Zjazdu gnieźnieńskiego. Ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 11/2005. Tłum. Marek Darewski.

Podziel się

1
Wiadomość

„Międzynarodowy Komitet Żydowski ds. Konsultacji Międzyreligijnych – nie uznał za stosowne wydać dokumentu o miejscu chrześcijan i chrześcijaństwa w samoświadomości Żydów.”

Moim zdaniem, to Kościół Katolicki i inne Kościoły chrześcijańskie muszą najpierw określić wyraźnie miejsce judaizmu w chrześcijaństwie jako immanentne względem chrześcijaństwa. Kościoły podświadomie, być może, boją się zobaczenia judaizmu z takiej perspektywy, gdyż mogłoby to prowadzić w kierunku zrewidowania nie tylko postaw wobec judaizmu, ale i wobec własnej tradycji religijnej. Elementy starożytnej kultury greckiej i rzymskiej w tradycji chrześcijańskiej stałyby się bardziej widoczne i identyfikowalne na tle wydobytej na światło dzienne tradycji judaistycznej w chrześcijaństwie. Wspólna z żydami analiza tekstów Biblii mogłaby doprowadzić do reinterpretacji niektórych tekstów i wymagać dostosowania do niej nauczania. Wydaje się, że Kościoły chrześcijańskie nie są gotowe na taki krok.

Powrót do trydenckiej modlitwy za żydów w Wielki Piątek, przywróconej przez Benedykta XVI wraz z przywróceniem rytu łacińskiego w Kościele Katolickim napawa wielkim smutkiem. Uznanie tej modlitwy za dopuszczalną w Kościele jest usprawiedliwieniem dla antysemitów oraz tych, którzy chcą żydów nawracać na chrześcijaństwo. Modlitwa ta jest obrazą dla żydów.