Zima 2024, nr 4

Zamów

Etyka seksualna i jej ofiary

Jerzy Sosnowski. Fot. Marcin Kiedio

Czytam, że Radio Maryja rozprowadza wśród swoich miłośników książkę ks. Mariana Pirożyńskiego, zatytułowaną „Kształcenie charakteru”. Według komunikatu, wydanego przez o. Rydzyka, rozdano już (za darmo) 300 tysięcy egzemplarzy tego utworu, z zaleceniem, by wręczać je młodzieży.

Jak twierdzi Mikołaj Podolski, autor pozbawionego zacietrzewienia artykułu w Onecie, „Kształcenie charakteru” (pierwodruk 1946) „niesie szlachetne przesłanie. Wiele jego cytatów mogłoby służyć za życiowe credo. Zawiera też gro[s] trafnych porad żywieniowych, zdrowotnych i edukacyjnych”. Niestety, zawiera również porady dotyczące życia seksualnego, a w nim takie na przykład kwiatki:

„Żadna rozkosz nie poniża godności ludzkiej w takim stopniu, jak erotyczna. Toteż ludzie o wybitnych zdolnościach intelektualnych i o jakim takim poczuciu estetycznym czują obrzydzenie do zaśmiecania swego życia erotyzmem”.

Albo: „Człowiek, kierujący się w życiu rozumem, nie rozprasza swych sił, ale je skupia w dążeniu do celu. Energię zaoszczędzoną dzięki wstrzemięźliwości seksualnej stara się przelać na inne, szlachetniejsze konto. Natomiast idioci i matołki lubią obracać się w atmosferze brudów erotycznych: mówić o nich i myśleć”.

I dlatego właśnie się odzywam.

*

Ja ten sposób myślenia znam aż za dobrze. Byłem przekonany, że w ciągu lat, które upłynęły od czasów, gdy mnie wychowywano, z katolicyzmu udało się usunąć ten składnik. W końcu już „Miłość i odpowiedzialność” Karola Wojtyły (1960!) proponowała inną perspektywę myślenia o ludzkiej seksualności. Znani mi księża (fakt, że znam głównie duchownych odległych od RM) zarzekali się, że „teraz już jest inaczej”. Ale skoro, jak się okazuje, nie jest (lub nie zawsze jest), to kilka słów wypada napisać. Mam nadzieję, że uda mi się uniknąć przesadnej szczerości, ale nie da się ukryć, że ze stanowiskiem propagowanym przez „Kształcenie charakteru” mam własne, prywatne obrachunki.

Czy odbieranie podobnych nauk to było doświadczenie pokoleniowe? Tak przypuszczam, ale w gronie rówieśniczym myśmy raczej nie rozmawiali o seksie, więc ostatecznie nie mogę wykluczyć, że należę do jakiejś groteskowej mniejszości. Piszę „groteskowej”, bo – jakkolwiek to trochę boli – widzę w całej sprawie materiał na smutną komedię.

Oto przepis na nią: weź bardzo młodego człowieka, który chce żyć DOBRZE. Ufa swoim wychowawcom (także księżom), zdążył uwewnętrznić normy, znane mu z domu i z Kościoła. Nie wydają mu się one zresztą kontrowersyjne: wiadomo, że nie należy bić słabszych, kraść ani obmawiać. Ponieważ, jako dziecko, nie całkiem jeszcze panuje nad swoimi, w istocie zwierzęcymi odruchami, zdarza mu się oczywiście wprost przeciwnie: przywalić klasowemu chuchrze, zwinąć cukierka i powtórzyć plotkę, że Kowalski się posikał na matematyce. Za każdym razem spowiada się z tych czynów jak ze zbrodni. Powoli zaczyna domyślać się, że wartości, jakie wyznajemy, są zawsze odrobinę wyżej niż te, które umiemy wcielać w życie. Tak zaczyna się jego poczucie winy, które będzie mu towarzyszyć.

Do tego opowiedz mu, że najpiękniejszym doświadczeniem, na jakie ma szansę, jest spotkanie miłości. Nie chroń go, nie daj Boże, od sentymentalnej frazeologii w stylu „odnalezienie drugiej połówki”, „gdzie Kajus, tam Kaja” itd. Dorzuć (naszym bohaterem jest chłopiec), że kobiety są od mężczyzn z natury rzeczy szlachetniejsze, wrażliwsze i bardziej odpowiedzialne.

I teraz zacznij sączyć mu do ucha, że rozkosz erotyczna poniża godność człowieka. Że seks jest brudny. Każ mu się od pierwszej spowiedzi w życiu rozliczać z tego, „ile razy patrzył na brzydkie obrazy”, „ile razy robił coś brzydkiego ze sobą lub z inną osobą” (to autentyczne cytaty z pomocy do rachunku sumienia dla ośmiolatków z 1971 roku). Jeśli zorientujesz się, że zaczyna go interesować druga płeć, dołącz do rówieśników i wyśmiewaj jego zainteresowanie, wyśmiewaj z dodatkową i intuicyjnie dla niego czytelną motywacją, że w gruncie rzeczy się boisz i chcesz mu sprzedać własny strach.

A potem, kiedy w jego organizmie ruszą do pracy hormony, zamilknij i zostaw go samego z sobą.

Aha, kiedy już nie da się ukryć, że ma ochotę umawiać się na randki, albo sugeruj, że na to zdecydowanie za wcześnie, bo to teraz jeszcze nieważne (?!), albo sugeruj niby bez związku z bieżącymi wydarzeniami, że dziewczyny, które zwracają uwagę swoją kobiecością, są na pewno puste i głupie, a poza tym zestarzeją się i zbrzydną; dzięki czemu pozostawisz go w przekonaniu, że powinny mu się podobać te, które mu się nie podobają.

Nie udało ci się wychować kompletnego świra? Naprawdę? Co za niepowodzenie…

*

Erotyzm jest jedną z najsilniejszych sił, działających na człowieka. Wypreparowany z zafascynowania drugim człowiekiem jako całością, sprowadzony do pozbywania się napięcia seksualnego, jest oczywiście używką, która więcej obiecuje, niż przynosi (i może uzależnić). Ale gdy w miłości nie ma wymiaru seksualnego (nie mam na myśli seksu od pierwszej randki), stanowi ona nie mniejsze wynaturzenie niż seks bez miłości.

Mamy tu do czynienia z fundamentalnym błędem antropologicznym, w dodatku nie wywiedzionym wcale z Pisma Świętego, tylko wniesionym do głównego nurtu chrześcijaństwa przez bezżennych mężczyzn (którym trudno było wyrzec się czegoś tak pięknego i musieli to sobie obrzydzić) oraz przez świętego Augustyna, który nie umiał całkiem pozbyć się formacji manichejskiej (sprzed nawrócenia). Tymczasem człowiek jest całością duchowo-materialną (psycho-fizyczną) i podział na to, co cielesne, i to, co duchowe, ma charakter czysto funkcjonalny. Śmierć jest dlatego tak mrocznym doświadczeniem także dla chrześcijanina, że rozdziera tę całość. Zmartwychwstanie, jakie zapowiada Ewangelia, to zmartwychwstanie ciał, uleczenie tego rozdarcia.

A przy tym erotyzm jako relacja z drugim człowiekiem wymaga UMIEJĘTNOŚCI. No to weź dwoje ludzi pragnących wspólnej rozkoszy, ale zarazem niosących w sobie głębokie poczucie winy, że pragną przecież czegoś brudnego; udziel im przed pierwszą wspólną nocą jedynie ogólnikowych wiadomości o tym, czego się spodziewać, albo, jeszcze lepiej, nic im nie mów… Powiedz każdemu z nich z osobna, że najlepsza jest wstrzemięźliwość, nie wspominając nic o tym, że to drugie może mieć w danej chwili na ten temat inne zdanie, które warto uszanować.

Owszem, raz na tysiąc przypadków zdarzy się może para, która sobie z takim obciążeniem poradzi. Z pozostałych 999 par uzyskasz niemały procent zdradzanych w przyszłości żon i zdradzanych w przyszłości mężów oraz pewną grupę ludzi, którzy dojdą niebawem do smętnego wniosku, że seks jest przereklamowany, a przede wszystkim: olbrzymią liczbę bezwiednych EGOISTÓW, którzy ani pomyślą, że w udanym seksie każde dba o rozkosz tego drugiego, nie o własną. A nie pomyślą, bo będą przekonani, że tylko sobie folgują, bo przecież to drugie, kochane, nie może pragnąć czegoś tak wstydliwego i tylko ich pożałowana godnym żądzom ustępuje. Zwłaszcza tak będzie myślał mężczyzna (przypominam, co mu powiedziano: że kobiety to istoty wyższe, szlachetniejsze, wrażliwsze i bardziej odpowiedzialne).

Może ofiara tej zabawy po jakimś czasie i po co najmniej jednym rozwodzie strząśnie z siebie część tych bzdur. Choć zabiegi formacyjne, którymi poddani zostajemy od wczesnego dzieciństwa, pozostawiają głębokie ślady.

Wesprzyj Więź

Chrześcijaństwo niesie w sobie mnóstwo wartości, także w wydaniu katolickim. Ale ta katolicka seksuologia była powszechnym źródłem nieszczęść. Porady księdza Pirożyńskiego nie są śmieszne.

Wieje od nich grozą.

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie jerzysosnowski.pl

Podziel się

1
Wiadomość

No to błagam… niech pan łaskawie powie, co Kościół powinien mówić i robić, żeby było inaczej… żebyśmy się nie nienawidzili za odczuwanie pożądania i fascynacji ciałem, żebyśmy nie myśleli, że Boga obraża nasza seksualność, która – szczególnie w związkach małżeńskich z długim stażem i często nieudanych – zaczyna zwracać się na inne kobiety, mężczyzn… żebyśmy nie musieli myśleć, że to nasz krzyż albo grzech, że Bóg nas za to ukarze czy znienawidzi… że seksualność jest dobra, nawet w świetle wszelkich objawień, które wprost mówią, że ogromna większość dusz idzie w wieczny ogień za grzechy ciała (nieczystości). Niechże pan powie…

Ta, najlepiej wybrać sobie do bicia prostą osobę/schematy przeciwnej strony i sukces polemiczny murowany. W ramach pojedynku na cytaty, przytoczę idiotyzmy przeciwników ks.Pirożyńskiego: „akt seksualny to zadatek Ducha świętego”; „seks jest modlitwą” (ten ostatni cytat za jednym z największych propagatorów duchownych seksu po katolicku z pierwszej strony Super Expresu). Nie ma bardziej egocentrycznego, wyłączającego rozum aktu niż akt seksualny. W celu zaspokojenia pożądania człowiek potrafi popełnić głupotę, a nawet przestępstwo. Dariusz Karłowicz napisał kiedyś, że uroku pieniędzy i seksu nie trzeba innym przybliżać, natomiast niebezpieczeństwa z nimi związane tak. Owszem, purytanizm unieszczęśliwia wiele osób, ale czy w obecnej, nasyconej seksualnością przestrzeni publicznej należy po równo stawiać akcenty? Na koniec podpowiem, jak mnie przekonywać do poglądu Autora. Mianowicie, nie powoływać się na skażenie św.Augustyna manicheizmem. Gdy słyszę ten oklepany i nadużyty wiele razy argument, uprzedzam się do interlokutora, że idzie na łatwiznę, nie ma lepszych argumentów. Jest etykietą naklejaną na tych, co nie są entuzjastami „seksu po katolicku”. Takim zabiegiem odnośnie osoby autora można uchylić obowiązek rzeczowego polemizowania z każdym poglądem.

Jak powiedział mędrzec, weź pogląd swojego przeciwnika, oczyść go ze słabości, uzupełnij o braki i dopiero z tak poprawionym poglądem polemizuj. Tak Autor nie czyni, a to co go usprawiedliwia, że bardzo rzadko tak wszyscy czynimy, nie odbiega tu od normy. Ponieważ jednak w ten sposób dyskredytuje moje poglądy, które mogłyby być dyskredytowane w podobny sposób, poczułem się przymuszony do zareagowania. Oczywiście, że o.Rydzyk propaguje treści, które w tej formie podania mogą niektórym młodym, którzy przejmą się (co mało prawdopodobne) tą pozycją zaszkodzić. Ale czy intencja ks.Pirożyńskiwgo jest taka daleka od poglądów wyrażonych w Pana poleconym artykule? Artykuł piękny, wyraża istotną część moich poglądów lepiej, niż je sobie sam definiowałem. Pan szuka prawdy dla dojrzałej elity katolickiej, natomiast ks.Pirożyński pisze dla prostej młodzieży w celach ostrzegawczych, gdzie pewne przerysowania są zrozumiałe, nawet jeśli niefortunne. Obaj stawiacie znaki zapytania wobec letkiego podejścia do seksualności, tylko cel i odbiorcy są inni.

Bardzo ciekawy zapis tego, co się działo w głowie człowieka wychowanego w duchu przedsoborowego katolicyzmu (choć formalnie już po soborze). Pokazuje, jak kultura patriarchalna rani także mężczyzn.

Pokolenie później nauczanie kościelne było już trochę inne, bo przedsoborowe tezy o ogólnym złu seksu zastąpiono poetyckimi wizjami Wojtyły – że chodzi o mistyczne budowanie więzi, że każde z partnerów ma nie myśleć o własnych potrzebach, tylko tego drugiego, że seks jest tak święty, iż człowiek może się nieodwracalnie poranić uprawiając go nieodpowiednio tj. niezgodnie z wizją kościelną.

Trochę pójście w przeciwny biegun niż to, co opisał Sosnowski. Ale tak samo toksyczne.

W ogóle ciekawe, bo Sosnowski twierdzi, że tamto stare nauczanie robiło z ludzi egoistów – rodziło u nich założenie, że druga strona na pewno nie potrzebuje czegoś tak okropnego jak seks, a jedynie ustępuje.

Natomiast późniejsza wizja Wojtyły była jakby odpowiedzią na to. Zakładała, że obie strony potrzebują seksu. Ale nie dla przyjemności, tylko dla „budowania więzi”. To było ze strony Wojtyły niby rewolucyjne w stosunku do zastanego nauczania (Wojtyły czy też innych soborowych autorów, ale Wojtyła jest dość powszechnie uważany za głównego inżyniera obecnej katolickiej etyki seksualnej).

Jednak to konsekwentne pomijanie, że w seksie chodzi o przyjemność, powodowało z kolei zastąpienie egoizmu altruizmem. Że teraz seks jest dla odmiany tak święty i dobry, że człowiek ma w ogóle nie myśleć o sobie, tylko o tym, czy dostatecznie „buduje więź” – cokolwiek to oznacza. Widziałam na katolickich forach takie zapytania od zaniepokojonych kobiet: „Robię w łóżku to i to. Czy ja dostatecznie buduję więź?”. W tę pułapkę wpadły widać głównie kobiety.

Możliwe, że jak wcześniej mężczyźni popadali w egoizm, tak później kobiety popadały w altruizm, więc efektywnie nic się nie zmieniało.

Podczas gdy w starej wizji seks oznaczał tarzanie się w brudzie, to w nowej był tak święty, że strach dotknąć. Tylko uprawianie go według bardzo ścisłego przepisu miało chronić przed katastrofą: tylko w 2 osoby, tylko w małżeństwie, tylko bez antykoncepcji, tylko „budując więź”.

W efekcie chyba ta nowa wizja przedstawiała seks jako nawet bardziej niebezpieczny niż ta stara. Bo w starej wersji był grzeszkiem pospolitym, a w nowej – wykonanie go niezgodnie z przepisami rytualnymi było bluźnierstwem.

Pani Anuszko,
Pani wpis pokazuje, że problemem nie jest „kącik seksualny”, ale cała etyka oparta na obwinianiu. Altruizm jest niewątpliwym ideałem i proszę tego nie kwestionować, natomiast całe wyzwanie jest w tym, byśmy z podążania za ideałem potrafili rozliczać się z radością, a nie poczuciem winy.

W tym kierunku zdaje się zmierzać refleksja Papieża Franciszka o potrzebie oczyszczania z różnych form pelagianizmu. Obyśmy ją chcieli i potrafili dobrze przemyśleć, rozwinąć i wdrozyć!

..Tak, ktoś nadal, po kilku latach czyta ten artykuł. W końcu tematyka żywo interesująca.

Uważam, że wpis Anuszki świetnie pokazuje absurd katolickiego podejścia do seksu, zarówno w pierwszym, jak i drugim wydaniu. Obydwa to ekstremum. Uważam też, że w seksie nie altruizm, ale zdrowa mieszanka altruizmu i egoizmu (z przewagą tego pierwszego; czyli w zasadzie altruizm z odpowiednią domieszką egoizmu) jest ideałem. W przeciwnym razie dar od altruistycznej osoby trafia w próżnię.

Jeżeli obydwu osobom ma chodzić głównie o dobro, czyli w seksie, nie da się ukryć, przede wszystkim przyjemność tej drugiej osoby, ta druga musi ten dar, tę przyjemność umieć zaakceptować i się nią cieszyć. Co więcej, musi też umieć i chcieć do tej przyjemności, po swojej stronie, aktywnie dążyć; często to przecież kwestia aktywnego współdziałania obydwu partnerów, a nie naprzemienne „dawanie” jednego i „branie” drugiego. Artykuł wspomina o „wspólnej rozkoszy”. Wpajane nam od wczesnego okresu nastoletniego czy nawet dzieciństwa poczucie winy związane ze sprawami seksualnymi może to utrudniać.

Przykład może dosadny ale z własnego życia, związany z pewną określoną kategorią pieszczot. Pierwsze sekundy to zawsze psychiczne „uporanie” się z tak intensywną przyjemnością, zaakceptowanie jej i przekonanie samej siebie, że „zasługuję”, mogę ją w pełni przyjąć. W końcu przez długi czas, kiedy doświadczana była, niezgodnie z nauką Kościoła, jedynie w samotności, towarzyszyło jej, bo towarzyszyć miało, nieodłączna poczucie winy. Dopiero potem pojawia się wreszcie możliwość cieszenia się nią. A ta możliwość jest bardzo ważna, bo w tej sytuacji skupienie na rozkoszy i na sobie jest wręcz niezbędne, w przeciwnym razie partner będzie musiał przez długi czas altruistycznie się poświęcać, aby doszło do satysfakcjonującego finału 🙂

W zasadzie nie powinno dziwić, że na takie kwestie nie zwraca się w Kościele uwagi, wszak ten finał, według „przepisów rytualnych” w zasadzie nie ma prawa się w ogóle odbyć w takich okolicznościach, a jedynie w innych, ściśle określonych i wpisanych w wąskie ramy uświęcone przez seksualnych moralistów.