24 listopada 1947 roku rozpoczął się pierwszy proces oświęcimski. Załoganci Auschwitz-Birkenau zasiedli na ławie oskarżonych naprzeciw sędziów Najwyższego Trybunału Narodowego. Ten nadzwyczajny organ polskiego wymiaru sprawiedliwości sądził zbrodniarzy wojennych odpowiedzialnych za ludobójstwo i pogwałcenie prawa międzynarodowego na skalę dotychczas niespotykaną. Odegrał podobną rolę jak Trybunał w Norymberdze czy w Tokio.
Jak wspominali w przedmowie do pracy poświęconej temu sądowi szczególnemu prokuratorzy Tadeusz Cyprian oraz Jerzy Sawicki, „wartko biegnące wydarzenia na arenie międzynarodowej oraz w kraju usunęły w cień ten wielki akt sprawiedliwości wymierzony świadomym wykonawcom nieludzkiego terroru”. Autorzy tego wiekowego już, bo wydanego w latach sześćdziesiątych opracowania pisali również: „(…) zarówno momenty prawne jak faktyczne, zawarte w tych orzeczeniach, nakazują utrwalenie ich w formie publikacji książkowej”. Tym bardziej zasługują na przypomnienie w ramach niniejszego skromnego artykułu.
W trakcie swej dwuletniej działalności ten polski sąd szczególny orzekał siedmiokrotnie. Powołany został na podstawie dekretu Rady Ministrów z 22 stycznia 1946 roku „O Najwyższym Trybunale Narodowym”, następnie nowelizowanym 17 października. Dekret Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej stanowił odpowiedź na potrzebę osądzenia przestępców wojennych po zakończeniu wojny, a powołanie Najwyższego Trybunału Narodowego – z wcześniejszego ukonstytuowania się sądu w Norymberdze. W jego utworzenie zaangażowano najtęższe umysły prawniczego świata, co więcej, na ławach oskarżonych zasiedli najwyżsi dygnitarze III Rzeszy. Dla celów prestiżowych Polska Ludowa (formalnie wciąż: Rzeczpospolita Polska), musiała powołać podobny organ, zwłaszcza że w ręce komunistów wpadli bądź zostali przekazani hitlerowcy wysokiego szczebla, dla których, w przeciwieństwie do załogi obozu koncentracyjnego w Majdanku, sprawiedliwość dziejowa domagała się procesu z prawdziwego zdarzenia. Jak pisali Cyprian i Sawicki: „oczekiwana szeroka ekstradycja bardzo licznych czołowych przestępców hitlerowskich, działających na terenie Polski, tak cywilnych jak i wojskowych, wskazywała na celowość powołania dla ich osądzenia Trybunału o dużej powadze”. Przed TNT trafić mieli poważniejsi, z punktu widzenia ciężaru gatunkowego popełnionych przestępstw, niemieccy zbrodniarze.
Jeszcze w trakcie wojny przywódcy alianccy wydali szereg deklaracji i uchwał, które nakazywały przyszłe osądzenie winnych zbrodniarzy. Cyprian i Sawicki uznali te akty prawa miękkiego – Deklarację Moskiewską „O okrucieństwach” z 1 listopada 1943 roku, deklarację „O pokonaniu państw osi i obcięciu władzy w Niemczech przez rządy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego i Francji”, a także uchwałę Konferencji Poczdamskiej, za źródła prawa międzynarodowego, które obok przepisów krajowych mogły stanowić podstawę wymierzenia sprawiedliwości przez sądy polskie.
Przedmiot działalność Trybunału ograniczony został do dwóch materii. Pierwszą z nich stanowiły zbrodnie niemieckie dokonane w czasie najazdu na Polskę w wrześniu 1939 roku oraz podczas okupacji. Dekret o powołaniu NTN wskazywał tutaj Deklarację Moskiewską jako podstawę prawną wyrokowania, choć i bez niej prawo krajowe, zarówno przedwojenne, jak i to ustanowione przez komunistów, mogło znaleźć zastosowanie. Oprócz Kodeksu karnego z 1932 roku podstawę sądzenia stanowiły: dekret z 31 sierpnia 1944 roku „O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilna o jeńcami oraz dla zdrajców narodu polskiego”, a także dekret z 22 stycznia 1946 roku „O odpowiedzialności za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego”. Drugi z wymienionych ludowych aktów prawnych znaleźć miał zastosowanie w stosunku do osobnej kategorii przestępców, w poczet której zaliczyć miano polityków sanacyjnych. W toku procesów stosowano praktykę podwójnej kwalifikacji prawnej – według kodeksu karnego z 1932 roku, jak i dekretów TRJN, co miało na celu podkreślenie bezprawności działań niemieckich także z perspektywy prawa obowiązującego przed hitlerowskim najazdem.
Ukonstytuowanie sądu
Trybunał został utworzony 18 lutego 1946 roku, a pierwszy z procesów rozpoczął się 21 czerwca. Choć siedziba TNT wedle przepisów prawa została ustanowiona w miejscu siedziby Sądu Najwyższego, obradował w różnych miastach w Polsce. Trybunał został pomyślany jako sąd ławniczy – pośród siedmiu orzekających zasiadało czterech ławników powoływanych przez Prezydium Krajowej Rady Narodowej spośród swoich posłów, później także parlamentarzystów Sejmu Ustawodawczego. Pozostałymi trzema członkami Trybunału nie musieli być natomiast sędziowie zawodowi! Jak głosił dekret, miały to być „osoby posiadające kwalifikacje sędziowskie”, tzn. ci prawnicy, którzy spełniali przesłanki niezbędne, by ubiegać się o fioletowy żabot. Pośród sędziów „fachowych” Trybunału spotkać zatem można było zatem adwokatów czy po prostu utytułowanych akademików. Co istotne, także owi prawnicy wybierani na stanowisko sędziego Trybunału powoływani byli decyzją prezydium KRN na wniosek ministra sprawiedliwości. Na czele Prokuratury NTN stał pierwszy prokurator. Oskarżycielami publicznymi przed Trybunałem byli prokuratorzy powoływani analogicznym trybem – nie musieli być nimi zawodowi funkcjonariusze, ale osoby, które spełniały kwalifikacje, by się nimi stać. Pośród oskarżycieli znaleźli się także autorzy późniejszej publikacji o działalności Trybunału – Tadeusz Cyprian i Jerzy Sawicki. Ten ostatni był jednocześnie członkiem delegacji przy obradach Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze i uzyskał wgląd w akta dotyczące wątków polskich.
Raz tylko zdecydowano się na realizację kary w miejscu innym niż w mieście sądzenia. Skazany w Warszawie komendant Auschwitz Rudolf Höß został stracony na terenie podlegającemu mu wcześniej obozu
Co ciekawe, Trybunał ten został podniesiony do rangi właściwej Sądowi Najwyższemu. Związany był nie tylko wspólną siedzibą (art. 1), ale i osobą prezesa – w myśl art. 4 ust. 1 prezesem NTN pozostawał prezes Sądu Najwyższego. W czasie nas interesującym obowiązki te pełnił Wacław Barcikowski, nominalny przewodniczący kompletu sędziowskiego w procesie poznańskim Arthura Greisera. Wedle art. 5 ust. 1 Dekretu, „sędziowie, Pierwszy Prokurator i prokuratorzy Najwyższego Trybunału Narodowego w sprawowaniu czynności, określonych w niniejszym dekrecie, zrównani są w prawach i obowiązkach z sędziami, Pierwszym Prokuratorem i prokuratorami Sądu Najwyższego”. To związanie nie przeszkodziło obu sądom w odbyciu merytorycznych polemik. W 1949 roku Sąd Najwyższy wydał wyrok, w którym przestawiał się poglądom NTN na temat charakteru okupacji niemieckiej, przyjętym już w procesie Arthura Greisera. Występujący w procesie w roli eksperta prawa międzynarodowego prof. Ludwik Ehrlich wyraził przekonanie, iż wojna z Niemcami we wrześniu 1939 roku „nie była w rozumieniu prawa międzynarodowego wojną, a najazdem przestępnym na obszar sąsiedniego państwa i złamaniem paktu o nieagresji. W związku z powyższym i okupacja nie była okupacją w prawnym tego słowa znaczeniu, ale bezprawnym zawładnięciem cudzym obszarem drogą gwałtu i przymusu”. Sąd Najwyższy nie zgodził się z koncepcją okupacji i storpedował ten pogląd twierdząc, iż „okupant, który de facto sprawował administrację w Polsce okupowanej, władny był do wydawania zarządzeń w ramach przewidzianych w Konwencji Haskiej, natomiast nie był władny do naruszania jej postanowień”.
Na przygotowania do procesu składały się drobiazgowe i długotrwałe śledztwa prowadzone przez Prokuraturę NTN. Częstokroć wysługiwała się tutaj Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich powołaną przy Ministerstwie Sprawiedliwości. Na podstawie opracowywanych przez Komisję materiałów, Prokuratura Trybunału opracowywała akty oskarżenia, które rzecz jasna musiały być tłumaczone na język niemiecki.
W celu usprawnienia procesu w dekrecie znalazł się przepis znacząco rozszerzający katalog dokumentów, z których można było przeprowadzić dowód. Dopuszczano „wszelkie pisma prywatne i urzędowe”. Warunki wojenne sprzyjały bowiem zaginięciu i zniszczeniu co bardziej znaczących dowodów winy o oficjalnym, publicznym charakterze. Każdy z oskarżonych miał zagwarantowane prawo do obrony – była ona obowiązkowa. Poszerzono także, w stosunku do Kodeksu postępowania karnego, katalog potencjalnych obrońców – mógł nim zostać nie tylko adwokat, ale każdy obywatel polski, z tym że udział nieprofesjonalisty wymagał zgody prezesa Trybunału. NTN miał prawo wydawać wyroki zaoczne, choć do takiej sytuacji również nigdy nie doszło. Wyroki Trybunału były prawomocne. Nie przysługiwały od nich jakiekolwiek środki prawne. Skazany mógł co najwyżej składać prośbę o ułaskawienie do KRN. Wykonanie wyroków skazujących nie leżało w gestii Trybunału. Prokurator NTN zlecał to prokuratorowi sądu okręgowego, z reguły temu, w którego okręgu obradował w danej sprawie Trybunał. Raz tylko zdecydowano się na realizację kary w miejscu innym niż w mieście sądzenia. Skazany w Warszawie komendant Auschwitz Rudolf Höß został stracony na terenie podlegającemu mu wcześniej obozu.
Hitlerowcy pod sąd
30 marca 1946 roku na Okęcie przyleciał polski samolot wojskowy transportujący wydanych Polsce zbrodniarzy wojennych, przetrzymywanych dotychczas w amerykańskim więzieniu we Frankfurcie nad Menem. Na podkładzie znajdował się Arthur Greiser, namiestnik tzw. Kraju Warty, jeden z około 2 tys. ekstradowanych do Polski hitlerowców. Była to liczba bardzo niewielka zważywszy na skalę zniszczeń, jakich Niemcy dopuścili się właśnie nad Wisłą. Główny sprawca polskich nieszczęść – Hans Frank – znalazł jednak sprawiedliwość właśnie w Norymberdze. W ciągu dwóch lat działalności Trybunału wydano siedem wyroków, w swej istocie znacznie różniących się od siebie, bo dotyczących różnych aspektów prawa międzynarodowego.
Szlaki przetarto podczas procesu Greisera. Sądzony był od 21 czerwca do 7 lipca 1946 roku w Poznaniu jako wspomniany namiestnik po 1939 roku, a wcześniej lider partii nazistowskiej w Gdańsku i prezydent Senatu wolnego miasta. Wątek gdański okazał się w sprawie marginalny, a główne zarzuty koncentrowały się wokół nielegalnego wcielenia zachodniej Polski do Rzeszy. Proces ujawnił plan uczynienia z Polaków ludności niewolniczej, sukcesywne niszczenie kultury polskiej, prześladowanie językowe i wynaradawianie. W toku przewodu podnoszono także wątek zamierzonego zastąpienia ludności polskiej niemieckimi osadnikami. Z uwagi na równoległe toczenie się procesu w Poznaniu i w Norymberdze sędziowie polscy nie mogli oprzeć się na tezach wypracowanych przez sąd aliantów. Polski Trybunał musiał wykazać się w tym wypadku samodzielnością rozwiązania problemów prawnych. Greiser został skazany na karę śmierci, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych i konfiskatę całego mienia. Tego typu wyrok miał okazać się dość powszechnym w przypadku orzeczeń NTN.
Proces Amona Goetha w Krakowie trwał od 27 sierpnia do 5 września 1946 roku. Goeth był komendantem obozu pracy w Płaszowie pod Krakowem, oficerem niższego stopnia czerpiącym sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad więźniami. Podczas przewodu poddano analizie hitlerowski system wychowawczy. Szczególną rolę poświęcono profilowi psychologicznemu oskarżonego. Jak pisali Cyprian i Sawicki, „proces był więc nie tylko procesem zbrodniczej jednostki, lecz równocześnie procesem metod deprawacji człowieka, stosowanych przez system hitlerowski”. Goeth został skazany na karę śmierci.
Proces Ludwiga Fishera, Ludwiga Leista, Josepha Meisingera i Maksa Daumego w Warszawie rozgrywał się od 17 grudnia 1946 roku do 24 lutego roku następnego. Fischer sądzony był jako gubernator dystryktu warszawskiego. Meisinger był kierowniczym akcji Gestapo wymierzonych przeciwko ludności polskiej. Daume był winien masowych rozstrzeliwań cywili w związku ze śmiercią dwóch Niemców z rąk polskich „bandytów”. Ludwig Leist, jako wyłącznie wykonawca rozkazów Fischera, znalazł się na liście nielicznych podsądnych, którzy uniknęli stryczka. Nie udowodniono mu zajmowania kierowniczego stanowiska w NSDAP, co stanowiło jedno z kryteriów właściwości podmiotowej przy zastosowaniu dekretów władzy ludowej. Leist skazany został na 8 lat pozbawienia wolności, co więcej, na poczet wymierzonej kary zaliczono mu czas spędzony w areszcie tymczasowym, co przewidywał przedwojenny Kodeks postępowania karnego, o ile sprawca przestępstwa nie usiłował wcześniej zatrzeć śladów ani nie ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Trzech spośród postawionych przed sądem skazano na karę śmierci. Proces naświetlił praktyki Gestapo, funkcjonowanie Pawiaka i zasady odpowiedzialności zbiorowej ludności cywilnej.
W obronie prawdy o Holokauście
Od 11 do 29 marca 1947 roku sądzono w Warszawie komendanta Auschwitz Rudolfa Hößa. W toku sprawy podnoszono wątki organizacji i rozbudowy obozu, kształcenia ludzi mających realizować politykę hitlerowską, metody zadręczania więźniów, w końcu – samą eksterminację oraz eksperymenty pseudomedyczne.
Tzw. proces oświęcimski odbył się w Krakowie od 24 listopada do 16 grudnia 1947 roku. Najbardziej „prominentnym” z oskarżonych był komendant obozu Arthur Liebehenschel, następca Hößa na stanowisku. Poza tym na ławie oskarżonych zasiedli kierownicy oddziałów i administracji, lekarze, gestapowscy, dozorcy i inni funkcjonariusze obozu. Łącznie 23 osoby skazano na karę śmierci. 16 osobom wymierzono kary więzienia od 3 lat po dożywocie. Podejmowana tematyka nie różniła się od tej, która towarzyszyła procesowi Hößa. Analizowano strukturę obozu oraz traktowanie więźniów. Jak pisali Cyprian i Sawicki: „wyniki przewodu sądowego pozwoliły Najwyższemu Trybunałowi Narodowemu na postawienie tezy, że organizacja obozów koncentracyjnych jest organizacją przestępczą w rozumieniu, jakie temu określeniu nadał wyrok norymberski, zaliczający do organizacji przestępczych między innymi gestapo, SS czy SD, pozwalający zaś na powiększenie tej kategorii przez dalsze, jeżeli na terenie danego kraju nosiły one ten charakter”.
Oba procesy oświęcimskie opierały się na identycznych materiale źródłowym. Przedstawiły mechanizmy kryjące się za funkcjonowaniem obozów zagłady. Mimo celowości ze względów ekonomii procesowej, nie zdecydowano się na połączenie ich. Prokurator Cyprian występujący w procesie Hößa mówił, że nie chciał, by osądzenie tego człowieka było procesem stricte kryminalnym. Przewód sądowy miał bowiem z jednej strony udowodnić, że Höß jest odpowiedzialny za wszystkie zbrodnie popełnione w Auschwitz, a jednocześnie wykazać, że nie działał samodzielnie, lecz był narzędziem zbrodniczego systemu. Prokurator Mieczysław Siewierski zwrócił uwagę, że ludobójstwo z samego swego ciężaru gatunkowego nie może być dokonane przez jednostkę. Mogło być dokonane wyłącznie zbiorowym wysiłkiem jakiejś organizacji wyposażonej w odpowiednią egzekutywę. Warto zwrócić uwagę na słowa Janusza Gumkowskiego, który także analizował działalność NTN: „procesy oświęcimskie miały za zadanie wykryć prawdę i uniemożliwić jakiekolwiek fałszowanie jej w przyszłości. Aby osiągnąć ten cel, Trybunał przesłuchał w toku obydwóch procesów ponad dwustu świadków, zapoznał się z setkami dokumentów zgromadzonych w toku śledztwa i z opiniami biegłych, Trybunał zgadzał się na zadawanie przez oskarżonych i ich obrońców pytań świadkom oraz na składanie przez oskarżonych wyjaśnień w toku przewodu”.
Ostatnie orzeczenia
Od 5 do 27 kwietnia 1948 roku w Gdańsku trwał proces Alberta Forstera – namiestnika prowincji Gdańsk-Prusy Zachodnie. Kolejny już raz NTN obrał sobie za miejsce obrad teren największej zbrodniczej aktywności oskarżonego. W postępowaniu tym analizowano dogłębnie sprawę zerwania więzów prawnych łączących Wolne Miasto Gdańsk z Polską i włączenia go do Rzeszy. Trybunał wziął także pod rozwagę skutki rządów terroru Forstera na terytorium polskim wcielonym do Niemiec. Odsłonił także kulisy napadu Niemiec na Polskę.
Ostatni z procesów miał miejsce w Krakowie. NTN obradował siedemdziesiąt lat temu, od 17 czerwca do 5 lipca 1948 r. 10 lipca zapadł ostatni z wyroków ferowanych Najwyższy Trybunał Narodowy. Na śmierć skazano wówczas sekretarza stanu w „rządzie” tzw. Generalnego Gubernatorstwa Josefa Bühlera. Był on sekretarzem stanu, szefem gabinetu oraz zastępcą generalnego gubernatora okupowanych ziem polskich, Hansa Franka. Wykonywał jego rozkazy, sam zaś był projektodawcą wielu zarządzeń zmierzających do prześladowania ludności polskiej. W procesie tym skoncentrowano się na kwestii administracji okupowanych ziem polskich przez urząd Generalnej Guberni, systematycznych naruszeniach przepisów prawa międzynarodowego i „ocenie” „rządu” GG. Skazany wnosił o łaskę. Podobnie jego żona, która zarzekała się, że jej mąż nie żywił niechęci wobec Polaków i pozostawał na stanowisku, by im pomóc! Także arcybiskup Monachium kardynał Faulhaber bronił hitlerowca jako rzekomo gorliwego katolika w oparciu o świadectwo brata Bühlera, jednego z bawarskich proboszczów.
Władza ludowa nie skorzystała z przywileju. Wyrok wykonano w krakowskim więzieniu Montelupich 21 sierpnia 1948 roku. Na wieść o niechybnym straceniu Bühler wyraził przekonanie, że gdyby tylko obok niego zasiadał na ławie oskarżonych jego przełożony, on sam zachowałby życie. Ciekawie skomentował to badacz tego procesu Tadeusz Kułakowski: „niesprawiedliwość nie kryje się w tym, że Bühler ukarany został zbyt surowo, lecz w tym, że Frank ukarany był zbyt łagodnie. Jeśli Bühler zasłużył na śmierć, to Frank zasłużył na nią stokrotnie, także wykonany na nim wyrok był niejako tylko symboliczny. Są bowiem zbrodnie tak wielkie, że i ustawodawca, i ludzkość stoją przed nimi bezradni. Żadna ustawa, żaden kodeks nie znają odpowiednich kar. Najwyższa kara, jaką dysponuje nasza cywilizacja, to kara śmierci. Ale cóż? Karać tak samo zbrodniarza, który napadł, ograbił i zabił swoją ofiarę, jak i człowieka, który zimną krwią, zza biurka, wymordował i ograbił miliony ludzi? Gdzież tu proporcja, gdzie sprawiedliwość? Niestety – dzisiejsza kultura nie zna rozwiązania tego problemu. Od obostrzenia kary śmierci, od średniowiecznych tortur odeszliśmy już daleko. Winy i odpowiedzialności Bühlera nie zmniejsza jednak fakt, że postać jego stoi w cieniu znacznie większego od niego zbrodniarza”.
Ostatni proces pod auspicjami Trybunału odbił się szerokim echem w Europie. Jak komentował to wyżej wymieniony autor: „po raz pierwszy może wielu ludzie mających dotychczas tylko ogólnikowe i mgliste wyobrażenie o reżymie hitlerowskim w Polsce usłyszało w sposób autorytatywny całą i obiektywną prawdę o gehennie narodu polskiego w latach okupacji. W Procesie Norymberskim, bowiem, gdy stawał przed sądem Hans Frank, jego rządy w GG i sytuacja ludności polskiej na tym terenie zostały zaledwie naszkicowane”.
Mimo braku ustawy uchylającej dekret „O Najwyższym Trybunale Narodowym”, tenże zaprzestał swej działalności. Ciekawostkę stanowi fakt, że Internetowy System Aktów Prawnych, w którym można odnaleźć treść tego aktu, zapewne właściwie określa go jako obecnie nieobowiązujący, co podkreślali już w 1962 roku Cyprian i Sawicki, niemniej zdziwienie budzić może dalsza adnotacja – przyczyna nieobowiązywania pozostaje nieustalona. Jedni z głównych aktorów tamtych wydarzeń, wymieniana wielokrotnie para prokuratorów NTN, podsumowywali prace sądu następująco: „działalność Najwyższego Trybunału Narodowego miała duże znaczenie z punktu widzenia międzynarodowego i krajowego prawa karnego; wyroki Trybunału objęły bardzo szeroką problematykę faktyczną i prawną, opartą w dużej mierze na kształtujących się w Norymberdze nowych zasadach odpowiedzialności za agresję, ludobójstwo i zbrodnie wojenne”.
W następnych latach kolejnych zbrodniarzy niemieckich, między innymi odpowiedzialnego za zburzenie warszawskiego getta generała Jurgena Stroopa, odbyły się przed sądami powszechnymi. Ostatni proces niemieckich ciemiężycieli w Polsce odbył się w 1958 roku – Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał wówczas na śmierć byłego nadprezydenta Prus Wschodnich Ericha Kocha.
Nieoczywista ocena
Trybunał „ograniczył się” do ferowania wyroków względem niemieckich okupantów. Nigdy nie podjął się sądzenia liderów sanacyjnych i przepis dekretu o sprawcach klęski 1939 roku pozostał martwą literą. Cyprian i Sawicki argumentowali bierność NTN-u faktem, że po 1945 roku w Polsce nie pozostał nikt z przedwrześniowych decydentów. Ich zdaniem pociąganie do odpowiedzialności polityków i wojskowych średniego szczebla nie miało sensu z uwagi na powagę organu sądowego, jakim był Najwyższy Trybunał Narodowy. Pisali: „ta bardzo rozsądna i przewidująca polityka uchroniła NTN przed dewaluacją tej wyjątkowej, najwyższej instancji sądowej i przed zalewem spraw stosunkowo mniejszego znaczenia”. Argumentacja ta zdaje się jednak być naciągana – wystarczy wspomnieć przypadki premiera Kazimierza Świtalskiego czy komendanta Berezy Wacława Kostka-Biernackiego, którzy po wojnie znaleźli się na terenie Polsce Ludowej i po latach zostali osądzeni właśnie za „faszyzację Polski”.
Skoro jednak Trybunał nie posłużył ludowej władzy do rozliczenia sanacji, jego działalność może być oceniana pozytywnie. Ewentualne procesy przedstawicieli polskich rządów sprzed września 1939 roku przekreśliłby jakkolwiek „moralną” kompetencję tego szczególnego sądu, który mógł przecież zrównać odpowiedzialność zbrodniarzy wojennych Rzeszy i spadkobierców politycznych Józefa Piłsudskiego.
Korzystałem z książek: „Zbrodniarze hitlerowscy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym”, Janusz Gumkowski, Tadeusz Kułakowski, Warszawa 1961; „Siedem procesów przed Najwyższym Trybunałem Narodowym”, Tadeusz Cyprian, Jerzy Sawicki, Poznań 1962.