Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Imperatyw

Zygmunt Skórzyński

Honor oraz inne cnoty etyczne, jak również pewien rodzaj obycia i elegancji, poczucie smaku estetycznego, ale też etycznego – były to przymioty charakteryzujące prawdziwego inteligenta. 

Jak mówić o źródłach, które mnie kształtowały, formowały moją osobowość i tożsamość, nie popadając w samochwalstwo? Jestem dumny ze swoich korzeni, wdzięczny wszystkim tym i wszystkiemu temu, co mnie formowało – niech więc ten tekst będzie afirmacją wpajanych mi od dzieciństwa wartości, którym w swoim życiu próbowałem być wierny.

Należę do generacji, która dojrzewała podczas II wojny światowej. To ważny wyróżnik, wojna bowiem radykalnie zaważyła na naszym postrzeganiu świata, na naszych biografiach i osobowościach, przyspieszyła wejście w dorosłość; miała zasadniczy wpływ na kształtowanie się hierarchii wartości. Ciekawe – również dla mnie jako socjologa – jest to, że ludzie zaledwie kilka lat ode mnie starsi, których dojrzewanie przypadło na czas przed wybuchem wojny – pomimo, że niejednokrotnie dotkliwie doświadczyli wojennej pożogi – pozostali ludźmi przedwojnia.

W czasie wojny udział w podziemnej organizacji był dla mnie i kolegów sprawą oczywistą – rodzajem imperatywu. Znakami wskazującymi na korzenie tożsamości i hierarchię wartości były pseudonimy

Na moje widzenie świata duży wpływ miały również biografie moich przodków oraz dom rodzinny. Imię mam po pradziadku ze strony matki, który był marszałkiem szlachty na Podolu. W 1863 roku razem z kilkoma innymi osobistościami wystąpił z adresem do cara, w którym domagano się przywrócenia języka polskiego do szkół, co – rzecz jasna – wywołało skandal. Dalszym etapem tych działań miało być przyłączenie Podola do Królestwa Polskiego. Wszystko skończyło się procesem sądowym, osadzeniem w twierdzy petersburskiej, a następnie zesłaniem w głąb Rosji. Przodkowie mego ojca brali aktywny udział w Powstaniu Styczniowym, na skutek czego stracili swoje majątki. Ta piękna i żywa w mojej rodzinie tradycja patriotyczna mocno oddziaływała najpierw na wyobraźnię chłopca, a potem na kształtowanie się zasad i wartości dorastającego człowieka.

Mój ojciec, który wywodził się z gostynińskiego, został wysłany do szkół do Krakowa, aby uniknąć edukacji w języku rosyjskim. Następnie, wstąpił do słynnej Akademii Rolniczej w Dublanach; potem do Akademii Handlowej w Antwerpii – wszystko po to, aby uniknąć uczenia się w języku zaborców. Matka wywodziła się z ziemiaństwa podolskiego, zdążyła wraz z rodziną uciec w 1917 roku przed pożogą bolszewicką, część rodziny znalazła się w Krakowie, część w Warszawie, a część we Francji.

W mojej świadomości bolszewicy od zawsze stanowili synonim zła, wielkiego zagrożenia publicznego, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym. Jestem niemal pewien, że właśnie to doświadczenie moich przodków naznaczyło mnie ogromną nieufnością wobec sowieckiej wizji politycznej i społecznej. Ideologia komunizmu i socjalizmu – w tym wydaniu – zawsze była dla mnie wielkim kłamstwem imperium sowieckiego. Przez całe życie towarzyszył mi permanentny barak zaufania do przedstawicieli tej opcji politycznej, co skutecznie chroniło mnie przez cały okres PRL przed zaangażowaniem politycznym, czy pseudopolitycznym.

Nieufność ta okazała się również moim sprzymierzeńcem jako rodzica. Swoim synom wystawionym na komunistyczną propagandę – czy to w szkole, czy poprzez koleżeńskie kontakty – zawsze jednoznacznie i stanowczo, ale też bez nienawiści, mówiłem, że taki socjalizm to wielkie kłamstwo. A ponieważ wychowywani byli w szacunku do prawdy, ponieważ dzięki moim różnym kontaktom w naszym domu często bywali ludzie, którzy swoją postawą po prostu służyli prawdzie – moi synowie, Piotr i Janek, zostali niejako zaimpregnowani na kłamstwo komunizmu.

W mojej świadomości bolszewicy od zawsze stanowili synonim zła, wielkiego zagrożenia publicznego, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym

Moje liczne zaangażowania społeczne, dzięki którym dane mi było poznać wielu wspaniałych i szlachetnych ludzi oraz uczestniczyć w wydarzeniach ważkich w procesie odzyskiwania wolności Polski, miały z całą pewnością swoje źródło również w rodzinnej tradycji. Z domu rodzinnego wyniosłem swego rodzaju imperatyw odpowiedzialności obywatelskiej, służby społecznej, aktywnego udziału w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, ale także permanentną nieufność wobec gier politycznych i politycznych układów, które były i są wylęgarnią różnej maści oportunizmów.

Ojczyzna i jej wolność były wartościami, które w domach obojga moich rodziców należały do spraw najbardziej oczywistych i podstawowych. W moim przypadku zostało to jeszcze wzmocnione przez szkołę, a w szczególności przez znakomite nauczanie języka polskiego i historii. Niemałe znaczenie miały także lektury – oczywiście Sienkiewicz, a następnie Żeromski, w którym duża część mojej generacji wprost się zaczytywała; chyba również dlatego, że pisarz ten bardzo mocno stawiał sprawy sprawiedliwości społecznej, że jego bohaterowie potrafili w pełni poświęcić się idei, którą uważali za słuszną.

Z pewnością również i te lektury zadecydowały, że w czasie wojny udział w podziemnej organizacji był dla mnie i moich kolegów sprawą oczywistą – rodzajem imperatywu. Znakami wskazującymi na korzenie tożsamości, hierarchię wartości, genezę pewnych tradycji – były pseudonimy. Ich wybór stanowił odwołanie do tych wartości, które polscy pisarze, a pośród nich także Sienkiewicz czy Żeromski, wpisali w tożsamość swoich bohaterów. Wówczas imperatywem była zresztą nie tylko przynależność do podziemnej organizacji – podobnie podchodziliśmy do kwestii edukacji. Nauczanie na tajnych kompletach traktowaliśmy niebywale serio, zresztą wiedza, którą tam nam podawano, była na wysokim poziomie, uczyliśmy się pilnie i czytaliśmy jak szaleni. Mojej generacji, a w każdym razie ludziom z mego kręgu, wywodzącym się z przedwojennej inteligencji, to zamiłowanie do wiedzy pozostało.

Aresztowany przez żandarmerię sowiecką zimą 1945 r., zaraz po przejściu frontu, dwa miesiące spędziłem w ubeckim areszcie, z którego szczęśliwie zostałem wypuszczony. Następnie znalazłem się w Krakowie, gdzie zrobiłem maturę i rozpocząłem studia oraz bardzo angażowałem się w to, co działo się dookoła. Wspominam o tym dlatego, że czas spędzony w Krakowie wypełniony był działalnością w organizacjach uczniowskich i studenckich. Był to także czas ogromnej fascynacji publicystyką „Tygodnika Powszechnego”, która odsłoniła przede mną zupełnie inną twarz Kościoła – to kolejny niezwykle ważny etap w moim życiu. Mój dom rodzinny był bardzo katolicki, Kościół jednak nie odgrywał dotąd w moim życiu jakiejś istotnej roli formacyjnej. Zmienił to kontakt z publicystyką Turowicza, Stommy, Gołubiewa i Jasienicy, a później związek z podwarszawskimi Laskami, przyjaźń z Jerzym Zawieyskim oraz znajomość z tak niezwykłymi kapłanami, jakimi byli ks. Tadeusz Fedorowicz czy ks. Jan Zieja.

Krótko po II wojnie w Krakowie założyliśmy Klub Logofagów. Organizowaliśmy spotkania dyskusyjne, na które udawało się nam zapraszać największe umysły przedwojennej Polski

Wracając jednak do okresu krakowskiego – w pierwszych latach powojennych, w kręgu zaprzyjaźnionych młodych ludzi pochodzenia inteligenckiego czy ziemiańskiego założyliśmy Klub Logofagów, który był zjawiskiem absolutnie wyjątkowym. W gronie kilkunastu młodych intelektualistów i studentów organizowaliśmy spotkania dyskusyjne, na które udawało się nam zapraszać największe umysły przedwojennej Polski. Kraków był wówczas miejscem gromadzącym elitę intelektualną kraju, po wojnie osiadła tam znacząca część intelektualistów wileńskich i lwowskich. Spotkania z postaciami tej miary wywierały ogromny wpływ na młodych ludzi, ciekawych świata, formujących swoje poglądy. Dyskutowaliśmy na nich wszystkie problemy świata.

Opuszczając Kraków, poprzysięgliśmy sobie wierność wyznawanym ideałom, pośród których za priorytetowy uznaliśmy obywatelską troskę i odpowiedzialność za ojczyznę. Było w tym oczywiście coś literackiego, ale w życiu niejednego z nas zaowocowało to rozlicznymi działaniami. W moim przypadku był to m.in. (już w okresie stalinowskim) udział w organizowaniu w Warszawie domowych seminariów, swoistego rewersu kontrolowanych partyjnie humanistycznych seminariów uniwersyteckich, co miało mieć wkrótce swoje – częściowo dramatyczne – konsekwencje na ul. Koszykowej w Warszawie i na krakowskich Montelupich. Następnie – udział w tworzeniu Klubu Krzywego Koła oraz Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie.

Te zaangażowania były również w jakimś stopniu kontynuacją tradycji rodzinnych – mój dom był bowiem opozycyjny wobec sytuacji politycznej lat trzydziestych, wobec obozu pułkowników. Ojciec nie miał nic wspólnego ani z Narodową Demokracją, ani z Sanacją, najbliżej było mu do postawy reprezentowanej przez Paderewskiego i Sikorskiego, do frontu Morges. Nie wykluczam, że ten sposób i wzór niezależnego myślenia i działania, a jednocześnie głęboki patriotyzm podsycane był w naszym domu przez literaturę. Były także zakorzenione w etosie polskiej inteligencji.

Polska inteligencja – warstwa absolutnie odrębna i szczególna w wymiarze europejskim – wywodzi się w dużej mierze ze szlachty wiejskiej, która niszczona ekonomicznie lub po konfiskacie majątków za udział w Powstaniu Styczniowym, osiadała w miastach i zmuszona była szukać tam źródeł utrzymania. Ludzie inteligentni zarabiali pracą umysłową: byli tłumaczami, sędziami, inżynierami, profesorami w gimnazjach. Jednocześnie – jest to zjawisko niezwykle ciekawe dla struktury społecznej czasu końca XIX i początku XX wieku – ogromnie wówczas ważne dla szlachty było odróżnianie się od mieszczaństwa. Dzisiaj wydawać się to może nieco zabawne, jednak wtedy podchodzono do tego niezwykle serio, a wyrażało się to choćby w bardzo specyficznym stosunku do prestiżu, wynikającym z posiadania pieniędzy. O prestiżu nie decydowała zatem, jak to było od dawna na Zachodzie i bywa dzisiaj w Polsce, zasobność portfela czy stan konta, lecz pozycja społeczna i zawodowa. Jeszcze po wojnie inteligent z dużymi pieniędzmi budził nieufność i dystans, pojawiało się ważne pytanie: skąd są te pieniądze? Czy zostały zdobyte uczciwą drogą, nieuwłaczającą zasadom honoru i przyzwoitości?

Wpojono mi, że kardynalne wartości, którymi powinienem się kierować w życiu, niezależnie od okoliczności, to: wierność obowiązującym nas zasadom wraz z niezmiennym poczuciem godności i odpowiedzialności; ideał obywatelskiej służby i społecznego zaangażowania; wierność ojczyźnie

Honor oraz inne cnoty etyczne, jak również pewien rodzaj obycia i elegancji, poczucie smaku estetycznego, ale też etycznego – były to przymioty charakteryzujące prawdziwego inteligenta. Był on zatem w istocie tym kimś, kogo można by określić mianem „człowieka z klasą”. Objawiało się to również w jego wyglądzie, sposobie bycia, w jego języku, sposobie, w jaki traktował drugiego człowieka – świadczyła o tym jego postawa etyczna i estetyczna. „Człowiek z klasą” musiał być dżentelmenem, powinien kierować się we wszystkich swoich działaniach ową – jak nazwał to Herbert – kwestią smaku.

Wesprzyj Więź

Właśnie ten etos polskiej inteligencji bardzo mocno na mnie oddziaływał, w nim byłem wychowywany; nie uniknę więc wielkich słów. Starano się mi wpoić – co wspominam z bardzo odległej epoki – że kardynalne wartości, którymi powinienem się kierować w życiu, niezależnie od okoliczności, to: wierność obowiązującym nas zasadom wraz z niezmiennym poczuciem godności i odpowiedzialności; ideał obywatelskiej służby i społecznego zaangażowania; wierność ojczyźnie…

W jakim w stopniu potrafiłem sprostać tym wartościom, czy umiałem przekazać je mojej rodzinie – to już kwestia trudnego rachunku sumienia.

Tekst publikowany w miesięczniku „Więź” nr 10/2006

Podziel się

Wiadomość