„Oni” Paolo Sorrentino są przede wszystkim bezwzględną diagnozą współczesnego świata, Italii i Europy. To bardzo aktualny obraz aksjologicznego upadku. Berlusconi staje się najbardziej autentycznym człowiekiem w menażerii wykreowanej przez reżysera.
Obejrzałem nowy film Paolo Sorrentino „Oni”. Obraz wchodzi na ekrany polskich kin dopiero 28 grudnia, czyli będzie co oglądać w ostatni weekend roku.
Reżyser „demaskator” zrobiłby zapewne z Silvio Berlusconiego obrzydliwego mafiosa, a słynne „bunga bunga” posłużyłoby tylko po to, żeby tę „odrażającą” postać jeszcze bardziej pognębić. Ale Sorrentino to wybitny artysta, a nie specjalista od sensacji, skandalu i demaskacji.
Berlusconi (znowu wielka kreacja Toni’ego Servillo) w „Onych” jest cyniczny, ekscentryk, czasami bezwzględny, czasami z gestem; król życia, dla którego altruizm pozostaje najlepszym sposobem na bycie egoistą. Jednocześnie to najbardziej prawdziwy, autentyczny człowiek w tej całej ludzkiej menażerii wykreowanej przez reżysera. Nawet chyba wie, że przegrał życie, ale nie potrafi już inaczej. Zepsuty, ale nie do cna. To nie jest postać jednowymiarowa. Dodajmy, że nie jest to także historia „jeden do jednego”, ale bardzo prawdopodobna.
„Berlusconi to fenomen. Społeczny i psychologiczny. Fascynował mnie od początku swojego istnienia na włoskiej scenie politycznej. Fascynowało mnie również szaleńcze wręcz uwielbienie, jakie od początku żywiła do niego część włoskiego społeczeństwa i równie ogromna, szczera nienawiść, którą darzyła Berlusconiego grupa jego przeciwników” – mówił Sorrentino. „Berlusconi to uosobienie władzy: pozbawionej morale, wręcz śmiesznej w swojej arogancji, a jednocześnie przyciągającej” – dodawał.
Znajdziemy w tym filmie subtelność, melancholię, zadumę, tęsknotę za tym, co bezpowrotnie przeminęło. Kino Sorrentino jest zawsze iluzjonistyczne, wrażliwe na piękno, z niebanalnym przesłaniem
Najgorsi w filmie są ci wszyscy serwiliści, z prawa i z lewa, liberałowie i ci, którzy udają chrześcijan; żałośni celebryccy głupcy. Podobni do nich perfidni „mędrcy”, moraliści i moralistki; karierowicze, którzy jeszcze niedawno niewiele znaczyli, a dziś chcą dotknąć wielkiego Silvio, przypodobać mu się, a gdy znajdą się dzięki niemu na szczycie, będą zapewne gorsi od swojego promotora. Teraz chcą tylko uwielbienia, chwały, władzy i pieniędzy, a te ma On, Silvio. Żałosny glamour.
Berlusconi potrafi być jednak bezlitosny w stosunku do nielojalnych współpracowników, ale może też darować winy, oczywiście – nie bezinteresownie, choć wygląda, że wspaniałomyślnie. Nie jest tyranem, władzę można przez jakiś utrzymać prostymi środkami, na przykład przekupując sześciu senatorów, żeby mieć większość; takich polityków łatwo znaleźć, coraz łatwiej. Silvio w wizji Sorrentino zdaje sobie sprawę, że władza jest przejściowa. Nawet jak się ma wszystkie kanały telewizji RAI i kilka prywatnych, to prawda i tak kiedyś wyjdzie na wierzch.
W istocie „Oni” to przede wszystkim bezwzględna diagnoza współczesnego świata, Italii i Europy. To obraz aksjologicznego upadku. I tak sobie myślę, że bardzo aktualny.
Sorrentino jak zawsze w swoich filmach potrafi w rodzajowych, czasami surrealistycznych obrazach szyfrować alegoryczne treści. Symbolika w jego dziełach jest przewrotna. Finał „Onych” to zresztą alegoria religijno-teologiczna, którą można interpretować na wiele sposobów. Także z nadzieją.
Patrząc na „Wszystkie odloty Cheyenne’a”, „Boskiego” (o premierze Andreottim), „Młodego papieża”, a przede wszystkim na „Wielkie piękno” – dla mnie arcydzieło absolutne – podziwiam fantasmagoryczność i barokowość obrazów Sorrentino. Ten „charakter pisma” znajdziemy także w „Onych”. Przepych i groteskowość przedstawianego świata reżyser potrafi opisywać malowniczo, z „szerokim oddechem”.
Znajdziemy w tym wybitnym dziele także subtelność, melancholię, zadumę, tęsknotę za tym, co bezpowrotnie przeminęło. Kino Sorrentino jest zawsze iluzjonistyczne, wrażliwe na piękno, z niebanalnym przesłaniem. Bez grama publicystyki.