Wcześniej uważano, że to człowiek jest dla Kościoła. Papież Wojtyła odwrócił tę relację, mówiąc, że to Kościół jest dla człowieka. Nie człowiek dla szabatu, lecz szabat dla człowieka…
Człowiek w całej prawdzie swego istnienia i bycia osobowego, i zarazem „wspólnotowego”, i zarazem „społecznego” – w obrębie własnej rodziny, w obrębie tylu różnych społeczności, środowisk, w obrębie swojego narodu czy ludu (a może jeszcze tylko klanu lub szczepu), w obrębie całej ludzkości – ten człowiek jest pierwszą drogą, po której winien kroczyć Kościół w wypełnianiu swojego posłannictwa, jest pierwszą i podstawową drogą Kościoła, drogą wyznaczoną przez samego Chrystusa […].
Ten człowiek jest drogą Kościoła – drogą, która prowadzi niejako u podstawy tych wszystkich dróg, jakimi Kościół kroczyć powinien, ponieważ człowiek – każdy bez wyjątku – został odkupiony przez Chrystusa, ponieważ z człowiekiem – każdym bez wyjątku – Chrystus jest w jakiś sposób zjednoczony, nawet gdyby człowiek nie zdawał sobie z tego sprawy.
Jan Paweł II, encyklika „Redemptor hominis”, 1979
Gdy w pierwszej swojej encyklice Jan Paweł II zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową zadeklarował, że człowiek ma być drogą Kościoła, spotkał się zarówno z wyrazami uznania, jak i z niezrozumieniem czy nawet dezaprobatą.
Papież Wojtyła nie czekał na ludzi w Watykanie, lecz szukał ich, wychodził im naprzeciw. Żaden papież przed nim tyle nie podróżował
W Kościele początkowo nie przyjęto tych słów dobrze. Oto bowiem – rozległy się głosy – następca św. Piotra umieścił w centrum działań Kościoła stworzenie, a nie Stwórcę. Oto papież – urzędowy świadek Chrystusa – ogłosił, że jest człowiekiem poszukującym. Wcześniej uważano, że to człowiek jest dla Kościoła. Papież Wojtyła odwrócił tę relację, mówiąc, że to Kościół jest dla człowieka. Nie człowiek dla szabatu, lecz szabat dla człowieka…
Najgłębsze uzasadnienie takiej postawy dla papieża stanowił fakt, że w Biblii nie tylko człowiek szuka Boga, ale też od stworzenia świata Bóg szuka człowieka. Już Adam próbował ukryć się przed Stwórcą, ale szybko stało się jasne, że to niemożliwe. Nie dlatego, że Bóg to wszechwiedzący policjant, lecz dlatego, że Jego pytanie „Gdzie jesteś, Adamie?” nie pozwala człowiekowi pozostać obojętnym. Skoro Bóg szuka człowieka, to i Kościół powinien to czynić.
W tym właśnie duchu Jan Paweł II był papieżem dla ludzi. Głosząc, że człowiek jest drogą Kościoła, konsekwentnie prowadził Kościół drogą człowieka. Karol Wojtyła to duszpasterz z powołania. Jako papież był przede wszystkim duszpasterzem, a nie hierarchą. Mniej troszczył się o struktury, urzędy, instytucje, honory czy zaszczyty. Nie czekał na ludzi w Watykanie, lecz szukał ich, wychodził im naprzeciw. Żaden papież przed nim tyle nie podróżował. Stał się proboszczem całego świata, który nieustannie odbywał wizyty duszpasterskie wśród swoich parafian.
Jan Paweł II miał świadomość, że dziś Kościół nie może czekać na człowieka – ani w Watykanie, ani w kościele parafialnym – lecz powinien do niego wychodzić, szukać go tam, gdzie on jest. Dlatego decydował się na gesty, które dzisiaj wydają się oczywiste, ale nie czynili ich jego poprzednicy – jak wywiady książkowe i prasowe, zgoda na wydanie płyty CD „Abba Pater”, na której wykorzystano jego modlitewny śpiew, czy wreszcie autobiograficzne, bardzo osobiste książki, które pisał w ostatnich latach. Osobisty ton książek Jana Pawła II to zaproszenie do jego świata wewnętrznego. To świadectwo człowieka, który szuka, choć już znalazł. Jako papież tworzył też poezję – mimo że wcześniej ogłosił, iż pisanie poematów to zamknięty okres w jego życiu. Również na tym polegało jego wychodzenie do człowieka.
Zwrot antropologiczny zaproponowany przez Jana Pawła II żadną miarą nie stanowił odwrócenia się od Chrystusa. Szukając człowieka, razem z nim szukamy Boga. Przecież „człowieka nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa”. W tym sensie ten pontyfikat był odsłanianiem Chrystusa w człowieku.
„W szukaniu wiary już ujawnia się pewna forma wiary” – napisał Jan Paweł II w książce „Przekroczyć próg nadziei”. Takie myślenie ma swe źródła także w polskiej duchowości i poezji. „Kto szuka Cię, już znalazł Ciebie” – możemy przeczytać w jednym z wierszy Leopolda Staffa. „Uczyniwszy na wieki wybór, / w każdej chwili wybierać muszę” – to zaś poetyckie wyznanie Jerzego Lieberta. Nawet uciekając przed Stwórcą czy buntując się przeciwko Niemu, człowiek nie przestaje Go szukać. Stale towarzyszą mu pytania podstawowe i fundamentalne – zwłaszcza pytanie o sens istnienia.
Były czasy, gdy Kościół miał praktycznie monopol na udzielanie odpowiedzi na to pytanie. Dzisiaj panuje jednak światopoglądowy pluralizm i wolność sumienia. Jeszcze nie tak dawno Kościół sprzeciwiał się uznawaniu wolności religijnej człowieka. Dzisiaj natomiast dostrzeżono, że to Bóg przecież dał człowiekowi wolność wyboru, to On wybrał ryzyko wolności. Współczesna kościelna akceptacja dla wolności religijnej nie bierze się z rozczarowania typu „skoro nie udało się nam wszystkich ochrzcić, to nie będziemy ich palić na stosie”… Stanowi ona owoc zrozumienia, że człowiek poszukujący ma prawo szukać prawdy i dobra poza Kościołem. Na tym polega godność osoby ludzkiej.
Wielu ludzi korzysta z tej wolności, odchodząc od chrześcijaństwa, w sposób bardziej czy mniej przemyślany i świadomy. Inni nie muszą odchodzić, ponieważ nigdy nie zostali wychowani w duchu wiary. Jedni i drudzy często uważają Kościół za instytucję opresywną, która usiłuje wtrącać się w ich osobiste sprawy, np. intymne. Sądzą, że chrześcijaństwo nie nadąża za współczesnością, ma obsesję na punkcie seksu i przeszkadza w osiąganiu szczęścia. Tych ludzi nie można potępiać, trzeba szukać z nimi porozumienia i dialogu, świadczyć wobec nich o największym szczęściu, jakim jest dla nas spotkanie ze zbawiającym Bogiem.
Bóg niczego nie narzuca człowiekowi, lecz daje mu siebie. Podobnie ma czynić Kościół. To wielkie wyzwanie, ponieważ stulecia ukształtowały kościelną obyczajowość o wiele bardziej na wzór feudalnych struktur władzy
W jaki sposób takim ludziom prezentować przesłanie Ewangelii? Jak do nich trafiać? Jan Paweł II znalazł tu kapitalną formułę, wprost nawiązującą do stylu nauczania Jezusa. Wiedział, że ludzie nie oczekują dziś od Kościoła moralizatorstwa, instruktaży politycznych czy propozycji rozwiązań ekonomicznych. Dostrzegał nasilający się duchowy głód wieczności i potrzebę wartości nieprzemijających. Jasno jednak mówił, że „pożytek z wiary nie jest przeliczalny na żadne dobra, choćby nawet dobra natury moralnej”. Spotkanie z Bogiem ma wartość samą w sobie, nie jest zatem narzędziem do czegokolwiek.
W tym ujęciu Bóg to „personalista”, który szanuje podmiotowość każdej osoby ludzkiej. Już w książce „Miłość i odpowiedzialność” Karol Wojtyła pisał: „…nikt nie może posługiwać się osobą jako środkiem do celu, ani żaden człowiek, ani nawet Stwórca. Właśnie ze strony Boga jest to najzupełniej wykluczone, gdyż On dając osobie naturę rozumną i wolną, przez samo to już zadecydował, że będzie ona sama sobie określała cele działania”.
Bóg niczego nie narzuca człowiekowi, lecz daje mu siebie. Podobnie ma czynić Kościół. To naprawdę wielkie wyzwanie, ponieważ stulecia ukształtowały kościelną obyczajowość o wiele bardziej na wzór feudalnych struktur władzy, niż na podobieństwo Bożego podejścia do osoby. Słowa z encykliki „Redemptor hominis”, że „człowiek jest drogą Kościoła, drogą jego codziennego życia i doświadczenia, posłannictwa i trudów”, pozostają wciąż wizją daleką od praktyki. Boleśnie tego doświadczamy, zwłaszcza gdy przy okazji skandali obyczajowych z duchownymi w roli głównej okazuje się, że „dobro Kościoła” definiuje się jako dobro instytucji, a nie dobro pokrzywdzonych.
Nie udało się Janowi Pawłowi II całego Kościoła przestawić na nowe tory i część wagonów jedzie dalej utartym szlakiem, semafor znajduje się jednak już w nowym położeniu. Kościół – przynajmniej teoretycznie – zdaje sobie sprawę z tego, że nie może zajmować się głoszeniem Ewangelii w oderwaniu od ludzkiego życia, lecz ma szukać człowieka w jego konkretnych sytuacjach życiowych. Wie, że „nie chodzi tu o człowieka abstrakcyjnego, ale o rzeczywistego, o człowieka konkretnego, historycznego. Chodzi o człowieka każdego”. Pasterze Kościoła wiedzą, że ich zadaniem jest przetłumaczyć hasło „Człowiek jest drogą Kościoła” na „język konkretnych problemów i zadań” (słowa te papież dwukrotnie powtarzał w orędziach do polskich biskupów podczas pielgrzymek do wolnej Polski).
A praktyka? Niemcy mają ciekawe powiedzenie, że Kościół, który nie służy, służy do niczego…
PYTANIA
Jak odnoszę się do ludzi poszukujących, którzy nie mogą w pełni utożsamić się z Kościołem? Czy doceniam ich postawę, czy też odrzucam ich ze względu na to, że „nie są z nami”?
Czy rozmawiając z innymi o wierze, potrafię dawać świadectwo? Czy nie narzucam swoich poglądów? Czy potrafię także swoim życiem wiarygodnie pociągać innych do Chrystusa?
Jeśli jestem księdzem, to jak traktuję ludzi powierzonych mojej duszpasterskiej pieczy: jako osoby czy jako zbiorowość? Są dla mnie podmiotem czy jedynie przedmiotem mojego oddziaływania?
PROPOZYCJE
Jeśli człowiek jest drogą Kościoła, to tak samo człowiek powinien być drogą Waszej wspólnoty. A jak jest w rzeczywistości? Czy wspólnota jest dla człowieka, czy też człowiek dla wspólnoty?
Pomyślcie, czy Wasza wspólnota służy. I do czego służy. Czy służy tylko swoim członkom, czy też całej parafii? Czy może podejmowane przez siebie zadania wykonywać lepiej?
Zastanówcie się, jakimi niekonwencjonalnymi metodami Kościół może dziś wychodzić do człowieka, szukać współczesnych ludzi. Co może w tym zakresie zrobić Wasza wspólnota?
Znacie zapewne osoby, które czują się skrzywdzone i odrzucone przez Kościół. Podejmijcie starania, by nawiązać z nimi bliższy kontakt. Nie polemizujcie. Spróbujcie na własnym przykładzie pokazać inne oblicze Kościoła, a resztę zostawcie łasce…
Tekst pochodzi z książki Zbigniewa Nosowskiego „Polski rachunek sumienia z Jana Pawła II” wydanej przez Centrum Myśli Jana Pawła II (Warszawa 2010)