Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Alina Pienkowska, bardziej działaczka społeczna niż polityk

Rodziny strajkujących przy bramie nr 2 Stoczni Gdańskiej, sierpień 1980 r. Fot. Leonard Szmaglik / ECS

Nie traktowała działalności związkowej jako trampoliny do bardziej prestiżowych funkcji – w „Solidarności” działała długo po upadku PRL, i to pomimo różnic poglądów, które wśród jej twórców ujawniały się coraz wyraźniej po 1989.

Sobota, trzeci dzień sierpniowego strajku w Stoczni Gdańskiej. Zmęczeni ludzie zastanawiają się nad rezultatem rozmów komitetu strajkowego z kierownictwem zakładu, wielu z niepokojem wspomina strajk sprzed dziesięciu lat, zakończony krwawą masakrą. Wreszcie ok. godz. 15.00 z radiowęzła płynie komunikat o spełnieniu postulatów strajkujących, a wraz z nim apel o jak najszybsze opuszczenie zakładu pracy.

Ludzie czują ulgę na myśl o wolnej niedzieli i perspektywie spędzenia czasu z rodzinami, zaczynają wychodzić. Tadeusz Pabijan, stoczniowiec z wieloletnim doświadczeniem, zbliża się już do bramy wyjściowej. Nie słyszy rozpaczliwych kobiecych krzyków za swymi plecami, apelujących o pozostanie na terenie zakładu i kontynuację strajku: „A co z tamtymi ludźmi? Jak my spojrzymy w oczy wszystkim, którzy nas poparli w mieście?!”. Nagle podbiega do niego kolega i łapie go za ramię: „Dokąd idziesz? Twoja córka mówi, że musimy zostać!!!”.

Choć Alina Pienkowska dotychczas dała się poznać raczej jako osoba nieśmiała, czas w opozycji ją zmienił. Obserwatorom i uczestnikom rozmów z władzą imponowała jej odwaga

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Alinie Pienkowskiej – wraz z koleżankami i kolegami z komitetu strajkowego, przede wszystkim z Anną Walentynowicz i Ewą Ossowską – udaje się w ten sposób powstrzymać odpływ gdańskich stoczniowców. To był przełomowy moment w historii Europy XX wieku. Narodził się z niego strajk solidarnościowy, od którego nazwę wziął później jeden z największych ruchów społecznych w dziejach, głoszący walkę o prawa człowieka bez użycia przemocy.

Pokojowo i skutecznie

W książce „Etyka solidarności” ks. Józef Tischner pisał:„solidarności nie potrzeba narzucać człowiekowi z zewnątrz, przy użyciu przemocy. […] Ona jest jak ciepły promień słońca: gdziekolwiek się zatrzyma, pozostawia ciepło, które promieniuje dalej, bez przemocy. Jej chodzi tylko o jedno: aby nie stawiano jej przeszkód – głupich, bezsensownych przeszkód”[i].

Te słowa pochodzą z kazania, które filozof z Podhala wygłosił na Wawelu w październiku 1980 r. w obecności liderów „Solidarności”. Choć wypowiedziane w gorączce przełomowych wydarzeń, okazały się trafne przez długie lata – rodzący się wtedy ruch w walce o prawa pracowników, prawa człowieka i o naprawę państwa nie posunął się do użycia przemocy.

To pewien paradoks historii, że w kraju o wielkiej, romantycznej tradycji powstańczej – kultywowanej przez kolejne władze polityczne – do głębokiej pozytywnej zmiany społecznej doprowadził ruch, który był rodzimą interpretacją metody walki bez przemocy (non violence).

Jako metodę walki na rzecz pozytywnej zmiany społecznej odrzucenie przemocy (czyli ahimsę) rozpropagował Mahatma Gandhi, którego wielką zasługą było „przeniesienie moralnej zasady – praktykowanej w relacjach międzyosobowych, najczęściej rodzinnych i sąsiedzkich – w sferę etyki społecznej”[ii]. Gandhi stał się moralnym autorytetem rozpoznawalnym na całym świecie, a wyznawana przez niego filozofia paradoksalnie obnażała bezbronność brytyjskich władz kolonialnych w obliczu opartego na moralności, a nie sile fizycznej, oporu wyzyskiwanego społeczeństwa. Brytyjczycy – przyzwyczajeni do tłumienia powstań na peryferiach swojego imperium za pomocą interwencji zbrojnych – nie potrafili znaleźć odpowiedzi na walkę bez przemocy.

Metodę tę wypróbowano później w wielu krajach i regionach świata, często z bardzo pozytywnym skutkiem. W niektórych państwach – jak Mozambik, Filipiny, Republika Środkowoafrykańska – organizacje odrzucające przemoc doprowadziły do zakończenia bądź zawieszenia długoletnich konfliktów zbrojnych. Warto przy tym pamiętać, że pozytywne zmiany społeczne wprowadzone tą metodą często miały niestety swoją wielką cenę – tak było na przykład w przypadku ruchu na rzecz praw obywatelskich w USA, którego twórcę i lidera Martina Luthera Kinga zamordował rasistowski ekstremista. Walka Kinga o zniesienie dyskryminacji rasowej była o tyle ważna, że połączyła istotę non violence z chrześcijaństwem – moralność Ewangelii znajdywała spełnienie w strategii działania bez przemocy.

Podobne podejście odnajdziemy w dorobku najważniejszych polskich myślicieli i aktywistów non violence. Najbardziej charyzmatycznym i konsekwentnym głosicielem odrzucenia przemocy w XX w. był w Polsce ks. Jan Zieja. Kapelan wojny polsko-bolszewickiej i polskiego podziemia II wojny światowej – w tym powstańców warszawskich – z jednej strony towarzyszył żołnierzom w najtrudniejszych chwilach, a z drugiej nieustannie napominał ich: „nie zabijaj nigdy, nikogo!”. W trakcie i po zakończeniu wojny przypominał o godności każdego człowieka, także Niemców, wobec których dopuszczano się – w imię zemsty – licznych zbrodni. Kapłan, który nauczył „się patrzeć na wojnę jako na coś niemoralnego, nie do pogodzenia z chrześcijaństwem” – jak opowiadał o sobie Jackowi Moskwie[iii] – odcisnął wyraźne piętno także na ludziach i liderach „Solidarności”, nie tylko związanych z Kościołem.

W PRL do odrzucenia przemocy w imię Ewangelii zachęcało wielu innych duchownych: Ludwik Wiśniewski OP, ks. Stanisław Bogdanowicz, a także Jacek Salij OP. Opracowana przez tego ostatniego antologia „Miłujcie nieprzyjacioły wasze”– zbierająca świadectwa miłości wroga i odrzucenia nienawiści w polskiej literaturze na przestrzeni wieków – odegrała ważną rolę formacyjną w stanie wojennym. Salij przekonywał: „Społeczeństwo, w którym żyje prawda, iż człowiek jest kimś tak wielkim, że nawet nieprzyjaciela nie wolno nienawidzić, będzie ceniło raczej odwagę cywilną i męczeństwo niż pochopne albo w rozpaczy podejmowane rozruchy”[iv]. Za męczennika polskiego oporu bez przemocy można uznać ks. Jerzego Popiełuszkę z Pawłowym zawołaniem „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12,21) na ustach. Jego ostatnie wypowiedziane publicznie słowa można traktować jako duchowy testament: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.

Refleksja o odrzuceniu przemocy w życiu społecznym pojawiała się w polskim życiu intelektualnym kilka dekad przed narodzinami „Solidarności”. Jeden z pierwszych obszernych artykułów na ten temat opublikowała „Więź” w grudniu 1958 r. Andrzej Grzegorczyk – jeden z najważniejszych przedstawicieli nurtu non violence w naszym kraju – pisał wtedy, że Polska musi nadrobić lata powojennej izolacji intelektualnej od Europy zachodniej, i podawał niestosowanie przemocy jako przykład idei, która w tym czasie rozwinęła się na Zachodzie. Grzegorczyk uważał, że odrzucenie przemocy w życiu społecznym jest wyrazem ewangelicznego stosunku do bliźniego: „W pełni dobre zachowanie się w sytuacji konfliktowej daje się […] ująć przy pomocy zasady miłości nieprzyjaciół. Zasada ta ujęta od strony stosowanych środków oddziaływania wyraża się jako zasada niestosowania przemocy”[v].

„Solidarność” stała się jednym z najważniejszych w historii świata masowych przykładów odrzucenia przemocy. Dążąc do pozytywnej zmiany społecznej, ruch posługiwał się całą paletą środków walki bez przemocy: stosował protesty, głodówki, marsze, bojkoty, satyrę polityczną, sztukę krytyczną, pisał petycje, prowadził drugi obieg wydawniczy, edukację konspiracyjną, kolportował ulotki i broszury itd. Wszystko razem doprowadziło do pokojowego przejęcia władzy z rąk komunistycznego reżimu.

„Panie premierze, ja mam dziecko na koloniach!”

Alina Pienkowska poznała Bogdana Borusewicza, gdy – zainteresowana możliwością publikacji – poszła pod adres wskazany w stopce „Robotnika Wybrzeża”, którego Borusewicz redagował. Trafiła akurat na moment, kiedy opowiadał on studentom Politechniki Gdańskiej o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Gdy ją zobaczył, sądził, że rozmawia z licealistką. Zupełnie nie było po niej tego widać, ale miała już 28 lat, kilkuletniego syna i nieudane małżeństwo na koncie. Najważniejsze jednak, że była pielęgniarką na etacie w przychodni na terenie Stoczni Gdańskiej, dzięki czemu stanowiła cenny nabytek dla działaczy opozycyjnych, którzy szukali bliższych kontaktów z robotnikami.

Krótko potem Pienkowska zaczęła przechowywać w mieszkaniu druki i ulotki opozycyjne, co groziło represjami ze strony organów bezpieczeństwa. Na spotkania Wolnych Związków Zawodowych przychodziła w czerwonej sukience i szpilkach tego samego koloru, czym skutecznie zwracała na siebie uwagę uczestników i zapewne – jak się powszechnie obawiano – Służby Bezpieczeństwa. Była w tym po części racja, nikt się jednak nie spodziewał, że te zbiory nie są całkowicie rozłączne. Zalecał się do niej Edwin Myszk, jeden z liderów WZZ, ale także – jak się później okazało – tajny współpracownik SB. Ostatecznie to Borusewicz zdobył jej serce i stworzyli najważniejszą parę opozycji demokratycznej. Ich ślub, a zwłaszcza chrzciny córki, w których zdalnie uczestniczył ukrywający się przed bezpieką Borusewicz, przeszły do legendy opozycji.

Pienkowska stała się jedną z najważniejszych osób „Solidarności”. To ona 14 sierpnia 1980 r. zadzwoniła do Jacka Kuronia:

– Jacek, w stoczni coś się dzieje! – woła.

– Poczekaj, złotko, idę po długopis – sapie Kuroń i milknie na dłuższą chwilę, która Alinie wydaje się wiecznością. Wreszcie wraca: Już jestem. Mów!

– Mamy postulaty. – Pienkowska dyktuje je po kolei. Wreszcie mówi: – Zapewnienie bezpieczeństwa strajkującym…

– Jakim strajkującym?

– No, przecież stocznia strajkuje!

– O kurwa, to ty mi dopiero teraz mówisz!!??[vi].

To dzięki tej relacji świat dowiedział się o strajkującej Stoczni Gdańskiej – Kuroń podał ją dalej Radiu Wolna Europa. Pienkowska reprezentowała w komitecie strajkowym pielęgniarki. Swoją historyczną rolę z 16 sierpnia wspominała dość nieśmiało: „Był taki dzień, sobota, trzeci dzień strajku, kiedy dyrekcja nadawała komunikaty, że strajk został zakończony, prosiła o opuszczenie terenu stoczni do godziny 18. Wiedziałam, że ludzie zostali oszukani przez dyrekcję. Wówczas jeździłam z komitetem strajkowym Stoczni Gdańskiej bez mikrofonu i mówiłam ludziom opuszczającym stocznię, żeby się zastanowili. No i to skutkowało, wszyscy wracali. Ten moment był najtrudniejszy”[vii].

Krzysztof Wyszkowski z kolei nie bał się wielkich porównań. Sądził, że na jego oczach urzeczywistnia się scena z „Wolności wiodącej lud na barykady” Delacroix, a w roli głównej występuje Pienkowska desperacko próbująca przekonać stoczniowców do kontynuacji strajku.

Lojalność wobec pracowników służby zdrowia przeważała u Pienkowskiej nad lojalnością wobec kolegów i koleżanek, którzy zdecydowali się na karierę polityczną

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

W efekcie ogłoszono strajk solidarnościowy, powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. Alina Pienkowska była najmłodszą osobą w jego prezydium. Współredagowała postulaty sierpniowe, była współautorką – wraz z dr. Barbarą Przedwojską – punktu 16.: „Poprawić warunki pracy służby zdrowia, co zapewni pełną opiekę medyczną osobom pracującym”. W trakcie negocjacji z ekipą rządową często zabierała głos. Choć dotychczas dała się poznać raczej jako osoba nieśmiała, czas w opozycji ją zmienił. Obserwatorom i uczestnikom rozmów imponowała jej odwaga. Potrafiła w pewnym momencie wykrzyczeć w kierunku wicepremiera Mieczysława Jagielskiego: „Panie premierze, ja mam dziecko na koloniach i nie mogę się z nim porozumieć, bo wyłączyliście telefony. A jeżeli syn zachorował?”. 31 sierpnia, gdy komisja rządowa ogłosiła zgodę na postulaty strajkujących, Pienkowska zaczęła głośno domagać się natychmiastowego zwolnienia aresztowanych. Udało się – Jagielski to zapowiedział. Chwilę później doszło do podpisania porozumień sierpniowych.

Zakończenie strajku oznaczało rozpoczęcie intensywnej pracy nad tworzeniem struktur związkowych. Pienkowska, podobnie jak pozostałe osoby z doświadczeniem w WZZ, miała wiele do zrobienia na polu edukacyjnym, aby pomóc ludziom zrozumieć, czym mają być niezależne i samorządne związki zawodowe.

Jej dalsza historia życia pokazuje, że nie traktowała działalności związkowej jako trampoliny do bardziej prestiżowych funkcji – w „Solidarności” działała długo po upadku PRL, i to pomimo różnic poglądów, które wśród jej twórców ujawniały się coraz wyraźniej po 1989 r. Specjalizowała się w kwestiach dotyczących opieki zdrowotnej: kierowała – z powodzeniem – strajkiem pracowników służby zdrowia w listopadzie 1980 r., stawała także kilkukrotnie na czele Krajowej Komisji Koordynacyjnej Służby Zdrowia. W 1991 r. prezydent Wałęsa zaproponował jej tekę ministra zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Odmówiła. Uznała, że porzucenie „Solidarności” na rzecz ministerstwa zostałoby odczytane jako zdrada.

Nie wzięła udziału w Okrągłym Stole. Nie była przeciwna jego idei, ale uważała, że składy delegacji – ustalone z góry przez warszawskie kierownictwo – nie odzwierciedlały dorobku i kompetencji osób zaangażowanych w reformę kraju. Inna sprawa, że w obradach nie doreprezentowano wielu grup społecznych. Z dzisiejszej perspektywy szokujące są nagrania rozmów przy Okrągłym Stole, na których widać stonowane kolory męskich marynarek i jeden różowy punkcik na sali, którym był żakiet Grażyny Staniszewskiej – jedynej kobiety biorącej udział w obradach plenarnych. Pytanie o nieobecność kobiet – w tym Pienkowskiej, uważanej powszechnie za jedną z przywódczyń opozycji demokratycznej – przy Okrągłym Stole wybrzmiewa mocno w filmie dokumentalnym „Solidarność według kobiet” Marty Dzido.

Lojalność wobec pracowników służby zdrowia przeważała u Pienkowskiej nad lojalnością wobec kolegów i koleżanek, którzy zdecydowali się na karierę polityczną. Gdy w czasie balcerowiczowskich reform brakowało pieniędzy na wszystko, Pienkowska nie wahała się poprowadzić protestu „Solidarności” pod ministerstwem. Punktem zapalnym było niezrealizowanie przez rząd obiecanych podwyżek pensji dla służby zdrowia w 1991 r. Ministerstwem zdrowia kierował wówczas Władysław Sidorowicz, którego na stanowisko zaproponowała właśnie Pienkowska. Twardo negocjowała też z Jackiem Kuroniem, ministrem pracy, a prywatnie jej przyjacielem. Ostatecznie jej drogi ze związkiem rozeszły się, gdy została zmarginalizowana za swój polityczny mariaż z Unią Demokratyczną i Unią Wolności, który doprowadził ja do funkcji senatora.

Niedokończony ogród

Ale nawet wtedy pozostała bardziej działaczką społeczną niż politykiem. Starała się poświęcać jak najwięcej czasu rodzinie, a jednocześnie jako senator nocami pracowała nad reformą służby zdrowia. Innym razem została szefową spółdzielni mieszkaniowej i uratowała ją przed upadkiem, a co za tym idzie – utratą domów przez mieszkańców. Własnego domu nie miała kiedy wykończyć, co martwiło ją, zwłaszcza gdy zachorowała. „Po wyjściu ze szpitala Alina strasznie piliła mnie, żebym urządził ogród. Chciała móc wyjść na taras i popatrzeć na zieleń” – wspominał późniejszy marszałek Senatu[viii].

Alina Pienkowska zmarła w wieku zaledwie 50 lat. Bogdan Borusewicz przez szesnaście lat co tydzień składał kwiaty na grobie żony – aż do 14 maja 2018 r., gdy na teren cmentarza nie wpuścili go policjanci. Funkcjonariusze dostali nakaz zagrodzenia terenu w związku z planowaną na godz. 19.00 tego dnia – wbrew woli rodziny – ekshumacją zwłok Arkadiusza Rybickiego.

Wesprzyj Więź

Tak oto historia Aliny Pienkowskiej – prowadzącej lud do solidarności bez przemocy – łączy się z dzisiejszymi, głębokimi i bardzo raniącymi podziałami politycznymi. Polaryzacja niszczy zaufanie społeczne, więzi przyjacielskie i rodzinne. Pojawia się też coraz więcej przyzwolenia na przemoc – i słowną, i fizyczną. W sporach między „zdradzieckimi mordami” a „ciemnym ludem pisowskim” – ale również między „mordercami kobiet” a „morderczyniami dzieci” – nie ma miejsca na dialog. Własna racja jest absolutyzowana, a odmienną opinię należy wyłącznie odrzucić. Dlatego tym głośniej trzeba przypominać o ideach solidarności społecznej oraz odrzucenia przemocy, a także o ich skuteczności w doprowadzeniu do zmiany społecznej. Jesteśmy to winni bohaterom polskiej „Solidarności”.

Tekst ukazał się w kwartalniku „Więź” nr 3/2018 pt. „Solidarność bez przemocy”


[i] J. Tischner, „Etyka solidarności oraz Homo sovieticus”, Kraków 2005, s. 13.
[ii]A. M. Wierzbicki, „Marzenie nadal inspiruje. Walka bez przemocy w XXI wieku”, „Więź” 2016, nr 4, s. 12
[iii] Cyt. za: M. Grochowska, „Zieja. Stoję na rynku nieugięty”, „Gazeta Wyborcza”, 12.09.2011 r.
[iv] „Miłujcie nieprzyjacioły wasze. Miłość nieprzyjaciół w Polsce”, opr. J. Salij OP, Paris 1983.
[v] A. Grzegorczyk, „O niestosowaniu przemocy”, „Więź” 1958, nr 8, s. 94.
[vi] B. Szczepuła, „Miłość w cieniu polityki”, Warszawa 2013, s. 71.
[vii] Wywiad z Aliną Pienkowską dla Polskiego Radia z 12.09.1980 r., https://www.polskieradio.pl/238,Sierpien-1980/4674,Ludzie-Solidarnosci, [dostęp: 13.08.2018]
[viii] „Alina Pienkowska dodawała odwagi opozycji”, „Plus Minus”, 17.10.2012.

Podziel się

Wiadomość