Ze spuścizny Tadeusza Mazowieckiego z okresu III Rzeczypospolitej wyłania się obraz człowieka raczej przygnębionego złożonością rzeczywistości i zaniepokojonego jej kształtem niż prezentującego postawę triumfalistyczną – pisze Stanisław Zakroczymski w najnowszym numerze „Kontaktu”.
Tekst „Premier moralnego niepokoju” Stanisława Zakroczymskiego, redaktora „Kontaktu” i autora wywiadu rzeki z prof. Adamem Strzemboszem „Między prawem i sprawiedliwością”, ukazał się w najnowszym numerze papierowego „Kontaktu” („Ekolodzy będą zbawieni”). Tematem eseju jest spuścizna premiera Tadeusza Mazowieckiego.
„Odchodząc z tego świata, Mazowiecki zdawał się widzieć coraz więcej problemów piętrzących się przed naszym krajem” – zwraca uwagę Zakroczymski. „Widział zarówno duchowe ubóstwo życia prywatnego, jak i, co z niego wynika: choroby życia publicznego. Zdawał sobie sprawę z królujących w nim klientelizmu, kolesiostwa, partyjniactwa i korupcji” – wylicza. A jednak, „jako najważniejszą wartość dla państwa Mazowiecki stawiał nadzieję”.
Jak zauważa współautor „Między prawem i sprawiedliwością”, premiera „przeszywał na starość ból o bardziej metafizycznym charakterze. Mazowiecki był człowiekiem głęboko wierzącym, jednak już od początków swojej działalności publicznej w PAX-ie zdającym sobie sprawę z trudnej sytuacji chrześcijaństwa we współczesnym świecie. Wierzył jednak, że dzięki temu dojrzeją postawy bardziej świadomego życia i bardziej świadomego wyboru religijności. Przede wszystkim zaś przekonywał o konieczności zadawania przez kolejne generacje pytań o charakterze egzystencjalnym i udzielania na nie rozmaitych odpowiedzi”.
Redaktor „Kontaktu” zaznacza, że „kiedy przyjrzymy się temu, co Mazowiecki pisał i mówił przez kolejne dwadzieścia cztery lata wolnej Polski, zorientujemy się, że przypisywanie mu skrajnie liberalnego światopoglądu i pełnego zadowolenia z ostatecznego kształtu reform jest nieporozumieniem. Do końca życia uważał się on bowiem za chrześcijańskiego personalistę, dla którego wspólnotowy wymiar życia jest równie istotny jak dbanie o indywidualny rozwój jednostki”.
Zakroczymski uważa, że największym błędem Mazowieckiego nie była jego działalność jako premiera ani kandydatura prezydencka, ale fakt, że zdecydował się na ich gruncie stworzyć Unię Demokratyczną, a potem Unię Wolności. „Wiem, że narażam się w tym miejscu wielu czytelnikom, zwłaszcza tym z nieco dłuższym stażem zainteresowania sprawami publicznymi. Zdaję sobie sprawę z tego, jakim nimbem otoczona jest ta świętej pamięci partia w kręgach liberalnej inteligencji. Jestem nawet w stanie, przy dużej dozie krytycyzmu, docenić wiele spośród jej działań. Sądzę jednak, że lepiej byłoby, gdyby nigdy nie powstała” – zaznacza.
Jak wyjaśnia, gdy przyjrzeć się Unii Wolności, „stosując zwyczajowe kryteria oceny partii politycznych, okazuje się, że stanowiła ona formację kuriozalną. Nie jednoczyła jej żadna wspólna idea czy doktryna polityczna, a jedynie poczucie «zagrożenia dla demokracji»”.
Według Zakroczymskiego, przed laty „Mazowiecki mógłby stanąć na czele polskiej chrześcijańskiej demokracji z prawdziwego zdarzenia, promującej zasady społecznej gospodarki rynkowej i większej redystrybucji”. „Przede wszystkim jednak zapobiegłby utworzeniu partii inteligenckiej, roszczącej sobie prawo do posiadania «uniwersalnej» prawdy i bycia wyznacznikiem racjonalności” – dodaje.
DJ
Do 16 września trwa promocja: możecie kupić dwa egzemplarze książki „Między prawem i sprawiedliwością” w cenie jednego!