Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

(Nie)godność kary śmierci

ks. Andrzej Draguła. Fot. Kopoczynski.pl

We współczesnym myśleniu o karze – także karze śmierci – ma ona wciąż przede wszystkim funkcję odpłaty. W obliczu zmiany nauki Kościoła zwolennikom kary śmierci tego najbardziej będzie brak.

„Tygodnik Powszechny” przytoczył krótką informację o młodym 22-letnim Afrykańczyku, który odbył pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Rzecz nie byłaby zapewne godna wzmianki – do Composteli pielgrzymują setki, a może tysiące osób – gdyby nie fakt, że wcześniej został we Włoszech oskarżony o posiadanie narkotyków. Jak podaje „TP”, „sąd, który w ubiegłym tygodniu miał go skazać na karę pozbawienia wolności, uznał, że 85-dniowy marsz Drogą św. Jakuba do hiszpańskiego sanktuarium był wystarczającym środkiem wychowawczym, i odstąpił od wydania wyroku”. W czasie marszu do grobu apostoła młody człowiek „zrezygnował z narkotyków, papierosów, alkoholu i używania telefonu komórkowego”.

Kiedy przytoczyłem tę informację na swojej tablicy na Facebooku, pojawił się komentarz jednego z prawników: „Kara ma też funkcję odpłaty i nie możemy o tym zapominać, jedynym jej celem nie jest prewencja. Tu żadnej odpłaty nie było”. Ten komentarz jest znamienny. Jak widać, nie jest ważne, że człowiek podjął próbę zmiany – miejmy nadzieję trwałą – ale że „żadnej odpłaty nie było”.

Jaki jest więc cel kary? – zapytałem sam siebie, mając także świadomość toczącej się dyskusji o karze śmierci. Skąd opór przeciwko jej zniesieniu? Może z tego samego powodu – że nie będzie odpłaty, której oczekuje społeczeństwo?

Potencjał odwetowy

Dyskusja o sensie kary toczy się już od wieków. A zapoczątkowali ją już starożytni, czego świadectwem jest zasada przypomniana przez Senekę: „Nemo prudens punit quia peccatum est sed ne peccetur, revocari enim praeterita non possunt, futura prohibentur”, co znaczy „Nikt rozsądny nie karze, dlatego że popełniono przestępstwo, lecz by go nie popełniano w przyszłości – tego co się stało, to już się nie wróci, na przyszłość należy zapobiegać”. Zasada ta szła wyraźnie w kierunku postrzegania sensu kary w jej celach skierowanych ku przyszłości, a więc w funkcji prewencyjnej: aby odstraszyć przestępcę i społeczeństwo.

Znamy przypadki, że skazywani na śmierć umierali pełni godności – tyle że źródłem tej godności nie była ani kula, ani pętla, ani gilotyna, ani zastrzyk z trucizną. Ktoś powie, że to teza publicystyczna, ale nic godnego nie widzę w konwulsjach umierającego

Komentator przytoczonej wzmianki z „TP” przypomniał o innym wymiarze kary, który można nazwać odwetowym bądź sprawiedliwościowym. Zwolennikami takiego rozumienia kary byli Kant i Hegel. Według nich kara jest wewnętrznie powiązana z przestępstwem, a ten kto je popełnia, musi godzić się z karą. Jak komentuje poglądy Hegla Jarosław Warylewski, „kara stanowi potwierdzenie podmiotowości i wolności jednostkowej sprawcy”. Argument ten przytaczany był także przez św. Tomasza. Cezary Kościelniak pisze na łamach Rzeczpospolitej: „Dla Tomasza z Akwinu, argumentującego za jej utrzymaniem, elementem godności ludzkiej jest wolność człowieka, a wraz z nią przyjmowanie konsekwencji za swoje czyny. Jeśli kara jest skutkiem wolnego aktu człowieka, to nie narusza ona jego godności”.

Owszem, znamy przypadki, że skazywani na śmierć umierali pełni godności – tyle że źródłem tej godności nie była ani kula, ani pętla, ani gilotyna, ani zastrzyk z trucizną. Ktoś powie, że to teza publicystyczna, ale nic godnego nie widzę w konwulsjach umierającego ani w tych, którzy go na te konwulsje skazują.

Jak wiadomo, przytoczona argumentacja to jeden z zarzutów stawianych przeciwko decyzji Franciszka i Kongregacji Nauki Wiary. Krytycy podkreślają, że uznanie godności człowieka domaga się jego ukarania, także poprzez karę główną, a nie – jak twierdzi nowy zapis w Katechizmie Kościoła Katolickiego – staje się argumentem do odstąpienia od jej stosowania. Jest to jeden z węzłowych punktów dyskusji.

Przyznam, że nie rozumiem, w jaki sposób kara potwierdza – bądź też przywraca – godność ludzką. Widzę w tym przede wszystkim absolutyzowanie wolności człowieka jako fundamentu godności. Być może trudno mi to zrozumieć, ponieważ jestem teologiem, a nie filozofem. W teologicznym rozumieniu grzech (teologiczny analog przestępstwa) skutkuje utratą godności, a jej przywrócenie wiąże się ze zbawieniem. Jak w jednej z homilii przypomniał Franciszek, „Ty w Zmartwychwstaniu uczyniłeś dwie rzeczy: przywróciłeś człowiekowi jego utraconą godność i w konsekwencji dałeś mu nadzieję. To jest zbawienie. Pan daje nam godność, którą utraciliśmy”.

Kara śmierci nie jest odkupieńcza, jak nie jest odkupieńcza żadna śmierć prócz tej jednej, która dokonała się na krzyżu

Tradycyjnie rozumiana teoria samoodkupienia przestępcy przez pokutę – a dotyczy to także kary śmierci – w świetle zasady odkupienia przez łaskę też upada. Jeśli kara nie prowadzi do odmiany życia, nie prowadzi także do nadprzyrodzonego odkupienia, wszak nie tylko wiara bez uczynków jest martwa, ale także uczynki bez wiary. Kara śmierci nie jest odkupieńcza, jak nie jest odkupieńcza żadna śmierć prócz tej jednej, która dokonała się na krzyżu.

Teorie odwetowe opierają się na rozumieniu sprawiedliwości jako tego, co się komu słusznie należy. Dlatego też jedną z ich zasad jest adekwatność czy proporcjonalność kary. Tak rozumiana kara jest także zabezpieczeniem przed niekontrolowanym społecznym poczuciem sprawiedliwości. Pamiętam wypowiedź jednego z sędziów, który na zarzut, iż orzekł zbyt niską karę, stwierdził, że zadaniem sądu nie jest zadość czynić społecznemu zapotrzebowaniu na zemstę.

Tak czy inaczej – w tej koncepcji kary śmierci chodzi o odwet, kontrolowany lub nie.

Od odwetu do naprawy

Z czasem koncepcje odwetowe zostały zrównoważone koncepcjami celowymi, które odwołują się do przyszłości, a nie do przeszłości. „Kara — w myśl tych teorii — ma rację bytu ze względu na spodziewane korzyści. Sam fakt popełnienia przestępstwa nie jest wystarczającym powodem wymierzenia kary” – jak zauważa Warylewski. Innymi słowy, kara nie powinna być „za coś”, a „po coś”.

W utylitarystycznej teorii Jeremy’ego Benthama kara miała spełniać trzy funkcje: unieszkodliwienie, poprawa i odstraszanie. Prawdą jest, że kara śmierci unieszkodliwia w sposób absolutny. To właśnie przeciw temu celowi kary opowiedział się Jan Paweł II w „Evangelium vitae”, twierdząc, że społeczeństwo nie powinno sięgać po prawo do odebrania życia przestępcy „tylko poza przypadkami absolutnej konieczności, to znaczy, gdy nie ma innych sposobów obrony społeczeństwa”.

Jednocześnie Papież wyraża przekonanie, że w obecnej sytuacji „dzięki coraz lepszej organizacji instytucji penitencjarnych takie przypadki są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale”. Czy kara śmierci odstrasza? Ks. Piotr Nitecki na łamach „Nowego Życia” pisał: „jak wykazują to badania – nie ma wyraźnego związku między orzekaniem i wykonywaniem kary śmierci a wzrostem bądź obniżaniem się przestępczości”. Nie weryfikowałem tego stwierdzenia z żadnymi aktualnymi badaniami, ale jeśli tak jest, to i ten argument za karą śmierci upada.

Pozostaje jeszcze jeden cel kary – wychowawczy. Marian Cieślak pisał w roku 1969, że kara realizuje cztery cele. Są to w następującym – i jak podkreśla Warylewski – „nieprzypadkowym porządku”: zaspokojenie społecznego poczucia sprawiedliwości, zapobieganie przestępstwom (prewencja generalna i specjalna), wychowanie sprawcy, naprawienie szkody wyrządzonej przestępstwem. Jak widać, cel wychowawczy nie ma charakteru priorytetowego.

Tutaj właśnie – wracając do komentarza pod informacją z „TP” – zaczyna się moja gruntowna niezgoda. Komentator bowiem napisał, że kara ma „też funkcję odpłaty”. Jak widać, we współczesnym myśleniu o karze – także karze śmierci – ma ona wciąż „przede wszystkim” funkcję odpłaty. Takie jest bowiem społeczne zapotrzebowanie. Mniej ważne, jak się wydaje, jest to, by przestępca się zmienił czy – mówiąc teologicznie – nawrócił, lecz to, by swoje „odsiedział”.

„Kara pielgrzymki”, na którą zgodził się sąd, osiągnęła cel wychowawczy czy resocjalizujący. Realizacja tego celu kary okazała się jednak – także dla wielu komentatorów, których posty czytałem na profilu „TP” na Facebooku – niewystarczająca. Dlaczego? Bo nie zaspokoiła społecznego poczucia sprawiedliwości, by nie powiedzieć potrzeby odwetu. A przecież tylko tak – odmieniony – ma szansę ten młody człowiek naprawić wyrządzone szkody, czego doskonałym przykładem jest historia Jerzego Górskiego przypomniana w filmie „Najlepszy” (reż. Łukasz Palkowski, 2017).

Izolować czy wychowywać?

Zwolennicy kary śmierci chętnie przytaczają jedną scenę ewangeliczną. Ten moment, gdy umierający na krzyżu Jezus „kanonizuje” Dobrego Łotra, jednocześnie nie negując jego stwierdzenia: „My przecież sprawiedliwie, odbieramy przecież słuszną karę za nasze uczynki” (Łk 23, 41). Niektórzy nawet wiążą Jezusowe miłosierdzie z wyznaniem Łotra co do słuszności ponoszonej kary, a nie wyłącznie z jego prośbą skierowaną do Jezusa. Poddanie się karze wymierzonej przez społeczeństwo byłoby w tej koncepcji warunkiem Bożego miłosierdzia, co jest tezą co najmniej kuriozalną.

Przytoczmy zatem inną scenę ewangeliczną, gdzie Jezus staje wobec problemu kary śmierci. To scena z kobietą pochwyconą na cudzołóstwie. Zebrana wokół kobiety społeczność była gotowa wymierzyć karę śmierci. „W Prawie Mojżesz kazał nam takie kamienować” (J 8, 5). W reakcji Jezusa znamienne są dwa elementy. Po pierwsze, Jezus zwraca się do zebranej społeczności: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień” (J 8, 7). Jak wiemy, wszyscy odeszli. Wyrok bowiem zawsze wydają grzesznicy na grzesznika, niesprawiedliwi na niesprawiedliwego. Czy jednak jest to powód, by społeczeństwo miało zupełnie odstąpić od wymierzania kary? Zapewne nie. To raczej przestroga i wezwanie do powściągliwości w sądzeniu i karaniu.

I drugi aspekt – niezwykle istotny w dyskusji o karze, także karze śmierci. Jezus napomina kobietę: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8, 11). I to jest najwłaściwsza teologiczna perspektywa w odniesieniu do przestępstwa, jego konsekwencji czy kary. Ostatecznie chodzi o to, by już więcej – mówiąc językiem teologicznym – nie grzeszyć. Właśnie dlatego włoski sąd odstąpił od wymierzenia kary. Jaki byłby jej cel wobec człowieka, który porzucił przestępczy proceder? Odstraszający? Odwetowy? Czyż nie powinno chodzić przede wszystkim o to, by zmienić świadomość sprawcy?

Wesprzyj Więź

Wielowiekowa dyskusja nad celami kary pokazuje pewną ewolucję: od jej rozumienia odwetowego do prewencyjnego. Czy kolejnym jej etapem będzie uznanie prymatu celu wychowawczego nad prewencyjnym? Czy jako społeczeństwo jesteśmy na to gotowi? W wymierzaniu kary nie chodzi przecież tylko o to, by izolować przestępców i chronić społeczeństwo, ale także (przede wszystkim?) by ich – jeśli to tylko możliwe i na ile to tylko możliwe – zmieniać i przywracać społeczeństwu.

Kara śmierci jest sposobem absolutnej izolacji i doskonałej ochrony przed przestępcą, ale jej wychowawczy potencjał wobec przestępcy jest – oględnie mówiąc – niewielki. Wielki jest za to potencjał odwetowy. I – mam wrażenie – w obliczu zmiany nauki Kościoła zwolennikom kary śmierci tego najbardziej będzie brak.

Korzystałem z: J. Warylewski, „Teoria kary Fiodora Dostojewskiego. Próba określenia”, Sopot 1987

Podziel się

1
Wiadomość

Czy jest jakiś klucz do przekonania zwolenników kary śmierci, by wewnętrznie się zmienili? Bo chyba na tym nam zależy? Myślę, że pierwszym koniecznym, ale nie wystarczającym krokiem jest wyrażenie szacunku dla jej zwolenników przez przyznanie, że kara śmierci miała i jeszcze w niektórych regionach świata ma (Afryka, której system penitencjarny nie chroni społeczeństwa skutecznie), a być może kiedyś u nas w wyniku ewentualnego regresu cywilizacyjnego jeszcze będzie mieć poważne uzasadnienie społeczne. Wyrazem szacunku dla drugiej strony byłoby przyznanie, że nie możemy być pewni, czy jesteśmy wystarczająco dojrzałym społeczeństwem, by prawo nie było nam potrzebne jako czynnik kształtujący normy moralne, a w konsekwencji czy definitywne odejście od kary śmierci nie będzie destrukcyjne dla naszej wspólnoty. To jednak nie jest argument dla chrześcijanina. Kościół, umownie od czasu Konstantyna, zaciągnął zobowiązania społeczne i trudno mu się z nich wyplątać bez szkody dla dobra publicznego. Franciszek takiego wycofania wcale nie postuluje, odwrotnie chce większego zaangażowania społecznego Kościoła. Tylko że to prowadzi do kompromisów, bo nie można wymagać od nie-chrześcijan, a także chrześcijan „początkujących” lub nie do końca świadomych swojego wyboru heroizmu (Amoris Laetitia jest tu jednym ze zrozumiałych przykładów). Oczywiście, ogromna większość publicystów popierających karę śmierci ma się za chrześcijan, więc oddanie im szacunku za zaangażowanie na rzecz dobra publicznego jak go rozumieją najlepiej, ale odmówienie im w tej sprawie chrześcijaństwa, urazi ich. A właśnie tak mogą odbierać większość polemik ze swoim stanowiskiem, jako zarzucanie niedoskonałości chrześcijańskiej, co tylko utwardzi ich w nieprzejednanym stanowisku. Kilka dni temu abp Ryś m.in. na tych stronach mówił, iż rozmowy nie należy zaczynać od wymagań. To dotyczy także zwolenników kary śmierci. Oni też zasługują na więcej godności, niż podsumowanie „bo to prawicowcy” i wszystko jasne. U Autora takim akcentem, owszem niewielkim w całym artykule jest zarzut pragnienia odwetu – „tego będzie im brakować”. Pewnie w przypadku wielu osób to prawda, ale ten właśnie akcent może zamknąć zwolennika kary śmierci na spokojną próbę odniesienia się do rzeczowej argumentacji.

Kara powinna mieć dwie funkcje, wyrównawczą i naprawczą. Czyli „wyrównywać” winę (być do niej adekwatna) i jednocześnie jakoś naprawiać popełnione zło.W odniesieniu do kary śmierci albo jeden albo drugi warunek nigdy nie są spełnione.Czasami nie są spełnione oba.Bo załóżmy, że mamy do czynienia z egzekucją zbrodniarza wojennego, który ma na rękach krew setek ludzi – czy utrata przez niego własnego JEDNEGO żywota naprawdę wyrównuje to, co zrobił? Czy człowieka da się zabić wiele razy? No, dobrze.Załóżmy że jest jeden na jeden. Jakiś psychopata zabija dziecko.Czy jego uśmiercenie przywróci dziecku życie (jako matka pragnęłabym, aby tak było…)? Poza tym trzeba jeszcze wziąć pod uwagę pomyłki lub zbrodnie sądowe. W samej egzekucji, gdy skazany poci się, moczy, charczy czy też ma drgawki nie ma też ABSOLUTNIE NIC „godnego”. Może dlatego nawet najzagorzalsi zwolennivy kary śmierci nie palą się, aby wykonywać ją sami.Tutaj trzeba jednak pomyśleć też o duszy kata, wykonującego pracę, powiedzmy to wprost, polegającą na zabijaniu ludzi.Czy tak dużo zmienia fakt, że robi się to ze szlachetnych pobudek?

Kara śmierci a chrześcijaństwo. Rozmowa z prof. Bartyzelem
Data publikacji: 2018-08-08 07:01
Data aktualizacji: 2018-08-08 10:28:00
OPINIE
Royal Museums of Fine Arts of Belgium [Public domain], via Wikimedia Commons
W myśli chrześcijańskiej karę śmierci przez lata uważano za dopuszczalny środek odzyskiwania naruszonej przez zbrodnię sprawiedliwości. Oczywistym dla katolickiej Tradycji było w tym względzie przekonanie, że powinno stosować się ją bardzo wstrzemięźliwie i roztropnie, gdyż jest ostatecznością, smutną koniecznością – mówi w rozmowie z PCh24.pl profesor Jacek Bartyzel.

Jak klasyczna filozofia chrześcijańska podchodziła do problematyki kary śmierci?

Właściwie wszystkie świadectwa na ten temat są jednoznaczne. Kara śmierci jest w myśli chrześcijańskiej uważana za dopuszczalny środek rekuperacji, czyli odzyskania sprawiedliwości naruszonej przez zbrodnię.

Tak było począwszy od samego Nowego Testamentu – nie będę wracał do Starego Testamentu, bo w nim akceptacja dla kary śmierci to rzecz oczywista. Mamy list świętego Pawła do Rzymian, w którym apostoł mówi: Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno [władza] nosi miecz (Rz 13, 4). I dalej dodaje, że ów miecz jest narzędziem Boga do wymierzania sprawiedliwej kary czyniącemu zło. Tu od razu napotykamy bardzo ważne doprecyzowanie stanowiące odpowiedź na argumenty abolicjonistów, że wymierzenie kary śmierci jest działaniem wyłącznie ludzkim, że mamy do czynienia z pozytywnym prawem ludzkim, które jest niedoskonałe. Można na to odpowiedzieć, że człowiek sam z siebie rzeczywiście nie posiada upoważnienia do wymierzania kary, zwłaszcza takiej, jednak można by to rozszerzyć: człowiek sam z siebie nie posiada w ogóle prawa do rozkazywania drugiemu człowiekowi. Ale to stanowiłoby podważenie samej idei władzy. Dlatego też wymierzając karę śmierci człowiek i stanowione przez niego prawo ludzkie działa – jak mówi święty Paweł – jako narzędzie Boga. Prawo do wymierzania kary bierze się właśnie z upoważnienia Bożego.

W każdej epoce znajdziemy wypowiedzi – w tym papieży – na ten temat. Najstarszą, o ile mi wiadomo, jest wypowiedź papieża Innocentego I z początku V wieku. Odtąd u innych papieży, którzy się do tej kwestii odnosili, aż do Piusa XII, mamy jednoznaczne stanowisko aprobujące karę śmierci. Taka sama sytuacja dotyczy Katechizmów. Tak zwany Katechizm Trydencki (Rzymski) z XVI wieku mówi, że do roli urzędów należy zabijanie przestępców i nie ma w tym żadnej winy, że są w tym posłuszni Przykazaniu Bożemu.

Taki sam pogląd prezentowały autorytety teologiczne. Jedną z pierwszych wypowiedzi na ten temat z czasów starożytnych jest wypowiedź św. Klemensa Aleksandryjskiego z III wieku po Chrystusie. Święty mówi o tym, że prawo działając w ten sposób odcina chorą część ciała społecznego. Podobnie mówił także największy z teologów i doktorów Kościoła, święty Tomasz z Akwinu.

Oczywiście niektórzy przeciwnicy kary śmierci powołują się na nieco inne wypowiedzi ostatnich papieży, czyli Jana Pawła II i Benedykta XVI. Jednak ich wypowiedzi różnią się od zmiany dokonanej obecnie.

O ile nie ulega wątpliwości, że Jan Paweł II osobiście był przeciwny stosowaniu kary śmierci i do Katechizmu wprowadził zastrzeżenia, to jednak zarówno on, jak i Benedykt XVI, nie zakwestionowali samej prawomocności kary śmierci. Również encyklika Jana Pawła II Evangelium vitae oraz brzmienie tego kanonu w Katechizmie nie wykluczają, że istniały i mogą zaistnieć przypadki absolutnej konieczności sięgnięcia po tę karę. Papież nie kwestionował jej moralnej prawomocności, tylko sugerował, że przypadki absolutnej konieczności są bardzo rzadkie i być może nie zdarzają się wcale. Być może – więc nie był to bezwarunkowy sprzeciw wobec kary śmierci. Nie było to odrzucenie samej moralnej prawomocności tej kary, chociaż widać wyraźną niechęć do jej stosowania.

To jest zresztą zupełnie odrębna sprawa. Oczywistym dla katolickiej Tradycji w tym względzie jest przekonanie o tym, że kara śmierci powinna być stosowana bardzo wstrzemięźliwie i roztropnie, że jest ostatecznością, smutną koniecznością, a nie czymś, co powinno się stosować na oślep. Generalną intencją chrześcijaństwa jest, aby krwi nie przelewać.

Czy w Kościele w czasach przed Soborem Watykańskim II pojawiały się głosy sprzeciwu wobec takiego nauczania o karze śmierci?

Na ogół postawa abolicjonistyczna występowała w ruchach heretyckich. I to też nie we wszystkich. Natomiast postaci, którym nie sposób zarzucić herezji, a które prezentowały stanowisko przeciwne karze śmierci, występowały zawsze.

Na przykład w okresie przedkonstantyńskim, gdy chrześcijaństwo było w oczach prawa „zbrodniczym przesądem” i jedyną religią, której wyznawanie automatycznie pociągało za sobą tę karę, z oczywistych powodów wielu chrześcijan się jej sprzeciwiało. Ale nigdy w sposób ostateczny. W okresie patrystyki na łacińskim Zachodzie przeciw karze śmierci wypowiadał się Tertulian, a na greckim Wschodzie Orygenes. Nie czynili tego jednak w sposób bezwzględny. Nigdy nie głosili, że jest to kara absolutnie wykluczona, ale byli jej niechętni.

Takie postaci występowały także później, ale ich stanowisko możemy traktować jako wyraz osobistej opinii czy przejaw szczególnej wrażliwości. Natomiast zdecydowane potępienie – czyli takie, które odmawia prawomocności karze śmierci – znajdziemy tylko w ruchach odszczepieńców, poza Kościołem, jak na przykład u tak zwanych Braci Polskich, którzy z tych samych powodów byli absolutnymi pacyfistami, odrzucali możliwość brania udziału w wojnie. Ale to jest stanowisko charakterystyczne dla ruchów spoza obszaru katolickiej ortodoksji.

Jakie prądy ideologiczne stały za upowszechnieniem się abolicjonizmu i tak zwaną złą prasą kary śmierci?

Upowszechnienie się abolicjonizmu stanowi sukces mentalności laickiej, nacisk „magisterium świata” na Magisterium Kościoła. W sposób zdecydowany rozpoczęło się to w wieku XVIII, w epoce tzw. oświecenia, kiedy działał między innymi markiz Cesare Beccaria, pierwszy teoretyk abolicji, który wywarł wpływ na prawodawstwo swoich czasów. Pod jego wpływem ówczesny arcyksiążę Toskanii, a późniejszy cesarz, Leopold II Habsburg zniósł w Toskanii karę śmierci.

Pewnym paradoksem jest, że gdy spojrzymy na historię najbardziej krwawych rewolucjonistów, to oni byli przeciwnikami kary śmierci. Maximilien de Robespierre przed Rewolucją Francuską działał w towarzystwie na rzecz zniesienia kary śmierci. Jednak zbrodnie, jakich dopuszczał się podczas Rewolucji, w czasie Wielkiego Terroru, są powszechnie znane.

Nawet za Józefa Stalina oficjalnie w Związku Sowiecku zniesiono karę śmierci, co zostało znakomicie spointowane w jednej z powieści Sołżenicyna. Opisuje on wyimaginowaną rozmowę jakiegoś naczelnika gułagu z wiceministrem spraw wewnętrznych Abakumowem, który przekazuje do towarzysza Stalina prośbę, żeby przywrócił karę śmierci. Powód? I tak się morduje, a oficjalny brak kary śmierci rodzi problemy w buchalterii obozowej – nie można zaksięgować egzekucji.

Z czego wynika abolicjonizm rewolucjonistów?

Ów abolicjonizm zasadniczo wynika z jednej rzeczy: w mentalności laickiej życie doczesne jest dobrem absolutnym. Skoro nie ma życia pozagrobowego, skoro nie ma nagrody bądź kary wieczystej, to śmierć – również zadana przez prawo – musi być postrzegana jako najwyższe zło, zaś unicestwienie życia jest skandalem więcej niż moralnym, bo egzystencjalnym. To wynika ze zmiany hierarchii dóbr. Dla chrześcijanina dobrej najwyższym jest dobro duszy i jej zbawienie wieczne. W tej perspektywie śmierć – również ta stanowiąca karę za popełnione czyny – może mieć nawet sens zbawczy. Znakomicie pokazuje to historia Dobrego Łotra na Golgocie. Właśnie dlatego, że z pokorą przyjął on sprawiedliwość otrzymanego wyroku i jednocześnie prosił o miłosierdzie (nie w sensie ocalenia ziemskiego, ale by Pan Jezus wspomniał o nim, kiedy będzie już u Ojca) otrzymał natychmiastowe przebaczenie i – jak to się często słusznie pisze – stał się pierwszym w historii zbawionym człowiekiem. Jeżeli nie ma perspektywy nadprzyrodzonej, to rzeczywiście nie można się pogodzić z tym, że śmiertelne życie ludzie zostaje przerwane wskutek działania wymiaru sprawiedliwości. To jedyna przyczyna takiego podejścia.

O ile jednak można zrozumieć takie podejście u ludzi niewierzących, dla których nie ma większego dobra niż życie doczesne, to nie można zrozumieć i zaakceptować przenikania tego rodzaju mentalności i postawy duchowej do chrześcijaństwa, gdyż stanowi jego radykalne zaprzeczenie. Gdyby tak się stało, to najważniejsza rada ewangeliczna brzmiałaby: zachowaj swoje życie doczesne za wszelką cenę, jak to najdłużej możliwe. Ale to – mówiąc za ojcem Józefem Bocheńskim – jest w najlepszym wypadku „mądrość tego świata”, a nie mądrość ewangeliczna. Chrześcijanin nie powinien żyć i myśleć wyłącznie według mądrości tego świata.

W dyskusjach na temat kary śmierci i systemu penitencjarnego mówi się o aspekcie resocjalizacyjnym i prewencyjnym. Coraz rzadziej pamięta się natomiast o karze jako przywracaniu sprawiedliwości za wyrządzone zło. Czy ta zmiana również stanowi efekt mentalności laickiej?

Oczywiście. Mamy do czynienia z nowym rozumieniem sankcji karnej i prawa karnego w ogóle. Chrześcijaństwo – tak jak klasyczna tradycja filozoficzna – zawsze stało na gruncie tego, że każda kara ma funkcję retrybutywną, stanowi sprawiedliwą odpłatę za dokonany czyn, czyli ma przywracać – na ile to możliwe, bo w przypadku morderstwa nie przywrócimy życia ofierze – ład moralny i społeczny. Celem wymiaru sprawiedliwości jest wymierzenie tej odpłaty i przywrócenie ładu. Natomiast w argumentacji, która pojawia się zarówno w tym zmienionym brzmieniu owego punktu w Katechizmie, jak i w wypowiedziach osobistych Franciszka, mamy w ogóle inny język prawniczy i inną doktrynę prawa. Doktrynę ani nie tradycyjną ani nie chrześcijańską, tylko laicką i liberalną.

W dzisiejszym rozumieniu kary dominuje wątek resocjalizacyjny, aby przywrócić przestępcę do społeczeństwa. Wtedy rzeczywiście karę śmierci trzeba odrzucić, bo jak się przerwie życie skazańca, to na pewno się go do społeczeństwa nie przywróci. To jednak błąd teologiczny, moralny i błąd w filozofii prawa.

W nowym brzmieniu punktu Katechizmu czytamy, że zmiana stała się konieczna, gdyż rozpowszechniło się nowe rozumienie sensu sankcji karnych. To jest argument sytuacjonistyczny, odnoszący się do świadomości, psychologii społecznej, do zjawiska, które w jakiś sposób jest prawdziwe – gdyż propaganda abolicjonistyczna działa bardzo mocno i ma przełożenie na systemy prawne współczesnych państw – ale nie stanowi argumentu merytorycznego.

Nie ma żadnego przejścia – nawet logicznego – od tego, że istnieje jakieś rozumienie sensu sankcji karnej, które jest inne od istniejącego wcześniej, do mocnej tezy moralnej, która nosi w sobie charakter (w luźnym sensie) dogmatyczny. Dopuszczalność lub niedopuszczalność kary powinna być uzasadniana na gruncie rozumowania właściwego czy to filozofii, czy teologii moralnej, a nie dlatego, że ktoś coś na ten temat mniema. To jest – odwołując się do klasycznego rozróżnienia w epistemologii – zastąpienie aletheia (czyli prawdy) doksą (opinią). Mamy do czynienia z następującym myśleniem: ktoś wyznaje jakąś opinię, ta opinia jest dominująca, to musimy dostosować się do niej naukę moralną, która winna mieć charakter dogmatyczny i apodyktyczny – a więc podyktowany z jednej strony przez rozum, jak i z drugiej przez Objawienie. Tymczasem tutaj mamy do czynienia z jakimś quasi-objawieniem o charakterze socjo-psychologicznym, które wymusza zmianę stanowiska. To absurd.

W dodatku rzeczywistość i świadomość społeczna są rzeczami płynnymi. Za dziesięć czy dwadzieścia lat mogą się radykalnie zmienić. Kiedy za 10 lat czy 20 lat – a to nie tylko fantazja, ale coś prawdopodobnego – wskutek zalewania Europy przez imigrantów z innych cywilizacji, ludzi o innej mentalności, dojdzie do dramatycznych zaburzeń, zamieszek czy nawet regularnych ulicznych wojen, to wahadło nastawienia społecznego może przechylić się w drugą stronę. W świadomości społecznej może pojawić się bardzo radykalny i nieumiarkowany ton, że każdego obcego należy rozstrzeliwać czy wieszać. I co wtedy? Doktryna znów zostanie zmieniona, gdyż zmieniła się „samoświadomość ludu Bożego”, który ze strachu dyszy żądzą odwetu i chce rzezi najeźdźców? To jest niesłychanie niebezpieczna droga i podejście polegające na dostosowywaniu nauki moralnej do stanu świadomości!

W uzasadnieniu do niedawnej zmiany czytamy, że „zostały wprowadzone skuteczniejsze systemy ograniczania wolności, które gwarantują należytą obronę obywateli, a jednocześnie w sposób definitywny nie odbierają skazańcowi możliwości odkupienia win”. Czy jednak autorzy – przynajmniej tego konkretnego zdania – nie przyjęli perspektywy europocentrycznej i nie utożsamili sytuacji na Starym Kontynencie z całym światem? Czy egzekwowanie sprawiedliwości bez perspektywy hipotetycznej kary śmierci w krajach mniej rozwiniętych i niestabilnych jest w ogóle możliwe?

To jest właściwie pytanie retoryczne. Oczywiste jest, że rozwinięte systemy penitencjarne wymagają bardzo wysokiej organizacji społecznej, która nie wszędzie występuje, a nawet nie występuje w większości miejsc na świecie.

Ale ja bym zwrócił uwagę na jeszcze coś innego. Mamy do czynienia z bardzo niebezpiecznym myśleniem, gdyż w sposób niezamierzony implikuje oczywistość i nawet pożądany charakter stanu rzeczy, w którym właściwie całe społeczeństwo będzie poddane tak totalnej kontroli i inwigilacji, że potencjalni przestępcy praktycznie będą unieszkodliwiani właściwie zanim zdecydują się na dokonanie jakiegokolwiek przestępstwa. To przerażająca wizja Wielkiego Panoptikonu, jak u Jeremy’ego Benthama, gdzie właściwie już nie tylko przestępcy, ale wszyscy – bo każdy z nas jest, można powiedzieć, potencjalnym przestępcą – będą pod czujnym okiem niewidzialnego strażnika, który kontroluje wszystkich i nawet nie pozwala nam stać się złymi, nawet gdybyśmy mieli na to ochotę. To potworne.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Michał Wałach.

Tekst bardzo mi się podobał, ale w rozważaniach o karze zabrakło moim zdaniem jednego elementu. Elementem kary, rozumianej także jako środek wychowawczy a nie tylko jako zemsta, jest zadośćuczynienie. W wielu sytuacjach jest ona prosta – ukradłam – oddaję i to z nawiązką, by radością z dodatkowych środków zrównoważyć smutek z powodu straty, okłamałam – itd. itp. Pytanie, jak wynagrodzić coś nieodwracalnego…
Słyszałam, że w niektórych tradycjach afrykañskich zabójca powinien objąć obowiązki zabitego. Czyli np. zabiwszy syna, opiekować się jego rodzicami na starość, płacąc dożywotnią rentę itp. Wydaje się że taka kara może zaspokoić społeczne poczucie sprawiedliwości. Czy natomiast śmierć zabójcy je zaspokaja? Tylko pozornie. Tak naprawdę zabijając, karzemy rodziców, współmałżonka czy dzieci mordercy, który niekoniecznie musiała być oprawcą dla własnej rodziny. Czyniąc to, nakręcamy błędne koło wzajemnych żalów i chęci zemsty. Dlatego naprawdę jedyną okolicznością usprawiedliwiającą karę śmierci jest absolutną niemożność ochrony życia tych, którzy nie są w stanie sami się bronić w warunkach niestabilnej sytuacji polityczno-społecznej (np. wyrok śmierci na szmalcownikach w czasie II wojny światowej).

Najbardziej dobitnym argumentem biblijnym przeciwko karze śmierci jest historia Kaina. To właśnie opowiadanie Jan Paweł II analizuje w EV 8-10, aby dostarczyć argumentacji, przeciwko karze śmierci.

Zamiast wyczyniania intelektualnej woltyżerki wokół coraz bardziej cudacznych dla rozumu normalnego katolika idei papieża-juniora, warto się chyba odwołać do bardziej elementarnej, uzasadnionej historycznie refleksji:

„Przez dwa tysiące lat Kościół katolicki nie występował przeciwko karze śmierci. Gdyby dopiero teraz spenetrował prawdę, to by znaczyło, że przez wszystkie poprzedzające stulecia tkwił w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Mamy zatem dwie możliwości: albo Kościół katolicki od początku cieszy się asystencją Ducha Świętego, albo przez ostatnie dwa tysiące lat Duch Święty był na wakacjach i dopiero teraz wrócił i robi porządek. Wydaje mi się, że zaprzeczanie ciągłej asystencji Ducha Świętego teologicznie byłoby jednak zbyt ryzykowne, ale w takim razie musimy przyjąć, że dotychczasowe i zresztą w Katechizmie nadal podtrzymywane, stanowisko Kościoła w sprawie kary śmierci było i jest zgodne z chrześcijaństwem (…)”.

Całość tekstu jest tutaj: http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4020

„Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza” (Mt 18,6) Jezus mówi tu przecież jasno, że śmierć, fizyczna eliminacja bywa czasem ratunkiem i ocaleniem..