Skoro mamy co najmniej kilkanaście relacji o przebiegu powstania w Treblince, to dlaczego brakuje jakiejkolwiek szczegółowej relacji o życiu Żydów po ucieczce z obozu zagłady? Dlaczego tygodnie lub miesiące tułaczki są przemilczane?
Więźniowie w Treblince dostają broń od organizatorów powstania po umówionym haśle. Brzmi ono „śmierć”, odzewem jest „życie”. To brzmi jak przysięga. Czytam to ze ściśniętym gardłem. W tych słowach, w ich rytmie, jest wszystko. Powstanie w obozie koncentracyjnym w Treblince 2 sierpnia 1943 roku nie miało na celu przede wszystkim ucieczki (jak w Sobiborze), ale podpalenie piekła. 75 lat temu w słodkomdławy dym znad Treblinki wdał się dym podpalonych baraków. I to on dominował tego dnia.
W „Treblince’ 43. Bunt w fabryce śmierci” Michał Wójcik przedstawia funkcjonowanie obozu zagłady, a także poszczególne etapy przygotowania do buntu. To bardzo dobra książka; kolejna o Holokauście, która stawia przed nami pytanie: dlaczego wciąż je czytamy? Czy zło jest w pewien sposób fascynujące? A może bardziej jednak interesuje nas człowiek – jeden, znikomy może, jak ja – który przeszedł przez doświadczenie piekła. Ze swoim bólem, marzeniami, strachem… W tym człowieku za drutem kolczastym odkrywamy wielką lekcję życia. Także tę, że zło jest niepojęte, ale nie ma ostatniego słowa.
Inne pytanie, nie mniej mnie niepokojące: czy wszystkie obozy zagłady nie są do siebie podobne? Po co czytać o Sobiborze, Treblince, Stutthofie, czy Ravensbruck? Czy wszystkie i tak nie przypominają tego w Auschwitz, który stał się synonimem Holokaustu? Historycy specjalizujący się w dziejach Zagłady z pewnością od razu mogliby wskazać różnice pomiędzy nimi.
Michał Wójcik powtarza w zasadzie znany opis: garstka SS-manów tworzący załogę obozu było w stanie – za pomocą terroru, przemocy, strachu – nie dopuścić do tego, aby wielokrotnie przewyższająca liczba więźniów zbuntowała się; że wśród więźniów byli donosiciele, którzy naiwnie liczyli, że ominie ich ostateczny los przygotowany przez oprawców; że załoga SS to żadni tam geniusze zła, ale bardzo przeciętni intelektualnie ludzie ze skłonnością do alkoholu, pieniędzy i sadyzmu. To jest wszędzie. Groteska i przerażenie idą ze sobą w parze, trzymając się pod rękę. Wójcik, pisząc o Treblince, stwierdza celnie: krajobraz z Beksińskiego…
Wójcik demaskuje mit, jakoby Armia Krajowa zainicjowała powstanie w Treblince
Trudno się otrząsnąć z opisów, gdy porządek świata zostaje właśnie wywrócony na nitce. Paradoks Auschwitz, nad którym nie mogę przejść spokojnie: mecz piłkarski załogi SS-manów z więźniami, gdzie więźniowie nie mogą wygrać meczu, a na głowy wszystkich opada popiół z krematorium. Paradoks Treblinki? Dla mnie: obecność małego zoo na terenie obozu koncentracyjnego.
„I zaczyna się. Nie tylko walka. Zaczyna się gąszcz sprzecznych relacji. Okazuje się, że początek powstania każdy zapamiętał inaczej” – to moje ulubione zdania z książki Wójcika. Autor już wielokrotnie, czy to w „Baronównie” czy też w wywiadach przeprowadzonych wspólnie z Emilem Maratem, udowodnił, że potrafi świetnie czytać relacje historyczne i dokumenty. Nie chcę zdradzać zatem w jaki sposób działała konspiracja w Treblince, jak więźniowie zdobyli broń, ani jak przebiegło powstanie – to się czyta rewelacyjnie, jak powieść sensacyjną.
Chciałbym zasygnalizować jedynie dwie rzeczy – niepokojące i kontrowersyjne – na które Wójcik zwraca uwagę. Rzecz pierwsza: skoro mamy co najmniej kilkanaście relacji o przebiegu powstania w Treblince, to dlaczego brakuje jakiejkolwiek szczegółowej relacji o życiu Żydów po ucieczce z obozu zagłady? Te tygodnie lub miesiące tułaczki są przemilczane.
Z jednej strony odpowiedź może tkwić w psychice, która pod wpływem stresu, strachu, poobozowej traumy nie chciała zapamiętać wszystkiego. Druga możliwość odpowiedzi jest znacznie bardziej przerażająca. Powstańcy z Treblinki nie mówili o życiu ukrytym w lasach i ziemiankach, bo nie było o czym mówić. Bo świat poza Treblinką często niewiele różnił się od piekła z którego wydawało się im, że uciekli.
Po drugie, Wójcik demaskuje mit, jakoby Armia Krajowa zainicjowała powstanie w Treblince, przerzucała więźniom broń, ba, koordynowała przebieg zniszczenia obozu zagłady. Broń, ale także wszystkie inne rzeczy potrzebne w dalszej ucieczce, jak łodzie, ubrania, jedzenie, schronienie, otrzymali tylko ci Żydzi, którzy byli w stanie sobie ją kupić. O żadnej współpracy nie było zatem mowy.
Na marginesie „Treblinka’ 43” stawia pytanie o Sobibór (dwa wielkie powstania różnią się w szczegółach: w Sobiborze chodziło głównie o ucieczkę, w Treblince o zniszczenie obozu), równie gorzkie, jak większość pytań Wójcika: dlaczego to Sobibór zwrócił na siebie uwagę, a nie Treblinka, gdzie powstanie było większe i bardziej spektakularne? Odpowiedź wyłaniająca się spomiędzy wierszy ma ten sam, gorzki, posmak.