Zima 2024, nr 4

Zamów

Bóg w świecie bez Boga. O kinie Bernarda Émonda

Bernard Émond. Fot. Simon Villeneuve / na licencji CC

Mimo niewiary ich autora, filmy Émonda podejmują problem wiary, nadziei i miłości w perspektywie religijnej. Nie dają jednoznacznych odpowiedzi. Nie mówią, że wierzącym jest łatwiej.

Tadeusz Różewicz powiedział kiedyś: „Człowiek to ssak, który może urodzić się bez miłości, żyć bez wiary i umrzeć bez nadziei”. To okrutna diagnoza współczesnego świata, w którym nie ma miejsca na trzy fundamentalne cnoty – wiarę, nadzieję, miłość. Teologia nazywa te cnoty boskimi albo teologalnymi, wskazując tym samym, że w ich ostatecznym źródłem jest Bóg. To najpierw On jest wiarą, nadzieją i miłością. Coraz więcej jednak mieszkańców współczesnego świata żyje sicut Deus non daretur – jakby Boga nie było. Czy w związku z tym w ich życiu nie ma miejsca na te chrześcijańskie z natury cnoty? W co wierzy ten, który – cytując wiersz Jana Lechonia – „w nic nie wierzy”? W czym upatruje swoją nadzieję ten, który żyje bez perspektywy wieczności? Czym jest miłość dla tego, kto – by kochać – nie potrzebuje Boga? Czy da się żyć bez tych cnót? Czy może istnieje ich jakaś świecka wersja?

Odpowiedź na te pytania daje Bernard Émond (ur. 1951) – kanadyjski scenarzysta i reżyser w swoich filmach tworzących trylogię poświęconą cnotom. W „Nowennie” twórca ten konfrontuje niewiarę Jeanne, która przyjeżdża nad rzekę, by popełnić samobójstwo, ze spotkanym przypadkowo François, będącego w trakcie odprawiania nowenny o zdrowie dla swojej babci. Czy wiara ocala? W filmie „Wbrew wszelkiej nadziei” bohaterka – Réjeanne traci właśnie pracę, a jej mąż ulega paraliżowi. Czy jest nadzieja na zmianę sytuacji? W akcie rozpaczy porywa się na zemstę. Sam reżyser przyznał, że dzieło ma konstrukcję greckiej tragedii, w której jednostka skazana jest na porażkę. Czy możliwa jest współcześnie Abrahamowa „nadzieja wbrew nadziei”? W „Dziedzictwie” powracamy z kolei do historii życia Jeanne, znanej z pierwszej części trylogii. Kobieta przyjeżdża na daleką północ, by na czas urlopu zastąpić miejscowego lekarza, który zaczyna chorować. Jeanne rozmawia z nim w szpitalu o jego pracy, życiu, decyzji pozostania na tym pustkowiu. W końcu pyta: „Czy jest Pan wierzący?”. „Wierzę w jedną rzecz – odpowiada stary lekarz. – Trzeba służyć”. Mężczyzna chce, by Jeanne przejęła jego praktykę. Czy podejmie to wyzwanie? Czym jest miłość, jeśli nie służbą?

Pytanie o Boga zaczyna rodzić się dopiero wtedy, gdy Bóg przestaje być oczywistością

Wesprzyj Więź

Sam kanadyjski twórca mówi o sobie, że jest agnostykiem, ale może właśnie dlatego pytania, które zadaje, brzmią dość dramatycznie. Mimo niewiary ich autora, filmy Émonda podejmują problem wiary, nadziei i miłości bezpośrednio w perspektywie religijnej. W każdym z filmów cyklu pojawiają się pytania o Boga stawiane wprost. To nie są oczywiście dzieła konfesyjne. Nie dają jednoznacznych odpowiedzi. Nie mówią, że wierzącym jest łatwiej. Reżyser nie jest dydaktyczny. On tylko diagnozuje miejsce Boga w świecie pozornie pozbawionym Boga. Znamienne jest to, że najciekawsze filmy podejmujące kwestię wiary pojawiają się w społeczeństwach zsekularyzowanych. Ale to w gruncie rzeczy logiczne. Pytanie o Boga zaczyna rodzić się dopiero wtedy, gdy Bóg przestaje być oczywistością.

Bohater najnowszego filmu Émonda – „Dziennik starego człowieka” – zrealizowanego na podstawie opowiadania Czechowa, mówi: „Nie wierzę w Boga. I żałuję tego. Nie mogę uciec od myśli, że brakuje mi czegoś istotnego, jakiegoś jednoczącego elementu, który uczyniłby z mojego życia jakąś całość”. Te słowa mogą stanowić motto prezentowanej trylogii o cnotach. Wszyscy bohaterowie filmów kanadyjskiego reżysera konfrontują się z pragnieniem, którego jednak nie potrafią zaspokoić. Czyżby „stary poeta” Tadeusz Różewicz miał rację?

Przegląd filmów Bernarda Émonda odbędzie się w dniach 9-11 czerwca w Zielonej Górze. Więcej informacji tutaj.

Podziel się

Wiadomość

Widziałam „Dziedzictwo” na Festiwalu „Kozzi” w Zielonej Górze. Ten film wciągał od pierwszej minuty, choć był bardzo surowy, wręcz ascetyczny w swojej kompozycji. Muzyka i dialogi zredukowane do niezbędnego minimum, tworzące w ten sposób przestrzeń dla widza i jego osobistej refleksji. Przestrzeń, którą pogłębiały niesamowite, pełne chmur i lasów krajobrazy kanadyjskiej prowincji. Głęboko ludzkie i bardzo „nasze” wydało mi się życie bohaterów, zmagania z samym sobą i swoją codziennością pokazały mi konieczność poszukiwania Boga w każdym zdarzeniu i każdym ludzkim wyborze. No i jeszcze to, że życie to przede wszystkim obowiązek, odpowiedzialność za innych…nie tylko poprawa mojego losu, a usuwanie w cień mojego „ja”. Mocno dotyka naszej (mojej i męża) wiary, a czasem też „niewiary”. Komentarz księdza AD – bezcenny:)