W ocenie historii najnowszej prezydent Andrzej Duda gubi właściwe dla głowy państwa dystans i umiarkowanie.
Niedawno, w pierwszą rocznicę wyboru Andrzeja Dudy na prezydenta, Jacek Borkowicz skomentował w Laboratorium WIĘZI politykę historyczną głowy państwa. Chwalił prezydenta za antykomunistyczny rys prowadzonej przez niego polityki, za afirmowanie II Rzeczypospolitej i uczciwy stosunek do „żołnierzy wyklętych”. Pisał, że przyjęty model polityki historycznej dobrze służy polskiej racji stanu „i będzie tak nadal, jeżeli prezydent nie zapomni, że celem tej polityki jest łączenie Polaków w duchu niezafałszowanej pamięci o ich własnej przeszłości”.
Czy faktycznie prezydent o tym pamięta? Na pewno nie w przypadku historii najnowszej. W jej ocenie Andrzej Duda gubi właściwe dla głowy państwa dystans i umiarkowanie.
W ostatnią rocznicę Grudnia ’70 jako motyw przewodni swojego przemówienia wybrał wstyd za III RP. W jego politykę historyczną wkomponowuje się odznaczenie Orderem Orła Białego Bronisława Wildsteina, który krytykę III RP uczynił leitmotivem swojej publicystycznej aktywności. – Szanowny panie redaktorze, ale przede wszystkim, mogę to z całą mocą powiedzieć, człowieku niezłomny, wielki polski inteligencie, ukazujący ten etos polskiej inteligencji przez wszystkie lata, głosicielu prawdy i człowieku żądający prawdy, dziękuję i proszę o jeszcze – zwrócił się prezydent do Wildsteina.
Czego możemy spodziewać się po Andrzeju Dudzie, który w ostatnich latach potrafił napisać na Twitterze: „Lech Wałęsa przez całe trudne lata 70-te systematycznie wygrywał z funkcjonariuszami SB. W totka”, a po objęciu najwyższego urzędu w państwie w orędziu przed Zgromadzeniem Narodowym zobowiązał się do aktywności w polityce historycznej?
Teraz, w rocznicę wyborów 4 czerwca, po których możliwy stał się wybór Tadeusza Mazowieckiego na pierwszego niekomunistycznego premiera, prezydenta w ogóle nie będzie w Polsce. Uda się z wizytą do Włoch. W sobotę para prezydencka zwiedzi wystawę Igora Mitoraja w Pompejach i spotka się z córką Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. W niedzielę w Watykanie weźmie udział w mszy kanonizacyjnej o. Stanisława Papczyńskiego. Kropkę nad „i” w sprawie 4 czerwca postawił szef biura prasowego prezydenta Marek Magierowski, który w Radiu Zet poinformował, że sam „specjalnie świętował nie będzie” i wytłumaczył dlaczego.
Zdaniem Magierowskiego byłoby to „świętowanie wyborów, które do końca demokratyczne nie były, które były wynikiem nie do końca uczciwego porozumienia”. – Pamiętam tamte wybory i radość, ale w miarę upływu lat ta radość trochę upadła, bo dowiedzieliśmy się wielu nowych rzeczy. Komunistyczne elity władzy mocno zakorzeniły się w wolnej Polsce, i to jest główny powód kontrowersji wobec tej daty – mówił Magierowski.
Prezydent i jego rzecznik lekceważą krajowe obchody wyborów, które okazały się punktem zwrotnym w najnowszej historii Polski. Wynik ówczesnego głosowania zaskoczył władze PRL i opozycję. Pokazał, że społeczny mandat opozycji jest dużo większy, niż wynikałoby to z ustaleń Okrągłego Stołu. Otworzyło to drogę do przemian ustrojowych.
Mimo że i prezydent, i PiS dla uzasadnienia swojej polityki często powołują się na wolę narodu – suwerena, zapominają, że 4 czerwca to właśnie święto narodu (a nie nielubianych przez nich elit III RP), który opowiedział się za „Solidarnością” i końcem komunizmu. Nie ma bardziej jednoznacznie pozytywnej rocznicy, która pokazuje siłę polskiego społeczeństwa w drugiej połowie XX wieku. Czym, jeśli nie fałszowaniem pamięci, jest pomniejszanie znaczenia wyborów 4 czerwca?
PS. Na drugi dzień po wypowiedzi Magierowskiego podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Wojciech Kolarski tłumaczy w rozmowie z PAP, że wizyta prezydenta we Włoszech będzie wyrazem uznania dla wielkich Polaków, którzy tworzyli za granicą, a „prezydent w ten sposób mocno akcentuje tę datę jako datę ważną”.
Przecież Polska nie ma prezydenta, wprawdzie na urzędzie jest prezydent, ale PiSu nie Polski!