Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Dzieci innego Boga?

Podstawą zbawienia nie jest orientacja seksualna – mówił o. Jacek Prusak w książce „Wyzywająca miłość”. – Osoba homoseksualna może łatwo stać się zbiornikiem na sfrustrowane uczucia innych członków rodziny – dodawał Cezary Żechowski.

Fragment książki pod redakcją Cezarego Gawrysia i Katarzyny Jabłońskiej „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2013.

Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska: Co zrobić, żeby moje dziecko nie było homoseksualne? To pytanie-pragnienie wielu rodziców, którzy dowiadują się o homoseksualizmie swojego zazwyczaj dorosłego już dziecka. Jak Panowie by na nie zareagowali?

Cezary Żechowski: Wyczuwam w tym pytaniu przerażenie, a ono przymusza do natychmiastowego działania. Muszę coś zrobić, żeby to zmienić – to bardzo częsta postawa. Wiadomość o homoseksualizmie dziecka bywa dla rodziców szokiem, nierzadko doświadczeniem wręcz traumatycznym, choć nie jest to regułą. Wielu odbiera ją jako diagnozę, że dziecko dotknęła jakaś nieuleczalna choroba, że jest bardzo zagrożone, że trzeba je natychmiast ratować, bo inaczej zginie. Rodzice zachowują się tak, jakby ich myślenie się zatrzymało, zahamowało i stąd ta przemożna, często chaotyczna konieczność działania. Jeśli zdarza mi się odbierać telefony od rodziców znajdujących się w takim stanie czy ich spotykać, zawsze najpierw poprzez rozmowę z nimi próbuję namówić ich do uporządkowania faktów. To zazwyczaj pomaga nieco zmniejszyć ich przerażenie, skłania do poddania całego zdarzenia refleksji.

W efekcie prowadzi do uporządkowania ekstremalnych często emocji i zastanowienia się, z czym naprawdę mamy tutaj do czynienia. Czy rzeczywiście moja córka/syn jest gejem lub lesbijką i jest to jej/jego bardzo głęboka tożsamość, za którą stoi często dojrzała decyzja. Okazać się też może, że sprawa nie jest aż tak jednoznaczna, bo przecież spora część młodych ludzi, doświadczając inicjacji seksualnej, nie ma jeszcze pełnej jasności co do swojej orientacji seksualnej. Młody człowiek, który miał doświadczenia homoseksualne, może być dopiero na etapie definiowania swojej seksualnej tożsamości. Ktoś inny mógł mieć wprawdzie doświadczenia homoseksualne, ale nie czuje się osobą homoseksualną. Tymczasem rodzice dowiadują się o tym i od razu wpadają w panikę. Bywa i tak, że młody człowiek ma heteroseksualne doświadczenia, nie może jednak wyzbyć się natrętnych myśli, że jest homoseksualistą, i odbiera je jako coś, co mówi o jego jeszcze głębszej identyfikacji. Takich przypadków może być bardzo wiele. Trzeba więc najpierw zastanowić się, z czym mamy do czynienia, a dopiero potem działać, o ile to działanie w ogóle jest potrzebne.

Jeśli jednak okazuje się, że chodzi o głębszą identyfikację homoseksualną i wybór młodego człowieka w tej kwestii już się dokonał, rodziców czeka dość trudny okres, który porównałbym do przeżywania żałoby. Dotychczasowy obraz dziecka zniknął i trzeba teraz nauczyć się żyć z nowym obrazem. Trzeba też zrekonstruować relację z dzieckiem. To dość trudne, zwłaszcza że rodzice zalewani bywają lękiem i poczuciem winy, czynią się współodpowiedzialnymi za homoseksualizm dziecka. Żałoba to proces rozciągnięty w czasie i bolesny.

Żałoba wydaje się tutaj jak najbardziej uzasadniona, rodzic ma do niej prawo i z pewnością dobrze będzie, jeśli zgodzi się na jej przeżywanie. Czy jednak z perspektywy dziecka, nawet dorosłego, nie jest to trudne do przetrwania? Ono przecież żyje, a jego rodzice mają przeżywać żałobę po nim?

Żechowski: Ta sytuacja może, choć nie musi, być bardzo bolesna i trudna dla obu stron. Młody człowiek doświadcza wówczas często, że rodzice nie akceptują go takiego, jakim jest. Kochają nie jego, ale kogoś, kim nigdy nie chciałby być. On też musi zrekonstruować swoją relację z rodzicami. Ma wprawdzie ochotę zerwać więź i odejść, relacje wiążące dzieci z rodzicami są jednak bardzo silne. Trzeba więc odbudować wzajemną więź na nowych zasadach. Jeżeli to udaje się, zyskują obie strony.

Jacek Prusak SJ: Dla tych, którzy u mnie szukają rady czy pomocy, ważne jest to, że jestem nie tylko terapeutą, ale też i księdzem. Wielu rodziców, którzy dowiadują się o homoseksualizmie swego dziecka, oczekuje ode mnie nie tylko tego, że pomogę im znaleźć terapeutę, który młodego człowieka zmieni, ale że i ja sam pomogę mu znaleźć do tej zmiany motywację, także religijną. Takich oczekiwań nie mogę zaspokoić ani nawet zapewnić, że one zostaną zaspokojone. Jedyne co mogę w sferze terapeutycznej zaoferować młodemu człowiekowi, który odkrywa w sobie homoseksualne skłonności, to przestrzeń do tego, aby mógł poznać siebie. Rodzicom zaś, również poprzez terapię, pomóc, aby nie traktowali swojego homoseksualnego dziecka jako przybysza z obcej planety. A w wymiarze religijnym mogę starać się pomóc znaleźć inne metafory na nazwanie tego, co się dzieje, niż takie, że moje dziecko ma jakąś wadę moralną: że skoro daje na homoseksualizm przyzwolenie, świadczy to o jego moralnej słabości.

Rodzicom, którzy właśnie dowiedzieli się, że ich dziecko jest homoseksualne, trzeba pokazać osobę, a nie etykietę. Zdarza się bowiem i to wcale nierzadko, że rodzice są tak przerażeni sytuacją, tak zawiedzeni swoim dzieckiem, że przestają widzieć swego syna czy córkę, a widzą jedynie homoseksualistę, którego odkryli w swoim domu. A to, co rodzic widzi jako dobro dziecka, często w istocie wcale nie jest dla dziecka dobre.

Prusak: Rodzicom, którzy dowiedzieli się, że ich dziecko jest homoseksualne, trzeba pokazać osobę, a nie etykietę

Dodatkowa trudność w moim wypadku wiąże się z tym, żeby do tej „pomocy” nie naciągać religii. Rodzic szuka we mnie sojusznika dla swojej troski o dziecko, a ja nim być nie mogę, podobnie jak nie mogę być sojusznikiem dziecka. Mogę być jedynie sojusznikiem procesu, który nie jest formą manipulacji religijnej. Na początku zmagamy się więc z tego typu dylematami. Tych, którzy je przeżywają, przekonuję jako ksiądz, aby nie odrzucali swego dziecka w imię religii. Jedyne, co mogą państwo zrobić dla swojego dziecka już teraz – mówię im – to go nie odrzucać.

Nie może być Ojciec sojusznikiem ani rodziców, ani ich dziecka, bo jako terapeuta nie może stawać po jednej ze stron, jednak można przypuszczać, że rodzice szukają u Ojca pomocy, ponieważ wydaje się im, że wyprowadzenie dziecka z homoseksualizmu jest jak najbardziej słuszne – że podoba się Kościołowi i samemu Bogu.

Prusak: Rzeczywiście trafiający do mnie rodzice najczęściej tak uważają i albo wprost, albo pośrednio werbalizują swoje oczekiwania, że pomogę im znaleźć terapię dla ich homoseksualnego dziecka, która sprawi, że ono się zmieni, czyli stanie się heteroseksualne. Skoro zwracają się do terapeuty, który jest jednocześnie księdzem, jest to w ich mniemaniu niejako oczywiste.

 A nie powinno być oczywiste?

Prusak: W moim wypadku oczywiste nie jest. Nie zajmuję się tak zwaną terapią naprawczą, której celem jest zmiana orientacji seksualnej. Nie podejmę się więc pracy nad tą zmianą. Nie wchodzę również w koalicję z rodzicami, żeby w ten sposób pomóc ich dziecku. Jedyne, co mogę, to udzielić informacji, gdzie mogą szukać pomocy, na której im zależy, albo próbować pomóc im na zasadzie systemowej. Normalizować tę sytuację, uwzględniając płaszczyznę symboliczną, religijną, jeżeli ludzie przychodzą do mnie ewidentnie także dlatego, że jestem księdzem. Gotów jestem pracować z rodzicami na zasadzie psychoedukacji z elementami wiedzy religijnej, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie udzielam im wskazówek, co mają zrobić z dzieckiem. W naszej wspólnej pracy koncentrujemy się na tym, co oni jako rodzice w tej sytuacji przeżywają. Jeśli religia pomaga im mierzyć się z bolesnym dla nich doświadczeniem homoseksualizmu własnego dziecka zastanawiamy się, jak to wykorzystać. A jeśli im przeszkadza próbujemy odkryć, dlaczego tak się dzieje i czy sytuacja musi tak wyglądać.

A jak odnieść się do samej nadziei, która kryje się w oczekiwaniu rodziców, że ich dorosłe dziecko przestanie być homoseksualne?

Prusak: Nie gaszę tej nadziei, tego nie wolno mi robić ze względów terapeutycznych. Uczciwie mówię, że sam nie mam tutaj doświadczenia. Jeśli ktoś szuka terapeuty, który jest przekonany, że takiej zmiany jest w stanie dokonać, to muszę go tam odesłać. Ze swej strony mogę jedynie pomóc młodemu człowiekowi w poznawaniu tego, co przeżywa; być może w trakcie naszej pracy coś ulegnie zmianie, nie mogę jednak tego zagwarantować.

Istnieje chrześcijańska propozycja pomocy, która istotnym jej elementem czyni dążenie do zmiany orientacji. Na przykład amerykański autor Richard Cohen, który korzystając z osobistych doświadczeń opracował własną metodę terapii, twierdzi, że zmiana orientacji jest w zasięgu możliwości każdego młodego człowieka, który ma tego typu problem. Wystarczy, żeby on tego chciał.

Żechowski: Trudno mi się wypowiadać o terapii naprawczej (zwanej też reparatywną), ponieważ jej nie znam. Jestem jednak zdania, że terapia nie powinna z góry przesądzać, co się w jej trakcie dokona. W czasie terapii, która ma pomóc w określeniu swojej tożsamości seksualnej, jedni odkryją zapewne, że są heteroseksualni i będą mogli umocnić się w takiej orientacji. Będą jednak i tacy, którzy wyraźnie zdeklarują się jako osoby homoseksualne.

Założenie, że wszystkie osoby mogą być „wyleczone”, wydaje mi się naiwne. Przypomnę tu, że użycie terminu „wyleczony” z punktu widzenia psychiatrii jest nieprawidłowe, gdyż – jak wiadomo – nie uznaje ona homoseksualizmu za zaburzenie psychiczne. Osoby, które zgadzają się z własną orientacją seksualną, nie będą szukały takiej terapii.

Są też i takie, które swojej orientacji nie akceptują, poddają się terapii i mimo to nie mogą się swoich homoseksualnych skłonności wyzbyć…

Prusak: Prawdą jest, że skuteczność terapii w znacznej mierze zależy od motywacji pacjenta. Deklarację Richarda Cohena traktuję jednak z dystansem. Po pierwsze, nie podaje on żadnych badań, wobec tego jego wypowiedzi to raczej obietnice niż fakty. Po drugie, nie bierze on – jak sądzę – pod uwagę właśnie tych osób, o których wspominał pan doktor Żechowski: dla których ich homoseksualna orientacja nie stanowi dyskomfortu, ponieważ się z nią utożsamiają. Po trzecie, istniejące badania pokazują, że większość zmian dokonuje się nie u osób stricte homoseksualnych, lecz biseksualnych. A powoływanie się na świadectwa tych, którzy korzystając z metody Cohena weszli w związki małżeńskie, nie jest jeszcze dowodem na zmianę orientacji.

W odróżnieniu od środowisk katolickich zajmujących się terapią naprawczą, nie uważam, że w każdym przypadku prowadzi ona do zmiany i że jest to nie tylko jedyny, ale także właściwy sposób podejścia do problemu. Dla osób mocno zmotywowanych religijnie terapia naprawcza może okazać się skuteczna, trudno tu jednak o jakiekolwiek gwarancje. Nieetyczne jest twierdzenie, że zmiana się z pewnością dokona, byleby tylko włożyć w terapię wystarczająco dużo siły. Z badań wynika, że mniej więcej do dwudziestego piątego roku życia ludzie myślą o zmianie orientacji seksualnej. Po czterdziestym roku życia raczej już nie. Proponując terapię naprawczą trzeba być ostrożnym, aby jej nie ideologizować. Nie przedstawiać jej jako jedynego modelu oddziaływania psychoterapeutycznego ani nie czynić zeń psychoterapii chrześcijańskiej.

Żechowski: Całkowicie się zgadzam. Niedopuszczalna jest w terapii sytuacja, która potęguje w pacjencie poczucie winy. Doprowadzić to może bowiem do tego, że broniąc się przed tym poczuciem winy, sam przed sobą gotów będzie deklarować coś, co jest nieprawdą.

A to z kolei może doprowadzić go do podjęcia kroków, które bywają tragiczne w skutkach nie tylko dla niego. Może na przykład wejść w związek małżeński, a potem nie znaleźć w sobie dość siły, aby w nim trwać, kiedy stłumione skłonności powrócą ze wzmożoną siłą.

Prusak: Wszystko to prawda. Powtórzę: jakiekolwiek ideologizowanie terapii jest niedopuszczalne i nieetyczne. Pamiętajmy jednak także o drugiej stronie zjawiska: skoro homoseksualizm zniknął z klasyfikacji zaburzeń psychicznych, większość lekarzy czy terapeutów nie chce podjąć się interwencji – nie mogą przecież leczyć czegoś, czego nie ma. Warto tu jednak dokonać rozróżnienia – podjęcie się pomocy człowiekowi, który nie akceptuje swoich homoseksualnych skłonności, nie musi oznaczać, że lekarz czy terapeuta traktuje homoseksualizm jako zaburzenie psychiczne. Człowiek ma prawo do cierpienia z powodu swojego homoseksualizmu, ma prawo nie identyfikować się z nim. Zadaniem lekarza jest, po pierwsze, nie szkodzić, czyli leczyć. Twierdzenie: „cierpisz, ale nie na homoseksualizm” uważam za nadużycie, jeśli nie idzie za nim gruntowne rozpoznanie psychodynamicznych uwarunkowań pacjenta.

Wyobraźmy sobie sytuację, w której młody człowiek ma silną motywację do zmiany swojej orientacji seksualnej. Podejmuje długoletnią, nierzadko heroiczną wręcz terapię, okazuje się jednak, że ten wysiłek nie przynosi upragnionego rezultatu. Co w takiej sytuacji? Teraz rodzice nie mają złudzeń. Już nie ma nadziei, że dziecko nie będzie homoseksualne, oni jednak nadal uważają, że trzeba je ratować.

Żechowski: Skoro terapia nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, młody człowiek zmuszony jest szukać w sobie zgody na to, że będzie musiał żyć z tą orientacją i ze wszystkim, co ta sytuacja w nim wyzwala: buntem, rozpaczą, poczuciem niespełnienia, krzywdy albo przeciwnie – z decyzją, że szukać będzie spełnienia, i ze wszystkimi konsekwencjami takiej decyzji. Dla rodziców oznacza to alternatywę – albo mogą go takim zaakceptować, albo odrzucić. Teraz problem jest jeszcze poważniejszy – dla młodego człowieka oznacza nie tylko konieczność negocjowania własnego wyobrażenia samego siebie, ale też negocjowania swojego wyobrażenia w oczach rodziców. Żadna ze stron nie powinna mieć złudzeń albo tych złudzeń musi się pozbyć. Jeśli się ich nie pozbędzie, pojawią się kolejne problemy.

Na przykład?

Żechowski: Zdarza się, że w imię niezgody na homoseksualność dziecka rodzice odmawiają mu prawa do opuszczenia rodzinnego gniazda. Wydaje się im, że mają do tego prawo, ponieważ chcą mu pomóc. Są przekonani, że mają wręcz obowiązek nie zgadzać się na to, jak chce żyć ich dorosły już syn czy dorosła córka. Prawda jest jednak taka, że rodzice traktują wówczas dziecko jako swoją własność. Chociaż ono jest już dorosłym człowiekiem, nie pozwalają ani jemu, ani sobie na wzajemną separację. A ona musi się dokonać, jeśli rodzice naprawdę pragną dobra dziecka.

Wraz z otrzymaniem przez rodziców od swego dorastającego czy dorosłego dziecka wiadomości „jestem gejem, jestem lesbijką” w życiu części rodziców zaczyna się bardzo trudny okres, który zapewne szybko się nie zakończy. Oni wtedy bardzo potrzebują jakiejś pomocy. Obietnice składane na wyrost przez niektórych, że dziecko można naprawić, tak jak się naprawia przedmioty, zegarek oddany do zegarmistrza, który można odebrać po pewnym czasie i już jest wszystko dobrze – są nieżyciowe i nieetyczne. Może być tak, że tę trudną drogę konstruowania obrazu dziecka na nowo rodzice będą odbywali sami albo wraz ze swoim dzieckiem. To drugie również jest możliwe.

Żechowski: Wiadomość o homoseksualizmie dziecka bywa dla rodziców szokiem, nierzadko doświadczeniem wręcz traumatycznym

Wrócę jeszcze na chwilę do metafory żałoby, ponieważ wydaje mi ona tutaj bardzo ważnym elementem konstruowania na nowo relacji rodziców z ich dorosłym dzieckiem, a także dla rekonstruowania przez rodziców obrazu swojego dziecka. Rodzic żegna się wtedy z pewnymi pragnieniami, które wiązał z dzieckiem. Musi pogodzić się na przykład z tym, że prawdopodobnie nie będzie miał wnuków, że może być obarczany przez innych winą za orientację swojego dziecka. Rodzice będą musieli poznać i zaakceptować partnera syna czy partnerkę córki. Będą się musieli pogodzić z tym, że ich dziecko narażone jest na sytuacje dla nich nieznane i często w ich mniemaniu niebezpieczne – nierzadko zresztą to odczucie jest uzasadnione – jak na przykład brak tolerancji społecznej itp. Lęków może być dużo, oprócz tego część rodziców doświadcza silnego poczucia winy. Cała ta sytuacja doprowadzić może do kryzysu małżeńskiego, wzajemnego obwiniania się.

Prusak: Rzeczywiście istnieje tendencja, aby genezy homoseksualizmu szukać w bardzo popularnym schemacie: słaby ojciec, silna, dominująca matka. Nawet jeśli odzwierciedla on pewną dynamikę funkcjonowania systemu rodzinnego i emocjonalności dziecka, to jeszcze nie jest dowodem na genezę jego homoseksualnych skłonności. A taka wiedza źle sprzedawana bywa bardzo dużym obciążeniem dla rodziców, nierzadko bywa zarzewiem konfliktu w małżeństwie. Przestrzegałbym przed takimi działaniami.

Tak jednak jest, że rodzice osób homoseksualnych bardzo często siebie obarczają winą za ten stan rzeczy…

Prusak: Inni rodzice pytają: co zrobiłem, że moje dziecko jest złodziejem? Tak to już bywa z rodzicami: jedni za wszelkie niepowodzenia dziecka winią je samo, inni mają skłonność całą winę brać na siebie.

Żechowski: Niektórzy rodzice dzieci z wadami genetycznymi także mają poczucie winy i zastanawiają się, co takiego złego zrobili, że dziecko je ma. Dzieje się tak nawet wtedy, kiedy doskonale wiedzą, że to podejście jest irracjonalne.

Na ile rodzice mają prawo, w ramach troski o dorastające, a często nawet dorosłe dziecko, ingerować w jego wybory, w jego życie? Na ile dzieci mogą ingerować w życie rodziców? Zdarza się, że kiedy dziecko sugeruje rodzicowi, iż ten potrzebuje pomocy, bo cała ta sytuacja powoduje u niego na przykład depresję, rodzic czuje się głęboko dotknięty taką sugestią czy konkretną propozycją, na przykład wizyty u psychiatry. Nie dość, że został już i tak przez dziecko zraniony wiadomością o jego homoseksualizmie, to ono, zamiast samo poddać się leczeniu, sugeruje leczenie jemu.

Prusak: Dziecko ma prawo powiedzieć rodzicom, że w jego mniemaniu potrzebują dla siebie pomocy. Pytanie tylko, jak to sformułuje i z czego ta propozycja wynika. Komunikat w rodzaju: powinniście się leczyć, bo zobaczcie, coście mi zrobili – jest raniący i niesprawiedliwy. Oznacza, że młody człowiek – być może nie mogąc udźwignąć tego, co go spotkało – ewidentnie chce w ten sposób ukarać rodziców: przynajmniej raz czujcie się gorzej ode mnie. Z całą pewnością dziecko nie może stawiać rodzicom ultimatum, podobnie jak i oni nie powinni go stawiać jemu. Tu chodzi o szacunek jednych do drugich, a nie o to, kto się ma leczyć. Propozycja terapii powinna być wynikiem troski, a nie stygmatyzacji.

Jeśli rodzice spostrzegą, że z ich dorastającym dzieckiem dzieje się coś niepokojącego, nie widzę problemu w tym, żeby szukali dla niego pomocy, tym bardziej że proces rozwoju psychoseksualnego nie jest tu jeszcze zakończony. Sytuacja osoby dorosłej jest już jednak inna. Rozumiem oczywiście desperację rodziców, którzy mówią: albo poddasz się terapii, albo nie jesteś już naszym dzieckiem – taka postawa rzadko zresztą wynika ze złej woli, raczej jest przejawem bezradności.

Żechowski: Kryzys w rodzinie, który może być związany z ujawnieniem tożsamości psychoseksualnej dziecka, bywa też okazją do tego, żeby wszystkie kłopoty i napięcia, które przeżywają rodzice, również ich małżeńskie problemy, złożyć na karb tej jednej sprawy. Osoba homoseksualna może łatwo stać się zbiornikiem na sfrustrowane uczucia i resentymenty innych członków rodziny, także tej dalszej. To samo dotyczy małżeństw nieposiadających dzieci czy tzw. singli, którzy mogą znaleźć się pod dużą presją bliższej i dalszej rodziny, a czasem wręcz stają się ofiarami mobbingu. Nierzadko rodzice ulegają złudzeniu: rozwiążmy kwestię homoseksualizmu dziecka, a będzie wspaniale. Istnieje tu duże podobieństwo do sytuacji rodzin, w których dziecko cierpi na zaburzenia odżywania. Rodzice często mówią: jeżeli ty wyjdziesz z anoreksji czy bulimii, wszystko w naszym życiu się naprawi. Tymczasem jedne problemy znikają, ale pojawiają się nowe.

Prusak: Sugestia: pomóż sobie, a pomożesz nam – jest formą manipulacji. Jest dużym obciążeniem dla tego, kto jest jej adresatem. Znam osoby, które wzięły taki komunikat na serio, nie po to jednak, żeby pomóc sobie, lecz rodzicom. W ten sposób nie można jednak im pomóc, nie można przecież cierpieć w zastępstwie. Taki argument nie jest również właściwą motywacją do terapii. Młodemu człowiekowi trudno uczciwie zagwarantować, że za tydzień, miesiąc czy nawet rok sytuacja się zmieni. Trudno mu też żyć z myślą, że przyczynia cierpienia rodzicom. Sam w takiej sytuacji namawiam młodego człowieka do podjęcia terapii, która będzie przestrzenią pracy z tym, co on przeżywa. Być może ta terapia przełoży się na funkcjonowanie rodziców. A jeśli tak się nie stanie, na pewno przełoży się na funkcjonowanie tej osoby. Na pewno nie można „kupować” oferty rodziców, trzeba jednak starać się ich zrozumieć.

Wyzywająca miłość
Cezary Gawryś, Katarzyna Jabłońska, „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2013

W przypadku rodziców wierzących akceptacja homoseksualizmu dziecka napotyka na kolejne problemy. Taki rodzic żyje nierzadko w rozdarciu między potrzebą wierności zasadom wiary a miłością do dziecka. Żyje też w lęku, że nie mogąc przyjąć dziecka takim, jakie ono jest, traci z nim więź.

Prusak: Sytuacja, kiedy młody człowiek odkrywa, że nie udaje mu się uporać ze swoimi homoseksualnymi skłonnościami, ale ze względów światopoglądowych decyduje się na życie w samotności, choć bolesna, jest dla rodziców łatwiejsza do zaakceptowania niż ta, kiedy dziecko decyduje się na życie w związku. Wielu katolickich rodziców nie radzi sobie z taką sytuacją. Jako ksiądz mówię wówczas rodzicom, że to jest w dalszym ciągu ich dorosłe dziecko. Powiedzmy jasno: rodzice nie ponoszą winy ani odpowiedzialności moralnej za to, co ich dziecko robi ze swoim życiem. A lęk, że będą potępieni, ponieważ przyzwalają na homoseksualizm dziecka, bo nie są w stanie radykalnie od niego się odciąć, choć zrozumiały, nie ma teologicznego uzasadnienia.

Rodzice mogą nie zgodzić się na to, aby na rodzinną wigilię syn czy córka przyprowadzili swoją partnerkę czy partnera, ale niedobrą sytuacją byłoby, gdyby nie pozwolili na to, żeby ono samo w niej uczestniczyło.

A jeśli się godzą, bo na przykład zdają sobie sprawę, że inaczej ich dziecko spędzi tę wigilię nie przy rodzinnym stole, ale ze swoim partnerem?

Żechowski: Wydaje się, że z podobną sytuacją zderza się dziecko, którego rodzice rozwiedli się i żyją w nowych związkach małżeńskich. Z jednej strony czuje z nimi bardzo silną więź, z drugiej strony trudno mu na ogół zaakceptować ten nowy związek, nową żonę ojca czy nowego męża matki.

Prusak: Warunek stawiany czasem przez rodziców: przyjmiemy ciebie, ale bez partnera, oznacza, że rodzice robią wszystko, aby niejako nie dopuszczać do swojej świadomości faktu, że syn czy córka kogoś ma, zachowują się trochę tak, jakby tej drugiej osoby nie było. Bywa i tak, że przejawem niezgody rodziców na homoseksualizm dziecka jest deklaracja w rodzaju: jeśli wybrałeś partnera, a nie nas, to z nim spędzaj święta.

Niedobrze jednak, jeśli w imię religii rozbija się rodzinę. Często mówię rodzicom: to, że zaprosicie swoje dziecko na wigilię, nie znaczy, że akceptujecie to, co ono robi ze swoim życiem. Jakkolwiek rozumiecie kondycję swojego dziecka, w planach Pana Boga jesteście jego rodzicami. Tego Pan Bóg nie odwołał. Czwarte przykazanie o czci dzieci do rodziców działa również w odwrotną stronę. Rodzicom należy się ze strony dziecka cześć, a dziecku ze strony rodziców – szacunek.

Żechowski: Często homoseksualizm postrzegamy poprzez samą nazwę, traktując go tak jakby chodziło w nim nade wszystko o seksualność, jakby to ona była na pierwszym planie. A tutaj chodzi przecież – trzeba to mocno podkreślić – również o głęboką więź emocjonalną. Tej więzi taka osoba nie jest w stanie nawiązać ani budować z osobą płci przeciwnej; obecne jest w niej również romantyczne zakochanie. Brak akceptacji ze strony rodziców prowadzi do konfliktu dwóch więzi. Młody człowiek staje wobec bardzo trudnego wyboru, musi którąś z tych więzi zerwać.

Pogodzenie kondycji homoseksualnej – której nie udaje się zmienić albo którą ktoś decyduje się zaakceptować – z wymaganiami wiary okazuje się w praktyce bardzo trudne. Chcąc żyć w zgodzie z nauczaniem Kościoła katolickiego takie osoby powinny żyć w celibacie. Czy tak radykalny wymóg zmierzania ku doskonałości chrześcijańskiej nie jest wezwaniem do heroizmu, któremu sprostać w stanie są jedynie nieliczni?

Prusak: Stajemy tu rzeczywiście przed niesłychanie trudnym pytaniem: czy osoba homoseksualna przez to, że jest homoseksualna, powołana jest do celibatu. Pewne jest, że żaden człowiek nie jest powołany do samotności, bez względu na to, jaką ma orientację. Niektórzy, na przykład katoliccy duchowni czy zakonnice, powołani są wprawdzie do celibatu, nie jest on jednak tożsamy z powołaniem do samotności.

Każda osoba homoseksualna, a więc również i ta, która właśnie ze względu na religię nie będzie wchodziła w intymne, czyli erotyczne relacje homoseksualne, ma imperatyw wchodzenia w głębokie relacje emocjonalnie. Homoseksualna kondycja nie zwalnia człowieka z rozwoju. Może się oczywiście zdarzyć, że na drodze tego rozwoju dojdzie do sytuacji, w której stanie ona na rozdrożu, uzna bowiem, że nie może się rozwijać żyjąc w celibacie.

Człowiek, aby uzyskać dojrzałość, musi mieć bliskie relacje z osobami obu płci. Osoba homoseksualna nie różni się tutaj od heteroseksualnej. Dlatego sam tak mocno podkreślam wymóg pracy nad bliskością. W przypadku osób homoseksualnych nie jest to takie oczywiste, często one same boją się bliskości. Świadczą o tym również badania na temat liczby partnerów seksualnych homoseksualnych mężczyzn; wśród kobiet wygląda to inaczej. Dlatego podkreślam, aby osoba homoseksualna wzięła na siebie odpowiedzialność za wchodzenie w bliskie relacje, po to właśnie, żeby ona sama z homoseksualizmu nie zrobiła wyłącznie ,,seksualizmu”, z naciskiem na przeżycia o charakterze jedynie erotycznym.

Utrudnijmy: dziewiętnastoletni młodzieniec rozpoznawszy w sobie silnie zakorzenione skłonności homoseksualne korzystał ze stałej pomocy kierownictwa duchowego, a jego kierownik duchowy powiedział mu wyraźnie: jeśli ktoś jest gejem, nie może być twoim przyjacielem.

Prusak: Jeśli za tym zastrzeżeniem nie idą żadne fakty uzasadniające tego typu lęk, jest to wyraźne nadużycie ze strony tego kierownika duchowego. Wynika ono najprawdopodobniej z lęku, że penitent może zostać uwiedziony albo sam wystawi się na pokusę, żeby uwodzić. Takie niebezpieczeństwo oczywiście istnieje. Przyjaźń jest relacją bardzo głęboką i emocjonalnie intensywną, pozbawioną jednak wymiaru erotycznego. Mam wrażenie, że podobnie jak w wypadku osób heteroseksualnych istnieje możliwość przyjaźni między kobietą i mężczyzną bez kontekstu erotycznego, tak samo w wypadku osób homoseksualnych istnieje możliwość przyjaźni pomiędzy dwiema kobietami czy dwoma mężczyznami. Znamy wiele przykładów, także w historii Kościoła, gdzie głęboka przyjaźń łączyła osoby trzeba z dużym prawdopodobieństwem założyć o skłonnościach homoseksualnych. Niebezpieczeństwo pojawia się wówczas, kiedy przyjaźń przekształca się w zauroczenie, które zaczyna się bagatelizować. Zazwyczaj intensywność takiej relacji będzie miała dynamikę prowadzącą do zmniejszania dystansu i wchodzenia w relację erotyczną. Powiedziawszy to, nie stwierdzam, że nie można wyobrazić sobie sytuacji, w której dwie osoby mieszkają pod jednym dachem i jest to relacja bliskości emocjonalnej, ale nie erotycznej. Tylko że to jest właśnie heroizm.

Żechowski: Heroizm dla większości z nas jest zbyt trudny. Wielu próbuje, zazwyczaj jednak ponosi klęskę. Niemożność sprostania zasadom, które są dla nas ważne, może powodować nie tylko życie w rozdarciu, bywa że zamienia się ono w rozszczepienie. Pozornie taka osoba jest dobrze przystosowana, dzielnie radzi sobie ze swoją sytuacją. W istocie jednak tylko część jej osobowości żyje zgodnie z ważnymi dla niej i jej otoczenia zasadami, druga część żyje natomiast poza kontrolą i realizuje się w bardzo dziwny sposób.

Jakie konsekwencje niesie ze sobą życie w rozszczepieniu?

Żechowski: Cały wysiłek człowieka, który żyje w ten sposób, nieświadomie koncentruje się na tym, jak odseparować i utrzymać w jak największej odległości dwie części swojej osoby. Jednak ta druga część osoby gdzieś istnieje i próbuje swoje pragnienia realizować. Ktoś taki pozostaje z samym sobą w nieustannym konflikcie, który rzutuje na rzeczywistość zewnętrzną. Chce zmieniać nie tyle siebie, co rzeczywistość wokół, rzeczywistość, którą postrzega poprzez wygenerowane przez siebie konflikty. Taka sytuacja powoduje duże straty w rozwoju osobowości, często uniemożliwia wręcz tworzenie dojrzałych związków z innymi ludźmi. Być może w rozszczepieniu właśnie moglibyśmy szukać korzeni zarówno fundamentalizmu jak i promiskuityzmu, lęku przed czy niemożliwości budowania głębokich relacji z drugim człowiekiem.

Prusak: Konsekwencją rozszczepienia jest walka z samym sobą. Chcąc ze sobą nie walczyć, trzeba tę część siebie, na którą nie wyrażam zgody, odseparować od świadomości. Aby jednak trzymać ją na dystans, również trzeba podjąć walkę. To musi doprowadzić do głębokiej depresji, nie ma innego wyjścia. Nawet jeśli się to przekłada na promiskuityzm, walka toczy się nadal, ponieważ tam też nie dopuszczam do siebie nikogo, daję sobą manipulować lub manipuluję innymi.

Podstawowym warunkiem rozwoju jest afirmacja siebie jako osoby. Nawet dla katolika, który w stu procentach zgadza się z tym, co mówi Kościół na temat homoseksualizmu, nie powinien on być usprawiedliwieniem zanegowania swojej osobowości, ponieważ podstawą zbawienia nie jest orientacja seksualna. A my stworzeni jesteśmy na obraz Boga, a nie na obraz seksualności Boga. Jeżeli wierzę, że jako osoba jestem stworzony na obraz Boga, oznacza to, że jestem nim także jako osoba homoseksualna. Homoseksualizm w żadnym razie nie sprawia, że przestaję być obrazem Pana Boga.

Pejoratywna ocena homoseksualizmu, z jaką spotykamy się w Biblii, ma z pewnością niemały wpływ na to, że osobie homoseksualnej trudno siebie afirmować, tym bardziej jeśli, pomimo prób, nie jest ona w stanie uporać się ze swoimi skłonnościami.

Prusak: Biblia rzeczywiście nigdzie nie mówi o homoseksualizmie nie tylko w sposób pozytywny, ale nawet obojętny. Wszystkie wypowiedzi biblijne na ten temat mają charakter pejoratywny. Księga Rodzaju zaczyna się od stwierdzenia, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę i jako imperatyw postawił im zadanie: bądźcie razem i rozmnażajcie się. Spełnienie tego imperatywu możliwe jest tylko wtedy, kiedy mamy do czynienia z parą heteroseksualną. W żadnym razie nie uprawnia to jednak do stawiania tezy, że osoba homoseksualna nie została stworzona na obraz i podobieństwo Boga. Nie wolno zapominać, że w stanie eschatologicznym nie ma już podziału na mężczyznę i kobietę, męża i żonę. Nie można argumentować biblijnie, że osoba homoseksualna nie jest obrazem Boga, ponieważ wówczas obraz Boga rozumielibyśmy poprzez orientację seksualną, a nie o tym mówi Biblia. Egzegeci i teolodzy spierają się wprawdzie o to, czy obrazem Boga jest oddzielnie mężczyzna i kobieta, czy dopiero mężczyzna i kobieta razem, skoro Bóg nie jest monadą, tylko relacją, wspólnotą Osób. Święty Paweł użył symbolu, że zjednoczenie mężczyzny i kobiety przypomina zjednoczenie Chrystusa z Kościołem, ponieważ nie ma większej możliwej bliskości. Pamiętajmy jednak, że nie należy czytać Biblii wyrywając pojedyncze zdania z kontekstu. I pamiętajmy również o tym, że odpowiedź na pytanie o to, czy heteroseksualizm jest teologicznie normatywny, nie ma nic wspólnego z tezą, jakoby osoba homoseksualna miała być jakąś gorszą, wybrakowaną wersją człowieka, który nie został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Każdy człowiek – hetero i homoseksualny – jest obrazem Boga.

Co zatem z głoszonym przez niektórych aksjomatem, że „Bóg stworzył człowieka jako osobę heteroseksualną”?

Prusak: Nie ma takiego aksjomatu, chyba że przez aksjomat rozumiemy przytoczony wcześniej cytat z Księgi Rodzaju. Owszem, zdarzyło mi się słyszeć, że w terapii naprawczej osób homoseksualnych proponowanej przez środowiska katolickie niektórzy posługują się takim „aksjomatem”. To jednak już w ogóle nie jest terapia. Przeraża mnie, gdy terapeuta zajmuje się katechezą, a nie terapią. Terapeuta może oczywiście rozmawiać ze swoim pacjentem na temat jego identyfikacji światopoglądowej, jednak w żadnym razie nie powinien używać ani swego światopoglądu, ani światopoglądu pacjenta do tego, żeby go do czegoś zachęcać albo od czegoś odwodzić – to już nie jest terapia. Spotkałem się niedawno z przypadkiem, kiedy to terapeuta przekonywał swoją pacjentkę, żeby nie angażowała się w relację z zakonnicą, ponieważ to skandal i grzech. Terapeuta pozwolił sobie na taki język, ponieważ i on, i jego pacjentka są osobami wierzącymi. Takie działanie nie jest już jednak interwencją terapeutyczną. Terapeuta zracjonalizował przeżycia pacjentki i nie pozwolił jej głębiej wejść w to, co ona przeżywa.

Żechowski: Rozpoczęcie terapii od stwierdzenia „Bóg stworzył człowieka jako osobę heteroseksualną” może wzbudzić w pacjencie ogromny lęk albo poczucie winy. Zawiera sugestię, że jest inny, że został jakoś inaczej, niewłaściwie stworzony. Ten lęk może oczywiście motywować pacjenta do pracy nad zmianą, pamiętajmy jednak, że motywacja, która ma swoje źródło w lęku, często zamyka na odkrywanie prawdy. Terapeuta nie jest od tego, żeby dawać pacjentowi gotowe rozwiązania, jego zadaniem jest towarzyszenie pacjentowi w ich szukaniu. Często rozpoczynam terapię od prośby, aby pacjent opowiedział mi o swoim doświadczeniu. Niektórzy terapeuci wręcz milczą, żeby nie ukierunkowywać pacjenta pytaniami – aby swobodnie mógł on mówić o tym, o czym chce.

Prusak: Dla niektórych katolickich terapeutów terapia afirmatywna osób homoseksualnych jest niemalże bluźnierstwem, służeniem szatanowi. Zdarza się i taki przekaz pod adresem pacjenta: jeśli nie chcesz się zmieniać, godzisz się na grzech. Jestem zdania, że duchowni rzadko są w stanie zajmować się terapią w takich „granicznych” sytuacjach, ponieważ oznacza to dla nich w istocie konieczność niejako zarzucenia swojego kapłaństwa na czas terapii. Ta trudność w wypadku terapii osób homoseksualnych szczególnie się nasila. Wielu duchownych terapeutów nie jest w stanie uporać się z lękiem, że pomaga swemu pacjentowi żyć w grzechu. Przeżywają tę sytuację jako rozdarcie. Taki duchowny czy świecki terapeuta ma prawo do tego rodzaju dylematów, nie ma jednak prawa rozwiązywać ich kosztem pacjenta.

Gdyby zwrócił się do Panów o pomoc młody człowiek, który ma skłonności homoseksualne i ich nie akceptuje, jaką terapię zaproponowaliby mu Panowie?

Prusak: To zależy, jak sformułowałby swoje oczekiwania. Osobę, która przychodzi do mnie z jakimś problemem, zawsze pytam, co ona sama chciałaby widzieć jako jego rozwiązanie. Nie znaczy to, że sam muszę zgadzać się z tą wizją, że w tym kierunku będę podążał w pracy terapeutycznej, chcę jednak poznać, co sam pacjent uważa za najlepsze rozwiązanie. Dopiero potem mówię, co ja mogę zaproponować. Jeśli nie dostrzegłbym powiązania sytuacji pacjenta z jakimiś symptomami, zaoferowałbym terapię wglądową, której celem jest lepsze poznanie siebie. Jeśli pacjent przychodzi z konkretnymi symptomami i wiąże je ze swoim homoseksualizmem, zaproponowałbym pracę na symptomach, czyli nad tym wszystkim, co w sferze psychosomatycznej przeżywa on jako cierpienie albo deficyt. A po ich zniknięciu lub realnym zmodyfikowaniu, oczekiwałbym decyzji, czy chce kontynuować terapię, czy ją zakończyć. Pointując: nie proponowałbym jakiejś specjalnej terapii, która zmierzałaby do zmiany orientacji seksualnej, nie zajmuję się tego rodzaju terapią. Pracowałbym z tą osobą jak z każdym innym pacjentem.

Prusak: Jakiekolwiek ideologizowanie terapii jest niedopuszczalne i nieetyczne

Żechowski: Jestem terapeutą psychoanalitycznym, w związku z tym podczas terapii staralibyśmy się zrozumieć przeżycia, emocje, historię życia pacjenta i to, jak ta historia manifestuje się dziś w jego życiu. To, czy w ogóle rozpoczęlibyśmy terapię, zależałoby od konsultacji. Najpierw podczas trzech-czterech spotkań pacjent mógłby chociaż częściowo zaznajomić się z metodą terapii i z moją osobą. A ja sam miałbym czas, żeby zastanowić się, czy mogę podjąć się tej terapii.

Terapia nie powinna zaczynać się od osądu wartościującego: to jest dobre, a to jest złe, jesteś dobrze albo źle skonstruowany. Sam zawsze staram się znaleźć przestrzeń do wspólnej refleksji nad tym, co pacjent przeżywa, myśli, co się w nim dzieje.

Dlaczego terapia nie powinna rozpoczynać się od wartościowania problemu, z którym pacjent przychodzi do terapeuty?

Żechowski: Zanim pojawi się jakiekolwiek wartościowanie w przeżyciach i myśleniu pacjenta, ważne jest, aby stworzyć przestrzeń do myślenia. Chodzi o to, aby pewne myśli w ogóle mogły się pojawić, aby pewne impulsy, emocje, działania i gesty mogły być nazwane. To wymaga przestrzeni. Wartościowanie, które jest wyrazem zewnętrznej oceny, wywołuje poczucie winy i lęk, a to zamyka i bywa, że uniemożliwia refleksję.

Czy uważają Panowie, że te młode osoby, o których rozmawialiśmy, oraz ich rodzice, którzy dowiadują się o homoseksualizmie swego dorastającego czy dorosłego dziecka, mają szansę znaleźć u nas w Polsce adekwatną do swoich potrzeb pomoc?

Żechowski: Wydaje mi się, że tak. Kłopot w tym, że pomimo dużego cierpienia osoby przeżywające konfliktowo własną orientację seksualną często boją się sięgnąć po pomoc, która jest tuż obok. Może dlatego, że kojarzą ją z przyznaniem się do winy, grzechu, jakiejś ułomności?

Prusak: W przypadku ośrodków pomocy, które chcą pomagać w paradygmacie katolickim, potrzebny jest większy profesjonalizm. Wspominam o tym, ponieważ z tych placówek robi się często, w nieświadomy sposób, rodzaj ośrodków resocjalizacyjnych, a nie terapeutycznych. Trafiające tam osoby traktuje się jako ludzi stwarzających zagrożenie społeczne, którym trzeba poświęcić uwagę po to, aby przywrócić ich społeczeństwu i Kościołowi. Nie tędy droga.

Przestrzegałbym również, aby w terapii osób homoseksualnych i ich rodzin nie nadużywać języka „zranień”. Posługiwanie się takim językiem wynika zazwyczaj z wrażliwości, często jednak także stygmatyzuje. Osoba borykająca się z homoseksualnymi skłonnościami ciągle szuka „zranień”, tymczasem powinna tę sytuację zrozumieć inaczej. Popularna literatura katolicka na ten temat używa języka, który od razu daje słowa klucze na pewne rzeczy, a to zamyka. Jest to język techniczny, używany w terapii. Można się nim posługiwać w kręgu profesjonalistów, bo to oszczędza czas i ukierunkowuje dyskusję. Oczywiście, czasem dobrze jest pewne rzeczy nazywać, bo to na przykład może działać na pacjenta uspokajająco. Nie ma jednak potrzeby, abym rozpoznając u pacjenta zranienie narcystyczne natychmiast mu tę diagnozę przedstawiał, bo albo go tym przestraszę, albo mu zamknę terapię – wielce prawdopodobne, że on zacznie szukać w książkach, co to jest, i przestanie o sobie rozmawiać. Jeśli trzeba postawić diagnozę, należy zrobić to tak, aby nie powiedzieć za dużo, ponieważ siła etykiety jest naprawdę potężna, wiele może popsuć i zahamować.

Żechowski: Całkowicie się z Ojcem zgadzam. Pacjent może chcieć nazwać to, co się w nim dzieje, za pomocą bardziej lub mniej fachowych terminów, ale on w ten sposób może również budować sobie fałszywą tożsamość – bywa i tak, że mówi o sobie w języku psychologiczno-terapeutycznym, a w istocie nie potrafi zrozumieć swoich uczuć, emocji, zrozumieć swoich relacji i reakcji.

Zrozumienie swoich uczuć i emocji bywa w przypadku osób homoseksualnych bardzo trudne, choćby dlatego, że często spotykają się ze stanowiskiem, że w relacji homoseksualnej nie może być mowy o autentycznej, dojrzałej miłości.

Prusak: Miłość między dwiema osobami musi być komplementarna. Kościół rozumie przez to wyłącznie miłość mężczyzny do kobiety i vice versa, albo inne przejawy miłości, ale nie o charakterze seksualnym (na przykład miłość rodzicielską czy ojcostwo duchowe). Dochodzimy tu do bardzo ciekawego pytania ciekawego ideowo i psychologicznie: czy kiedy człowiek mówi o miłości do osoby tej samej płci, to kocha rzeczywiście tę drugą osobę, czy raczej kocha samego siebie w kimś drugim. W psychoanalizie ocena moralna homoseksualizmu nie ma charakteru etycznie normatywnego, ocena moralna nie jest bowiem domeną psychoanalizy. Niektórzy psychoanalitycy twierdzą jednak, że w przypadku miłości homoseksualnej nie można mówić o dojrzałej miłości, że mamy tu raczej do czynienia z kochaniem samego siebie w drugiej osobie, a to jest przejaw niedojrzałości psychoseksualnej.

Codzienność pokazuje, że ta sytuacja dotyczy również związków heteroseksualnych – jest po prostu oznaką niedojrzałości…

Prusak: Zreferowałem powyżej jedynie pewne stanowisko. Sam jestem zdania, że dojrzała miłość objawia się poprzez poszanowanie autonomii drugiej osoby, a z tym bywa różnie i w relacjach homoseksualnych, i heteroseksualnych; także w miłości rodzicielskiej, o której wiele tu mówiliśmy. Chociaż to banał, warto jednak powtórzyć: miłość bardzo często mylona jest dzisiaj z zakochaniem, które porównałbym do… psychozy. W takim stanie trudno o dojrzałe reakcje i postawy. Stan zakochania i rozszczepienia mają wiele wspólnego. Ludzie doświadczający rozszczepienia, podobnie jak zakochani, wcale nie marzą o tym, aby ich sytuacja życiowa uległa radykalnej zmianie. Wybory osób wierzących, pozostające w niezgodzie z religią, nie zawsze muszą jednak wynikać ze słabości czy nieodpowiedzialności. Niektóre z tych osób wezwanie do celibatu przeżywają jako pozbawione w ich przypadku sensu. Decydują się więc na wybór sprzeczny z ich światopoglądem. I w ten sposób, także bolesny, bo czemuś istotnemu tym wyborem się sprzeniewierzają, tracą coś dla siebie bardzo cennego.

Kiedy przekonuję kogoś, aby żył w celibacie, to nie ja ponoszę potem konsekwencje tego życia, tylko on. Nie ja cierpię. Każdy musi rozstrzygnąć we własnym sumieniu: czy jest w stanie żyć w rozdarciu i traktować je jako swój krzyż, który decyduje się nieść. Czy jest w stanie to rozdarcie przekształcić w coś cennego, czy też jego na tym krzyżu i tak nie ma. Kościół ma tu oczywiście swoją wizję, wiąże nas jednak przede wszystkim własne sumienie przed Bogiem. Dopiero na tym poziomie może dokonać się prawdziwa identyfikacja z nauczaniem Kościoła.

Co konkretnie odpowiedziałby Ojciec rodzicowi, który nie może pogodzić się z wyznaniem swego dziecka, że ono darzy głębokim uczuciem miłości osobę tej samej płci?

Prusak: W nauczaniu Kościoła istnieje przekonanie, że komplementarność uczuciowa, czyli najgłębsza forma miłości między ludźmi, która może objawiać się także erotycznie, musi zakładać różnice, a nie podobieństwa. Uważam jednak, że nie można apriorycznie powiedzieć, że miłość homoseksualna nie istnieje. Żaden ksiądz, teolog czy rodzic nie może stanąć z boku i powiedzieć: wy się nie kochacie. Pytanie jednak brzmi: czy ta miłość uświęca? Czy prowadzi do Boga? Wkraczamy tu na grunt biblijnej interpretacji homoseksualizmu. A także doświadczenia tych osób, ich samorozumienia. Jeśli uznamy jednak, że osoba homoseksualna jest niejako automatycznie, z racji swojej kondycji, powołana do celibatu – jest to twierdzenie teologiczne, a nie aksjomat psychologiczny – to z góry zakładamy, że ona w pełni realizuje się w życiu poprzez celibat, nawet jeśli to będzie wbrew jej pragnieniom i poza jej decyzją. Ona przecież celibatu nie wybiera, tak jak na przykład wybierają go duchowni – celibat został jej niejako z góry narzucony. Uważam, że takie stawianie sprawy jest spłycaniem wizji życia chrześcijańskiego. Bóg stworzył człowieka wolnym, dał mu prawo dokonywania wyboru. Chrześcijaństwo mówi o jednym Bogu w trzech Osobach i podkreśla relację między tymi trzema Osobami. A Biblia zaczyna się od tego, że nie jest dobrze, aby człowiek był sam. Nie zaczyna się na krzyżu i na nim się nie kończy. Bez odkrycia miłości nikt nie zrozumie sensu chrześcijaństwa.

Wesprzyj Więź

Cezary Żechowski – psychiatra dzieci i młodzieży, psychoterapeuta, dr nauk medycznych. Członek Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, Instytutu Psychoanalizy i Psychoterapii, International Association of Couple and Family Psychoanalysis. Obecnie jest kierownikiem Katedry Psychologii Klinicznej na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Jacek Prusak SJ – jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Prorektor Akademii „Ignatianum” w Krakowie, gdzie jest także adiunktem w Instytucie Psychologii. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Poznaj siebie, spotkasz Boga” (2010). Współautor książki „Jan Woleński. Wierzę w to, co potrafię zrozumieć” (2014).

Fragment książki pod redakcją Cezarego Gawrysia i Katarzyny Jabłońskiej „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”, Wydawnictwo Więź, Warszawa 2013.

Podziel się

2
2
Wiadomość

Kluczowy cytat z wypowiedzi ks. Jacka Prusaka: „Gotów jestem pracować z rodzicami na zasadzie psychoedukacji z elementami wiedzy religijnej, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie udzielam im wskazówek, co mają zrobić z dzieckiem. W naszej wspólnej pracy koncentrujemy się na tym, co oni jako rodzice w tej sytuacji przeżywają. Jeśli religia pomaga im mierzyć się z bolesnym dla nich doświadczeniem homoseksualizmu własnego dziecka – zastanawiamy się, jak to wykorzystać. A jeśli im przeszkadza – próbujemy odkryć, dlaczego tak się dzieje i czy sytuacja musi tak wyglądać”. No własnie. Dodam od siebie. Człowieka niosącego swój krzyż (każdy jakiś niesie) religia – chrześcijaństwo oparte na Ewangelii Jezusa Chrystusa, Dobrego Pasterza – nie powinna dobijać jak tłum jerozolimski okrzykami pogardy i szyderstwa, lecz jak Szymon z Cyreny powinna mu pomagać w milczeniu, przynosić ulgę.