Morderstwo na Żydach stanowiło zastępczą egzekucję Boga, było zbrodnią na tych, którzy stworzyli i symbolizowali stary świat.
Najprostszym, a bodaj najpopularniejszym wyjaśnieniem antysemityzmu jest tzw. teoria kozła ofiarnego. Winny musi się znaleźć, ktoś musi zostać poświęcony, źródła zła wyraźnie wskazane. Nie chodzi o winy realne, ale te, które w imaginacji oskarżyciela da się przypisać rzekomym sprawcom, a tym samym oczyścić z ewentualnych zarzutów rzeczywistych winowajców. Ta teoria, czasem użyteczna, z pewnością chwytająca coś z mechanizmów rządzących psychologią tłumów, jest o tyle nieprzekonywająca, że nie tłumaczy, dlaczego to właśnie Żydzi bywali nader często wybierani do roli kozła. Tu potrzebne są zwykłe badania historyczne i łatwo okazać się może, że wybór pozornie przypadkowy (kozłem mogłaby być przecież jakakolwiek inna grupa społeczna) wcale nie jest przypadkowy.
Inna teoria antysemityzmu wywodzi się z rozważań nad naturą współczesnych ruchów masowych zorganizowanych wokół fanatycznych ideologii. Mówi ona tyle: każdy taki ruch z trudem wskazać może realny i pozytywny program działania, który byłby w stanie scalić masy. Łatwiej natomiast jest o wroga, diabła, na tyle groźnego i ukrytego zarazem, iż domaga się nieustannej czujności, wywołuje stały lęk i napięcie, a zarazem żąda najwyższego wysiłku, walki. Może być wszędzie, przebrany i zamaskowany, a jego niewidoczne macki w sposób niezauważony są w stanie dosięgnąć, a tym samym zarazić najofiarniejszych spośród ruchu.
Niezbędny jest przeto taki rodzaj diabła, który koncentruje na sobie całą niszczycielską energię, pozwala, jak pisali psychologowie, wyładować wszystkie negatywne uczucia, dobre pozostawiając dla ruchu i jego wodza. Żarłoczny i niewidzialny przeciwnik nieustannie ma pobudzać masy, a bezwzględność, z jaką toczy się bój, zaostrza już sztywną ideologię. Aby idea stała się rzeczywistością, trzeba postępować tak, jakby ów przeciwnik rzeczywiście zwalczał ruch, a więc należy walczyć o ideę. Mordując Żydów mógł Hitler twierdzić: wszczęli wojnę i pierwsi padli jej ofiarą. Nie zginęliby przecież, gdyby nie wojna.
Ale również to wyjaśnienie mówi nam jedynie o mechanizmach psycho-spolecznych uobecniających się w ruchach masowych i o strukturze ideologii, dla której wrogiem okazać się mogą nie tylko Żydzi, ale również każda inna nacja, dowolnie wybrana grupa społeczna, np. burżuazja czy kupcy. Wybór okazuje się w myśl takiego wyjaśnienia w znacznej mierze przypadkowy.
Zagłada została przygotowana przez długoletnie kampanie antysemityzmu, przez proces wyobcowywania Żydów spośród narodów Europy
Nie wiadomo, jakimi wartościami kieruje się ruch jako taki, czy wręcz neguje się znaczenie aksjologii ruchu: dziś zwraca się przeciw Żydom, z czasem przyjdzie kolej na Słowian czy Anglosasów. Ważny jest tylko mechanizm napędowy. Nie zostają określone metody walki. Teoria taka może tłumaczyć zarówno działanie motłochu zespolonego jakąś luźną ideą, funkcjonowanie wysoce zorganizowanego ruchu totalitarnego, jak też reguły postępowania i myślenia różnego rodzaju grup terrorystycznych. Mówi, jak powinien być skonstruowany wróg, co należy uczynić, by pobudzić, a potem utrzymać w gotowości bojowej masy. I w zasadzie nic więcej.
Nader popularne po II wojnie światowej były tzw. interpretacje psychoanalityczne (Erich Fromm, T. W. Adorno, Else Frankl-Brunswik), które opierając się na freudowskiej koncepcji nieświadomego konstruowały charakterystyczny typ osobowości zwanej autorytarną. Wskazuje się na ludzi, którzy zmuszeni do zbytniego tłumienia własnego super-ego szukają miejsca w społeczeństwie przez posłuszeństwo, subordynację uwielbienie dla silnych postaci, a także gotowość wyładowania agresji na osobach czy grupach słabszych, występujących bądź przedstawianych jako bezpośrednio konkurencyjne. Ludzie z „syndromem autorytarnym” skłonni są do postaw antydemokratycznych, uciekania przed sytuacjami anomijnymi, nieokreślonymi, niepokojami w rozumieniu rzeczywistości – w sztywne schematy postrzegania świata, ostro przeciwstawiając swoich i obcych, przejawiając większą skłonność do nienawiści. Masy złożone z takich jednostek okazywały się giętkim instrumentem w rękach silnego człowieka-wodza i jego drużyny, używanym dla realizacji ich celów.
Wiemy prawie wszystko, całość obrazu przedstawiona w tomie „The Authoritarian Personality” jest doskonale skomponowana, ale nadal nie wiadomo, dlaczego raz wybiera się jako obiekt nienawiści Żydów (Niemcy), kiedy indziej Murzynów (Stany Zjednoczone). I znów ofiary zdają się być przypadkowe, a fakt, że typ osobowości autorytarnej uaktywniać się może w różnych społeczeństwach, sprawia, że mogą pojawić się nowe ofiary, np. w Europie Zachodniej Arabowie czy gastarbeiterzy. Przedmiot agresji musi być w myśl tej koncepcji na tyle wyrazisty i powszechny, by zdołał wytworzyć w społeczeństwie więź negatywną, a jego pozycja na tyle nieokreślona, by dało się mu przypisać sprzeczne, a zarazem demoniczne cechy.
Zdecydowana większość autorów zajmujących się antysemityzmem od Hansa Kohna po George’a Orwella łączy go ze współczesnym nacjonalizmem, którego nie należy mylić ani ze zwykłą niechęcią do obcych (tu bym dla tej szczególnej sytuacji rezerwował określenie antysemityzmu społecznego), czy też z patriotyzmem. Nacjonalizm jako doktryna polityczna szeroko rozpowszechniona w Europie końca wieku XIX, niezależnie od swoich odrębności narodowych ma cztery następujące cechy rozpoznawcze.
Po pierwsze: nacjonaliści wszystkich kolorów wierzą, iż człowiek jest zdeterminowany swoją przynależnością narodową. Ona w decydującej mierze wyznacza jego wrażliwość, styl bycia, stan umysłu, tak że w obrębie jednej nacji, mimo wszystkich różnic klasowych czy nawet religijnych, istnieje wspólna, jednocząca zasada zacierająca znaczenie indywidualnych cech jednostek.
Po drugie: naród pojęty jest na podobieństwo organizmu. Ma własne, sobie tylko właściwe cechy i zasady funkcjonowania. Ten, kto urodził się w danym narodzie, winien te zasady realizować, aby móc spełnić swoje powołanie. Wszystkie instytucje, od państwa i prawa począwszy, na rodzinie skończywszy, ukazują swój sens i znaczenie w tym stopniu, w jakim służą narodowym celom i z nich wyrastają; te zostają wywiedzione z historycznej analizy kształtowania się narodu, z mistycznego niemal wejrzenia w jego istotę.
Po trzecie: zależność jednostki od narodowej tradycji wynika tylko z tego, że naród jest jej właściwością i nią samą zarazem tak, że w nim człowiek znajduje swoje schronienie i swoją istotę, osiągnięcie szczęścia, osobiste spełnienie możliwe jest tylko przez pełne złączenie się z celami narodowymi i całkowitą wobec nich uległość.
Po czwarte: nacjonalizm polityczny zakłada, że w sytuacji konfliktu między celami ogólnoludzkimi, jak prawda, dobro, miłość bliźniego, a celami narodowymi pierwszeństwo mają oczywiście te ostatnie. U podstaw tej doktryny stoi zasada świętego egoizmu, której sens, jak sądzę, daje się zamknąć w stwierdzeniu: jeżeli moja nacja, z której się wywodzę, która dała mi życie, ma się rozwijać, ma umacniać swoją pozycję, wybierać winienem zawsze lojalność wobec swoich, nawet za cenę konfliktu z religią, Kościołem czy jakąkolwiek etyką uniwersalną.
Nacjonalizm w każdym bodaj przypadku stapia się z niechęcią do obcych, z przypisywaniem własnej grupie wszelkich możliwych zasług, a pomniejszaniem roli obcego narodu; łączy się z niechęcią do tzw. cudzoziemszczyzny i częstokroć z nieufnością czy wręcz odrzuceniem tych, którzy chcą do narodu się przyłączyć. Ofiarą tej niechęci stawali się często Żydzi, asymilujący się do kultury i narodów francuskiego, niemieckiego, polskiego. Szczególnie znaczący i warty podkreślenia jest fakt, iż nowoczesny antysemityzm polityczny wzmaga się właśnie, gdy Żydzi wychodzą ze swojej dotąd zamkniętej społeczności, przestają być wyodrębnioną językiem, strojem, miejscem zamieszkania, prawami kastą i próbują się zaadaptować do instytucji, kultury, obyczajów narodu, wśród którego żyją.
Historycy asymilacji (Hannah Arendt, Isaiah Berlin i w Polsce Aleksander Hertz, by wymienić najsłynniejszych) zwracają uwagę na pełen sprzeczności charakter tego procesu. Z jednej bowiem strony liberalno-demokratyczna frazeologia, jako też z ducha tego powstałe stosunki prawne i społeczne, sprzyjały czy wręcz zachęcały do asymilacji. Z drugiej strony wymagania, jakie stawiał porządek liberalny, rodziły nieufność, niechęć i wrogość wobec nowych, budziły antagonizmy tym silniejsze, że do poszczególnych kultur narodowych wkraczało z czasem coraz więcej ludzi pochodzenia żydowskiego, a jednocześnie Żydzi coraz mocniej wypierani byli z zajmowanych dotąd pozycji ekonomicznych, a tradycyjnie „żydowskie” zawody i branże stopniowo przejmowane były przez przedsiębiorców niemieckich lub francuskich.
Inny element tej sprzeczności stanowiło to, że Żydom niejednokrotnie stawiano wymóg wyzbycia się własnej tożsamości, tradycji jako wstępny warunek akceptacji przez nieżydowskie otoczenie. Wielu Żydów decydowało się na rolę, jak pisała Arendt, parweniuszy, gotowych zapłacić każdą cenę za społeczną akceptację, wyrzec się wszelkich związków z przodkami i środowiskiem rodzinnym, skłonnych z niezwykłą wprawą zmieniać zależnie od okoliczności swoją barwę i tożsamość, byle tylko nikt nie dogonił ich już brzydko brzmiącym określeniem: Żyd. Isaiah Berlin z okrucieństwem ironisty dla ilustracji tej tezy nakreślił obraz garbusów, którzy aby tylko ukryć swoją niemiłą, a rzucającą się w oczy przypadłość, gotowi dla udowodnienia, iż są normalnymi, poprawnie zbudowanymi obywatelami przedstawić niezliczoną ilość zaświadczeń wydanych przez najbardziej cywilizowanych i światłych mężów, powoływać się na eleganckie i miłe uchu teorie dowodzące niezbicie, iż samo pojęcie garbaty jest już żenującym nieporozumieniem, dowodem zacofania, uprzedzeń i niezgodności z nauką.
A przecież te same społeczeństwa, które wymagały wyrzeczeń i świadomego wyrzekania się garbów, wytworzyły wokół Żydów (salony burżujskie) atmosferę tajemniczości i egzotyczności jak wokół jakiejś wyrafinowanej, występnej i mocno skandalizującej afery (por. powieści Prousta), albo też aurę ulicy zdecydowanie niechętnej, krzyczącej, jak w czasie afery Dreyfusa, „śmierć Żydom”, opanowanej przez nienawistny motłoch.
Nacjonalistyczne ideologie, jak się wydaje, wykorzystywały umiejętnie ten dwuznaczny status Żyda przypisując mu cechy nadzwyczaj sprzeczne. Wskazuje na to w swoich analizach endecji Roman Wapiński: od podziwu, czy wręcz poczucia niższości cywilizacyjnej, aż do przekonania o wyjątkowej szkodliwości i zgubności Żydów niezależnie od tego, jakie miejsce w społeczeństwie zajmowali i do jakiej kultury się przypisywali. Ale słabość analizy nowoczesnego antysemityzmu jako pewnej wersji nacjonalizmu uderza, gdy zdamy sobie sprawę z kilku zjawisk istotnych dla Europy przełomu wieków XIX i XX.
Propaganda antysemicka przekraczała granice dotychczasowych obozów politycznych: lewica-prawica, postęp-reakcja, nacjonalizm versus inne orientacje. W dziele Leona Poliakowa „The History of Anti-Semitism”, najpoważniejszego francuskiego badacza antysemityzmu, dziele zawierającym niemal obsesyjnie sporządzony spis największych luminarzy europejskiej kultury, z których każdy popisywał się większą lub mniejszą dozą niechęci wobec Żydów, znajdujemy przedstawicieli niemal wszystkich orientacji ideowych: myślicieli oświeceniowych (Voltaire), arcykonserwatystów (de Maistre, de Bonald), socjalistów i komunistów (Fourier, Proudhon, Marks, Sorel), wielkich romantyków (Goethe). Pisarzy tych różni zdawać by się mogło wszystko: stosunek do religii, idei postępu, władzy, feudalizmu i kapitalizmu, różniły ich koncepcje wiedzy i natury ludzkiej, ale jednoczył duch niechęci i wrogości wobec tego dziwnego plemienia, jakim byli Żydzi. Dla jednych było ono źródłem zacofania, dla innych podkopywało trwały ład chrześcijańskiej Europy, jeszcze inni widzieli w nim istotę krwiożerczego kapitalizmu; byli i tacy, którzy przypisywali mu ducha rewolty i rewolucji, sił spiskujących przeciw fundamentalnym prawom własności. Nie ma takich zarzutów i takich obelg, których i dziś nie powtarzano by o Żydach, lub których nie dałoby się znaleźć w najbardziej ohydnych antysemickich drukach lat międzywojennych. Argumenty te mają charakter, rzec można, obiegowy: podobne czy identyczne sformułowania padają z ust Francuzów, Niemców czy Rosjan. Są niemal mechanicznie transmitowane i bez zmian powtarzane.
Żydzi byli złym sumieniem Zachodu. Mordując Żydów na obłąkańczy sposób chciano wyzwolić się od poczucia grzechu i zobowiązania
Więcej, prąd antysemicki (wyspecjalizowany pod koniec wieku XIX, zorganizowany w partie i ruchy) zaczyna powoli się jednoczyć na poziomie ponadnarodowym. Jakże charakterystyczne są dzieje sfabrykowanego przez francuskich dziennikarzy „Protokołu Mędrców Syjonu”, który stał się potem sztandarowym dokumentem czarnosecińców w Rosji, ulubioną lekturą naszych rodzimych szowinistów, wreszcie niemal oficjalnym dokumentem w państwie Hitlera. Organizowane są międzynarodowe kongresy antysemickie (od 1881 roku). Sprawa żydowska przestaje mieć cechy szczególne, inne dla różnych narodów, staje się sprawą wspólną. Nie toczy się wojny z Żydami osobno, rzecz wymaga już koordynacji na wyższym poziomie.
Żydów przedstawia się teraz jako realną i racjonalną przyczynę zagrożenia bytu nie tylko poszczególnych narodów, ale całej Europy. Antysemityzm łączy więc ludzi różnych poglądów (konserwatystów, nacjonalistów, żółtych socjalistów, katolików, protestantów), ale łączy też całe narody w opozycji do wspólnego wroga. Ujmując rzecz skrótowo: wyobcowanie nawet przygarniętych Żydów spośród wspólnot narodowych ma się dokonać na szerszej płaszczyźnie ogólnoeuropejskiej. Wyodrębnieni zostają jako grupa groźna i obca, której nie da się ani zasymilować, ani pozostawić w świecie własnej kultury.
Przede wszystkim traktowani są jako grupa zbędna i utrudniająca życie narodów europejskich. Endecka propaganda przypisywała Żydom zgubny wpływ na rozwój narodowego handlu i przemysłu, ukazywała destrukcyjną rolę żydostwa w dziedzinie kultury (liberalizm, ateizm, tendencje rewolucyjne). W Polsce pisano o nielojalności Żydów wobec odrodzonego państwa. Często argumentacja ta, z pozoru racjonalna, opierała się na typowym w takiej sytuacji odwracaniu związku przyczynowo-skutkowego. Oto np. pisano o szkodliwej i rozmyślnej koncentracji Żydów w wolnych zawodach (adwokaci, lekarze, dziennikarze) domagając się bądź zupełnego oczyszczenia z Żydów tych zawodów, bądź ustalenia właściwych proporcji narodowych zapominając o tym, że zjawisko to ma swoją przyczynę historyczną, jaką było zamknięcie de facto Żydom miejsca w administracji państwowej, wojsku, niedopuszczanie do zawodów nauczycielskich (poza szkołami żydowskimi), niemal wykluczenie z pracy na wyższych uczelniach. Najistotniejszym może faktem jest tak wyraziście opisany przez Aleksandra Hertza fenomen depolonizacji całkowicie już zasymilowanych Żydów, odbieranie im prawa do czucia się Polakami i przyznawania się do polskości. Pisząc o emigrantach świeżej daty, jak i o doświadczeniu niemal półwiecza, autor podstawowego dzieła o związkach kultur żydowskiej i polskiej zauważył: „Prawie wszyscy oni byli bardzo mocno związani z Polską. Wyrośli z polskiej kultury, uważali się za Polaków. Opuszczając Polską zabierali ze sobą książki polskie, przede wszystkim utwory literatury polskiej. Ale musieli składać oświadczenie, że nie są Polakami. Dla większości z nich było to bardzo bolesne i poniżające. Ta urzędowa depolonizacja zrobiła na mnie szczególnie ciężkie wrażenie…”.
W ślad za tymi kampaniami niechęci i wyobcowania szły nader często akty prawne czy decyzje różnego rodzaju organizacji o ograniczaniu praw Żydów, którzy zaczynali być w swoich krajach traktowani jako obcy lub jako obywatele drugiej kategorii. Służyć temu miały wprowadzane ograniczenia w przyjmowaniu Żydów na studia wyższe, stosowanie reguł numerus clausus w wielu stowarzyszeniach, wreszcie próby ograniczenia i z czasem odbierania praw obywatelskich Żydom. Od I wojny światowej tworzy się z nich znaczną grupę bezpaństwowców (efekt rozpadu dawnych państwowości, później ustaw szczegółowych), pozbawionych ochrony prawnej, usuwanych, jak to było w Niemczech, potem Austrii i w innych krajach, z domów i własności, zmuszanych do emigracji. A tymczasem po roku 1936 decyzją władz brytyjskich nieomal całkowicie została zamknięta Palestyna dla żydowskich imigrantów. Ograniczone liczby imigrantów przyjmowała Francja, Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania. Żydzi okazali się zbiorowością bez ochrony i bez własnej reprezentacji politycznej, zdaną na łaskę różnych stowarzyszeń i ludzi dobrej woli. Bezbronne ich masy, nie chciane przez nikogo, traktowane jako zbędny ciężar, stały się w tej sytuacji doskonałą ofiarą.
Otwarte kampanie antysemickie czy choćby tylko dawkowanie trucizny antysemickiej miało do czasów Hitlera i wzorowanych na jego prawodawstwie państw (Rumunia, Włochy, Francja Vichy, Słowacja) jeszcze ograniczony charakter. Szukano prób politycznego rozwiązania, jak to się wówczas mówiło kwestii żydowskiej, a to poprzez przymusową czy półprzymusową emigrację bądź też przez zepchnięcie Żydów na margines życia politycznego i ekonomicznego. Na razie traktowani byli jako obcy, odmienni, jako grupa o sprzecznych czy wrogich interesach wobec interesów pozostałych narodów Europy.
Nowy skok jakościowy nastąpił w sprawie Żydów razem ze sformułowaniem koncepcji hitlerowskiej, w której pojęcia Żyd, Żydostwo, żydo-komuna, międzynarodówka żydowska zostają scalone w ten sposób, iż doktryna nazistowska sprawia wrażenie spójnej i logicznej. Pojawia się tu nader znaczący rys tej doktryny, będący kontynuacją powstałego pod koniec wieku XIX międzynarodowego antysemityzmu, a mianowicie element misjonarsko-uniwersalny. E. Jackl cytuje w tym kontekście dwa nader charakterystyczne zdania z „Mein Kampf”. „Jeżeli Żyd przy pomocy swego marksistowskiego wyznania wiary odniesie zwycięstwo nad narodami tego świata, korona jego będzie wieńcem żałobnym ludzkości, a planeta nasza będzie jak ongiś przed tysiącami lat krążyła w eterze całkowicie wyludnionym”. Wniosek z tego jawi się już oczywistym. „Wierzę więc, że działam dzisiaj zgodnie z intencją przepotężnego Stwórcy: broniąc się przed Żydem, walczę o dzieło Pana Naszego”.
Od wytępienia Żydów uzależniony zostaje los świata. Od wytępienia Żydów uzależnia się wszystko, bowiem źródłem wszelkiego zła – od kapitalizmu po marksizm, od chrześcijaństwa po doktryny humanizmu liberalnego – są wyłącznie Żydzi. Oni to, jak mówił Hitler Rauschningowi, uważają się za naród wybrany i chcą wszelkimi sposobami zapanować nad światem.
Podstawą wizji Hitlera jest pytanie o sens historii, o jej przeznaczenie, a fundamentem przekonanie, że eidos, sens dziejów został odkryty i że wcielenie go będzie dziełem Hitlera i jego ruchu. Doktryna ofiarowuje pewność swoim zwolennikom, gwarantuje, że ci, którzy właściwie zrozumieją przesłanie narodowego socjalizmu i znajdą się po właściwej stronie historii, mają zapewniony udział w pomyślanym na podobieństwo raju – tysiącletnim królestwie. To ma być ta nowoczesna forma zbawienia, którego pośrednikiem i sprawcą jest Führer. On to przedstawia się jako prorok i zbawca ludzkości, zapowiada nową epokę i do tej epoki prowadzi swój lud. Wyposaża ludzi i ich ziemskie działania w sens eschatologicznego spełnienia.
Udział w tworzeniu tysiącletniej Rzeszy, wojna w jej sprawie są uznane za mistyczne dzieło samozbawienia. Ludzkie siły zostają skierowane na wyraziste, pewne drogi. Przemoc, zbrodnia, wojna, dotąd potępiane czy traktowane jako przykry, choć niekiedy niezbędny element życia społecznego, tracą swoje dotychczasowe piętno. Stare punkty odniesienia zostają unieważnione. Dotychczasowe wiary i przekonania napiętnowane jako fałszywe i żydowskie. Przemoc i wojna, obozy śmierci i obozy koncentracyjne w obrębie nowego poglądu na świat są tylko koniecznym czynnikiem realizacji dziejowego przeznaczenia i z tej perspektywy udział w zbrodni staje się niemal zaszczytną funkcją. Jest zrozumiałe jedynie dla wtajemniczonych, dla tych, którym dane zostało boskie wejrzenie w sens historii. Rozumnym postępowaniem jest tylko to postępowanie, które służy nowej opatrzności, które wyznaczone jest decyzją wodza, tego, który uznaje siebie za nieodwołalnego, ziemskiego Sędziego Sądu Ostatecznego, rozstrzygającego o nieśmiertelności lub unicestwieniu każdej ludzkiej istoty.
Niepewność chrześcijańskiej wiary ustępuje pewności wiedzy, niepoznawalne zostaje sprowadzone do zwięzłego i jednoznacznego, do rozkazu, zawierzenie ustępuje dyscyplinie i posłuszeństwu, współczucie i miłość – nakazowi ślepego podporządkowania. Sąd Ostateczny odbyć się ma tu na ziemi, a sędzią ma być przebóstwiony człowiek. Historia zastępuje Boga.
Pozostaje jednak pytanie: dlaczego właśnie Żydzi zostali obarczeni wszystkimi winami świata? Dlaczego wobec nich popełniona została ta jedyna w dziejach świata zbrodnia? Dlaczego oni tylko zostali przeznaczeni na totalną zagładę?
Twierdzę, że zbrodnia ta została przygotowana przez długoletnie kampanie antysemityzmu, przez to, co nazwałem procesem wyobcowywania Żydów spośród narodów Europy. Przygotowały ją w sensie psychologicznym i społecznym, sprawiły, że dla większości ludzi zbrodnia na Żydach mogła być wyizolowana, traktowana jako sprawa samych ofiar. Sprawiły, że morderstwo to dokonało się w milczeniu świata, wszystkich cywilizowanych rządów i Watykanu, że Żydzi ginęli otoczeni aurą obojętności, a często wzgardą lub zdaniem: zasłużyli sobie na taki los. Sprawiły, że żaden z ówczesnych wielkich mężów stanu nie podjął jakichkolwiek działań choćby dla ograniczenia liczby ofiar.
Drobne i tylko wstrętne antysemickie brednie powtarzane, kolportowane, przepisywane, zdawałoby się czasem już nieszkodliwe i opatrzone, te złośliwe i niechętne gazetki i książki, pisane bez intencji zbrodni, często tworzone nawet w poczuciu, że służą jakiejś prawdzie, jakiemuś dobru narodowemu, zostały nagle spiętrzone, detonowały zbrodnią i obojętnością, zapomnieniem i przerażeniem.
Jest jednak coś, co sprawia, że Holocaust (Szoah) nabiera jeszcze groźniejszego sensu. Gnostycki czy mówiąc inaczej neopogański światopogląd Hitlera – choć używający chrześcijańskiej symboliki – był, co oczywiste, nie tylko jej całkowicie opacznym przedstawieniem, ale oznaczał także zastąpienie jednej kultury wyrosłej z korzeni judeochrześci-jańskich – nową. Między tymi dwiema, rzekomo chronologicznie po sobie następującymi epokami, toczyła się wojna na śmierć i życie. Stary świat to Żydzi, nowy – naziści.
Morderstwo na Żydach było niezbędnym dopełnieniem morderstwa na chrześcijańskiej Europie. Morderstwo na Żydach stanowiło zastępczą egzekucję starego Boga, było morderstwem na tych, którzy ów stary świat stworzyli i symbolizowali.
Dwukrotnie z plemienia izraelskiego wyszło największe wyzwanie. Pierwszym było pojawienie się jedynej w dziejach świata wizji Boga jedynego. Tego, o którym wiemy tylko, że ,,Jest tym, kim jest”, Tego, który jest poza wszelkim obrazem i słowem. Tego, który jest niepoznawalny i niewidoczny, który wymaga absolutnej wierności i posłuchu, który oczekuje, by między ludem jego rządziło Prawo Boże.
Ten, o którym nic powiedzieć nie można, zabrania nie tylko tworzenia obrazów siebie, ale nawet prób wyobrażeń. I On, jak od Abrahama, ojca wiary, wymaga ofiar najcięższych, wymaga, by żadna ofiara nie była zbyt ciężka, jeżeli On jej zażąda. Nigdy nie stawiano duchowi ludzkiemu większych wymagań. Jak mało ludzi potrafiło się przeto odnaleźć wobec tej nieogarnionej tajemnicy, jak wielu zdradzało Boga prawdziwego. Mówił i wykrzykiwał Jeremiasz o karze, jaka spadnie na Izrael za niewierność. Nie odchodzą od swoich bogów nawet ci, co mają bogów fałszywych, a ci, którzy poznali Boga prawdziwego, Żydzi, zdradzają Go. Lamentował Prorok domagając się pokuty, porzucenia błędnych ścieżek.
Księgi Proroków Starego Testamentu i ewangeliczne Kazanie na Górze stanowią niezrównany akt moralnych wymagań. Ich słowa czytane i stale powtarzane dla wielu stały się tak oczywiste, że przestali je słyszeć. Ucho zatrzymuje się na tym, co piękne albo wzruszające. Te słowa chce się zapomnieć albo nadać im charakter konwencjonalny, czysto świąteczny. Jakże trudny jest akt zawierzenia, akt, w którym obecne jest przekroczenie siebie, porzucenie swego ja z całym kłębowiskiem egoizmów, instynktów, słabości, by otworzyć się na łaskę i światło. Jakże trudna jest wiara nie będąca mniemaniem, ale stanem obejmującym całą egzystencję, przyjęciem czegoś, co wykracza poza zwyczajne doświadczenie; przyjęciem mimo słabości, mimo rozpaczy, mimo wątpienia, przeciw codziennej, powikłanej, instynktownej, ziemskiej fakturze życia.
Izrael, który zrodził Stary i Nowy Testament, powołał wymaganie, które kłóci się przede wszystkim z nienawiścią, tą ostateczną nienawiścią, o której Max Scheler pisał, iż godzi ona w samo zbawienie duszy. Tym wyzwaniem doskonałości i wyzwaniem wiary, wiary usprawiedliwiającej, judaizm i chrześcijaństwo nasączyły przez wieki kulturę europejską. Owo wyzwanie, stale powtarzane, odsłoniło w toku dziejów nowe kształty i znaczenia, wywołało wreszcie to, co Scheler nazwał resentymentem, zafałszowaniem tablic moralnych, wywróceniem wieczystego porządku w świadomości ludzkiej. Fundamentalnym wyrazem tego destrukcyjnego procesu była chęć przezwyciężenia napięcia między dążeniem do realizacji dobra, którego wartość uznajemy, a niemożnością jego wypełnienia. Przezwyciężenie to dokonuje się przez zaprzeczenie, odmówienie dobru jego dotychczasowego znaczenia. Owo napięcie w postaci nienawiści zostało skierowane przeciw tym, którzy ten ideał stworzyli i którzy te wymagania stawiali. Najbardziej bowiem nienawidzi się tego, kto wymaga i żąda i ma prawo do tych wymagań. Staje się on upostaciowaniem zła, jego obwiniamy o własne słabości, jemu jesteśmy skłonni przypisać wszelką niegodziwość, a niszcząc go, chcemy pozbyć się owego dręczącego i niepokojącego nas mimo wszystko ideału.
Holocaust kończył wielowiekowy proces sekularyzacji, proces wyzwalania się od dziedzictwa i zobowiązań religijnych, kończył, by otworzyć rzekomo nową epokę, nową cywilizację z nowym Mesjaszem, nowym planem zbawienia i nowymi zasadami życia, w których morderstwo i grabież miały zabrzmieć szacownie i dostojnie
Żydzi, z których kultury, wiary i mądrości wyszły podstawowe dla europejskiej kultury wyzwania, żądanie poświęcenia siebie, całkowitego oddania i zawierzenia, byli złym sumieniem Zachodu. Mordując Żydów na obłąkańczy sposób chciano wyzwolić się od poczucia grzechu i zobowiązania, wyzwolić ku naturalnej dzikości, porzucić wszelkie tabu, wszelkie zasady. Śmierć Żydów oznaczała zabicie pamięci kultury, oznaczała wymazanie nieznośnego i uciążliwego długu kultury i Boga.
Holocaust kończył wielowiekowy proces sekularyzacji, proces wyzwalania się od dziedzictwa i zobowiązań religijnych, kończył, by otworzyć rzekomo nową epokę, nową cywilizację z nowym Mesjaszem, nowym planem zbawienia i nowymi zasadami życia, w których morderstwo i grabież miały zabrzmieć szacownie i dostojnie. Z morderstwem Żydów miało zostać ustanowione życie oparte na innym pojmowaniu zła. W sposób najbardziej wnikliwy i przejmujący pisała o tym Hannah Arendt w pracy o Eichmannie. Prawo w krajach cywilizowanych zakłada, że sumienie ludzkie podpowiada wszystkim „nie zabijaj”, choćby stało to w konflikcie z naturalnymi ludzkimi skłonnościami do gwałtu i przemocy. Prawo w państwie Hitlera żądało od sumień wszystkich czegoś odwrotnego: „zabijaj”, mimo że organizatorzy masakr wiedzieli, iż takie postępowanie kłóci się z normalnymi zachowaniami. „Zło w Trzeciej Rzeszy – pisała Arendt – utraciło tę cechę, przez którą większość ludzi je rozpoznawała, a mianowicie cechę pokusy. Wielu Niemców i wielu nazistów, bodaj ich większość, musiała być kuszona, by nie mordować, by nie rabować”.
Owo całkowite przestawienie znaków moralnych zamykało też inny proces. Antysemityzm wszelkiego rodzaju, a szczególnie ten, który ożywił się z końcem XIX wieku, sprawił, iż moralne wskazówki zbliżając się do Żydów zaczynały drgać; tu odwieczne reguły miały zostać zawieszone czy tylko stawały się niepokojąco wieloznaczne i pokrętne, jakby Żydzi byli dziwnie inni, jakby nie do końca należeli do narodów świata. Prałat Prądzyński tuż przed wojną na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego” mógł na usprawiedliwienie ustaw norymberskich pisać (polemizując z Jakubem Maritainem), że miłość chrześcijańska musi być stopniowalna i że jej kształt zależy od rasowej przynależności człowieka. Tym samym ksiądz prałat otwierał wrota relatywizmu i wpuszczał do chrześcijaństwa arcyniebezpiecznego wroga. Holocaust, tak jak go widzę, nie był więc tylko chwilową erupcją niszczycielskich sił wywołanych klęską Niemiec po I wojnie światowej, kryzysami gospodarczymi, rzekomo nadmierną potęgą żydostwa. Była to, wedle trafnego sformułowania George’a Steinera (z eseju „A Season in Hell” w „In Bluebeard’s Castle”), próbą zniwelowania przeszłości, „albo dokładniej otwarciem historii dla naturalnej dzikości”.
Holocaust miał być końcem Europy chrześcijańskiej, końcem jej zobowiązań. Był samowygnaniem z tej przystani, upadkiem porównywalnym tylko z Upadkiem pierwszym. Tamten Upadek otworzył nas na Prawo i poczucie winy. Ten niósł ze sobą nową pokusę, miał wymazać sens moralności, sens prawa, rację sumienia. Holocaust dokonany na Żydach był programową i świadomą próbą spalenia Ogrodu, który był za nami, który tkwił w nas w formie tęsknoty i nadziei, spalenia Ogrodu tak, by pamięć o nim nigdy już nie zagroziła nowym barbarzyńcom osłabiającymi marzeniami ani wyrzutami sumienia. Efektem Holocaustu miało być stworzenie nowej rasy ludzi, więcej – nowego gatunku ludzkiego.
Mord ten dokonywał się w sposób biurokratyczny, systematycznie, w glorii obowiązku, wyrzeczeń i sprawiedliwości dziejowej. Ci, którzy go wykonywali, uważali, że wymagają współczucia i zrozumienia. Oni, a nie ich ofiary. Tak było, kaci bowiem sądzili, że wykonują ten przykry obowiązek dla dobra całego świata, dla usunięcia zła najgorszego. To morderstwo stawało się powinnością i nakazem. Ono wydawało się logiczne i oczywiste w świetle diagnozy zawartej w „Mein Kampf”, było konieczne dla postępu dziejowego. Paląc Żydów, niszcząc tych, którzy zrodzili judaizm i chrześcijaństwo, zaprzeczając wszelkim znakom znanej dotąd moralności, naziści wyzwalali się od zobowiązań Bożych. Odrzucali Stare i Nowe Przymierze. Nie tylko rzucali wyzwanie Bogu, ale odrzucali Jego istnienie.
Milczenie i cierpienie Boga wobec zbrodni było znakiem Jego słabości, ba, nieistnienia. Jego bezsilność dawała im poczucie mocy i panowania. Oni zbiorowymi mogiłami, rozsypanym popiołem śmierci, odtąd czuli się w swej potędze nowymi bogami. Czuli się wolni, doskonale niepodlegli, wolni od głosu sumienia, wolni od pamięci, wolni od tych, którzy moralne wyzwanie im przypominali. Ze śmiercią Żydów dokonywała się zastępcza egzekucja Boga. Teraz milczenie niebios mogli już zagłuszyć dalszym stukotem wojny i miarową pracą fabryk śmierci.
Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 7-8/1986