rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Wyspa” – islandzka opowieść o źródłach totalitaryzmu

Islandia

W politycznym thrillerze „Wyspa” władza totalna zaczyna się od krytykowania indywidualizmu.

Dla osoby zafascynowanej islandzką polityką i jednocześnie niechętnej czytaniu łzawych historii miłosnych, fabuła „Wyspy” Sigríður Hagalín Björnsdóttir brzmi jak wymarzona: centralnym motywem powieści jest burzliwa sytuacja społeczno-polityczna na Islandii po tajemniczej utracie wszelkiego kontaktu z resztą świata.

Islandia to idealny kraj do umiejscowienia opowieści o zerwaniu łączności z sąsiadami. Najbliższy ląd (Grenlandia) jest oddalony o 300 km, a kontynentalna Europa – o 1000 km. W powieści Björnsdóttir co jakiś czas pobrzmiewają wątpliwości, czy inne państwa nadal istnieją; być może po jakiejś klęsce żywiołowej tytułowa wyspa została ostatnim zaludnionym miejscem na świecie. W przypadku wystąpienia braku łączności w kraju położonym na lądzie, fizyczne istnienie państw ościennych można by potwierdzić naocznie. Tymczasem w książce czytamy: „Los [członków rządu] przebywających za granicą na skutek utraty łączności jest nieznany. (…) Nieznany jest także los statku badawczego, (…) wysłanego przed dziesięcioma dniami poza morską strefę ekonomiczną”.

Islandia nadaje się na bohaterkę takiej fabuły również ze względu na dużą zależność tego kraju od importu towarów z zagranicy oraz od eksportu energii geotermalnej, aluminium i ryb do innych państw. Według Banku Światowego w 2016 r. handel zagraniczny stanowił aż 92 proc. islandzkiego PKB. Bez gospodarczego otwarcia na świat w kraju tym nie można byłoby żyć w takim dobrobycie, jaki widzimy teraz. Björnsdóttir w dramatyczny sposób to opisuje, co staje się tym cenniejsze, że żyjemy w czasach krytyki międzynarodowych umów handlowych i globalizacji.

Od braku YouTube’a do braku znieczulenia

Historia opowiedziana została z perspektywy kilku bohaterów, z których najważniejszym pozostaje Hjalti, dziennikarz w średnim wieku, targany wyrzutami sumienia po rozstaniu ze swoją partnerką Maríą (której hiszpańskie pochodzenie będzie w powieści istotne). Hjalti jest zdruzgotany, nie potrafi bowiem wejść w rolę ojca wobec dwójki dzieci Maríi z poprzednich związków. W utworze Björnsdóttir co jakiś czas pojawia się ponadto – oderwana od kontekstu aktualnych wydarzeń – pisana w pierwszej osobie opowieść mężczyzny mieszkającego w chacie przy fiordzie. Wydawałoby się – historia prostego rolnika. Przez całą lekturę zastanawiamy się, czy opisywane w tych fragmentach zdarzenia dzieją się w przeszłości, może w latach 50., 60., a może w odległej przyszłości – a jeżeli to drugie, to czy Islandia odzyskała już kontakt ze światem? I kim jest tajemniczy bohater tych rozdziałów? Odpowiedź znajdujemy dopiero pod koniec powieści.

Towarzysząc Hjaltiemu i innym bohaterom, widzimy, że pierwsze dni utraty łączności ze światem traktowane są przez rząd i media jako chwilowe zaburzenia. Ot, brak dostępu do YouTube’a. Z biegiem czasu problem staje się coraz bardziej uciążliwy: premier nie wraca z konferencji w Berlinie, służbom technicznym w ogóle nie udaje się zidentyfikować źródła problemu. Kończą się importowane wcześniej z zagranicy towary – leki, jedzenie, paliwo, baterie. Czytamy pierwszy przejmujący opis sytuacji: dzieci, które otrzymywały specjalistyczne lekarstwa, mogą już tylko czekać na śmierć z powodu braku medykamentów, do których dostęp był wcześniej oczywisty. Brakuje też znieczuleń – medycyna wraca do XIX wieku, kiedy to podczas operacji wiązano pacjentów, aby nie wyrywali się lekarzom z bólu.

To zła sytuacja gospodarcza powoduje w „Wyspie” wzrost przyzwolenia na tłamszenie ludzi o odmiennych poglądach czy więzienie ich bez sądu

Uwikłany w romans z polityką Hjalti odkrywa, że zespoły ministerialnych ekspertów poznały w zaciszach gabinetów bolesną prawdę: odłączoną od świata Islandię czeka klęska głodowa. Na podstawie danych historycznych wyliczono, że zasoby naturalne wyspy – i to przy założeniu wzmożenia pracy w rolnictwie – wystarczą jedynie na wykarmienie 200 tysięcy osób, podczas gdy na wyspie mieszka 350 tysięcy. Rząd woli jednak nie ujawniać tych informacji: zamiast tego pokazuje narodowi propagandowe filmiki o ogrodniczym stylu życia, zachęcające do porzucenia dotychczasowych zajęć na rzecz uprawy ziemniaków i pomidorów oraz połowu ryb. Jednak od początku oczywiste jest, że idea gospodarczej samowystarczalności wyspy – niezależnie od tego, jak bardzo udałoby się zaangażować Islandczyków do rolnictwa i rybołówstwa – nie jest możliwa do realizowania na tyle, aby można było wyżywić wszystkich.

W końcu z braku żywności muszą wybuchnąć powszechna przemoc i upadek więzi międzyludzkich. Widzimy Hjaltiego, którego dziennikarskim zadaniem staje się m.in. dokumentowanie zamieszek w dyskoncie po przyjściu dostawy ziemniaków i ryżu. W dalszych rozdziałach powieści María po długim poszukiwaniu pracy trafia do z pozoru sympatycznej rolniczej „komuny”; ta jednak okazuje się być sektą, której przywódca wymusza usługi seksualne od mieszkających tam kobiet. Dla bohaterki jest to i tak mniejsze zło w porównaniu z brutalnymi i wszechmocnymi Oddziałami Ratunkowymi, które oczywiście z ratunkiem nie mają nic wspólnego.

Jak rodzi się totalitaryzm?

Dzięki swoim przemawiającym do wyobraźni opisom zdarzeń, „Wyspa” udziela przekonującej odpowiedzi na pytanie o przyczyny powstawania władzy totalnej. Otóż, wbrew temu, co twierdzą niektórzy, rządy totalitarne nie powstają w wyniku sytości, która rzekomo ma czynić nas obojętnymi na kwestie wolności i polityki. Przeciwnie, to zła sytuacja gospodarcza i niedobory żywnościowe powodują wzrost przyzwolenia na środki takie jak tłamszenie ludzi o odmiennych poglądach czy więzienie bez sądu. „Zamieszki wybuchły w Wigilię. Ludzie (…) przynieśli ze sobą rozmaite cenne rzeczy, by wymienić je na żywność, a kiedy ta się skończyła, wszyscy wpadli w szał. (…) [Dowódca oddziałów ratunkowych] dodał: «Chuligani znaleźli się za kratkami i tam sobie jakiś czas posiedzą» – czytamy w stanowiącej część powieści „notce prasowej” z islandzkiej gazety.

W politycznym thrillerze Björnsdóttir władza totalna zaczyna się od krytykowania indywidualizmu: powieściowa przywódczyni, Elin Olafsdóttir, przeciwstawia postawie „solidarnej” krytykowanie rządu, domaganie się wyborów i narzekanie na braki towarów. Następnie przez niedobory zaczyna galopować inflacja. Rząd wprowadza kartki na żywność i nachalnie promuje angażowanie się w prace rolnicze ku samowystarczalności kraju. W końcu rolnictwo i dokładanie się do rządowych zapasów żywnościowych okazuje się obowiązkiem wymuszanym przez tzw. Oddziały Ratunkowe – ekipy ochotnicze, które uzyskują zgodę rządu na wyposażenie ich w broń… Opozycja jest prześladowana, a „wybory” po kilku miesiącach stały się terminem abstrakcyjnym. Głodujący ludzie oddają najcenniejsze rzeczy za żywność. Jednocześnie rząd, który ma jedzenia pod dostatkiem, ukrywa problemy pod propagandowymi frazesami: „Naprzód, Islandio!”, „Islandia pełną parą zmierza ku samowystarczalności i bezpieczeństwu żywnościowemu”.

Znaleziony zostaje też wróg – to turyści, którzy utknęli na wyspie, przyjechawszy na nią przed tajemniczą utratą łączności, a w końcu także cudzoziemcy, którzy mają islandzkie obywatelstwo oraz osoby pochodzenia afrykańskiego i azjatyckiego, które urodziły się na Islandii. Liberalna i koncyliacyjna z początku pani premier wygłasza po pewnym czasie tyrady o tych, którzy „rozwadniają substancję narodową”. Rząd zaczyna promować budzącą oczywiste skojarzenia historyczne koncepcję „trwałego rozwiązania problemu z turystami”. Opis tego, jak pięćdziesiąt tysięcy osób – nazywanych przez rząd „darmozjadami” – żyje w brudzie i głodzie w gmachu nieczynnego lotniska, jest jednym z najbardziej przejmujących fragmentów powieści. Tam, jako osoby nieislandzkiego pochodzenia, zostają umieszczeni również María i jej syn, a Hjalti dostaje pozwolenie jedynie na uwolnienie stamtąd kobiety, ponieważ chłopiec – po swoim biologicznym ojcu – jest czarnoskóry. Po pewnym czasie nie wiadomo już, czy zostają jakiekolwiek pozory politycznej normalności: czytamy tylko, że „w śródmieściu jest Obóz. (…) Życie w Obozie to nie bajka, (…) jest tam zimno, brakuje jedzenia, a ludzi zmusza się do pracy prawie całą dobę”.

„Wyspa” a prawdziwa Islandia

Czy treść książki odnosi się do obecnej islandzkiej polityki? Sigríður Hagalín Björnsdóttir wykorzystała w powieści motyw protestów, które od czasów kryzysu ekonomicznego w 2008 roku są na Islandii zjawiskiem popularnym; można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Islandczycy w obywatelskim aktywizmie odkryli swoje drugie imię.

Protesty opisywane w „Wyspie” to manifestacje przeciwko nierozpisywaniu wyborów, obiecanych wcześniej przez Elin Olafsdóttir, szefową ministerstwa spraw wewnętrznych, która po odcięciu Islandii przejęła obowiązki premiera.

W prawdziwym życiu demokracja bezpośrednia, mimo że stanowi ważną część życia Islandczyków, bywa popierana przez znaczące partie, które następnie – gdy tworzą rząd (jak np. Sojusz Socjaldemokratyczny czy Vinstri Græn) – już nie są tak przyjaźnie nastawione do obywatelskiego zaangażowania. Autorka powieści snuje wizję, że hipotetycznych mrocznych czasach izolacji Islandii sprzeciw rządów wobec protestów stanie się jawnym elementem polityki rządu. „[Opozycyjna] Unia Wyborców (…) zyskała poparcie wśród grup radykalnych działaczy, oskarżanych o nawoływanie do protestów i szerzenie niezgody” – czytamy w powieściowym „rządowym komunikacie” z odizolowanej Islandii.

Filozoficzno-polityczny przekaz powieści Björnsdóttir, mimo że inspirowany polityką krajową, niewątpliwie ma wymiar uniwersalny

Pisarka nawiązuje też do faktu powszechnego „dostępu” zwykłych obywateli do rządzących: na małej Islandii spotkanie ważnego polityka na spacerze i zamienienie z nim kilku słów nie jest wielkim wydarzeniem. Jednocześnie koleżeńskie relacje polityków z ludźmi mediów i biznesu oraz – stanowiące przedmiot nieoficjalnych narzekań Islandczyków – zjawisko rządzenia ciągle przez „tych samych”, skłaniają do zinterpretowania książki Björnsdóttir jako pewnej ekstrapolacji tych problemów na okresy mniej stabilne. W gorszych czasach towarzyskie „układziki” polityków – a także niechęć rządzących do demokracji bezpośredniej – mogą stać się prawdziwym przekleństwem, kierującym kraj ku władzy totalnej.

Wesprzyj Więź

W latach 2016 i 2017 protesty obywateli doprowadziły do nowych wyborów parlamentarnych. Björnsdóttir ostrzega jednak, że w warunkach izolacji wyspy od świata rząd mógłby takich wyborów nie rozpisać, a zamiast tego zacieśniać obręcz władzy, ograniczając wolność jednostek. Pisarka przypomina, że Islandia nie może być demokratyczna bez znacznego gospodarczego otwarcia na świat, które zapobiega niedoborom żywności.

 Sigríður Hagalín Björnsdóttir, „Wyspa”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018
Sigríður Hagalín Björnsdóttir, „Wyspa”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018

Filozoficzno-polityczny przekaz powieści Björnsdóttir, mimo że inspirowany polityką krajową, niewątpliwie ma wymiar uniwersalny. Kluczowy jest zwłaszcza wątek specyficznych wypowiedzi fikcyjnej premier Elin Olafsdóttir: „Są tacy, którzy zwrócili się przeciwko nam i przeciwko narodowi. Wiecie, kim są. Nawołują do zamieszek i niepokojów, usiłują wzniecić pożar strachu i gniewu, zachęcają do indywidualizmu w miejsce solidarności. To oczywiste, że krytyka zawsze jest mile widziana w islandzkim społeczeństwie. Ale musi być konstruktywna. W tych wymagających okolicznościach (…) krytyka, która burzy i niszczy, jest niczym innym jak zdradą”. To wypowiedź na temat protestujących obywateli, którzy domagają się wyborów i widzą pogarszanie się sytuacji w kraju. Widzimy, że książkowa premier instrumentalnie używa pojęcia solidarności – jako czegoś nieobejmującego dobra indywidualnego. Chodzi jednak nie tylko o to: znamienne, że w wypowiedzi Olafsdóttir znajduje się poparcie dla krytyki jako takiej, ale już nie dla „niekonstruktywnej krytyki”, której „niekonstruktywność” jest oczywiście definiowana przez szefową rządu. Co ciekawe, nawet pod koniec powieści, kiedy rządy mają charakter zdecydowanie totalny, przywódczyni nie rezygnuje z wypierającego tonu: „Nie możemy pozwolić sobie na słabość, nie możemy tolerować, by hołota różnych nacji włóczyła się tutaj i niszczyła nasze starania. Nie jestem rasistką”.

Przypominając sobie chwile lektury, żałuję, że „Wyspa” nie była dłuższa – chętnie znów wróciłabym do opisanych tam trzymających w napięciu sytuacji. Jedyne, co rozczarowuje, to zakończenie książki: trudno uznać je za niosące wystarczającą nadzieję. Tym bardziej ochoczo przeczytałabym – raczej przez Björnsdóttir nieplanowaną – kontynuację powieści.

Podziel się

Wiadomość