rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

Cegłów. Żadnej sensacji się tu nie znajdzie

Cegłów, kościół mariawitów. Fot. Janusz Jurzyk / na licencji CC

W połowie drogi między dwoma kościołami, w samym centrum miasta stoi remiza ochotniczej straży pożarnej. Niedawno odbyła się̨ tam impreza w związku z 80. rocznicą zawiązania Koła Gospodyń Wiejskich w Cegłowie. Działają w nim dwadzieścia trzy panie, mariawitki i katoliczki razem. Był ksiądz proboszcz, a kapłan mariawicki przysłał duży tort.

Krajobraz Cegłowa zdominowany jest przez dwa kościoły. Jeden przysadzisty, z XVI wieku, w którym zachował się ołtarz autorstwa ucznia Wita Stwosza. Drugi, neogotycki liczy niewiele ponad sto lat. Stoją – jak mówi proboszcz nowszego z nich – o rzut kamieniem jeden od drugiego. Dookoła, po obydwu stronach linii kolejowej, gęsto ustawione są domy jednorodzinne, wśród których wiele jest tradycyjnych, drewnianych.

Dziś nikt nie sprawdza, na jaką odległość jest w stanie rzucić kamieniem, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu witraże w neogotyckiej świątyni trzeba było często naprawiać. Szczepan Pieniążek, który w okolicy Cegłowa spędził dzieciństwo, wspominał:

„Między miejscową ludnością̨ katolicką i mariawicką panowała nienawiść. Większość dzieci w szkole stanowili mariawici przez nas «mankietnikami» albo «kozłami» zwani. Nauczycielka w klasie utrzymywała między nami pokój, ale już na pauzach i po wyjściu ze szkoły wybuchały walki. Zaczynało się̨ od wyzywania przeciwników i obrzucania ich obelgami. Jeśli mariawita chciał wyrazić wobec katolika największą pogardę, nazywał go, nie wiadomo dlaczego, Szwedem. «Szwedzkie g… na tobie jedzie» krzyczał na cały głos. Z trudem wytrzymywaliśmy te obelgi i tylko, aby nie pozostać dłużnymi, wrzeszczeliśmy: ty koźle!”.

Najważniejszym ośrodkiem mariawityzmu jest Płock, gdzie znajduje się̨ okazała katedra i klasztor, siedziba Kościoła Starokatolickiego Mariawitów. O wyraźnie mniejszym Cegłowie mówiło się kiedyś „mariawicka Częstochowa”.

Przezwisko „kozły”, jakim obrzucano mariawitów, wiąże się̨ z nazwiskiem siostry Feliksy Kozłowskiej, założycielki ruchu. W 1893 roku Mateczka Kozłowska miała pierwsze ze swoich objawień, zbiorczo określanych Dziełem Wielkiego Miłosierdzia, które miało być sposobem na odnowę Kościoła. Rosnąca popularność wśród wiernych wynikała z tego, że kapłani mariawiccy żyli ubogo, nie żądali pieniędzy za posługę i angażowali się w życie społeczności. Mariawici propagowali częste przyjmowanie komunii świętej, wprowadzili też do liturgii język polski, czym o pięćdziesiąt lat wyprzedzili reformy Soboru Watykańskiego II.

Większość hierarchów od początku patrzyło na charyzmatyczny ruch nieprzychylnym okiem. W kilkuletniej debacie nad uznaniem bądź odrzuceniem nauk Mateczki to oni odnieśli zwycięstwo – papież Pius X nie zaakceptował działalności Zgromadzenia, a w 1906 roku obłożył siostrę Kozłowską ekskomuniką. Mariawici zareagowali wypowiedzeniem posłuszeństwa papieżowi i założyli własny Kościół. W 1921 roku, gdy Mateczka umierała, założony przez nią Kościół liczył ponad czterdzieści tysięcy wiernych.

Władzę w Kościele po śmierci jego założycielki objął ksiądz Jan Kowalski, wyświęcony w Utrechcie na biskupa staro- katolickiego. Biskup Kowalski realizował coraz śmielsze reformy, dopuszczając małżeństwa między kapłanami i siostrami zakonnymi oraz wprowadzając kapłaństwo kobiet. Kontrowersyjne zmiany i autorytarny styl rządzenia doprowadziły do rozłamu w Kościele. Większość kapłanów i zakonnic opowiedziała się za odsunięciem biskupa Kowalskiego od władzy. Wycofano się również z części reform, w tym z kapłaństwa kobiet.

W 1902 roku do Cegłowa przyjechał młody katolicki ksiądz Bolesław Wiechowicz. Biskup przysłał go tutaj, żeby się̨ wyszumiał i wyleczył z ciągot do mariawityzmu. Kuracja nie przebiegła po myśli hierarchy: młody ksiądz daleki był od wyszumienia się a w wigilię 1905 roku większość mieszkańców Cegłowa przeszła za nim na mariawityzm. Początkowo mariawici odprawiali nabożeństwa w kościele rzymskokatolickim. Do czasu, kiedy wezwana przez katolików grupa robotników z kolejowych zakładów naprawczych na warszawskim Bródnie, zmusiła proboszcza i jego współwyznawców do opuszczenia świątyni. Rok później, dwieście metrów na południe od rynku, ukończono budowę kościoła mariawickiego.

Przepędzenie mariawitów ze starego kościoła przez wiele lat było dla katolickich mieszkańców Cegłowa ważnym, chętnie przywoływanym wspomnieniem. „Na pamiątkę tego zdarzenia – czytamy w relacji profesora Pieniążka – co roku szóstego sierpnia, w odpust Przemienienia Pańskiego, zjeżdżały z Pragi rodziny kolejarskie, wypełniające przynajmniej dwa pociągi. Wielkie i bardzo kolorowe było to święto”.

Odprawiamy równoległe msze w swoich kościołach, a potem spotykamy się na rynku. Później w podobny sposób zaczęliśmy obchodzić święta 3 maja i 11 listopada: równoległe msze, spotkanie, przejście pod pomnik, modlitwa ekumeniczna i przemówienie wójta – mówi o. Grzegorz

Z biegiem czasu relacje między katolikami a mariawitami, których teraz w gminie i okolicach jest mniej więcej jedna trzecia ludności, zaczęły się poprawiać. Punkt zwrotny nastąpił w 1991 roku, gdy w związku z organizowanym w parafii rzymskokatolickiej bierzmowaniem, do Cegłowa przyjechał biskup Władysław Miziołek. Choć nie wywołało to entuzjazmu części wiernych, zaprosił do wspólnej modlitwy mariawickiego biskupa Romana Nowaka.

Dwa lata później, przy okazji obchodów pięćdziesiątej rocznicy pacyfikacji Cegłowa przez Niemców i wspierające ich oddziały własowców, zrobiono kolejny krok ku pojednaniu. W 1943 roku przy nasypie kolejowym rozstrzelano ponad trzydzieści osób podejrzanych o działania dywersyjne i ukrywanie Żydów. Oprawcy nie pytali, kto jest katolikiem, a kto mariawitą. W miejscu kaźni, sto pięćdziesiąt metrów na zachód od stacji, stoi dziś pomnik upamiętniający pomordowanych.

– Ci ludzie zostali zabici za to, że byli Polakami, niezależnie od wyznania. Nie mogłem więc sobie wyobrazić, żeby obchody były oddzielne – wspomina o. Grzegorz, który rok wcześniej przyjechał z rodziną do Cegłowa i objął parafię. – Długo rozmawialiśmy z proboszczem katolickim, jak to zorganizować, aż się dogadaliśmy: odprawiamy równoległe msze w swoich kościołach, a potem spotykamy się na rynku. Później w podobny sposób zaczęliśmy obchodzić święta 3 maja i 11 listopada: równoległe msze, spotkanie, przejście pod pomnik, modlitwa ekumeniczna i przemówienie wójta. Od jakiegoś czasu prowadzimy też wspólną drogę krzyżową, która zaczyna się̨ raz w jednym, raz w drugim kościele.

W połowie drogi między kościołami, w samym centrum miasta stoi remiza OSP. W tym roku odbywała się̨ tam impreza w związku z osiemdziesiątą rocznicą zawiązania Koła Gospodyń Wiejskich w Cegłowie. W Kole działają obecnie dwadzieścia trzy panie, mariawitki i katoliczki razem. W uroczystości wziął udział wójt, który wręczył paniom fartuchy z logotypem miasta i medalem „Order Serca Matkom Wsi”. Był ksiądz proboszcz, a kapłan mariawicki przysłał duży tort z odpowiednim napisem.

Podobnych kół jest w gminie sporo i wszystkie zjechały się na uroczystość w Cegłowie. Zabawa była huczna, z tańcami, bo panie wyjątkowo zaprosiły mężów.

Na ścianie remizy wisi mapa zatytułowana „tu byłyśmy”. Od 2009 roku członkinie koła jeżdżą razem na wycieczki. Za pierwszym razem pojechały w Karkonosze – i niektóre panie po raz pierwszy widziały góry; później na Wybrzeże – i niektóre panie po raz pierwszy widziały morze. W kolejnych latach członkinie KGW w Cegłowie, z których najstarsza ma osiemdziesiąt siedem lat, a najmłodsza dwudziestoletniego syna, zwiedziły między innymi Pragę i Berlin. W tym roku znów jadą nad morze, ale tym razem mają wykupione miejsca w Pendolino. A wracają samolotem.

„Po kolei. Przewodnik podwarszawski”, pod red. Jana Wiśniewskiego i Jarosława Ziółkowskiego, Towarzystwo Krajoznawcze „Krajobraz”, Warszawa 2018
„Po kolei. Przewodnik podwarszawski”, pod red. Jana Wiśniewskiego i Jarosława Ziółkowskiego, Towarzystwo Krajoznawcze „Krajobraz”, Warszawa 2018

Wysokość emerytur większości pań z Koła Gospodyń nie pozwala na swobodne podróżowanie. Dlatego wspólnie lepią̨ sójki mazowieckie – pierogi drożdżowe z nadzieniem z kaszy jaglanej, grzybów i kapusty, które sprzedają razem z innymi wyrobami regionalnymi. Zysk dzielą proporcjonalnie do przepracowanych godzin. Mają stoiska na różnych festynach, ale najważniejszy jest ten sierpniowy, który swoją nazwę wziął od regionalnego pieroga. W tegorocznej, dziesiątej już Sójce Mazowieckiej wzięło udział prawie dziesięć tysięcy osób. Zorganizowano konkursy i koncerty. Gwiazdą wieczoru była Margaret.

Panie z cegłowskiego Koła – jak same przyznają – nie są zbyt rozśpiewane. To domena tych z Podcierni. One wolą porozmawiać o zdrowiu, wymienić się̨ przepisami i skupić na rywalizacji kulinarnej z innymi kołami.

Ojciec Grzegorz jest wierny wezwaniu założycieli mariawityzmu i mocno angażuje się w działalność społeczną. Od lat prowadzi zimowe i letnie wyjazdy dla dzieci, także niepełnosprawnych, nie pytając nikogo o wyznanie. Razem z księżmi katolickimi organizuje akcję „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”.

Wesprzyj Więź

– Koncerty charytatywne robimy w naszym kościele – mówi ojciec Grzegorz – bo tu mamy lepsze organy. W okresie świąt Bożego narodzenia organizujemy w remizie wieczory kolęd, niekiedy połączone ze zbiórką na konkretnych potrzebujących. Datki zbieramy razem, ja od lewej, a proboszcz katolicki od prawej strony sali.

Proboszcz katolicki, zagadnięty o relacje między katolikami a mariawitami zapytał: – A o czym tu rozmawiać? Żyjemy ze sobą w zupełnej zgodzie. Żadnej sensacji się tu nie znajdzie. Ojciec Grzegorz na samym początku rozmowy powiedział niemal dokładnie to samo. Choć sensacja to pewnie za duże słowo, obaj się mylą.

Tekst pochodzi z książki „Po kolei. Przewodnik podwarszawski” wydanej przez Towarzystwo Krajoznawcze „Krajobraz”. 28 lutego o godz. 19.00 w Faktycznym Domu Kultury w Warszawie odbędzie się spotkanie poświęcone książce.

Podziel się

Wiadomość