Jesień 2024, nr 3

Zamów

Czy pokolenie stracone dla Kościoła?

Postawy wysłuchania i zrozumienia brakuje czasem nam, starszym, w konfrontacji z pokoleniem trzydziesto- i czterdziestolatków, odchodzących od praktyk religijnych.

Mam kilkoro dzieci chrzestnych, synów i córek, dzisiaj już z pokolenia czterdziestolatków. Lubię rozmawiać z nimi i ich przyjaciółmi, ciekawi mnie ich życie i widzenie świata. Podziwiam ich wiedzę, inwencję, odwagę – jak to się obecnie mówi: kreatywność. Dają sobie radę, są niezależni, myślą krytycznie, podróżują po całym świecie, biegają, pływają, jeżdżą na nartach, mają kręgi przyjacielskie, a co najbardziej mnie cieszy – są wspaniałymi, mądrymi ojcami i matkami. To, co w pokoleniu moich rodziców było raczej rzadkością, dzisiaj wydaje się normą: ojcowie są podobnie jak matki zaangażowani w opiekę nad małymi dziećmi, a potem pięknie towarzyszą nastolatkom. To niewątpliwie dobre skutki zmian obyczajowych i mentalnych, które ogólnie nazywamy gender. Jedno tylko od dawna zastanawia mnie i niepokoi – stosunek wielu z nich do praktyk religijnych. Najkrócej mówiąc – obojętny, zdystansowany.

Własne dzieci, owszem, chrzczą, posyłają na lekcje religii i do pierwszej komunii, ale sami rzadko chodzą z nimi do kościoła, nie dają im przykładu żywej wiary. Coś jest z nimi nie tak? Czy to wpływ współczesnej cywilizacji, oferującej niewyobrażalne jeszcze dwadzieścia lat temu możliwości korzystania z nowych technologii komunikacji, z przyjemności i atrakcji życia, oraz kultury preferującej samorealizację i konsumpcję?

Zagadnąłem o to ostatnio mego chrzestnego syna Marka, czterdziestolatka. „Jestem chrześcijaninem – złożył deklarację na wstępie. – Wierzę w istnienie Boga, który jest Stwórcą i który wszystkim kieruje, także moim życiem, w myślach nazywam go Szefem. Ale instytucję Kościoła, takiego jaki znam – nachalnie wtrącającego się w moje prywatne intymne sprawy – odrzucam. Nie potrzebuję go jako pośrednika. Nie będę udawał, że jest inaczej”.

W pierwszej chwili wszystko się we mnie zagotowało i miałem już otworzyć usta, by zacząć wyjaśniać Markowi sens Wcielenia, Odkupienia i sakramentów, ale coś mnie przed tym powstrzymało. Zapadło milczenie. Po dłuższej chwili Marek, siedzący obok mnie w samochodzie, niespodziewanie zdjął prawą dłoń z przekładni biegów, chwycił moją lewą dłoń i mocno ją uścisnął. Był to jakby gest pocieszenia. A może wdzięczności za to, że nie wszedłem od razu w mentorską rolę „wszystko lepiej wiedzącego”… Na razie temat pozostał w zawieszeniu.

A mnie przekornie przyszło na myśl, że może takiej właśnie postawy – wysłuchania i zrozumienia – brakuje czasem nam, starszym, w konfrontacji z pokoleniem trzydziesto- i czterdziestolatków, odchodzących od praktyk religijnych.

Pokolenie Marka nauczyło się żyć w wolności i źle reaguje na jakąkolwiek presję czy przymus

Przyczyny odchodzenia od Kościoła i dystansowania się wobec religii są zapewne złożone, ale niewątpliwie jedną z nich jest, jak sądzę, dzisiejsza komplikacja relacji damsko-męskich. Wiadomo, że nagminnie rozpadają się małżeństwa, także te sakramentalne, coraz powszechniejszym zjawiskiem jest w związku z tym lęk przed formalizowaniem związku dwojga kochających się i żyjących ze sobą osób. Mówi się, że to z ich strony niedojrzałość. Pewnie tak. Ale rzeczywistość jest, jaka jest. Czy tacy ludzie, nawet żyjący z punktu widzenia kościelnego prawa moralnego w nieładzie, za który przecież tylko w pewnej mierze sami ponoszą odpowiedzialność (warunki ekonomiczne, wydłużony czas nauki, a przyśpieszony – dojrzewania fizycznego, kultura), a który prędzej czy później bywa dla nich źródłem cierpienia, nie potrzebują tym bardziej religijnej wiary w zbawienie?

Czy nie potrzebują perspektywy transcendencji, głębszego sensu, ufności w Bożą miłość i bliskość, w przebaczenie i miłosierdzie? A co im tymczasem najczęściej proponuje Kościół? Spotykają się z moralizatorstwem na ambonie i formalizmem w kancelarii parafialnej. Kartki od spowiedzi, świadectwo bierzmowania, pieczątki z podpisem księdza jako „zaliczenie” obecności na niedzielnej mszy świętej…

Pamiętam, że właśnie Marek dzielił się ze mną jakiś czas temu doświadczeniem swoim i innych rodziców przygotowujących się do pierwszej komunii dzieci. Uczestniczyli w obowiązkowych spotkaniach z księdzem, który piętnował ich niekonsekwencję i zarzucał im brak dobrej woli (bo nie chodzą z dziećmi do kościoła), jakby smagając batem, a oni milczeli, zgrzytając zębami, żeby tylko ten czas jakoś przetrwać. A później księża skarżą się, że rok przed pierwszą komunią kościół jest pełen, wkrótce po niej – pustoszeje…

Wesprzyj Więź

Pokolenie Marka nauczyło się żyć w wolności i źle reaguje na jakąkolwiek presję, przymus, paternalizm czy manipulację. Czy to znaczy, że jest to pokolenie stracone dla wiary i Kościoła?

Już niedługo spotkamy się z Markiem i jego rówieśnikami przy świątecznym stole i będzie to jak zwykle okazja do rozmowy o Bożej obecności w naszym życiu – także w życiu tych, którzy na skutek przykrych doświadczeń odsunęli się od praktyk religijnych albo którzy przeżywają wątpliwości w wierze czy z jakichś prawnokanonicznych powodów nie mogą korzystać z sakramentów.

Te nasze świąteczne rozmowy – o dobru i złu w historii, o człowieku i Bogu, o walce z własnymi słabościami i uzależnieniami – są zwykle fascynujące. Jak mówił już św. Bazyli Wielki, „Pan Bóg nie związał sobie rąk sakramentami”.

Podziel się

Wiadomość

Drogi Cezary,
Pruszasz trudne sprawy. My z żoną mamy dwoje dzieci i dwoje wnuków. Aleksandra ma dwoje dzieci, Anastazję i Matthiasa, Rafał jest sam. Zycie rodziny toczy się w kilku płaszczyznach : Holandia, Polska, nasze spotkanie w Rzymie, praca Jeanne i moja obecność w Więzi, wyjazd do Francji, nasze działania pro-polskie (Pol-Presse), przeprowadzki we Francji, problemy dzieci, od kilku lat wyjazd córki z dziećmi do Montpellier, wyjazd Anastazji do Cannes, codzienność nas obojga w Lille z Rafałem … Nasi młodzi mimo starań, niewiele wiedzą o sprawach Wiary .. Trudne to sprawy …

Odchodzenie społeczeństw od praktyk religijnych obserwowaliśmy praktycznie we wszystkich krajach, w których zagościł dobrobyt i stabilizacja. Do Kościołów ludzi pcha według mnie nie tylko wiara, ale potrzeba tworzenia wspólnoty wobec niepokoju życia. Jak trwoga to do Boga. I tu rodzi się szansa dla Kościoła Instytucjonalnego. W bogatych społeczeństwach Zachodu pojawiło się mocne zwątpienie w przyszłość. Ludzie szukają transcendencji w dziwacznych miejscach. Dlaczego nie w Kościele.

Mam 55 lat, jestem ojcem 26-letniego syna i 23-letniej córki. Żona i ja jesteśmy praktykującymi katolikami a nasze dzieci nie. Dlaczego? Trudne pytanie. Pamiętam, że gdy sam przechodziłem w młodości okres dużych wątpliwości, takich z którymi nie potrafiłem sobie sam poradzić, sygnalizowałem to rodzicom. Wątpliwości były dla mnie czymś bolesnym, miałem poczucie „nieba w ogniu”. Nie sądzę, aby moje dzieci też to tak przeżywały. W każdym razie nie szukały pomocy u żony ani u mnie.

Może młody człowiek potrzebuje być przeciwko czemuś? W moich czasach było się przeciwko systemowi komunistycznemu a po stronie Kościoła. System komunistyczny był swoistym kozłem ofiarnym, odgromnikiem dla przeróżnych złych emocji. Coś mi na to wygląda, że obecnie dla młodego człowieka właśnie Kościół jest czymś takim. Mój syn: „w Boga wierzę, ale Kościoła nie trawię”. Nie jestem jednak pewny, czy on rzeczywiście wierzy w Boga. Jeżeli tak, to na zasadzie Boga odległego, tak jak wierzą deiści. A dlaczego nie trawi Kościoła? W gruncie rzeczy on słabo zna Kościół, ale najwyraźniej taka wiedza mu wystarcza. Gdy dzieci były małe, razem z żoną postanowiliśmy, że nie będziemy przy nich źle mówić o Kościele i trzymaliśmy się tego. Jednak w domu na stole leżała zawsze świeża „Gazeta Wyborcza” i w pewnym wieku syn i córka sami zaczęli po nią sięgać. Pro-kościelna nigdy nie była.

Żona i ja nie byliśmy rodzicami, którzy aktywnie ewangelizują swoje dzieci. Teraz rodzice generalnie tego nie czynią, pozostawiając rzecz Kościołowi. Za mało zrobiliśmy, to pewne.

Moje pokolenie nie było źle nastawione do katechezy. Odbywała się w salkach przykościelnych, w przestrzeni bliskiej sacrum. Z dala od szkoły, wówczas dotkniętej komunistycznym piętnem. Katecheza była po tej dobrej stronie rzeczywistości. To bardzo ułatwiało księżom zadanie. Wprowadzenie katechezy do szkół musiało mieć negatywny skutek. Teraz katecheza jest po matematyce albo lekcji w.f., oddzielona tylko dziesięciominutową przerwą. Uczniom mieszają się wrażenia z całego dnia, z różnych lekcji. Wymiar sakralny dużo na tym traci.

Czasy komunistyczne nie stwarzały możliwości samorealizacji, co skutkowało wieloma przypadkami emigracji do wewnątrz. Jako młody człowiek sam byłem typem wewnętrznego emigranta, nawet o tym nie wiedząc. Wewnętrzna emigracja bliska jest skupieniu na duchowości, sprzyja religijności. Teraz warunki są wręcz odwrotne do tamtejszych.

Zmiana systemowa zapoczątkowana w r. 1989 była radykalna. Nastąpiło odcięcie od przeszłości, od złej tradycji. Takie zmiany niosą z sobą ryzyko odrzucenia wielu elementów pozytywnych, wylania dziecka z kąpielą. Być może religijność padła ofiara tego procesu?

Jesteśmy dziećmi Oświecenia. Staramy się być racjonalni na tyle, na ile po ludzku to jest możliwe. Metoda naukowa okazała się wspaniała i niezwykle płodna w poznawaniu praw przyrody, także w opisywaniu rzeczywistości społecznej. Zadawanie trafnych i dociekliwych pytań jest cenione wyżej niż udzielanie szybkich odpowiedzi. Zwłaszcza ostatnio rzeczywistość się pokomplikowała i lepiej powiedzieć „nie wiem” lub „za mało wiem”, niż palnąć głupstwo. Człowiek nie ma na co dzień nawyku wierzenia, często nie do końca świadomie woli powiedzieć „nie wiem” niż „wierzę”. Taka ostrożność, taki sceptycyzm niestety nie pozostawia wiele miejsca dla wiary w Boga. I dopiero samoświadomość i własna chęć mogą pomóc oprzeć się takiej tendencji. Ale do tego trzeba dojrzeć.

Pominąłem przykłady bezpośrednio związane z błędami popełnianymi przez Kościół w Polsce. Wymienię tylko jeden, według mnie szczególnie wyrazisty: list Episkopatu na temat gender. Moja córka nie mogła tego ścierpieć, nie była w stanie tego znieść.