Wiosna 2025, nr 1

Zamów

Katecheza w szkole: nie zazdroszczę rodzicom dylematu

Dziecko biegnące przez szkolny korytarz. Fot. Caleb Oquendo/ Pexels

Katoliccy rodzice w duchu troski o życie wiarą swoich dzieci coraz częściej podejmują decyzję o wypisaniu dziecka z lekcji religii. Bo czy szkolna katecheza nadal wychowuje do życia w wierze?

Ludzie mawiają, że historia jest najlepszą nauczycielką życia. Pewnie jest w tym trochę prawdy, choć w moim odczuciu bardziej „trochę” niż „prawdy”. Historyczne analogie bywają użyteczne, ale też historia powtarza się częściej jako farsa. Dlatego należy być wobec niej wyjątkowo ostrożnym. Jeśli miałbym powiedzieć, co naprawdę jest najlepszym nauczycielem życia, to jest nim… samo życie. Z całą swoją zmiennością.

Rozeznawanie głównym przesłaniem papieża

Małżeństwo nauczyło mnie, że w życiu nie chodzi o rację. Dziś chciałbym się podzielić inną lekcją, płynącą tym razem z rodzicielstwa. Dzieci nigdy nie są takie same. Nawet jeśli pochodzą od tych samych rodziców i są wychowywane w identyczny sposób, bardzo się od siebie różnią. Co więcej, nieustannie się zmieniają. Z faktu, że w relacji z dzieckiem coś „działało”, nijak nie wynika, że tak samo będzie pół roku później.

W zasadzie lepiej z góry założyć, że nie będzie. Zresztą nie tylko dlatego, że dziecko się zmienia. Zmieniamy się także my, zmienia się otoczenie i cały kontekst. Życie to nieustanna przygoda pełna niewiadomych. Wymaga to od nas ciągłego rozeznawania. Oczywiście istnieją pewne punkty odniesienia czy wartości, które wybieramy i którym chcemy być wierni. Ale to, jak te wartości realizować w praktyce, to już zupełnie inna historia.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Jeśli miałbym powiedzieć, jakie przesłanie płynie z pontyfikatu papieża Franciszka, to właśnie to dotyczące rozeznawania. W duchu św. Pawła: „wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!”. Słowa te dźwięczą mi w uszach, kiedy przyglądam się od kilku miesięcy sporom wokół szkolnej katechezy i szerzej relacjom państwo-Kościół.

 „Badam” działania rządu w tej materii i nie widzę tam specjalnie nic szlachetnego. Ot, próba cynicznego obsłużenia oczekiwań części antyklerykalnego elektoratu. Meritum jest na dalszym planie, chodzi głównie o „pokazówkę”.

Nowe otwarcie relacji państwo-Kościół

To jednak ważny kontekst. Wierzę, że Bóg mówi do nas przez historię, wszak jest jej Panem. Można oczywiście wyciągać z niej przeróżne wnioski. Wydaje mi się jednak, że mamy dziś doskonałą okazję, abyśmy jako członkowie Kościoła przemyśleli, czy te relacje w dotychczasowym kształcie nam służą. Bardzo ciekawą (auto)refleksję na ten temat snuje redakcja kwartalnika „Więź”, sugerując, że to idealny moment na dogłębną zmianę relacji państwo-Kościół.

Dla wielu katolików kluczowe pytanie brzmi: czy szkolna katecheza w dotychczasowym kształcie nadal jest czymś szlachetnym i dobrym? Czymś, gdzie jako chrześcijanie musimy stanąć i powiedzieć wyraźne: „non possumus”, tego tematu nie odpuszczamy. Wyraźnie chcieliby tego biskupi, jak sugerują w swoim liście do premiera Donalda Tuska 25 lutego.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, także jako rodzic, że wychowanie dzieci do życia w wierze to jedno z naszych podstawowych zadań. Tu nie ma mowy o dezercji. To jest „non possumus”. Fundamentalne pytanie jednak brzmi, jak to robić? W duchu nakazów czy raczej wolności? W duchu unikania zła czy raczej szukania dobra? Jakie treści wprowadzać na określonych etapach rozwojowych dziecka?

Takich pytań można postawić o wiele więcej. Odpowiedzi na nie są szalenie ważne. Dlatego w pełni rozumiem katolickich rodziców, którzy posyłając dzieci do szkoły, robią wywiad nie z matematykiem czy polonistą, ale właśnie z katechetą. Bo „straty” wynikające z niewłaściwego nauczania tych przedmiotów są potencjalnie daleko mniejsze niż „straty” spowodowane niewłaściwym sposobem przekazu wiary oraz jej treści. Nie muszę dodawać, że przykład ten nie jest zmyślony – ta praktyka w mojej bańce katolickich rodziców robi się coraz powszechniejsza.

„Straty” wynikające z niewłaściwego nauczania polskiego czy matematyki są potencjalnie daleko mniejsze niż „straty” spowodowane niewłaściwym sposobem przekazu wiary

Marcin Kędzierski

Trudno się temu dziwić. To historia z ostatniego tygodnia: koleżanka z pracy opowiada, że ma problem z wnuczką, która panicznie boi się wejść do kościoła. Siostra zakonna opowiedziała bowiem dzieciom w przedszkolu, że naszymi grzechami wbijamy gwoździe w ciało Pana Jezusa. Nie jest chyba wielkim zaskoczeniem, że pięciolatka widząc krzyż, wpada w panikę. Może jej to przejdzie. A może właśnie przedszkolna katechetka zafundowała dziecku wieloletnią traumę religijną. Słysząc takie i inne historie, w pełni rozumiem chęć weryfikacji tego, komu powierzamy religijne wychowanie naszych dzieci.

Katecheza, czyli dylemat, którego nie zazdroszczę

Przykro to mówić, ale niestety efekt takiej weryfikacji wypada nie najlepiej, eufemistycznie mówiąc. W rezultacie katoliccy rodzice w duchu troski o życie wiarą swoich dzieci coraz częściej podejmują decyzję o wypisaniu dziecka z lekcji religii. Mam to szczęście, że mając dzieci w edukacji domowej, nie staję przed takim dylematem, ale nie zazdroszczę znajomym, którzy stają  w obliczu takiej decyzji.

Nie zazdroszczę, bo wypisanie dziecka ze szkolnej katechezy wiąże się z odium. Co bowiem jeśli ksiądz w parafii odmówi później dopuszczenia dziecka do Pierwszej Komunii Świętej? Nawet jeśli formacja takiego dziecka jest daleko bardziej zaawansowana niż koleżanek i kolegów uczęszczających na religię w szkole?

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo i politykę.

Cenisz naszą publicystykę? Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Znów – to nie są zmyślone historie. Obserwuję właśnie dramat katolickich znajomych, którzy znaleźli się w takim potrzasku. Wielkie kampanie w obronie szkolnej katechezy niespecjalnie w tym pomagają. Nie tylko dlatego, że pogarszają sytuację rodziców traktujących poważnie wychowanie w wierze swoich dzieci, którzy nie godzą się na posłanie dziecka na szkolną religię. Także dlatego, że w zasadzie uniemożliwiają poważniejszą dyskusję nad tym, czy szkolna katecheza w obecnym kształcie nadal w optymalny sposób odpowiada na potrzeby naszych dzieci.

Ostatecznie bowiem, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, to o dzieci właśnie tu chodzi, a nie polityczną walkę pomiędzy władzą a Kościołem w duchu „kto kogo”.

Przeczytaj też: Dyskusja o (lekcjach) religii, która się nie odbyła

Podziel się

11
2
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.