Zima 2024, nr 4

Zamów

Myślisz czasem o mnie? Nie myślisz, bo nie żyjesz

Brenda Navarro, 2020. Fot. Ángel Soto / Wikimedia Commons

Nic nie jest na zawsze, już ci mówiłam. Nie, nie rób takiej miny, bo to właśnie taka mina, jakiej nie chcę, żebyś robiła. O wszystko musisz płakać? Odchodzę, bo co mam tutaj robić? Fragment powieści „Prochy w ustach”.

Fragment powieści „Prochy w ustach”, tłum. Agata Ostrowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2024. Książka – jak informuje wydawca – jest „historią młodej kobiety, która próbuje dociec przyczyn samobójstwa swego nastoletniego brata, sama cierpiąc przy tym na syndrom Ulissesa. To rzecz o rozłące i porzuceniu, tęsknocie i wściekłości, stracie i dojrzewaniu, w której Brenda Navarro porusza kwestie takie jak nierówności, ksenofobia czy wykorzenienie, dowodząc przy tym, że jest dziś jednym z najciekawszych głosów młodej latynoamerykańskiej literatury”.

Ja tego nie widziałam, ale tak jakbym widziała, bo wwierca mi się w głowę i nie daje spać. Zawsze ten sam obraz: spadający Diego i odgłos jego ciała uderzającego w ziemię. Wtedy się budzę i myślę, że nie zdarzyło się to mnie, nie zdarzyło się Jimenie ani Marinie, ani Eleonorze: zdarzyło się Diegowi; i jeszcze raz, i znowu w mojej głowie ten dźwięk, jakby ktoś wywinął orła, jakby nagle, znienacka, bez ostrzeżenia szyba roztrzaskała się na kawałeczki, które utkwiły w worku z piaskiem. Sucha, głośna kolizja z udziałem żeber, płuc i asfaltu. Tak: bum. Nie, tak: buuum. Nie, tak: krag. Nie, tak: drag, dragut. Nie, tak: baaam,klap, krasz, bruuum, brooom, gruuum, grrr, grooo… I echo. Nie, nie ma takiej onomatopei, żeby opisać odgłos, który się rozległ. Ciało walące w ziemię. Diego pragnący być łoskotem, pragnący przerwać muzykę swego ciała. Diego pozostawiający nas tak, z sobą zawieszonym pomiędzy nami. Diego, gwiazda.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Ja tego nie widziałam. Nie widziała też moja mama. Obie byłyśmy daleko. Mama dalej niż ja, bo była daleko od nas, już zanim Diego popełnił samobójstwo. Moja mama, dziewięć lat daleko.

Kiedy Diego miał pięć lat, mama była dla niego w niebie, i kiedy przelatywał jakiś samolot, mówił: Zobacz, to mama w niebie. To nie jest mama, głupku, odpowiadałam, ale Diego się upierał, że tak, machał na do widzenia, a potem jej o tym opowiadał, kiedy do nas dzwoniła: Mamo, widziałaś, jak machałem ci wczoraj po południu? A mama: Tak, tak, widziałam. A co robiłaś? Patrzyłam na ciebie, kiedy widzę, że będziemy przelatywali niedaleko domu, podchodzę do okna i ci macham. Widziałeś, że też ci pomachałam? A szczerbaty Diego szczerzył nieliczne zęby i odpowiadał: Tak, tak, widziałem.

To co, chcesz zostać pilotem, żeby pracować razem z mamą w niebie? Nie, ja chcę latać zupełnie sam, bez samolotu: ja sam w powietrzu, bez peleryny. Ale tak się nie da. Da się. Nie, nie da się. Właśnie że się da. Nie, Diego, nie da się latać. A właśnie że tak. I Diego latał, przez kilka chwil: sześć sekund. Tak przynajmniej twierdził sąsiad z naprzeciwka, że tak wskazał zegar na telefonie, kiedy on odwrócił się zapytać żonę, czy dzwoni już na policję. Sześć sekund. Dałeś radę polecieć, Diego, przez sześć sekund. Z piątego piętra na chodnik. Sześć sekund, braciszku. Możesz wszystko.

A myślisz czasem o mnie? Myślisz o mnie? Nie, Diego, nie myślisz o mnie, bo nie żyjesz.

No dobrze, zobaczmy. Usiądź. Musisz być silną kobietą, bo jesteś już kobietą, prawda? Tak, jesteś kobietą. Ja odchodzę, a wy zostaniecie, ale nie na zawsze. Nic nie jest na zawsze, już ci mówiłam: to tylko na trochę, potem do mnie dołączycie i wszystko będzie lepiej. Nie, nie rób takiej miny, bo to właśnie taka mina, jakiej nie chcę, żebyś robiła. O wszystko musisz płakać? Odchodzę, bo co mam tutaj robić? Tak, wiem, że już to mówiłam wtedy, ale wtedy było inaczej. Było inaczej, bo było inaczej. Ty byłaś inna, ja byłam inna. Ale wiesz, co się nie zmienia? Właśnie, to, że nadal codziennie jesz. Rozumiesz? Pewnie, że rozumiesz, świetnie rozumiesz. Pomyślałaś o Diegu? Taki malutki, taki bezbronny, taki grzeczniutki. Widziałaś go?

Prochy w ustach
Brenda Navarro, „Prochy w ustach”, tłum. Agata Ostrowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2024

Ty w jego wieku już się sama bawiłaś, a on jest taki niesamodzielny, jak jego ojciec, taki samiutki, ale nie, nie taki samiutki, bo inaczej go wychowamy, prawda? I tu właśnie musisz wkroczyć. Musisz wkroczyć właśnie ty, bo jak nie ty, to komu mam zaufać? Mojej mamie, twojemu dziadkowi? Muszę zaufać tobie, a ty musisz zaufać mnie. Wystarczy już, przestań robić z siebie cierpiętnicę, która nie wie, czego chce. Nie dowiesz się, nikt tego nie wie i wszyscy jakoś żyjemy. Pomożesz mi, bo tylko pomagając nam, pomożesz sobie. To, co zrobisz dzisiaj, jaką decyzję podejmiesz, pomoże ci jutro. Prawda? Dlatego nie będziesz robiła scen i dlatego będziesz bardzo spokojna, i codziennie będziesz się budziła i mówiła, że tak, tego właśnie nam potrzeba. A może chcesz już zawsze tak żyć, w tym pokoju, w tym domu, w tym mieście? Nie chcesz, chociaż wydaje ci się, że chcesz, to nie chcesz.

A ja nic nie powiedziałam, nie płakałam, nie powiedziałam „tak” ani nie powiedziałam „nie”. Moja mama i jej monologi, mama jak to mama. I odeszła. W któryś poniedziałek rano, kiedy Diego spał. Ćśśś, nie hałasuj, obudzisz go. A ja spojrzałam na nią paskudnie, bardzo paskudnie, jakbym wzrokiem mogła przekazać wszystko, czego ona nie pozwoliła mi powiedzieć. Nienawidzę cię i ty mnie nienawidzisz, nienawidzimy siebie i nienawidzisz mojego brata, że nie daje ci spać, i wszystkiego nienawidzisz: nienawidzisz siebie i moich dziadków, i swojego zmarłego męża, i mnie. Nienawidzisz mnie i dlatego zostawiasz mi swojego syna, i dlatego zgrywasz niewiniątko, ale w rzeczywistości już sobie wyobrażasz siebie w samolocie, już jesteś w samolocie, świnko, już tam jesteś. Już się widzisz jako taką europejską, taką światową, taką pasażerkę samolotu. I wszystko to jej powiedziałam wzrokiem, ale wargi miałam zaciśnięte, a żołądek ściśnięty, jakby chciał się połączyć z jelitami i stać się z nimi jednością, i burczeć.

Daj buzi, powiedziała i zbliżyła policzek do mojego policzka, był chłodny w dotyku, ale gładziutki. Bo mama zawsze marzła. Była tak chuda i tak niedocukrzona, że zawsze miała zimne ciało, a ja wyobrażałam sobie, że także serce. No daj, nalegała i znowu przysunęła policzek, a ja wydałam odgłos pocałunku: mła. Zacmokałam. Wtedy ona pogładziła mnie po ramieniu i spojrzała mi głęboko w oczy: Spotkamy się znów i pojedziesz ze mną i z Diegiem do Madrytu, i wszystko będzie inaczej. Inaczej i lepiej. Wszystko zawsze jest inne i lepsze. Prawda? I odeszła… A ja zauważyłam, że zostawiła kolczyki, te, które zawsze nosiła, i poszłam po nie, i chciałam wyjść sprawdzić, czy taksówka jeszcze stoi, żeby je podać, ale już nie stała, już pojechała. Już, już miałam się rozpłakać, ale Diego rozpłakał się pierwszy, więc pobiegłam do jego łóżeczka, wzięłam go na ręce i byłam mu wdzięczna, że jest taki malutki i nie potrafi zadawać pytań.

To nie było tylko na trochę, mamo. To było dziewięć lat. Tak powiedziałam, kiedy mama próbowała przekonać samą siebie, że życie wycięło jej numer. Właśnie że było tylko na trochę, tyle, ile było trzeba. A co, myślisz, że przylatujesz, a na lotnisku wita cię król Hiszpanii i mówi: Dzień dobry, dzień dobry, witamy, jak podróż, proszę, zapraszamy, czekaliśmy na ciebie? Nie. To było tylko na trochę, bo niektórych to więcej kosztuje, bo nie każdy może, bo każdy lot to dużo pieniędzy. A co, myślisz, że człowiek sobie myśli: W ogóle nie jem, ale nic to, będę teraz jadła jeszcze mniej, podczas gdy oni korzystają do woli z tych eurasów, które im wysyłam? A co, myślisz, że ja nie wiem, że mnie wykorzystywaliście i szantażowaliście, bo byłam daleko, więc zmuszaliście mnie, żebym na wszystko się zgadzała?

Wcale nie zgadzałaś się na wszystko, mamo. Zawsze odmawiałaś, kiedy prosiliśmy, żebyś przyjechała do nas na Gwiazdkę. Do nas nie przyjeżdżałaś, ale wyjeżdżać to wyjeżdżałaś, zwiedzać Hiszpanię to zwiedzałaś, kiedy my tu czekaliśmy, żeby Diego zasnął, bo był niespokojny, bo nie zawsze do niego dzwoniłaś. Nie na wszystko się zgadzałaś, mamo, bo często prosiłam, żebyś pozwoliła mi spotkać się z koleżankami, a ty mnie kontrolowałaś na tych wyjściach i pisałaś do mnie, i bez przerwy chciałaś wiedzieć, gdzie jestem, a ja ci mówiłam, żebyś dała mi spokój, że to ponad jedenaście tysięcy kilometrów, a ja nadal czuję twój oddech na karku. A ty mówiłaś, że nie, nie dasz mi spokoju, bo kobiety są mordowane, gwałcone i porywane, dlatego nas tutaj sprowadzisz. I zobacz.

[…] Policja zawsze przyjeżdża za szybko, ale nie tym razem. Nie można ufać czasowi. To było pierwsze, co usłyszałam w telefonie, i nic nie rozumiałam. O co chodzi, kto mówi? Coś z Diegiem, mieszkasz przy tej i tej ulicy, pod tym numerem, na tym piętrze, w tym mieszkaniu? Tak, zgadza się, to mój adres. Kto mówi, co się dzieje z Diegiem? Cisza. Córciu, gdzie jest twoja mama? Co się dzieje?, powtórzyłam.

I moje ciało to w tej chwili jeden wielki wir pyłowy, niemal kamienisty, z ziemią, która szczypie w oczy, uniemożliwia widzenie, zmusza do zasłonięcia twarzy rękami i pozostawia całkowicie bezbronną. I łup: wiatr niczym cios. I łup: kataklizm ciemięży nogi i tułów, i włosy, a ja z rękami na oczach, bo trąba powietrzna nie puszcza. Bum, bam, krasz. Cios za ciosem, szybko, jak w boksie. Wiadomość o śmierci mojego brata przez nokaut. Nie dwa, nie trzy upadki. Tylko jeden. Ten jego. Dziewczyno, jesteś tam? I ten cholerny piach w oczach, i ciało wirujące tysiąc na godzinę, i ludzie po drugiej stronie słuchawki. Dziewczyno, jesteś tam? A twoja mama? Jak możemy się z nią skontaktować? Bruuum, brooom, żołądek. Zawsze ten żołądek; na egzaminie z angielskiego, który miał udowodnić, że mogę umieć to samo, co Hiszpanie, chociaż patrzyli na mnie zdumieni, że umiem nawet więcej – problemy z żołądkiem, pół godziny w łazience, mniej czasu na wypełnienie testu, tamta z ministerstwa uznała, że coś kombinuję, kazała mi nawet oddać telefon, bo myślała, że ściągam. Problemy z żołądkiem pierwszego dnia po wyjeździe mamy do Hiszpanii, oto ja cały dzień w łazience, a potem herbatka rumiankowa zaparzona przez dziadka. Albo tamtego dnia, kiedy Diego się rozchorował, miał gorączkę, a ja myślałam, że to moja wina, bo akurat dziadkowie pierwszy raz zostawili mnie z nim samą w domu. Żołądek. Diego, siedź spokojnie przed telewizorem!, krzyczałam przez uchylone drzwi łazienki, bo ten cholerny żołądek. I tak zawsze: żołądek.

Wesprzyj Więź

Burk, burk. Niczym głuchy odgłos, który chce się wydostać na powierzchnię, żeby nie zostać niezauważonym. Tak, jestem, co się stało? Nie, nie wiem, gdzie jest moja mama.

Diego lubił Vampire Weekend. Znał wszystkie płyty. Albo tak myślę. Albo tak sobie wyobrażam. Albo chcę wierzyć, że tego właśnie słuchał przed śmiercią. Albo takie przypuszczenie wysnułam, kiedy zobaczyłam jego telefon. Albo to mi się śniło w pierwszych dniach: Diego spadający przy dźwiękach słodkiej i lepkiej jak miód muzyki swojego ulubionego zespołu. Diego śpiewający i podskakujący w myślach, figlarny, robiący wszystkich w balona: Ja się zawijam, gamonie, nie dogonicie mnie. I muzyka w tle, jak w teledysku. Żeby Diego się śmiał, żeby Diego był muzyką, a jego lot wybrykiem, psikusem, odzywką w stylu „Jak mi tego nie dasz, to się rzucę” albo „Zostaw mnie, nie jesteś moją mamą”, i ten jego psotny śmieszek, żebym go goniła. Diego: akordy, riffy, gitary, upadki. Diego: głos, energia wprawiająca w ruch struny głosowe Ezry Koeniga, dźwięk, który się wydobywa, kiedy widzę piosenkarza na ekranie komputera z wyłączonym dźwiękiem. Diego jako znaczenie czegokolwiek, ale nie bólu. Nie znoszę znosić jego bólu. Diego: muzyka, nie cisza.

Przeczytaj też: Heikki Kännö: Czas milczenia wreszcie się skończył

Podziel się

Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.