W kulminacyjnym momencie spektaklu aktorka Agnieszka Przepiórska staje wśród publiczności i wzywa ją do apelu upamiętniającego gwałcone podczas Powstania kobiety. Czuję, że powinnam wstać, ale pierwsze rzędy siedzą.
Monodram „Ocalone” obejrzałam w wybudowanym w 1922 roku budynku Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej przy Zielnej w Warszawie 5 listopada 2024 roku. Data jest ważna, ponieważ chcę się odnieść do swojej reakcji, a także, choć nie bez wątpliwości, do tego, jaką stanowiliśmy tego dnia publiczność w pobliżu miejsca, o którym opowiada nam przez ponad godzinę Irenka K., wspaniała Agnieszka Przepiórska.
Pomnik kobiet
Warszawiakom nie trzeba tego wyjaśniać, ale przypomnę osobom spoza stolicy, że o ten ówczesny drapacz chmur toczyły się podczas Powstania Warszawskiego zacięte walki. Spektakl w reżyserii Mai Kleczewskiej wykorzystuje pustostan na V piętrze, z odgrywającym ważną rolę widokiem na współczesną ulicę, ogromnymi ścianami służącymi za ekrany, na których widzimy początkowo bryłę przykrytą udrapowanym materiałem niczym starożytny lub klasycystyczny grobowiec-postument.
To pomnik kobiet z Zieleniaka. Ma go odsłonić przez pociągnięcie wstęgi/wstążki Irena K. z ulicy Opaczewskiej, którą przyszła w sierpniu 1944 na kobiety i dziewczynki śmierć, ale przez dziesięciolecia nie wolno było o niej mówić.
Jak działał zakaz? Jak to możliwe, że w mieście opisywanym przez noblistkę Han Kang jako przeżywające nieustanną żałobę po swoich białych murach i rozstrzelanych mieszkańcach („Biała elegia”, przeł. Justyna Najbar-Miller) istniała niewypowiedziana zmowa milczenia, wykreślająca śmierć gwałconych, torturowanych, zamordowanych i tych, które przeżyły okaleczone, zakażone, ciężarne?
I traumę, i jej zaprzeczenie opowiada przeobrażająca się Irena na tle remasterowanych obrazów powstańczych, pokazujących gwałtowne metamorfozy postaci – a ramą literacką są antyczne dramaty.
Gdybym przeanalizowała tu cały monodram, być może zamknęłabym drogę do tego, byście Państwo sami mogli spróbować wejść w to ekstremalne jak na teatr przeżycie, które było moim udziałem.
Dynamika traumatyczna
Wszystko jest w tym przedstawieniu świetne, ale najlepsza – Agnieszka Przepiórska. Siedzi upozowana na kruchą staruszkę w trzecim rzędzie, wygląda jak zagubiona widzka teatralna, gdy zostaje poproszona o zabranie głosu i odsłonięcie pomnika, który nie wiadomo czym jest. Co przedstawia? Leżącą na ziemi dziewczynę z żołnierzem między nogami? Maszerujący Opaczewską oddział SS Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej, który gwałt i rabunek uważał za „naturalny” przywilej zwycięzców? Dziewczynkę ze wstążką we włosach?
Warszawska starsza pani na początku gubi kartki, mówi słabych głosem, ale stopniowo przeistacza się w siebie młodszą, niedojrzałą, kochającą przedwojennych amantów kina i piosenkę o seksapilu, słowie zakazanym, lecz pociągającym. Co stanie się z tym słowem, gdy wyciągną ją z tłumu leżącego pokotem i zawloką do budynku szkoły?
Przeżycie zbiorowego gwałtu, a potem opowiedzenie o nim w zaaranżowanej przestrzeni społecznej – wewnątrz spektaklu i podczas spektaklu – przebiega wedle dynamiki traumatycznej. Irenka/Irena zasłania wydarzenia dynamicznymi, głośnymi sekwencjami czerpanymi z fantazji. Oddział SS to cyrk, który przyjechał na Ochotę, matka stroi ją do ślubu, ona sama odjeżdża mercedesem na próbę, bo jest wielką artystką.
Jak to możliwe, że w mieście przeżywającym nieustanną żałobę po rozstrzelanych mieszkańcach istniała niewypowiedziana zmowa milczenia, wykreślająca los gwałconych?
Te mocne, pokazujące skalę możliwości aktorki sceny przechodzą w faktografię, pokazaną przez osobiste świadectwo, przebijające się stopniowo. Realny nakaz milczenia, formułowany przez matkę, sąsiadów, działający w sądzie nie może być szczelny. Kobieta z Zieleniaka mówi.
Agnieszka Przepiórska prowadzi nas do wnętrza szkoły, gdzie umierają dziewczyny, podaje ich imiona. Stoi naprzeciw nas w białej koszuli, pokrwawiona, i mówi o dniach gwałcenia. A potem, siedząc pod ścianą, cichym głosem – odtwarza argumentację na rzecz „życia dalej”.
Wstęgę usuwającą zasłonę z wyobrażonego pomnika da się pociągnąć tylko tak, żeby opasała salę, widzki i widzów.
Półgłosem lub wcale
Ostatnie minuty spektaklu to apel poległych kobiet. Gdy aktorka wymienia ulice, z których pochodziły spędzane na Zieleniak, w mojej głowie przesuwają się chodniki, mury. Topografia miasta, tak zmienionego dziś – do PAST-y szłam Grzybowską, szczelnie wypełnioną wieżowcami – ale przecież czczącego kamienie schlapane krwią, kolejny raz uległa w mojej głowie rozpadowi, zgruzowaniu i zgruzopowstaniu. Czy to możliwe, że tak wielki obszar został spacyfikowany w taki sposób? A potem mówiono o tym półgłosem lub wcale, dając gwałcicielom przywilej ułaskawienia, bez względu na realne wyroki w procesach toczących się po wojnie.
Kontekstem przedstawienia są starania o upamiętnienie kobiet i dziewczynek, podjęte m. in. przez Elżbietę Podleśną, Sylwię Chutnik, Agatę Diduszko-Zyglewską. Odsyłam do tej sprawy – również dziś lokalizacja, wymiar i treść tego upamiętnienia budzi opór, na szczęście coraz mniejszy.
Po nazwach aktorka przechodzi do nazwisk – nie wszystkie znamy, kilkaset zabitych osób to dane oficjalne. Ta statystyka nie uwzględnia gwałtów. Agnieszka Przepiórska wzywa do apelu kolejne kobiety. Patrzy w przestrzeń, nad głowami widowni, która tyle razy słyszała w Warszawie wezwanie „cześć ich pamięci”. A ile razy była to cześć oddana Irence, wierzącej w romanse kinowe?
Dopisane do listy?
W kulminacyjnym momencie Przepiórska staje wśród publiczności. Narasta napięcie. Czuję, że powinnam wstać do tego apelu, ale pierwsze rzędy siedzą. Obyta warszawska publika, wie co robi. Nie chcę tego oceniać, ale jesteśmy ciałem zbiorowym, możemy oddać cześć lub pozostać wewnątrz spektaklu, pozwolić Irenie na samotne świadectwo. Tego się nie da łatwo odwrócić: ocalone z Zieleniaka, z obozów, w których robiono na nich eksperymenty, nie zajmą miejsca tych, którzy walczyli z bronią w ręku. Czym wobec „czynu zbrojnego” jest kruche ciało?
Podobno podczas niektórych spektakli ludzie wstają, podczas innych nie. Analizowałam, wracając do hotelu, swoje tchórzostwo, bo tak odczułam tkwienie w trzecim rzędzie, za plecami dużych mężczyzn, którzy w teatrze zawsze znajdują się na przedzie. Do owacji wszyscy wstali, a jest co oklaskiwać – to monodram wybitny.
Wróćmy jednak do krzeseł. Wiem, że gdybym wstała, odczułabym coś podobnego do katharsis, na pewno byłabym wzruszona. To dobrze czy źle? Czy powinnam odczuć takie „odkupienie”? W czyim imieniu? Może mój wstyd jest bardziej adekwatny do faktycznej sytuacji? Nie ofiar, potomnych.
Jest jeszcze inny aspekt tego finału. Wstając, dopisalibyśmy kobiety do listy martyrologicznej. Z tym niektóre z nas mają kłopot, uważając, że trzeba o przeszłości rozmawiać inaczej, ponieważ ani w śmierci żołnierza, ani przez powieszenie, ani wskutek strzału w głowę nie ma niczego wzniosłego. Cała ta lista niekończącego się nieszczęścia zasługuje na uczciwe podejście, nie na patos.
Być może, ale w wymiarze społecznym oddanie czci zgwałconym, w świecie powtarzającym zbrodnicze czyny z tą samą plemienną argumentacją, która panowała butnie w przeszłości, ma ciężar gatunkowy. Może pomóc już nie tyle żyjącym z traumą, ile potomkom i potomkiniom mierzącym się ze współczesnością nie tylko jako ciemnym dobrodziejstwem inwentarza historycznego, lecz z napawającym rozpaczą przeczuciem najbliższej przyszłości.
Dla mnie obie reakcje – gdybym wstała i to, że stchórzyłam – są wielkim doświadczeniem samej siebie. Poszłam do teatru, wiedząc wiele o zbrodni gwałtu wojennego w rożnych częściach świata, także podczas II wojny światowej. I o oddziałach RONA I. Mogłabym zacząć teraz pisać recenzję analityczną, pokazać, jak są zrobione poszczególne elementy spektaklu – sam tekst, ruch, projekcja na ścianach; opisać skalę środków, którymi dysponuje aktorka.
Niech za tę analizę wystarczy oświadczenie, że przeżyłam przy Zielnej opowiadanie Irenki, zmierzającej w otwartą ranę traumy, do piwnicy wypartej masakry i odczułam brak wspólnotowego wsparcia dla osób, które nie łechcą narodowej dumy.
Przeczytaj też: Nike 2024. Masza Potocka jak Maria Janion i Jan Błoński?