Gdy siostra pokazała mi zdjęcie grobu mamy, dotarło do mnie, co się stało. Została pochowana blisko alei poległych na froncie żołnierzy. To symboliczne – ostatnie 10 lat była z nimi.
Decyzję o przeprowadzce do Polski podjąłem mniej więcej w 2019 roku. Kursy języka polskiego, zbieranie dokumentów, różne inne trudności – i tak już od kilku lat mieszkam w Polsce. Pracuję jako dziennikarz i piszę o Ukrainie oraz o Ukraińcach. Wielu migrantów, w tym ja, w momencie wyjazdu boi się najgorszego – utraty najbliższych. Bliscy są nie tak daleko: kilkaset kilometrów od ciebie, ale w krytycznych chwilach czuje się uderzającą bezradność. Niestety, mnie również to dotknęło.
Mama, wojna i kwiaty
Moja mama przez blisko dziesięć lat pracowała na rzecz ukraińskiego zwycięstwa. Była wolontariuszką, wspierała wojsko od początku wojny w Donbasie aż po pełnoskalową inwazję Rosji w Ukrainie. Jeździła na front, wspierała żołnierzy, kupowała wszystko – od butów wojskowych po samochody. Była również radną gminy i starała się uczynić życie mieszkańców swojej małej ojczyzny ciekawszym i pełniejszym barw.
Jej wielką pasją były kwiaty. Miała dwie niewielkie szklarnie, w których hodowała rośliny, a potem sprzedawała je we własnej kwiaciarni, gdzie częstowała odwiedzających kawą. Nawet w czasie wojny nie zamknęła kwiaciarni choćby na jeden dzień. Mówiła, że ludzie, mimo wszystko, chcą obdarowywać się kwiatami, wypić dobrą kawę i po prostu porozmawiać.
Mama wierzyła, że po wojnie nastaną dobre czasy. Rozpoczęła studia na wydziale psychologii specjalnie po to, by wiedzieć, jak pomagać Ukraińcom i Ukrainkom w mierzeniu się z tramą, którą zgotowała nam Federacja Rosyjska. Zawsze mówiła, że celem Putina jest stłamszenie Ukraińców i pogrążenie ich w rozpaczy. I wbrew temu nieustannie celebrowała życie.
Któregoś dnia powiedziała mi, że ma złe wyniki badań krwi. Natychmiast zgłosiła się do lekarza, który zarządził transfuzję. Choroba jednak rozwijała się bardzo szybko. Był taki dzień, kiedy mama wsiadła do samochodu, przejechała ulicami naszego miasteczka, wróciła do domu, pogłaskała kota, podlała kwiaty – bardzo chciała doświadczyć tych pozornie zwyczajnych, ale takie cennych cząstek codzienności. Niedługo później zapadła w śpiączkę. To były moje pierwsze urodziny, kiedy mama nie zadzwoniła – nie była już świadoma.
Pomiędzy nadzieją i zwątpieniem
Choroba nie wybiera. Kiedy mama otrzymała diagnozę, to żartowała, że jeszcze parę dni wcześniej była bizneswoman, a teraz potrzebuje krwi od dawców.
Chwile, gdy była w śpiączce, doprowadzały nas – mnie i moją rodzinę – niemal do szaleństwa. Pozostawaliśmy w stanie ciągłej nadziei i zwątpienia, które nieustannie się przeplatały. Mama odeszła miesiąc po tym, jak usłyszała diagnozę.
Kiedy mama była w śpiączce, rady, byśmy przygotowywali się na jej śmierć, wydawały mi się absurdalne. Bo, jak można przygotować się na to, że lada chwila zostaniesz bez najbliższej osoby?
Kiedy była w śpiączce, rady, byśmy przygotowywali się na jej śmierć, wydawały mi się absurdalne. Bo, jak można przygotować się na to, że lada chwila zostaniesz bez najbliższej osoby?
Znalazłem wtedy zaledwie kilka zajęć, które pomagały mi nie zwariować. Posprzątałem mieszkanie, bo wiedziałem, że później może być mi wszystko jedno. Zrobiłem zakupy, bo przeczucie mówiło mi, że nie będę chciał wychodzić z domu. Powiedziałem w pracy, że mogę mieć trudności z wykonywaniem obowiązków. Jednak mentalnie przygotować się na śmierć tego, kogo kochamy, jest niezwykle trudno.
Informację o śmierci mamy usłyszeliśmy z siostrą równocześnie, przez telefon. Niestety, w realiach wojny wyjazdy do domu dla mężczyzn są możliwe tylko w jedną stronę, dlatego tylko moja siostra mogła być w tamtym czasie w rodzinnym mieście.
Na początku był szok, potem szybko musiałem zająć się wszystkimi formalnościami. Mój umysł nie mógł się zdecydować, jakie emocje chce teraz odczuwać. Płaczę, bo czuję pustkę, a zaraz potem śmieję się, bo przypominam sobie maminy żart. Kilka dni mija jak jeden długi dzień.
Życie na siłę
Czułem, jakby coś we mnie zgasło. Jakby pewne funkcje przestały działać, tymczasowo się popsuły. Ile bym nie przeczytał książek o psychologii, ból po stracie mamy jest tak głęboki, że łez jest za mało, by go wyrazić.
Kiedy jesteś daleko od domu i nie możesz wrócić, trudno tak szybko pojąć tragedię. Chciałoby się bez przerwy dzwonić do rodziny i znajomych, żeby poczuć ich bliskość. Kiedy siostra pokazała mi zdjęcie grobu mamy, dotarło do mnie, co się stało. A moje serce jakby rozpadło się na kawałki. Mama została pochowana niedaleko alei poległych na froncie żołnierzy. To symboliczne – przez ostatnie 10 lat była z nimi.
Po śmierci mamy ważne było, by być blisko rodziny i przyjaciół, ale nie mniej istotne – by pobyć samemu. Będąc w domu, próbowałem uporządkować myśli, zapisywałem je w notatniku, bo to najprostsza rzecz, jaką możemy zrobić, by sobie pomóc.
Wyjechałem też na Kaszuby, gdzie słuchałem szumu wody i szelestu liści, czerpałem siłę z natury i układałem plany na przyszłość. Wymyślałem je trochę na siłę, by przez kolejne dni mieć powód do wstania z łóżka. To chyba jeden z najtrudniejszych elementów żałoby. Zwykłe wcześniej czynności stają się niemal niemożliwe do wykonania.
Czasem budzę się ze snu z nadzieją, że mama jednak dzwoni. Nigdy wcześniej tak bardzo nie chciałem zasypiać – ale teraz, we śnie, ona wciąż jest obok. Niedawno śniło mi się, że to ja do niej zadzwoniłem, a ona odebrała. Nie mogłem uwierzyć, że to prawda. Byłem szczęśliwy, rozmawiałem z nią tak długo, aż się obudziłem. We śnie trwa nasze życie „sprzed”. Myślę, że wiele osób mnie rozumie.
Piszę ten tekst z bólem. Wiem jednak, że pisanie ma efekt terapeutyczny. Kiedy boli – mów, nie milcz. Jeśli masz ochotę płakać – płacz, jeśli masz ochotę się śmiać – śmiej się. Usłyszałem tę radę, która bardzo mi pomogła: nie tłumić siebie, uwalniać emocje, dzielić się smutkiem z najbliższymi.
Mówią, że najlepsze lekarstwo to czas, ale on często jedynie przytępia ból. Jeśli nie przepracujesz do końca straty, emocje biorą górę i wracają z dwojoną siłą.
Trzeba nauczyć się żyć dalej, ale też pozwolić sobie na wszystkie emocje, bo śmierć kochanego człowieka to rana, która długo będzie się goić. A blizna zostanie na całe życie.
Przeczytał też: Niezbędnik dla każdego, kto umrze