Nie chodzi o usprawiedliwianie czyichś błędów i złych decyzji. Potrzebujemy raczej rozumienia: siebie i innych – mówi psychoterapeutka Magdalena Sękowska w rozmowie z miesięcznikiem „Znak”.
Fragment rozmowy, która ukazała się w październikowym numerze miesięcznika „Znak”
Ilona Klimek-Gabryś: Mówi się często: jaka matka, taka córka, jaka mać, taka nać. Czy rzeczywiście można powiedzieć, że upodabniamy się do swoich rodziców?
Magdalena Sękowska: Nie nazwałabym tego upodabnianiem, bo podobieństwo charakteru czy pewnych zachowań często na pierwszy rzut oka nie jest jednoznaczne. Tłumacząc te powiedzenia na gruncie psychologii, powiedziałabym raczej tak: wszystko, co się zadziało od chwili naszych narodzin i jeszcze wcześniej, w życiu naszych rodziców i dziadków, ma znaczenie. Historie osób, które były naszymi opiekunami i tworzyły strukturę społeczną, dzięki której mogliśmy się wychowywać, stanowią naszą spuściznę i my ją niesiemy, czy tego chcemy, czy nie. Raczej przejmujemy jedynie pewne wzorce, niż w pełni upodabniamy się do jednej postaci.
Zatem jeśli ktoś mi powie, że jestem jak moja matka, znaczy, że być może wśród kobiet w mojej rodzinie działa silny mechanizm przekazu określonego wzorca zachowań, emocjonalnego reagowania, wchodzenia w relacje bądź unikania ich.
Czy tym właśnie są skrypty międzypokoleniowe?
– Skrypty międzypokoleniowe to trwające w rodzinie z pokolenia na pokolenie wzorce funkcjonowania dające jej członkom siłę przetrwania, umożliwiające adaptację do różnego rodzaju warunków. Mają swój cel i sens w określonym kontekście, w którym powstają. Pojęcie to wywodzi się z analizy transakcyjnej – modelu stosunków międzyludzkich, opracowanego przez psychiatrę Erica Berne’a.
Skrypty pokazują, jak wzorce są często powielane mimo zmieniającej się sytuacji zewnętrznej. A przecież może być tak, że to, co kiedyś było funkcjonalne, chroniące lub wzmacniające, już nie stanowi dobrego zasobu, tylko nas ogranicza.
Na przykład?
– Mój syn wyłapał tego typu mechanizm w naszej rodzinie. Zwrócił mi kiedyś uwagę, że zapełnianie lodówki tylko po to, żeby nie była pusta, nie jest działaniem korzystnym dla naszego funkcjonowania, zarówno od strony ekonomicznej, jak i od strony zdrowotnej czy ekologicznej. Gdy żywności jest za dużo, zwykle po prostu się marnuje. Potrzeba zapełniania lodówki wynika z faktu, że w historii mojej rodziny było doświadczenie głodu. Zarówno moja babcia, jak i moja mama kiedy tylko się dało, gromadziły różnego rodzaju przetwory, żeby mieć je na czarną godzinę. Dopóki syn nie wyłapał mojego zachowania, nie podlegało ono żadnej weryfikacji. Teraz łatwiej mi je dostrzec i nad nim pracować.
Dzisiaj coraz więcej osób chce poddawać refleksji spadek międzypokoleniowy, zrozumieć, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Uznaję to za bardzo pozytywne zjawisko, tym bardziej że Polacy są jednym z najbardziej zestresowanych narodów w Europie. Jak pokazują badania psychologa Marcina Rzeszutka z UW, w naszym kraju odsetek osób z objawami zespołu stresu pourazowego wynosi aż 19 proc., podczas gdy w Europie średnio objawy te są zauważane u 5-10 proc. populacji. Zapewne wiąże się to z nieprzepracowaniem różnego rodzaju traumatycznych historii, które wydarzyły się w naszych rodzinach. […]
Ciekawym wyznacznikiem tego, jak kształtują się relacje w rodzinie, wydają się jej granice. Kiedy się usztywniają, a kiedy uelastyczniają?
– Dużo zależy od historii wcześniejszych pokoleń, od tego, w jaki sposób budowało się poczucie przynależności do rodziny. Bywa, że sztywne granice wyznaczają, z kim osoby z danej rodziny mogą wchodzić w związki, wskazują, że ktoś z majątkiem nie może się wiązać z biedną osobą. To myślenie nadal nie jest tak odległe, jak mogłoby się wydawać.
Wszystko, co się zadziało od chwili naszych narodzin i jeszcze wcześniej, w życiu naszych rodziców i dziadków, ma znaczenie
Rodziny o sztywnych granicach wyznaczają również historie kolejnych pokoleń. Określają, co wolno, czego nie wolno, co trzeba, a czego nie trzeba robić. Przekazuje się w nich np. przekonanie, że żeby coś osiągnąć, należy ciężko pracować. W uproszczeniu są to komunikaty typu: jak jesteś Kowalskim, to masz żyć i działać jak Kowalski. Taki przekaz sprawia, że ludzie mają w dorosłości problem z podjęciem autonomicznych decyzji. Nadal są rodziny, gdzie panuje – czasem nie w pełni wypowiedziana, ale odczuwalna – presja: masz zostać architektem, prawnikiem czy lekarzem. Zdarza się, że mam w terapii ludzi, którzy wyznają: „Przez całe życie nie zastanawiałem się, dlaczego wykonuję swój zawód. Po prostu czułem, że taka rola jest mi przypisywana, że muszę się w nią wpasować”.
Największy kłopot pojawia się wówczas, gdy w dorosłym życiu ci ludzie doświadczają kryzysu, który wymusza na nich przedefiniowanie swojego miejsca w świecie. A oni tego nie potrafią, bo tkwią w przejętym schemacie.
– Takie osoby często pochodzą z rodzin, w których wymaga się lojalności i panuje nakaz: przecież jesteś z naszej rodziny, jesteś nasz, więc nie wolno ci robić pewnych rzeczy, np. nie ma mowy, żebyś nie skończył studiów czy wziął rozwód. Niejednokrotnie są to jednostki tak szczelnie otoczone oczekiwaniami innych, że nie potrafią właściwie powiedzieć, czego potrzebują, co jest dla nich wartością, w jakim kierunku chciałyby pójść, jakie są ich potrzeby i pragnienia. […]
Tak jak w niektórych rodzinach istnieją tematy tabu, tak w innych za wszelką cenę nie dopuszcza się do siebie smutku lub radości, gdzie jak mantrę powtarza się: „Nie ciesz się przedwcześnie” czy „Nie bądź takim pesymistą”.
– Zakazy – podobnie jak nakazy i przyzwolenia – stanowią jeden z elementów przekazu skryptowego. Nakazy mówią, jaki mam być, jakie życie wieść, jak pracować, aby być kochanym, chcianym, widzianym; a przyzwolenia dotyczą m.in. tego, czy mogę próbować, czy mogę się mylić, stanowią bezwarunkowe potwierdzenie: „Niezależnie od tego, jak wybierzesz, jesteś okej”.
Zakazy często funkcjonują na poziomie niewerbalnym. Dotyczą zwykle tego, za co członek rodziny będzie w pewien sposób ukarany czy dostanie symboliczną wypłatę w postaci nieakceptacji, odrzucenia albo wykluczenia. Bardzo często wiążą się one z funkcjonowaniem emocjonalnym, czyli z tym, jak wyrażać emocje, na które nie ma w danym domu miejsca. Są zatem rodziny, gdzie – tak jak Pani zauważyła – nie można wyrażać radości lub smutku. A przecież smutek jest naturalną reakcję na stratę – kogokolwiek czy czegokolwiek. Nieustannie tracimy: bliskich, nadzieję, siły, pozycję, pracę, młodość, potencjał, zdrowie… Są też takie rodziny, gdzie nie ma miejsca na złość, bo powtarza się komunikaty: „Nie ma powodów do złości”, „Złość piękności szkodzi”, „Dlaczego się tak denerwujesz?”.
Czym to skutkuje? Jeśli pojawia się zakaz wyrażania danej emocji, często zostaje ona zastąpiona inną, np. zamiast się złościć, płaczemy, bo jest to jakaś forma ekspresji, lub zamiast ujawnić swoje lęki, dostajemy nerwowego ataku śmiechu, który może zostać odczytany jako radość. My w Polsce stosujemy dużo nakazów i zakazów, a rzadziej posługujemy się przyzwoleniami, na podstawie których mogą się budować skrypty dające więcej wolności oraz przestrzeni na kreatywność i twórczość.
Zakazy i nakazy prowadzą do wychowania w grzeczności, a – jak pisał Marshall B. Rosenberg, autor Porozumienia bez przemocy – „depresja to nagroda za grzeczność”.
– Niewyrażane emocje mogą oczywiście skutkować problemami ze zdrowiem psychicznym. Potwierdzają to badania dotyczące zjawiska parentyfikacji, czyli tych sytuacji, gdy dziecko wciela się w rolę dorosłego, np. gdy umiera ojciec, syn staje się dla matki zastępczym partnerem, jej ratownikiem i powiernikiem. Gdy matka nie wychodzi z depresji po odejściu męża, jej syn rezygnuje z własnych potrzeb, by ją wspomagać, ale w jego późniejszym życiu nie znika podskórnie ukryte przeświadczenie: „Nigdy nie mogłem być dzieckiem, musiałem zbyt szybko dorosnąć. Przetrwaliśmy jako rodzina, lecz nie doświadczyłem prawdziwej opieki, bycia chronionym i ważnym. To ja musiałem obdarowywać uważnym spojrzeniem innych”.
Objawy depresyjne mogą mieć bardzo różne przyczyny i dynamiki. Niejednokrotnie są efektem strategii przystosowawczych w dzieciństwie, które odcinają, izolują własne pragnienia dziecka i nakierowują jego uwagę na sprawianie przyjemności dorosłym, niesienie im pomocy i ochrony, a nieotrzymywaniu od nich tego samego w zamian.
Często w pokoleniu naszych rodziców lub dziadków obserwujemy pewien chłód emocjonalny, postawę, która opiera się na przekazywaniu informacji, a nie uczuć. Wyrazem miłości staje się np. karmienie, a nie czułe gesty. Jaki przekaz to kształtuje?
– Przede wszystkim powinniśmy zrozumieć, że kiedyś nie pisano, nie uczono o emocjach tak jak teraz. Emocjonalność stanowiła sferę bardzo intymną, czasami była uznawana za rodzaj słabości czy brak kontroli. Dodatkowo gdy ludzie w pokoleniach poprzednich doznawali silnych przeżyć, nie mieli narzędzi, by sobie z nimi poradzić, więc jedyne, co mogli zrobić, to się od nich odciąć. U osób będących w obozach czy tych, które miały bardzo ciężkie wojenne doświadczenia, nastąpiły procesy izolacji i dysocjacji. W związku z tym mogły być określane jako chłodne, nieprzytulające, niebędące blisko, ale zwykle to nie dlatego, że rzeczywiście nosiły ten chłód w środku, tylko dlatego, że tak chroniły same siebie czy partnera. Przestrzegam zatem przed jednoznaczną oceną pewnych zjawisk, bez wcześniejszego zrozumienia, jak mogły się one kształtować.
A co się stało z tymi niewypowiedzianymi emocjami?
– Bardzo często emocje „zatrzymane” w jednym pokoleniu zostają „wypuszczone” (czasami ze znacznie większą siłą) w pokoleniach kolejnych. Tak działa w naszych rodzinach system dynamicznej równowagi. Młode osoby nie rozumieją niekiedy, skąd się bierze ich lękowa postawa. W gabinecie zadają pytania: „Skąd we mnie ten lęk? Przecież nie mam żadnych powodów, żeby aż tak się bać”. Bywa, że odpowiedź mogą znaleźć w rodzinnej historii, okazuje się, że ich rodzice i dziadkowie nieświadomie przekazali im pewne lękowe sposoby zachowań. W kolejnym pokoleniu mogą zostać one poddane refleksji i skorygowane.
Często w pokoleniu moich rówieśników: milenialsów, lub młodszym, wśród zetek, którzy doświadczają trudności w dorosłym życiu, pojawia się chęć, by – zwłaszcza w początkowych etapach terapii – winę za swoją obecną sytuację zrzucić np. na niedostępną emocjonalnie matkę czy pijącego ojca. Czy takie zachowanie nie jest zatrzymaniem się w pół kroku?
– Bez wątpienia jest. Trzeba pamiętać, że w naszych historiach nie ma winnych. W rodzinach pewne rzeczy zawsze działy się z jakiegoś powodu i niektóre schematy zostały zachowane. To, że my żyjemy, oznacza, że rodzina przetrwała i na swój sposób poradziła sobie z trudnościami. Szukanie winnego oznacza przypisanie winy, oskarżenie. A przecież nasi rodzice też mieli swoich rodziców i to, jak nas wychowywali, opierało się w dużej mierze na tym, co sami otrzymali, na jaki rodzaj wsparcia i opieki mogli liczyć. Zdarza się, że kiedy sami zostajemy rodzicami, uruchamia się w nas nieświadome pragnienie, które nie zostało zaspokojone we wcześniejszych pokoleniach. Pojawiają się pretensje, czujemy żal. Żeby sobie z nimi poradzić, dobrze jest spróbować zobaczyć cały obraz, przeanalizować, jak to się stało, że mój rodzic był taki, a nie inny.
Czy to nie jest trochę usprawiedliwianie rodziców?
– Nie chodzi o usprawiedliwianie ani wymazywanie czyichś błędów i złych decyzji, zachęcam do zamiany oceny na rozumienie. Nie mamy przecież uznać, że z chłodną matką czy z agresywnym ojcem nie było nam aż tak trudno, że nie doświadczaliśmy cierpienia. Systemów rodzinnych nie wyjaśnia prosta zależność przyczyna– skutek. Działają one na zasadzie wzajemnych sprzężeń zwrotnych, procesów, które wzajemnie na siebie zachodzą – coś wzmacniając albo coś zatrzymując.
Nie jest dobrze rozumieć własną sytuację rodzinną poprzez przypisanie intencji lub pewnych stałych cech osobom z systemu. To zatrzymuje, klasyfikuje, szufladkuje. Tworzy ocenę. A my potrzebujemy rozumienia – siebie i innych. Uruchomienie takich procesów związane jest z refleksyjnym obszarem mózgu, a nie z emocjonalnym, jak ciągłe obwinianie. Dzięki temu możemy zaznać ukojenia. Poczuć ulgę i zobaczyć, że zawsze mamy przed sobą wybór.
Magdalena Sękowska – psycholog, psychoterapeutka par i rodzin, terapeutka terapii seksualnej, konsultantka zarządzania, dyrektorka Kliniki Rodzina-Para-Jednostka w Poznaniu.
Przeczytaj też: Wdzięczność wyrażona sobie jest aktem słusznym i sprawiedliwym