Zima 2024, nr 4

Zamów

Scorsese: W kościele nie naprawisz zła, które wyrządziłeś na ulicy

Martin Scorsese na festiwalu w Berlinie, styczeń 2024. Fot. Elena Ternovaja / Wikimedia Commons

Jeśli nie prowadzisz chrześcijańskiego życia, kościół nie będzie miejscem, w którym odpokutujesz za swoje grzechy – mówi Martin Scorsese w książce „Dialogi o wierze”.

Fragment książki „Dialogi o wierze”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Więź i Wydawnictwa WAM, tłum. Tomasz Kwiecień, Magdalena Macińska

Antonio Spadaro SJ: Jest w nas wiele rzeczy, jest dobro i zło, jest też przemoc, w twoich filmach jest dużo przemocy. W swojej książce „Absence of Mind” Marilynne Robinson napisała: „Jesteśmy genialnie kreatywni i równie genialnie destrukcyjni” i to właśnie czyni człowieka niewytłumaczalną istotą. Wydaje się, że chcesz inscenizować prawdziwą przemoc, a nie groteskową i sztuczną. Ale dlaczego? Czego uczy nas przemoc? Jakie jest twoje doświadczenie przemocy? I czy przemoc czegokolwiek nas uczy?

Martin Scorsese: Dorastałem w bardzo brutalnym miejscu. Tak właśnie było. […] na przemoc fizyczną, którą widziałem wokół siebie i której doświadczyłem, nałożyła się przemoc emocjonalna – w pewnym sensie było to jeszcze bardziej przerażające. Myślę, że oba te aspekty przemocy i jej obecności można odnaleźć w moich filmach.

[…] Pewien wielki pisarz obejrzał mój „Czas krwawego księżyca”, który pokazywaliśmy w Cannes. […] rozmawiałem z tym pisarzem, sławnym człowiekiem, i powiedziałem: „[W moim filmie] mężczyzna poślubia kobietę, są zakochani, mają dzieci, a potem zaczyna ją podtruwać. Czy to znaczy, że wszyscy jesteśmy zdolni do czegoś takiego? Ja sobie tego nie wyobrażam”. Odparł wtedy: „Cóż, jeśli jedna osoba jest w stanie to zrobić, to wszyscy jesteśmy w stanie to zrobić”. To było dla mnie przerażające. Ale prawdziwe.

Więź.pl to personalistyczne spojrzenie na wiarę, kulturę, społeczeństwo
i politykę.

Cenisz naszą publicystykę?
Potrzebujemy Twojego wsparcia, by kontynuować i rozwijać nasze działania.

Wesprzyj nas dobrowolną darowizną:

Chodzi o to, że jeśli rozumiesz przemoc, możesz posunąć się tak daleko, że przekształcisz ją w rodzaj zintensyfikowanego doświadczenia estetycznego, jak zrobił to Arthur Penn w „Bonnie i Clyde” czy Sam Peckinpah w „Dzikiej bandzie”. Przemoc w tym obrazie działa jak szok uderzający w system, a częścią szoku jest jej urok, straszliwe piękno, jakieś orgazmiczne uwolnienie, że tak powiem. Jest skrajnie wyestetyzowane, ale w jakiś sposób odzwierciedla wpływ i podniecenie biorące się z prawdziwej przemocy – ten rodzaj podniecenia, ekscytacji, który prawdopodobnie czuli amerykańscy żołnierze dopuszczający się masakry w My Lai. „Dzika banda” powstała w epoce wojny wietnamskiej i naprawdę opowiadała o całym zamieszaniu, zagubieniu i przerażeniu, które czuliśmy jako kraj.

Ale jeśli chodzi o mnie, to nie znam innego sposobu na sfilmowanie przemocy niż pokazanie jej taką, jaką sam widziałem. Brzydota przemocy, jej prymitywność, którą Fassbinder tak dobrze sportretował w swoich wczesnych filmach – to właśnie widziałem w mojej okolicy. Ale dorastając, sam również czułem do niej pociąg.

[…] Uważam, że odwracając się od doświadczenia przemocy, wyświadczamy sobie niedźwiedzią przysługę. Izoluje nas to i, co najbardziej niebezpieczne, tworzy iluzję, że możemy ją wyeliminować, trzymać na dystans, a może nawet zaszczepić się przeciwko niej. To, co trzeba nam zrobić, to zrozumieć i zaakceptować przemoc w nas samych.

W obecnym czasie nie jest łatwo wierzyć w Boga, w Jego miłość. Papież Franciszek głosi Boga z Jego miłosierdziem, Jego imię to miłosierdzie. Powiedziałeś mi w wywiadzie, który przeprowadziliśmy wiele lat temu, że kiedy byłeś ministrantem, wychodząc na ulicę po zakończeniu mszy, zadawałeś sobie pytanie: jak to możliwe, że po mszy życie toczy się tak, jakby nic się nie zmieniło? Dlaczego nic się nie zmieniło? Dlaczego światem nie wstrząsa, nie porusza do głębi Ciało i Krew Chrystusa? Powiedziałeś mi, że zadajesz sobie te pytania. Więc żyjesz nadzieją, że ludzie nadal mogą odczuwać Jego obecność? I dołączę jeszcze jedno: czym jest dla ciebie miłosierdzie?

– Na początku „Ulic nędzy” Harvey Keitel mówi: „Nie naprawisz wyrządzonego zła w kościele”. Oznacza to, że jeśli nie prowadzisz prawdziwie chrześcijańskiego życia, kościół nie będzie miejscem, w którym odpokutujesz za swoje grzechy: robisz to na ulicy i robisz to w domu, a jeśli mówisz, że robisz to raz w tygodniu w kościele i podczas spowiedzi, to samego siebie okłamujesz.

Przeistoczenie nie może się dokonywać tylko w świątyni, musi popłynąć na cały świat. Aby tak się stało, sami musimy wziąć za to odpowiedzialność poprzez nasze działania. Inaczej mówiąc, musimy wyprowadzić Jezusa i Boga z kościoła na ulice, a zwłaszcza do naszych domów. Dla mnie to konieczność, to rzeczywistość. Czy udało mi się to we własnym życiu? Nie wiem. Nie sądzę. Mam teraz osiemdziesiąt lat i nie wiem. Ale może właściwą miarą nie jest „sukces”. Trzeba próbować, a jeśli się nie uda, próbować znowu.

Kiedy dorastałem, zacząłem zdawać sobie sprawę, że w każdą sobotę wieczorem wszyscy wychodziliśmy, piliśmy, imprezowaliśmy całą noc, a potem szliśmy do kościoła na mszę o dwunastej trzydzieści. Tak jakbyśmy mogli robić, co tylko chcemy, bo potem wszystko się naprawi, bo następnego dnia pójdziemy do kościoła.

W okolicy było wielu desperatów. Był facet znany jako złodziej pierwszej klasy i zawsze można go było zobaczyć podczas procesji ku czci świętego Rocha. Szedł, by modlić się o siłę do dalszych kradzieży. Zabawna historia, co? Ale jej bohaterem był człowiek tak zdesperowany, że modlił się do Boga, aby pomógł mu czynić zło. Czuł, że nie ma innego wyboru. Jak możemy go osądzać?

Tak więc dla mnie przeistoczenie musi się dokonywać poza kościołem, aby chodzenie do kościoła mogło stać się czymś więcej niż płaceniem cotygodniowych rat etycznej polisy ubezpieczeniowej. I najważniejsze jest, by świeccy wzięli udział w tym wysiłku, znaleźli swój sposób na włączenie Boga do swoich serc.

Wiesz, uderza mnie, że ciągle widzimy i słyszymy słowa „sprawiedliwość i miłosierdzie, sprawiedliwość i miłosierdzie”. Zastanawiam się: czy miłosierdzie nie powinno być na pierwszym miejscu? Ponieważ sprawiedliwość może łatwo, naprawdę bardzo łatwo, stać się wołaniem o krew, o odpłatę, i jeszcze więcej i więcej, i tak dalej, aż do końca świata. To się kiedyś musi skończyć.

[…] Czym jest dla ciebie łaska Boża? Podczas naszych spotkań wiele razy rozmawialiśmy o łasce i muszę przyznać, że wiele się od ciebie nauczyłem. Jak żyjesz łaską Bożą?

– To trudne pytanie. […] Wiem na pewno, że całe zło i odrzucenie, które mnie spotkały, były dla mnie formą łaski. Zaczynać od nowa i od nowa, i jeszcze raz od nowa… W 1980 roku o mało co nie umarłem w szpitalu, ale jakoś dałem radę, wstałem i zacząłem od nowa. Pamiętam, jak opowiadałem historię tego okresu mojego życia pewnemu rdzennemu amerykańskiemu poecie, filozofowi i szamanowi. Nazywał się Hyemeyohsts Storm. Popatrzył na mnie i powiedział: „W tamtym szpitalu umarłeś. Teraz zmartwychwstałeś”. To kontrowersyjna postać we wspólnocie rdzennych Amerykanów, ale miał rację. Miał rację.

Odwracając się od doświadczenia przemocy, wyświadczamy sobie niedźwiedzią przysługę. Tworzymy wówczas iluzję, że możemy ją wyeliminować, trzymać na dystans, a może nawet zaszczepić się przeciwko niej. To, co trzeba nam zrobić, to zrozumieć i zaakceptować przemoc w nas samych

Martin Scorsese

Udostępnij tekst

W listopadzie 1963 roku, dwa tygodnie przed zamachem na Kennedy’ego, usiadłem na tylnym siedzeniu samochodu należącego do policjanta po służbie, znaliśmy faceta. W mojej okolicy nikt nie miał samochodu z wyjątkiem cwaniaków. Jeśli chciałeś gdzieś pojechać, wsiadałeś do metra. Samochody były luksusem, więc taka przejażdżka stanowiła dla nas swego rodzaju nowość.

Ten facet zachowywał się wyzywająco i nosił broń. Nie obnosiło się z bronią w sąsiedztwie, nawet nie nosiło się jej przy sobie. To było bardzo niebezpieczne. Ale gość miał policyjną blachę, tupet, broń i ten kabriolet, a nam się tak nudziło, że wsiedliśmy i jeździliśmy razem z nim. Zachowywał się okropnie, ale to znosiliśmy. Myśleliśmy: „Okej, facet ma samochód i może pojedziemy na kawę gdzieś do lepszej dzielnicy, a może nawet na godzinkę za miasto, przynajmniej tyle”. Studiowałem wtedy na Uniwersytecie Nowojorskim i próbowałem czytać Henry’ego Jamesa. Wciąż mieszkałem z rodzicami na Elizabeth Street. Moja egzystencja była w pewien sposób podzielona.

Obok kierowcy siedział inny facet, więc mój kumpel Joe i ja zajęliśmy miejsca z tyłu. Tej nocy na ulicach panował spory ruch, ludzie chlali w nielegalnych klubach. Była pierwsza w nocy, a w tamtych czasach w mieście było naprawdę ciemno, w 1963 roku żadna kamienica nie miała oświetlenia nad drzwiami. Pojawiło się dopiero kilka lat później.

Jeździliśmy tak, aż nagle ten facet gwałtownie zahamował. Przed nami stał samochód i blokował drogę. Facet zatrąbił. Żadnej reakcji. Zatrąbił ponownie. Nic. Wtedy wysiadł i podszedł do tego z przodu, zaczęli się kłócić, aż w końcu nasz facet zaświecił mu w oczy policyjną blachą i bronią. Gość w samochodzie z przodu powiedział tylko: „Okej”. Nasz kierowca wrócił, tamten drugi odjechał. Joe spojrzał na mnie i powiedział: „Dajmy sobie spokój, zwijajmy się stąd, ten facet jest niepoważny. Chyba już czas zakończyć tę noc”. Powiedzieliśmy więc, że wracamy do domu, pożegnaliśmy się, a ten gość i jego kolega pojechali dalej. Pięć minut później zostali ostrzelani na Astor Place. Chłopak, który siedział na przednim siedzeniu, stracił oko.

Dowiedziałem się o tym następnego ranka. Gdy spotkałem Joego, powiedział: „Żyjemy na kredyt. Nikt nie wie, że byliśmy w tym samochodzie, więc się nie przyznawaj. Dzięki Bogu udało nam się wysiąść w porę”. Dlaczego tak się stało? Zabiliby nas lub przynajmniej poważnie okaleczyli.

Od tamtej chwili zacząłem zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę nie pasuję do tego miejsca. [….] to doświadczenie, w którym niemal otarłem się o śmierć, stało się dla mnie pewnego rodzaju przewodnikiem, może nawet żądaniem, bym coś zrobił.

Tak więc wszystko, co czułem i czego doświadczałem, wszystkie moje pytania, moje poszukiwania Jezusa, moją miłość do Kościoła, rodziny i bliskich, przelałem na kino. To zaowocowało stworzeniem „Ulic nędzy”, „Wściekłego byka”, „Kasyna”. Wszystkich moich filmów, w taki czy inny sposób. I jakoś udało mi się zrobić karierę dzięki tym filmom, które w większości naprawdę chciałem zrobić.

Wesprzyj Więź

Ceną, jaką się płaci, jest to, że choć zdobywa się uznanie, trzeba też przetrwać okres odrzucenia, bycia washed‑up, jak zwykło się mawiać w Hollywood, a jednak wciąż powracać. Otrzymałem więc łaskę bycia odrzuconym, łaskę bycia wzgardzonym i dar zdolności powiedzenia: „Okej, to teraz zaczynamy od nowa”.

Martin Scorsese – ur. 1942, reżyser, producent filmowy, scenarzysta. Uważany za jednego z  największych i najważniejszych reżyserów w historii kina. Współpracował z Danielem Day­‑Lewisem, Harveyem Keitelem, Joem Pescim, a zwłaszcza z Robertem De Niro i Leonardem DiCaprio. Otrzymał liczne nagrody filmowe, w tym Oscara dla najlepszego reżysera w 2007 roku za „Infiltrację”, Złotą Palmę na Festiwalu Filmowym w Cannes w 1976 roku za „Taksówkarza”, Złotego Lwa z całokształt twórczości na Festiwalu Filmowym w Wenecji w 1995 roku, trzykrotnie BAFTA, czterokrotnie Złoty Glob (w tym jeden za całokształt twórczości w 2010 roku) oraz Złotego Niedźwiedzia za całokształt twórczości na Festiwalu Filmowym w Berlinie w 2024 roku.

Przeczytaj też: Martin Scorsese, święty Augustyn kina

Podziel się

2
1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.