W świecie przyrody zapanowała cisza. Jest to jednak cisza krótkotrwała. Już niedługo zacznie się rywalizacja jeleni, później łosi, a niebo będą przecinać ptaki.
Trwa sierpień. Jeśli miałbym go do czegoś porównać, to do soczystego, dojrzałego jabłka. Smacznego, słodkiego, zerwanego prosto z drzewa w sadzie mojego dziadka. Owoce z jego jabłoni smakowały tak dobrze, że do dziś nie kupuję jabłek w sklepie czy z plantacji. Kilkadziesiąt jabłoni starych odmian zasadziłem sam. Po latach zaczęły owocować w moim ogrodzie, a że owocują co drugi rok i w ubiegłym nie było ich wcale, w tym obrodziły ponad miarę. Sierpień jest jak te jabłka, które zjadam, wypijam w kompotach i spożywam na różne sposoby. Trochę jabłek podjedzą też moi dzicy sąsiedzi.
Od kilku lat w porach roku orientuję się dzięki śpiewowi ptaków. Są skowronki – zaczyna się wiosna. Skowronki milkną, więc musi być lato. Kukułka odzywa się do końca czerwca i potem nie daje już znać o sobie. W lipcu w ałyczach pisklęta dzierzby gąsiorka, które wyszły z gniazda, czekają na swoich rodziców. Jesień z kolei naznaczą klucze wędrujących gęsi i żurawi, chociaż z ich wędrówkami bywa różnie, na co wpływ ma globalne ocieplenie i lżejsze zimy.
Wiem, klimat wariuje, wszystko jest wcześniej, coraz dłużej czekamy na deszcz, a jeśli już spadnie, to nie jest rozproszony, staje się nawalnym opadem. Jarzębiny już wybarwiły swoje owoce na intensywną czerwień. W moim sadzie jabłka obrodziły, ale ze względu na niewielką ilość opadów krócej trzymają się gałęzi. Tak samo ałycze, którym w dojrzewaniu przeszkadzają gwałtowne wichury.
Mieliśmy dni ciepłe, gorące i suche. Nie wiem jeszcze, kiedy zaczną ryczeć jelenie, które najlepiej słuchać nad Biebrzą, gdzie schodzą się na bezpieczne od polowań rykowisko. Nie wiem też, kiedy zaczną stękać łosie, subtelniejsi w swojej godowej grze zalotnicy. Bociany na pewno już szykują się do odlotu. Za kilka miesięcy znów zacznę wyczekiwać ich powrotu. Zdaniem ekspertów odlatują wcześniej niż w poprzednich dekadach.
Wilga umila sierpień
Wbrew dość głębokiej ciszy wciąż odzywają się wilgi. Umilają mi tym samym pożegnanie z latem. Słyszę je do początku września. Potem nagle milkną, tak jak nieoczekiwanie zaczynają swoje trele w maju. W zwyczaju mają bowiem zaśpiewywać się i odzywać nawet po wyprowadzeniu piskląt z gniazda. Już kilka razy w tym roku mogłem przyglądać się wilgom z młodszego pokolenia, naśladującym głos dorosłych ptaków.
Wilga to chyba najbardziej egzotyczny mieszkaniec naszych lasów. Wybarwiony tak jaskrawo i żółto – w przypadku samców – aż wydawałoby się, że dostrzeżenie go nie powinno sprawiać problemu. Nic bardziej mylnego! Kamufluje się idealnie, korzystając ze światła odbijającego się od liści drzew i dobrze wtapiając w zieleń listowia. To właśnie wilgi najczęściej słyszałem w tle ścieżek dźwiękowych polskich filmów, oglądanych w dzieciństwie.
Głośniej zachowują się sikory. Wyszły z budki, którą zawiesiłem kilka lat temu. Tym razem udało się im wydostać z tej namiastki dziupli. Nie wiem, czy udał się pierwszy lęg, ale drugi raczej tak, bo sikor jest więcej. Wydają się trochę niedoświadczone, nie reagują tak szybko na pojawienie się człowieka w ich sąsiedztwie. Teraz już odważniej penetrują pobliskie drzewa. Zostaną ze mną na jesień i zimę. Nie dadzą skrzydła, jak mają to w zwyczaju uwielbiane przez mnie wilgi.
Bardzo ucieszyła mnie obserwacja pary orzechówek. Te bardzo ciekawe i ładnie wybarwione ptaki są kolejnym z krukowatych, które potwierdzają, jak wyjątkowa okazuje się grupa ptaków, najczęściej nazywanymi wronami. Od dwóch miesięcy słyszałem ich charakterystyczny głos, ale dopiero niedawno, na progu sierpnia, spacerując leśną drogą, wypatrzyłem dwa ptaki pałaszujące owoce leszczyny. Nie jest to gatunek, który jak sójkę zobaczymy w całym kraju. Kilka tysięcy par orzechówek to wciąż bardzo mało.
Tymczasem ich krewne, sójki, powoli zaczęły dobierać się do żołędzi. Szelest w liściach dębu niechybnie oznacza, że już tam są i zbierają owoce z drzewa. Owoce te, choć jeszcze zielone, zaczynają być w centrum ich zainteresowania. Sójki będą ukrywać żołędzie w lesie, zapominając później o swoich spiżarniach. Niejeden dąb, który wyrośnie dzięki sójkom, zobaczymy za kilka lat.
Sójki są zresztą niezłymi wokalistkami. Spotykałem je miauczące jak koty, ale i naśladujące myszołowa. Przed chwilą, kiedy pisałem te słowa, zadarłem w górę głowę znad notatnika, i zamiast drapieżcy zobaczyłem sójkę. Ta zdolność opanowywania głosów innych gatunków jest naprawdę imponująca.
Nie tylko ptaki
W tym roku dość późno pojawił się paź królowej. W poprzednich latach widywałem tego motyla parę tygodni wcześniej. Tym razem przyleciał na początku sierpnia i od razu zwrócił moją uwagę. Nie ukrywam, że z premedytacją staram się zostawiać motylom przyjazną przestrzeń. Niewiele wymaga to starań, bo wystarczy pozwolić zakwitnąć lebiodce pospolitej i macierzankom.
Motyle nie są moją pierwszą miłością. Zainteresowanie ich światem przyszło dość późno. Owszem, zachwycam się ich dojrzałymi postaciami, trochę po macoszemu traktując te etapy, zanim zostaną motylami, jakie znamy. Więcej zachwytu adresuję do motyli dziennych. Część z nich zimuje w zakamarkach naszych domów. To rusałki pawik – na skrzydłach mają charakterystyczne kształty przypominające oczy, co pomaga im zmylić inne gatunki. Są to zresztą te motyle, które nierzadko widuję na chryzantemach i późno rozkwitających astrach w moim ogrodzie.
Staram się wyszukiwać również motyle nocne, nazywane ćmami. Często są wykluczane ze świata motyli przez wiele osób. A one przecież też są motylami, mniej widocznymi, często ukrywającymi swoją obecność przed ludźmi. Nie okazują się zresztą aż tak niedoskonałe, myli się autor powiedzenia „leci jak ćma…”.
Doskonałym przykładem, że ćmy potrafią zafascynować, niech będą zawisaki. Kiedy pobierają pokarm z kwiatów, przypominają kolibra, zawisając w powietrzu dzięki ruchowi skrzydeł. Zawisak po raz ostatni pojawił się u mnie pod koniec lipca. Był zwiastunem nadejście sierpnia.
Czekam na pierwsze jelenie
A sarny? U samców zapanował większy spokój. Po godach, przepychankach z intruzami (jeśli ci pojawili się za blisko), wydają się paść spokojnie, wychodząc z lasu na podwieczorek. Prezentują się przy tym imponująco w świetle zachodzącego słońca. Wciąż noszą niewielkie poroże. Czasami zaniepokojone zaszczekają.
Teraz pozostaje mi czekać na pierwsze ryczące jelenie. Żeby ich posłuchać, znów pojadę do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Tam jelenie koncerty brzmią najdostojniej. Sprzyjać im będą chłodniejsze noce, najlepiej z lekkim przymrozkiem i pogodne. Czasami koncerty zaczynają się już w sierpniu.
Łosia znacznie trudniej usłyszeć, ale i on będzie się wykazywać coraz większą aktywnością. Może nie usłyszę charakterystycznego stękania tych zwierząt, ale ucieszy mnie sama świadomość ich obecności, chwila, kiedy półprzytomne, w stanie poszukiwania partnerki, przemkną poboczem drogi, którą niespieszenie ruszę tuż przed świtem.
Jesienią znów zacznę czekać na wiosnę. Jednak w sierpniu nie czekam na koniec lata, a bynajmniej nie czekam na jesień. Wiem, że nastąpią. Nawet jeśli pory roku stają się coraz mniej różne od siebie i zlewają się z czterech w dwie. Lubię lato za długie dni i za to, że jest tak dużo światła. Oto, czego nigdy nie polubię w jesieni i zimie: skandalicznie krótki udział słońca w dobie. Aż chciałoby się zaśpiewać „A mi jest szkoda lata”.
Jednak nie popadam w minorowy nastrój. Na tym polega spektakl czterech pór roku. Oby trwał jak najdłużej. Bo jeśli przestanie trwać, tych czterech pór też będzie mi żal. A jeśli nie byłoby jesieni i zimy, nie odważyłbym się napisać żadnej z moich książek. Kiedy dzień kipi światłem, zielenią i zachęca do rozproszenia się w świecie przyrody, trudno o skupienie. Z kolei wiosną i latem najprzyjemniej pisze się felietony.
Przeczytaj też: Zobacz niewidzialne. 5 parków narodowych, których (jeszcze) nie ma