Zima 2024, nr 4

Zamów

Pisane w podróży

Portret Romana Brandstaettera (1950 r.). Fot. Benedykt Jerzy Dorys

Starzec, siedzący wieczorem na progu domu, pyka fajkę i opowiada sąsiadowi o swoim życiu. Twierdzi, że prawdziwe szczęście jest sumą smutków. Sąsiad kiwa głową, ale nie wie, co odpowiedzieć, bo nigdy nie zaznał szczęścia.

Umowność

Opierając głowę o księgę z marmuru – może nim być jakikolwiek przedmiot, jeżeli przyjmie na siebie przeznaczenie księgi – słyszę da­leki szum mowy, którą ukochałem bezimienną miłością. Jej syczące sy­laby są dla mnie jak skok sarny przez strumień, jak plusk pstrąga w strumieniu, jak szum brzozy, o którą oparłem czoło. Zresztą może nią być jakikolwiek przedmiot, jeżeli przyjmie na siebie przeznaczenie brzo­zy.

Neoscholastyka

Ongi była to metoda scholastyków, którzy przechadzając się po kla­sztornych krużgankach, zawiązywali coraz to nowe węzły w powrozach, opasujących ich zakonne suknie. Potem, gdy zagadnienie wolności stało się zagadnieniem najważniejszym i nader złożonym, niecierpliwi napra­wiacze ludzkości poświęcili się nauce gromadzenia – w najdogodniej­szych warunkach – roju aniołów na końcu rozpalonej do białości szpilki.

Epigonizm

Miasteczko pełne jest zapachu wilgotnych sieci, sitowia i młodego wina. Nad domem krąży bocian i wieczornym klekotem przypomina mie­szkańcom, że kształt gniazda, które uwił na dachu domu, zapożyczył od ciszy, panującej w miasteczku.

Rysunek palcem

Siedział w niedzielne popołudnie w Steierhof i popijając piwo, słu­chał jodłowania tyrolskiego śpiewaka. Obok siedzieli na ławkach ludzie i tak jak on słuchali śpiewu i muzyki. Podniósł kufel do ust. Struga piany ściekając po szkle, spłynęła na powierzchnię stołu. Zanurzył pa­lec w rozlanym piwie i powoli, z namysłem, począł rysować na stole zarys piętrzących się na horyzoncie Alp. Czynił to z pedanterią, chociaż od czasu do czasu, odbiegając od modelu, nadawał szczytom dowolne, wymyślone przez siebie kształty, mimo to przypominające w jakiś nie­wytłumaczony sposób potężny masyw gór, na które z podziwem patrzył.

Przygoda z poczuciem humoru

Anna przyniosła nam ze swojego ogrodu liść ptaszęcego krzewu. Krzew ptaszęcy jest osobliwym krzewem. Jego liście misternie złożone, podobne do zielonych papużek, wiszących na gałęziach. Nie przypu­szczałem, że przyroda ma aż tak wielkie poczucie humoru.

Sąsiedzkie pogwarki

Starzec, siedzący wieczorem na progu domu, pyka fajkę i opowiada sąsiadowi o swoim życiu. Twierdzi, że prawdziwe szczęście jest sumą smutków. Sąsiad kiwa głową, ale nie wie, co odpowiedzieć, bo nigdy nie zaznał szczęścia.

Mędrzec na tle gór

Nasz przyjaciel przez całe życie walczył z przeciwnościami losu, pra­cował, gromadził majątek, tracił go, i znów odzyskiwał, i znów tracił, aż wreszcie na starość, za ostatnie pieniądze, jakie mu pozostały po niezliczonych upadkach i wzlotach, wybudował sobie dom na wysokiej górze i założył ogród, w którym rosną czerwone petunie. Z okien domu rozciąga się widok na góry, doliny, przełęcze, powstałe przed milionami lat pod naporem pękających lodowców. Wieczorem podziwiam dojrzałą mądrość tej ziemi, otulonej w pomarańczową mgłę. Twarz siedzącego obok mnie przyjaciela pokryta jest głębokimi bruzdami, jak szczyty gór­skie, na które obaj z jednakim zachwytem patrzymy. Jego twarz jest spokojna. Wreszcie znalazł krajobraz, do którego mógł się upodobnić bez obawy o utratę swojej burzliwej przeszłości.

Don Kichot zwiedza stary zamek

Nie wiedział kim była Porcia – może nawet nigdy nie istniała – ale zamek jej imienia, który dzisiaj zwiedził, a zwłaszcza renesansowy dzie­dziniec, przeźroczysty jak wenecka koronka, były dlań dowodem, że księżniczka była bardzo piękna. Potwierdził to biały obłok płynący nad zamkiem, który po bokach oświetlony słonecznymi promieniami przypo­minał kameę z kości słoniowej, oprawioną w złoto. Może ten obraz jest nieco sentymentalny i odbiega od uczuciowej konwencji, obowiązu­jącej pod koniec naszego stulecia, ale Don Kichot, zwiedzający zamek, jest człowiekiem z odległego czasu i zwykł patrzeć na piękno z perspektywy bezinteresownej miłości, dla której urojenia są tylko uroczym pre­tekstem do tworzenia niezbitych twierdzeń o prawdopodobieństwie rze­czy nieprawdopodobnych.

Śmierć następcy tronu

Zaplątany w muzykę jak w wysokie drzewo, Absalom zawisł na ga­łęzi. Winę ponoszą zbyt długie i trefione włosy, będące ozdobą nie tylko głowy, ale i całej młodzieńczej postaci, tak smukłej, jakby jej smukłość miała być potwierdzeniem muzyki, w którą się nieostrożnie zaplątał na­stępca tronu.

Anachronizm

Wesprzyj Więź

W niedzielne popołudnie przechadzamy się nad brzegami rzeki. Smu­kły kościół na tle Alp, kopce siana, stojące równym rzędem nad rzeką, na pierwszym planie pusta ławka – ta sceneria przypomina mi stary oleodruk, który wisiał przed bardzo wielu laty w przedpokoju, w domu mojego dzieciństwa. Ten oleodruk był celem drwin i niechęci rodziców, ale zawsze rozmyślam o nim ze wzruszeniem, zwłaszcza teraz, gdy pa­trząc na alpejski krajobraz, spostrzegam z radością, że jest on doskona­łą kopią kiczu, wiszącego w domu mojego dzieciństwa. Siadamy na pu­stej ławce. Jesteśmy jedynym anachronizmem w tym secesyjnym obra­zie pięknego popołudnia.

Na Piazza della Signoria we Florencji

Jest wieczór. Przez długich czternaście lat marzyliśmy o tym, aby siedzieć znowu podczas pełni księżyca w kawiarni na Piazza della Signoria – gdzie właśnie siedzimy – i patrzeć na Pałac Signorii i na stu­dnię Neptuna, na pomnik Kosmy Medyceusza i na Loggia dei Lanci. Lu­bię powtarzający się czas. Ponieważ taka romantyczna powtórka rzadko się zdarza, pogrążamy się w nastroju nieco sentymentalnym. Obok nas siedzą bez ruchu dziewczyna i chłopiec, przekornie odwróceni plecami do Piazza della Signoria. Ona znudzonym wzrokiem wpatruje się w pu­stą filiżankę, on pali fajkę i bawi się pustym pudełkiem po zapałkach.

Fragmenty tekstu, który ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/1975.

Podziel się

Wiadomość