Jesień 2024, nr 3

Zamów

Kruchość potężnego. Rezygnacja Joe Bidena z perspektywy nie tylko politycznej

Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych, lipiec 2024. Fot. The White House

Opowieść o tej decyzji dotyka relacji między obywatelami a elitami, wpływów najbogatszych na politykę i porażki merytoryki z wizerunkiem. Ale w tym wszystkim nie powinien nam umknąć osobisty wymiar rezygnacji Joe Bidena: gotowości do poświęcenia własnych ambicji na rzecz większego dobra.

Zimowe słońce przygrzewało przez szklane drzwi i okna Gabinetu Owalnego. „Pamiętacie, jak mówiliście mi, że nie wygram w 2020 roku? A potem w 2022, jak to nadchodzi czerwona fala? A ja odpowiadałem, że nie będzie żadnej czerwonej fali. W 2023 też mieli nam skopać tyłki, a my tymczasem wygraliśmy każdy zacięty pojedynek wyborczy. W 2024 zobaczycie to samo” – notował początkiem tego roku słowa Joe Bidena reporter „New Yorkera”, Evan Osnos.

Przepowiednia prezydenta Stanów Zjednoczonych wciąż może się spełnić. 21 lipca okazało się jednak, że ewentualne zwycięstwo nie będzie jego udziałem. O dramatycznej rezygnacji Bidena z walki o reelekcję powstało i powstanie wiele analiz politologicznych. Ale nie powinien nam w związku z tym umknąć czynnik ludzki tej decyzji: gotowość osoby do poświęcenia własnych ambicji na rzecz większego dobra.

Rezygnacja, przywództwo i przełamanie kryzysu

Joe Biden jest jedynym politykiem, który pokonał Donalda Trumpa w wyborach. Zrobił to, gdy obaj liczyli już łącznie ponad 150 lat i niewielu było w stanie sobie wyobrazić, że jeszcze kiedykolwiek znajdą się razem na politycznym ringu. A jednak cztery lata później ich pojedynek rozgrzał opinię publiczną po raz drugi, w jeszcze bardziej geriatrycznym wydaniu.

Dla Bidena zwycięstwo w prezydenckim wyścigu 2024 roku było kwestią tyleż fundamentalnie polityczną, co osobistą. Polityczną ze względu na przekonanie, że Trump jest zagrożeniem dla demokracji w USA i na świecie. Osobistą, bo poprzednik nigdy do końca nie uznał swojej porażki, a na dodatek zainspirował zamieszki, które 6 stycznia 2021 roku miały powstrzymać ogłoszenie Bidena zwycięzcą. Pokonanie go po drugi raz byłoby domknięciem politycznego dziedzictwa obecnego prezydenta, rozciągniętego na ponad pół wieku.

Cały plan szlag trafił kilka tygodni temu, podczas debaty 27 czerwca. Biden wypadł fatalnie – wyglądał na zagubionego, gubił słowa i myśli, mamrotał zdania pod nosem. Już tego samego wieczoru zaczęły pojawiać się głosy o potrzebie wymiany kandydata przez Demokratów. Biden jeszcze przez trzy tygodnie przekonywał, że choć w debacie wypadł źle, to w listopadowych wyborach ponownie pokona Trumpa. Jednak kolejne osoby – politycy, darczyńcy i postacie publiczne – głośno nawoływały prezydenta do rezygnacji z kandydowania, wycofywały swoje poparcie dla niego.

Zrezygnował z siebie, by ocalić większe dobro. Trudno o bardziej etyczny i ostatecznie chrześcijański charakter tej decyzji

Bartosz Bartosik

Udostępnij tekst

Widać zatem, że ostateczna decyzja urzędującego prezydenta nastąpiła wbrew jego osobistym ambicjom, planom i marzeniom, a także po tygodniach silnych nacisków otoczenia. W ostatecznym rozrachunku górę wzięła jednak troska o państwo i, jak najlepiej rozumiany przez samego Bidena, interes wspólny. Trump nie może wygrać, bo to niebezpieczne dla Ameryki, należy dołożyć wszelkich starań, by do tego nie doszło – zapewne takie myślenie towarzyszyło decyzji dawnego senatora z Delaware. Zrezygnował z siebie, by ocalić większe dobro. Trudno o bardziej etyczny i ostatecznie chrześcijański charakter tej decyzji.

Druga pozytywna kwestia, to model przywództwa, który swoją decyzją zaprezentował Biden. Podczas jego prezydentury, wbrew przepowiedniom wielu komentatorów, wyprowadzono USA z kryzysu pandemicznego, wprowadzono liczne programy socjalne, spadło bezrobocie i prawdopodobnie po raz pierwszy od dekad powstrzymano wzrost nierówności, a dodatkowo zbudowano międzynarodowe wsparcie dla Ukrainy, zaatakowanej przez Rosję.

Używam strony biernej w opisie tych dokonań, bo choć to wszystko zasługa Bidena, to nie był on autorytarnym liderem, dającym upust swojej wszechwładnej woli politycznej. Co prawda bez tej woli do wspomnianych sukcesów nie mogłoby dojść, jednak udział w nich miało wiele więcej osób. To dlatego, że Biden był wierny demokratycznym standardom sprawowania władzy: polegał na kolektywie, delegował wybitnych specjalistów na wybrane odcinki i ufał ich działaniom, budował ponadpartyjne sojusze na rzecz swoich najważniejszych programów i nie uległ pokusie nadużywania swojej władzy. W tym kontekście decyzja o rezygnacji jest kontynuacją tego stylu przywództwa.

I ostatnia pozytywna sprawa w tej historii: amerykańskie wybory robią się przynajmniej częściowo mniej gerontokratyczne. Trudno nie traktować faktu, że w wyborach na najważniejszy urząd w najpotężniejszym państwie świata startowało dwóch osiemdziesięciolatków, jako dobitnego przykładu kryzysu demokracji przedstawicielskiej w świecie zachodnim. Wraz z niemal pewnym wejściem do tego wyścigu Kamali Harris sytuacja nabiera nowej dynamiki.

Polityczne trendy i porażka prawdy

Wątki osobiste i przywódcze oczywiście nie wyczerpują refleksji o decyzji Joe Bidena. Chciałbym wspomnieć o dwóch przygnębiających aspektach rezygnacji prezydenta ze starań o reelekcję. Po pierwsze widać w niej odbicie trendów, które kierują wielką polityką: napięć w relacjach między jednostkami i szeregowymi obywatelami a partyjnymi elitami (w którym to elity zazwyczaj wychodzą zwycięsko), przemożnych wpływów bogaczy-darczyńców i celebrytów na zasadnicze decyzje polityczne czy przewagi aspektów wizerunkowych nad merytoryką i faktami.

Być może zresztą do ich uwypuklenia przyczynił się sam Biden, który – świadomy swoich słabości – mógł przecież wycofać się z kandydowania znacznie wcześniej. Zamiast tego siłował się z samym sobą, z nastrojami w partii i społeczeństwie, co doprowadziło do sytuacji, w której znaleźliśmy się dzisiaj.

Inna sprawa, to fakt, który niemal umknął opinii publicznej po debacie Trump-Biden. Owszem, Biden wypadł tam fatalnie pod względem wizerunkowym. Nawet osoby średnio zainteresowane polityką zaczęły kojarzyć urzędującego prezydenta z zapominaniem, zagubieniem, czy wręcz z demencją. Ale przeszliśmy zarazem do porządku dziennego nad faktem, że Trump notorycznie zaprzeczał faktom i kłamał. Kłamstwo okazało się nie tylko skuteczniejsze, ale też bardziej przezroczyste od wizerunkowych problemów.

Dziedzictwo niedokończone

Urodzony podczas rządów Franklina Delano Roosevelta Joe Biden chciał być kolejnym wielkim prezydentem reformatorem, który podźwignie swój kraj i świat ku lepszej przyszłości. Podobnie jak Roosevelt starał się o reelekcję w fatalnej kondycji zdrowotnej.

Wesprzyj Więź

Dziedzictwo starszego z nich zostało ugruntowane w światowej historiografii. Dziedzictwo tego młodszego obecnie leży w rękach przede wszystkim Kamali Harris i Partii Demokratycznej: jeśli pokonają Trumpa, Biden zostanie okrzyknięty tym, który rozpoczął wielki proces leczenia amerykańskiej demokracji z chorób, które doprowadziły do wyboru ekscentrycznego miliardera. Jeśli jednak będzie inaczej, to Biden będzie musiał przełknąć kolejną niezwykle gorzką pigułkę od życia.

Niezależnie od wyniku wyborów rezygnacja prezydenta USA unaocznia jeszcze jedno: że jednostka ma w niektórych momentach fundamentalny wpływ na bieg historii. Jednocześnie coraz bardziej kruchy szef najpotężniejszego państwa na świecie, który postawił interes ogółu nad interes własny, na koniec swojej kadencji daje lekcję przywództwa. Pozostanie ona częścią jego dziedzictwa: na dobre i na złe.

Przeczytaj też: Ewangelia według Józefa. Biden uparcie pokazuje, że czerpie siłę z wiary w Boga i w ludzki potencjał

Podziel się

1
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.