Edukacja nie przygotowuje nas do aktywności obywatelskiej czy tworzenia związków – tylko do zdania matury. Jeśli celem nauczania jest wszechstronny rozwój człowieka, to wypuszczamy ze szkoły okaleczonych ludzi.
Tekst stanowi przeredagowaną treść wątku opublikowanego na profilu X (Twitter) Marcina Kędzierskiego. Tytuł pochodzi od redakcji.
Ogłoszono wyniki tegorocznych matur. Z tej okazji wielu rodziców chwali się wynikami swoich dzieci, a w mediach pojawiają się teksty o szkołach, w których uczniowie wypadli lepiej lub gorzej. Choć matura nie ma takiego znaczenia jak kiedyś, wciąż elektryzuje i stanowi problem.
Zacznijmy od tego, że choć średnie wykształcenie nie jest już wyznacznikiem niczego, to matura stała się bramą do studiów. Im lepszy wynik, tym na lepszy kierunek i lepszą uczelnię można się dostać. Społecznie matura jest narzędziem dzielenia ludzi na lepszych i gorszych. Jednocześnie wyniki matur są także najpowszechniejszym wyznacznikiem jakości edukacji. Dobre są traktowane jako wizytówka prestiżowej szkoły – i na odwrót. Nauczyciele, rodzice i uczniowie wiedzą, że to szalenie ważna gra statusowa.
Nie wystarczy dokonać drobnych korekt tu czy tam. Potrzebujemy radykalnego przemyślenia całego naszego podejścia do nauczania
Dlatego już od samego początku szkoły średniej, a czasami już nawet w podstawówce, wszystko podporządkowane jest temu jednemu celowi. Jeśli jest jakiś cel edukacji w Polsce, na który wszyscy się zgadzają, to jest nim przygotowanie do matury. Taka perspektywa ma jednak dwa słabe punkty. Po pierwsze, studia przestają odgrywać taką rolę, jaką miały jeszcze 10–20 lat temu. To coraz rzadziej przepustka do „lepszego świata” wyższych zarobków i wyższego statusu. Oczywiście, wciąż „dobre” studia dają premię, ale ta zależność słabnie.
To jednak nic przy drugiej słabości. Przyjęcie wysokiego wyniku z matury jako celu edukacji skutkuje radykalnym ograniczeniem i upośledzeniem tej ostatniej. Oznacza bowiem, że model ścieżki kariery akademickiej nie tylko jest lepszy, ale w zasadzie jako jedyny uznajemy za optymalny. Pomijam fakt, że to w sumie dość zabawne w czasach, w których społecznie gardzimy inteligencją, a jednocześnie uważamy, że nasze dzieci powinny przygotowywać się do inteligenckiej ścieżki kariery.
Ważniejsze jest bowiem co innego – sprowadzenie edukacji do matury skutkuje wyborem kilku kompetencji, które są społecznie pożądane. Jeśli dziecko ma predyspozycje do ścieżki kariery akademickiej, dostaje dobre oceny i pozytywne bodźce systemowe. Gorzej, jeśli dziecko nie cechuje się takimi predyspozycjami, nawet jeśli ma kilka lub kilkanaście innych cennych, przydatnych społecznie zdolności. Wtedy, choć wciąż może wiele wnieść do naszej wspólnoty, dostaje od początku negatywne bodźce i jest postrzegane jako nieprzystosowane.
Jak pisali eksperci UNESCO w 1972 roku, „society rejects school leavers” (ang. społeczeństwo odrzuca absolwentów szkół średnich, którzy nie poszli na studia). Choć od tego czasu minęło 50 lat, w tej materii praktycznie nic się nie zmieniło, choć równolegle przeszliśmy kilka różnych rewolucji: technologicznych, społecznych, etc. Jednocześnie szkoła nie zajmuje się przygotowaniem do innych ścieżek kariery, a przecież każdy z nas w dorosłym życiu idzie kilkoma ścieżkami równolegle. W końcu „kariera” – to słowo-klucz, piszę w cudzysłowie – to nie tylko życie zawodowe, ale i prywatne. Nasz dobrostan zależy od jednego i drugiego.
W efekcie system edukacji nie tylko nie wzmacnia „niestandardowych” predyspozycji, co skutkuje realną społeczną stratą, ale też nie przygotowuje nas do dorosłego życia. Dobre przygotowanie do matury to nie jest żadna zapowiedz, czy gwarant życiowych kompetencji. O jakich „niestandardowych” predyspozycjach mówię? Kompetencje społeczne, przedsiębiorczość, kreatywność. Znalazłoby się ich o wiele więcej. Wystarczy spojrzeć, jakie zdolności są przydatne we współczesnym świecie zawodowym – i nie tylko w nim.
Edukacja nie przygotowuje nas też realnie do aktywności obywatelskiej, tworzenia związków, wychowywania dzieci, czy radzenia sobie z problemami natury psychologicznej. Przygotowuje za to do zdania matury. Jeśli celem edukacji jest wszechstronny rozwój człowieka, wypuszczamy ze szkoły okaleczonych ludzi.
Tu tkwi jeszcze jeden problem. W maturze nie chodzi tylko o dobry wynik. Chodzi o wynik lepszy od innych, bo w końcu w grę wchodzi konkurencja o najlepsze miejsca na studiach. To z kolei wpycha dzieci od maleńkości w paradygmat rywalizacji i konkurencji. Choć sama rywalizacja nie jest zła, to kiedy stanie się fundamentem całego systemu, skutkuje bardzo niepożądanymi rezultatami w przestrzeni społecznej. Indywidualizm, zawiść, pogarda, nieustanne porównywanie się. Tak, jesteśmy jako społeczeństwo skrzywdzeni przez prymat konkurencyjności od najmłodszych lat.
Wnioski? Są takie same jak dla całego procesu edukacji. Nie wystarczy dokonać drobnych korekt tu czy tam. Potrzebujemy radykalnego przemyślenia całego naszego podejścia do nauczania. To nie oznacza, że mamy zaorać egzaminy czy model ścieżki kariery akademickiej. Jeśli jednak chcemy, żeby edukacja faktycznie prowadziła do wszechstronnego, integralnego rozwoju osoby, musimy skończyć z takim redukcjonistycznym myśleniem. Na koniec cytat ze wspomnianego raportu UNESCO z 1972 roku:
„Zaniedbania i pogarda wobec niektórych elementów procesu edukacji, która skutkuje lukami i brakiem proporcji w programach kształcenia, są najpoważniejszymi symptomami choroby, której edukacja jest zarówno ofiarą, jak i przyczyną. […] Oddzielenie intelektualnych, fizycznych, estetycznych, moralnych i społecznych komponentów edukacji prowadzi bowiem do alienacji, niedowartościowania i okaleczenia osoby ludzkiej”.
Tak, właśnie to sobie robimy naszym „maturalnym” podejściem do edukacji. Alienujemy, niedowartościowujemy i okaleczamy wielu ludzi. Może wreszcie warto byłoby coś z tym zrobić?
Przeczytaj również: Polska szkoła potrzebuje reformy strukturalnej, a nie politycznej