Zima 2024, nr 4

Zamów

Euro 2024. Sny do wyśnienia

Mecz towarzyski podczas zgrupowania przed EURO 2024, Polska – Ukraina. Na pierwszym planie: Piotr Zieliński. 7 czerwca 2024 r., Stadion Narodowy w Warszawie. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza

To nieprawda, że wielkie pieniądze zabiły piękno futbolu. W tym starciu futbol wciąż triumfuje. By się o tym przekonać, wystarczy go pooglądać.

Z ekscytacji futbolem się po prostu wyrasta? U mnie jest odwrotnie. Po przekroczeniu trzydziestki oglądam więcej meczów, niż gdy miałem dwanaście lat. Prawdę mówiąc, z rzeczy świata tego ciekawią mnie dziś tylko dwie: kino i piłka nożna. Nic na to nie poradzę.

Oczywiście teraz, w dorosłym życiu, podziwiam ten sport trochę inaczej niż w dzieciństwie, w sposób bardziej analityczny, z „chłodniejszą” głową, widząc różne konteksty, powiązania, reguły gry.

Wracam również chętnie do zdania, które wypowiedział kiedyś Clarence Seedorf, znakomity piłkarz AC Milan. Po jednym z przegranych przez swoją drużynę finałów rzucił w kierunku nastających na niego dziennikarzy: „Panowie, to tylko futbol…”. Powtarzałem sobie te słowa ostatnio często: na przykład kiedy rok temu mój ukochany Inter uległ w finale Ligi Mistrzów Manchesterowi City. Albo gdy kilka miesięcy temu odpadł z rozgrywek już w 1/8 finału, po zlekceważeniu Atletico.

Ale rozumiem też doskonale poruszenie Saveria, jednego z bohaterów filmu „To była ręka Boga”, kiedy dowiaduje się, że jego Napoli kupiło Maradonę. Mężczyzna siedzi na łóżku i ściszonym głosem oznajmia nowinę synom. Na jego twarzy maluje się niedowierzanie, szybko przełamane przez uśmiech i łzy w oczach. Wszystko wokół na krótką chwilę staje w miejscu. Sen okazuje się rzeczywistością.

W najbliższym miesiącu kibice będą chcieli przeżyć podobne wzruszenia, choć na moment stać się Saveriem. Ruszają przecież mistrzostwa Europy (a nieco później Copa América) – marzenia czekają na spełnienie. Inna kwestia, że staną one w nadchodzących tygodniach ze sobą do rywalizacji. Bezlitosna formuła zakłada tylko jednego zwycięzcę…

Zresztą mecz ma dla kibica sporo z poetyki snu. Nie wiemy, czy czeka nas błogość, czy koszmar; nuda czy emocjonalny rollercoaster. Krajobraz potrafi się zmieniać z minuty na minutę. Jak to się skończy, nie mamy pojęcia na początku spotkania, nie możemy mieć pewności do ostatniej sekundy. Spoglądamy na murawę i niejako poddajemy się śnieniu, rejestrujemy obrazy. Faworyci pokażą swój kunszt? A może pogrążą się w matni kompletnie niewytłumaczalnych błędów? Nie chcemy tego przyznać, ale to, co rozgrywa się przed naszymi oczami, odbywa się bez naszego wpływu (choć z udziałem). Jasne, dopingujemy ukochany zespół, krzyczymy na stadionach, w pubach bądź przed telewizorami, chcemy być dwunastym zawodnikiem, ale umówmy się, piłkarskie widowisko rządzi się własnymi prawami, nierzadko umykającymi nawet największym taktykom.

Widziałem triumfy drużyn niesionych dopingiem oraz ich sromotne klęski. Mecze wygrywane przez legendy w ostatnich występach. I przegrywane na pożegnanie. Zwycięskie passy przerwane w najmniej oczekiwanym momencie, oraz śmiertelnie chorych kibiców na trybunach, zmuszonych na to patrzeć. O nie, futbol nie jest sprawiedliwy, nie ma także względu na osoby ani okoliczności…

Anglia zwycięży Europę?

Z samym kibicowaniem na wielkich imprezach sprawa jest ciekawa, i znowu – w moim przypadku – raczej niestandardowa. Od zawsze kibicuję dwóm ekipom, a sympatyzuję z kilkoma. Moimi ulubieńcami są reprezentacje Włoch i Anglii (finał Euro 2020 oglądałem ze spokojem…). Nie pytajcie, dlaczego. Lubię też drużyny Holendrów i Belgów (obie zmarnowały niedawno złote pokolenia swoich piłkarzy). Jeśli chodzi o mundial, do tego grona dołącza jeszcze Argentyna.

Chciałbym, żeby w tym roku triumfatorem okazali się Anglicy – wiktorię Włochów podziwiałem już dwukrotnie, podczas mistrzostw świata 2006 i na poprzednim Euro, natomiast reprezentacja Anglii to potęga, która – wiadomo – od roku 1966 nic nie wygrała. Pod wodzą trenera Southgate’a przemeblowana drużyna konsekwentnie jednak pnie się na szczyt: podczas mundialu 2018 zajęła czwarte miejsce, na Euro 2020 – zdobyła wicemistrzostwo. Teraz więc… Tyle że futbol to nie matematyka. Nikt, nawet Francja, nie może być pewny zwycięstwa.

Być może to pociąga mnie w piłce najbardziej: obejrzenie doskonałego meczu daje satysfakcję porównywalną z obcowaniem z dziełem sztuki

Damian Jankowski

Udostępnij tekst

A reprezentacja Polski? Dziwicie się, że nie ma jej w moim zestawieniu? No cóż, w tym wypadku wolę pozostać sceptykiem. Źródłem tej ostrożności pozostają chyba nieszczęsne mistrzostwa świata 2002 i blamaż naszych orłów, przed turniejem prężących muskuły. Wiem, że to była jedynie zasłona dymna, ale wtedy, jako dziesięciolatek, wierzyłem im. I do dzisiaj nie potrafię już uwierzyć ponownie.

Niby ostatnie wygrane sparingi – z Ukrainą i z Turcją – powinny nastrajać optymizmem. Sam nie wiem, widziałem w nich raptem dwa jasne punkty o nazwiskach Urbański i Zalewski (Lewandowski to taki mesjasz jak Paul Atryda w nowej „Diunie”; nie wiadomo, czy przyniesie pokój, czy miecz) oraz mnóstwo błędów w defensywie. Powtórzenie ich z naprawdę klasowymi rywalami może skończyć się kompromitacją…

Liczy się spektakl

Może to i dobrze, że nie ekscytuję się wynikami polskiej drużyny? Chciałbym, żeby wyszła z nad wyraz trudnej grupy, żeby powtórzyła wariant Włochów z Euro 2012, gdy ignorowani przez wszystkich doszli do finału. Życzę tego polskim piłkarzom, choć… w kwestii futbolu jestem realistą, a nie wyznawcą. Dlatego na przykład nie ma takich zespołów, których z założenia nie znoszę (mogę w pucharach kibicować Milanowi lub Juventusowi), nie rozumiem również, jak rozczarowani kibice (?) ukochanych ekip mogą grozić swoim piłkarzom, co miało miejsce niedawno na Pomorzu. Panowie, to przecież, powtórzę, tylko futbol.

Ale i spektakl, podziwiany w samotności bądź w towarzystwie. Być może to pociąga mnie w piłce najbardziej. Obejrzenie doskonałego meczu, meczu o zawrotnym tempie i wrzącej temperaturze, daje satysfakcję porównywalną z obcowaniem z dziełem sztuki. Po ćwierćfinale Włochy-Belgia na Euro 2020, albo po finale mundialu sprzed dwóch lat, czyli pojedynku Argentyna-Francja, lub po niedawnym pierwszym półfinale LM Real-Bayern czułem się, jakbym po raz pierwszy – i to w jakości ultra-HD – zobaczył „Amadeusza” Formana albo „Ojca chrzestnego” Coppoli. Podobne doznania estetyczne, podobna satysfakcja.

I ta kompletna, wzmiankowana już nieprzewidywalność, możliwość utarcia nosa światu. Kto powiedziałby w 1992 roku, że Euro wygrają Duńczycy? Przecież z początku nawet się nie zakwalifikowali. Na dwa tygodnie przed turniejem UEFA zdyskwalifikowała jednak Jugosławię, trener duńskiej reprezentacji, Richard Møller Nielsen, musiał więc przerwać remont domu, ściągnąć piłkarzy z wakacji i wyruszyć z nimi na mistrzostwa. Zawodnicy Nielsena nie mieli wówczas nałożonego na siebie turniejowego rygoru, mogli między meczami sięgać po alkohol i słodycze, a po – świętować do woli (w McDonaldzie!). Ponoć poza stadionem wyglądali jak turyści, a nie jak zawodowi sportowcy. A mimo to wrócili ze Szwecji ze złotymi medalami na piersiach.

Trochę podobną historię zapisali dwanaście lat później Grecy. Ich racjonalna gra i żelazna dyscyplina taktyczna przyniosły nieoczekiwane efekty: odnieśli triumf m.in. nad Francją, obrońcami tytułu, oraz dwukrotnie – w tym w finale – nad Portugalią. Nie wygrali bodaj żadnego spotkania różnicą więcej niż jednej bramki, strzelali mało, bez finezji, acz skutecznie. Wtedy też mniej więcej, na szczęście raptem na kilka sezonów, na kontynent zawitał defensywny futbol. Potem nastali ozłoceni Hiszpanie i ich dominacja, która również znalazła swój kres…

Prawdy, choć niecałe

Mówi się dzisiaj coraz częściej, że „wielkie pieniądze zabiły piękno futbolu”. Że właściciele coraz większej liczby europejskich klubów to wyrachowani inwestorzy z Bliskiego Wschodu lub Azji, czerpiący fundusze z szemranych interesów, wyzysku lub przyjaźni z dyktaturami. To prawda, choć niepełna (w Europie wciąż mają się świetnie marki z tradycjami, które obroniły się przed zagranicznym kapitałem, jak wspomniane Real czy Bayern), a jednak… ostatecznie w tym pojedynku i tak wygrywa futbol. Wystarczy go pooglądać.

Pieniądze, nawet największe, nie zapewniają automatycznie wyników. Ba, nie gwarantuje ich nawet formalnie silna kadra. Kto obstawiłby, że Borussia – piąta drużyna tegorocznej Bundesligi – wyrzuci z Ligi Mistrzów naszpikowane gwiazdami i katarskimi pieniędzmi PSG? Że rewelacją klubowej piłki będzie rok temu Napoli, wcześniej Leicester City, a w tym roku Bayer Leverkusen? A propos: można było przewidzieć tegoroczny triumf Atalanty w Lidze Europy? Nie sądzę.

Podobnie jest z piłką reprezentacyjną, nawet bardziej. Mieliśmy tego przykład, gdy dwa lata temu do półfinału mundialu dotarli Marokańczycy, na ostatnim Euro udała się ta sztuka wspomnianym już Duńczykom, a dwie dekady temu – Czechom. Może więc w tym roku zaskoczy nas ktoś inny niż piłkarze Francji, Hiszpanii czy Niemiec? Może Europę zawojuje team z peryferii wielkiej piłki?

Wesprzyj Więź

Drużyn jest dwadzieścia cztery. Przed nami 51 meczów, 4590 minut gry. Gdy usłyszymy pierwszy gwizdek, wszystko zacznie się dosłownie od zera. Królowa piłka jest bardzo kapryśna. Czasem decydują detale. Dyspozycja dnia. Kogoś zje presja. Albo plan taktyczny szybko legnie w gruzach i trzeba będzie „gonić” wynik, odrabiać nawet trzybramkowe straty. U innych dobrze zorganizowana obrona zneutralizuje znacznie silniejszego przeciwnika. Być może gwiazdy poszczególnych drużyn rozbłysną i w pojedynkę zapewnią swoim zwycięstwo. Lub zatriumfuje zgrany kolektyw, zawodnicy, którzy niekoniecznie występują w wielkich klubach, ale zostawiają na murawie serce. Czy to wystarczy? Kibicom, by na miesiąc zapomnieli o Bożym świecie – tak.

Nałogowe oglądanie meczów nauczyło mnie jednego: z piłką nożną jest jak z życiem. Trzeba grać kartami, jakimi obdarzy nas los. Zaryzykować stratę. Niekiedy uznać, że głową muru nie przebijesz. Ale też zdarzają się momenty, gdy czujemy, że wszystko idzie po naszej myśli. Chwile spełnienia, które nie mogą trwać wiecznie. To trochę straszne. I naprawdę piękne.

Przeczytaj też: Magnetyzm Napoli, czyli futbol to więcej niż sport

Podziel się

3
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.