Kobietom udało się wyzwolić z więzienia, jakim były przypisane im na sztywno role społeczne, trafiły jednak do więzień związanych z obrazem swojego ciała – mówi miesięcznikowi „Znak” psychodietetyczka Elżbieta Lange.
Ilona Klimek-Gabryś: Robi się coraz cieplej, wkrótce rozpocznie się okres wakacyjny. To czas, kiedy mocniej powraca temat ciała i wiążących się z nim często wstydu i kompleksów. Pamiętam, jak bliska osoba właśnie w takie ciepłe miesiące wyznała mi, że pierwszy raz od dzieciństwa odważyła się włożyć szorty. Czy brak akceptacji dla swojego wyglądu to powszechny problem?
Elżbieta Lange: Bardzo, zwłaszcza wśród kobiet, choć być może to przekonanie wynika z faktu, że pracuję głównie z nimi. Myślę, że nie mamy łatwych czasów dla ciała. Oprócz tego, że towarzyszą nam kompleksy, żyjemy w kulturze narcystycznej, która sprowadziła ciało do aspektu wyglądu. Przyjęło się, że ciało ma być ładnym obrazkiem. I to jest zwykle pierwszym kryterium oceny człowieka.
Jak to wpływa na naszą relację z ciałem?
– Niejednokrotnie sprawia, że albo jesteśmy z ciałem w relacji przedmiotowej i przemocowej, albo pielęgnujemy i afirmujemy je wręcz w obsesyjny sposób, niekoniecznie tak, jak by tego rzeczywiście potrzebowało.
Problem braku akceptacji dla własnego wyglądu oczywiście mocno podkręcają kultura i media społecznościowe, w których jesteśmy osadzeni. Wraz z koleżankami po fachu zastanawiamy się czasem, co takiego się wydarzyło przez ostatnie dekady, że kobietom udało się już często wyzwolić z więzienia, jakim były przypisane im na sztywno role społeczne matek i żon, a trafiły do więzień związanych z obrazem swojego ciała.
To znaczy?
– Chodzi o to, że łatwo ulegamy kompleksom, frustracjom, obsesji piękna kreowanej przez branże modowe czy kosmetyczne. Mimo swojej wiedzy, długoletniej pracy nad sobą i osadzenia w sobie nadal czasem mierzę się z tym, że pojawia się w mojej głowie myśl: „Masz 48 lat, może to najwyższy czas, żeby coś w sobie zmienić, ulepszyć”. Muszę się pilnować, żeby jej nie ulegać.
Na ile remedium na te bolączki mogłaby być ciałopozytywność? Ten ruch, zakładający, że każdy człowiek powinien mieć pozytywne wyobrażenie o swoim ciele, choć korzeniami sięga lat 60. XX w., kiedy to zaczęto zauważać rosnącą dyskryminację związaną z niewpisywaniem się w tzw. kanony piękna, zdążył już zadomowić się w naszym myśleniu. Na pewno jest mocno obecny przynajmniej od 2012 r., gdy w sieci po raz pierwszy pojawił się hashtag #bodypositivity.
– Założenia ciałopozytywności z pewnością są bardzo potrzebne, zwłaszcza że kartezjański podział na umysł i ciało nadal ma się dobrze. Ciągle promujemy intelekt i mieszkamy w swoich głowach, a nie w ciałach, co prowadzi do przedmiotowego traktowania ciała. Patrzymy na nie z poziomu obserwatora i zapominamy, że to my jesteśmy tym ciałem. Nawet w języku rzadko używamy sformułowania: „Jestem swoim ciałem”. Mówimy raczej: „Mam ciało”.
Jak tutaj pomaga ciałopozytywność?
– Pozwala zauważyć, że ciało to nasz dom, i przywrócić do niego szacunek, który należy się wszystkim, bez względu na wygląd, noszony rozmiar, chorobę. Przypomina, że każdy z nas ma prawo do życia: do pasji, związku, dobrej pracy, realizowania siebie. Nasz wygląd nie zmienia niczego w żadnym z tych aspektów.
Ciałopozytywność wpłynęła na różne aspekty naszego życia. Sprawiła np., że pojawiło się wiele marek plus size, a znane sieciówki zwiększyły swoją rozmiarówkę.
Z jednej strony zapewne ruchy ciałopozytywne wpłynęły na tę zmianę, z drugiej – spowodowała ją też pandemia otyłości. Trzeba zaznaczyć, że aż 25 proc. społeczeństwa w Polsce choruje na otyłość, a ponad połowa ma nadwagę. Już u trzylatków stwierdza się nieprawidłową masę ciała, bo dzieci są przekarmiane.
Dobrze, że marki modowe reagują na potrzeby różnych ciał, ale wydaje mi się, że może nas to też zbliżać do wpadnięcia w pułapkę, którą będzie normalizacja otyłości. Pozwolimy sobie na jeszcze dłuższe pasy w samochodach, większe siedzenia w samolotach i właśnie większą rozmiarówkę. Jednak to nie jest jednoznacznie dobry kierunek, bo otyłość to choroba, która ma mnóstwo powikłań.
Istnieje jeszcze inna strona problemu. Zapominamy czasem, że otyłość może mieć wiele różnych przyczyn, towarzyszy np. chorobom tarczycy, przysadki mózgowej czy insulinooporności. I w takich przypadkach nie wystarczy prosta i powtarzana jak mantra rada: „Jedz mniej i więcej się ruszaj”. Takie uproszczenia oraz podejście fatfobiczne nie są wcale niczym rzadkim nawet w środowisku lekarskim, co pokazuje chociażby raport Vingardium Grubiosa przygotowany przez Natalię Skoczylas i Urszulę Chowaniec. Jak wykorzystać ciałopozytywność, by próbować zaradzić otyłości, lecz bez stygmatyzowania osób, które się z nią borykają?
– Głównie przez psychoedukację. W ostatnich latach jest jej już na szczęście więcej. Sama współpracuję z lekarzami, którzy przyznają, że ich sposoby leczenia nie są skuteczne, bo brakuje im przede wszystkim czasu dla pacjenta. Jeśli wizyta trwa 10 min, to przecież trudno wykazać się empatią. Lekarze często nie rozumieją w pełni choroby otyłości, bo pomijają lub bagatelizują czynniki psychologiczne, które niejednokrotnie są w tym przypadku najistotniejsze. Pracują na objawach, a nie zgłębiają problemu. Brakuje działań prewencyjnych.
Instagram i kolorowe czasopisma zamykają nas w przyjemnym więzieniu nieustannej pracy nad sobą. Z jednej strony mamy więc ciągłą pracę, a z drugiej – wręcz bezwzględny nakaz akceptacji swojego ciała
Ostatnio współpracowałam przy tworzeniu poradnika dla lekarzy, mającego pomóc im wspierać pacjentów z otyłością. Chcemy pokazać, jak unikać opresyjnego języka oraz poszerzać świadomość na temat tego, z czym się mierzy osoba z otyłością, która często jest ze swoim problemem bardzo samotna. Należy reagować wcześniej, czyli wtedy gdy ktoś ma nadwagę, a nie wtedy gdy waży już 150 kg i często jedynym wyjściem jest operacja bariatryczna.
W swoim gabinecie spotykam osoby, które nie badają się latami, bo mają przykre doświadczenia z wizyt u lekarza. Lęk przed kolejnym upokorzeniem i zawstydzeniem jest tak duży, że wolą tkwić w martwym punkcie, niż zwrócić się po pomoc.
Niejednokrotnie zapewne przydałaby im się pomoc terapeutyczna. Przecież bywa i tak, że ich obecny styl życia wynika ze sposobu wychowania. Czasem śmieciowe jedzenie staje się jedynym dostępnym sposobem, by zrekompensować dziecku trudną sytuację w domu. I rodzic tę metodę wykorzystuje, czyli np. daje dziecku duże ilości słodyczy, by choć na chwilę odsunąć prawdziwe problemy na dalszy plan.
– Zgadza się. Osoby zmagające się z otyłością są często w kilkuletniej terapii, zanim naprawdę wyzwolą się z choroby. Dopiero gabinet terapeutyczny jest tym miejscem, gdzie wreszcie ktoś jest ciekawy ich historii, dostrzega ból i cierpienie, pomaga zrozumieć mechanizmy obronne.
Więcej osób z nadwagą i otyłych jest wśród mężczyzn niż wśród kobiet. A jednocześnie temat ciałopozytywności i akceptacji swojego ciała wydaje się częściej podejmowany przez kobiety. Dlaczego tak trudno wyobrazić sobie ciałopozytywnego mężczyznę?
– Myślę, że wynika to z kultury Zachodu, która koncentruje się na ideale kobiecego ciała. Fizyczna atrakcyjność łączona jest z szeregiem pozytywnych cech. Nadal często stosuje się takie uproszczenie, że szczupłość jest tożsama ze szczęściem, inteligencją, odnoszeniem sukcesów. Społeczne oczekiwania wobec kobiet są też większe, dlatego ruchy ciałopozytywne, które mają im pomóc wyzwolić się z tej opresji, kierowane są głównie do nich. Chociaż powoli zaczyna się to zmieniać.
Dostrzegam jednak ciekawą zależność. Gdy trafiają do mojego gabinetu mężczyźni, to najczęściej przyczyną wizyty są problemy ze zdrowiem lub karierą zawodową. Natomiast kobiety zgłaszają się po pomoc ze względu na towarzyszące im kompleksy, brak poczucia atrakcyjności, lęk przed odrzuceniem, rozpadem związku, utratą pracy.
Dlaczego tak się dzieje?
– Myślę, że od kobiet oczekuje się spełnienia kulturowego wzoru piękna. Kobiece ciała na każdym kroku nawołuje się do intensywnej pracy. Robią to media, robi to przemysł kosmetyczny. Dyscyplinowanie kobiecego ciała ma jednak odbywać się w bardzo komfortowych warunkach, głównie poprzez przyjemność. Tak to pokazują Instagram i kolorowe czasopisma, które zamykają nas w przyjemnym więzieniu nieustannej pracy nad sobą. Z jednej strony mamy więc tę ciągłą pracę, a z drugiej – wręcz bezwzględny nakaz akceptacji swojego ciała.
Byłam nastolatką, kiedy ta dwoistość zaczynała być rozgrywana. W 2006 r. marka Dove wypuściła filmik „Prawdziwe piękno”, w którym wystąpiły kobiety z różnych krajów, o różnym typie urody, w różnym wieku. Dla mnie, dziewczynki, przekonanej, że modelkami mogą być tylko bardzo szczupłe i wysokie kobiety, to był ważny sygnał pokazujący, że może nie ma jednego piękna. Od tamtego momentu powstało mnóstwo takich akcji skierowanych do kobiet, do mężczyzn zaś prawie wcale.
– Zgadza się, ale proszę też zwrócić uwagę, że społecznie nikogo nie dziwi mężczyzna z siwymi włosami, brzuszkiem, zmarszczkami na twarzy. Łatwiej nam przyjąć mężczyzn takimi, jacy po prostu są. Natomiast kobiece ciało musi być nieustająco poddawane zabiegom upiększającym. Mimo ruchów ciałopozytywnych nadal trudno jest zaakceptować kobiecą naturalność. Świadczy o tym medialny szum, który pojawia się za każdym razem, gdy znana aktorka lub modelka publikują w mediach społecznościowych zdjęcie bez makijażu.
Ciekawym przypadkiem są tutaj instagramerki prowadzące konta dietetyczne. Przychodzi mi do głowy przykład Ireny Owsiak. Zawsze gdy opublikuje w sieci zdjęcie bez makijażu, odsłaniając zmiany skórne na swojej twarzy, spotyka się z komentarzami, że nie powinna mówić o zdrowym odżywianiu, skoro jej cera tak wygląda. Zarzuca się jej też niezadbanie, gdy pokazuje nieogolone pachy.
– Bo panuje przekonanie, że zadbane ciało równa się ładnie wyglądające ciało. Tymczasem ciało jest od życia, nie od wyglądania. Zadbane ciało to ciało zdrowe, takie, którego potrzeby są zaspokojone. Wiemy, kiedy potrzebuje jeść, kiedy brakuje mu ruchu, kiedy pragnie bliskości i dotyku, a kiedy relaksu i odpoczynku.
Elżbieta Lange – psychoterapeutka Gestalt i psychodietetyczka, współzałożycielka Fundacji Kobiety bez diety, autorka książki „Emocje na talerzu. Jak odbudować zdrową relację z jedzeniem”.
Fragment rozmowy, która ukazała się w czerwcowym numerze miesięcznika „Znak”
Przeczytaj też: Boże ciało mamy