Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

„Misje piękna”. Warsztaty, które przerodziły się w niezwykły spektakl

„Misje piękna”. Fot. Wojciech Habdas / Teatr Żeromskiego w Kielcach

Myślałem, że te warsztaty będą czymś w rodzaju arteterapii z wykorzystaniem teatru. Ale uczestniczki zdumiały mnie – opowiada Dawid Żłobiński, reżyser spektaklu.

Kiedy publiczność wchodzi na widownię, aktorki są już na scenie. Siedzą na krzesłach ustawionych w półkręgu. Wszystkie w identycznej pozie – wyprostowane, z mocno wspartymi o podłogę bosymi stopami i z dłońmi na udach. Patrzą gdzieś w dal. Milczą.

Ubrane są w czarne spodnie i marynarki oraz białe koszulowe bluzki. Te elementy garderoby nie są jednak identyczne, co sprawia – podobnie jak kolor włosów, fryzury, kształt sylwetek – że kobiety różnią się. Każda z nich to oddzielna osoba i osobowość. A jednak w historiach odtwarzanych przez nie bohaterek można odnaleźć coś uniwersalnego.

Feminizm, Judyta i los

„Misje piękna” reżyseruje Dawid Żłobiński, aktor teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, który od około dwóch lat prowadzi tam również warsztaty teatralne. Spektakl został oparty na tekście Sibille Berg, niemiecko-szwajcarskiej pisarki i działaczki społecznej. Składa się z monologów dwunastu kobiet w różnym wieku, w tym kilkunastoletniej dziewczynki. W oryginale wszystkie postaci noszą to samo imię – Judyta.

Odsyła ono oczywiście do biblijnej bohaterki. Starotestamentalna Judyta podstępem zyskała sympatię wodza asyryjskich najeźdźców, a potem, gdy zasnął, bez zmrużenia oka zamordowała go. Następnie odcięła mu głowę i umieściła ją na murach oblężonego miasta, co sprawiło, że wrogie wojska wycofały się w popłochu.

Tekst Sybille Berg ma rys mocno feministyczny. Jednak tworząc bogaty katalog uciemiężeń, jakim od wieków poddawane są kobiety, pisarka potrafi spojrzeć na nie – i na to, co zwykliśmy nazywać kobiecością – z dystansem i pewną przewrotnością.

Oddaje na przykład głos byłej tancerce nocnych klubów, która marzy o karierze artystycznej „albo choćby w modelingu”. Ostatecznie największe jej osiągnięcia to kilkakrotny tytuł Miss… Pośladków i pozowanie do zdjęć publikowanych w pismach, o których istnieniu ona sama nie wiedziała.

„Zwykle miałam na sobie strój kąpielowy i szpilki, […] klęczałam na niebieskim tle. Czasami obok mnie było jakieś zwierzę. Przez to niebieskie tło moja skóra wypadała dość blado. Niebieski to strasznie nietwarzowy kolor jak dla mnie”. Współtworząca tę postać – bo w Miss Pośladków wcielają się dwie aktorki – Katarzyna Wrona (z zawodu pedagog) wygłasza swój tekst w tonie czule ironicznym.

Tonacja kieleckich „Misji piękna” jest różnorodna: ironiczna, sarkastyczna, makabryczna, tragiczna, liryczna i humorystyczna. To przede wszystkim zasługa aktorek

Katarzyna Jabłońska

Udostępnij tekst

W kieleckim przedstawieniu feministyczna dykcja nie znika, bo bohaterki już z samego faktu bycia kobietą doświadczają pewnych ograniczeń i opresji narzuconych przez społeczne i kulturowe konwencje. Jednak ich trudny los, owszem, ma związek z płcią, ale nie wyłącznie.

Z dramatycznych sytuacji, w jakich tkwią bohaterki „Misji piękna”, można wnosić, że dokonywały one w życiu – jak przecież każdy z nas – nie zawsze dobrych wyborów, że nie potrafiły uporać się z deficytami wyniesionymi z dzieciństwa, że stawiały sobie cele, które destrukcyjnie wpływały na ich życie, że miłość mężczyzny (albo do mężczyzny) wygasła, a w los wtrąciła się nieuleczalna choroba. Doświadczały też okrucieństwa z gwałtem włącznie. Wreszcie gdzieś po drodze przez życie zagubił się sens.

Jedna z bohaterek (grana przez Agnieszkę Zacharias Jackiewicz, prywatnie nauczycielkę angielskiego) wygłasza swój monolog w czułym kręgu pozostałych kobiet, opowiadając, jak z ślicznej, kochającej życie nastolatki stała się kimś, kogo przerasta zwykła codzienność: „Nie ma dziewczyny. Jest otchłań, śmierć. Owijam się następną skorupą. Znowu dzień, czarny, lepki. Zamykam się w łazience i wywalam kawałki bólu, wymiotuję. Walczę ze sobą. Żyletka, czekolada, wódka, przypadkowy seks”.

Autorką tych akurat słów nie jest Sibille Berg. – Jedna z dziewczyn przeczytała nam fragment swojego pamiętnika, byłem poruszony zaufaniem, jakim nas obdarowała. Zgodziła się, żeby przetworzyć ten tekst na potrzeby teatralne – opowiada Dawid Żłobiński. Fragment pamiętnika stanowi ważną część spektaklu.

Reżyser dodaje: – Dziewczyny są niezwykle twórcze, praca z nimi to przywilej i radość. Początkowo myślałem, że nasze warsztaty będą czymś w rodzaju arteterapii z wykorzystaniem elementów teatralnych. Jednak kolejne spotkania, podczas których proponowałem dziewczynom udział w różnych improwizacjach, wprawiły mnie w zdumienie. Okazało się, że wspaniale sobie radzą z zadaniami aktorskimi. Zrozumiałem, że trzeba znaleźć im tekst, w którym będą się mogły pełniej wypowiedzieć. Wpadł mi w ręce zbiór dramatów Sibille Berg, z „Misjami piękna”. To jest to! – pomyślałem. Podekscytowany przyniosłem tekst na spotkanie. Część naszego warsztatowego zespołu natychmiast kupiła mój pomysł, część była… przerażona. Monologi Berg niektórym dziewczynom wydawały się zbyt mocne. Wszystkie jednak chciały zagrać w spektaklu. Zostawiłem im więc wolną rękę. Niektóre swojego „głosu” szukały dosyć długo.

Mętne kobiece stany

W rezultacie wszystkie aktorki, poza jedną, mają w spektaklu swoje monologi. Milczy jedynie Elena Maksymenko (emigrantka z Ukrainy). Uznała, że jej polski nie jest na tyle płynny, żeby mogła swobodnie opowiadać w nim o intymnych doświadczeniach. Judyta Eleny nie wypowiada więc ani jednego słowa, ale jej milczący udział intensywnie wpisuje się w spektakl.

Niektóre uczestniczki warsztatów miały do czynienia ze sceną w dzieciństwie czy młodości (szkolne akademie, studencki teatr czy kabaret), ale są i takie, dla których to pierwsze spotkanie z teatrem w roli aktorki. Ich gotowość do zmierzenia się z tak wymagającymi aktorsko i emocjonalnie tekstami zaskakuje.

Wśród bohaterek Berg jest też dziewczynka, która chce być mężczyzną. „Podziwiam kojącą jednorodność męskiej emocjonalności. Rzadko kiedy słyszałam, by chłopiec czy mężczyzna mówił o zniechęceniu albo żalił się, jaki to jest bezdennie smutny, bo uważa się za nieatrakcyjnego i jego życie nie ma sensu. Ja natomiast zawsze czułam bezsens i zniechęcenie, oraz własną nieatrakcyjność. Wyleczyłam się z tego, podejmując decyzję, że nie będę ofiarą mętnych kobiecych stanów” – tak tłumaczy swoją niechęć do rodzaju żeńskiego.

Ta niechęć, jak się okazuje, ma jednak dużo głębsze podłoże, które znajduje ujście w okrutnym podejściu dziewczynki-chłopca do rodziców. Ojca przywiązuje do łóżka i knebluje: nie zamierza zrobić mu krzywdy, chce tylko, by się „nie pałętał”. Cieszy się też, że matka jedynie nocami opuszcza swój pokój. Jej widok… brzydzi córkę.

Grająca tę postać Jolanta Płoska (prywatnie nauczycielka fortepianu) wciela się jednocześnie w rolę matki, która od lat nie opuszcza za dnia swojego pokoju, w nocy sięga po odrobinę jedzenia z lodówki, zaopatrywanej przez dzieci. Zatraca się, degraduje fizycznie i psychicznie. Trudno nie zadać pytania: co musiało się wydarzyć, że kobieta w tak masochistyczny wręcz sposób obchodzi się sama ze sobą? Niemal cały monolog aktorka wypowiada, szamocąc się w worku na śmieci, co jeszcze mocnej oddaje autodestrukcję, ale i bezbronność bohaterki wobec samej siebie.

Tonacja kieleckich „Misji piękna” jest różnorodna: ironiczna, sarkastyczna, makabryczna, tragiczna, liryczna i humorystyczna. To przede wszystkim zasługa aktorek. Jedna z nich, wcielająca się w morderczynię męża i synów, mówi: – To nasz reżyser podsunął mi, że moja bohaterka popada w obłęd. Bo przecież człowiek zdrowy na umyśle nie mógłby zamordować najbliższych i jeszcze twierdzić, że nie żałuje.

Małgorzata Maciejczyk (emerytowana pedagog) swoją kwestię morderczyni rozpoczyna więc od perlistego śmiechu. Nieświadoma niczego publiczność początkowo daje się nim zarazić. Po pierwszych kwestiach śmiech na widowni zamiera…

To miały być tylko warsztaty

Inspiracje reżysera nie zawsze budziły aprobatę. Tak było w wypadku Jolanty Płoskiej, grającej matkę od lat zamykającą się w pokoju. Dawid Żłobiński zaproponował, żeby jej bardzo mocnemu tekstowi towarzyszyła piosenka „Do ciebie mamo” w ekspresyjnym wykonaniu Violetty Villas.

– Cenię Dawida i to, jak prowadzi nasze warsztaty, ale ten pomysł odebrałam jako kompletne nieporozumienie! Pomyślałam, że jeśli już mojemu monologowi ma towarzyszyć muzyka, to niech to będzie jakiś kawałek z Jonis Joplin – opowiada Jolanta Płoska.

A tak ich spór komentuje reżyser: – Trwałem przy swoim, że tej kwestii Joli ma towarzyszyć piosenka Villas. Jola buntowała się, przekonywała, że piosenka przeszkadza jej w skupieniu się nad monologiem. Miałem jednak intuicję, że te dwa tak różne w tonacji teksty, kiedy się spotkają, stworzą dodatkowy sens opowieści. I tak „walczyliśmy” ze sobą. Ja uparcie wołałem: „Jolka, graj z tym, że to ci przeszkadza. No, graj!”. W końcu popatrzyła na mnie i zaczęła jeszcze raz. A ja zobaczyłem, jak ten tekst zaczyna w niej naprawdę pulsować.

Niektóre uczestniczki warsztatów miały do czynienia ze sceną w dzieciństwie czy młodości, ale są i takie, dla których to pierwsze spotkanie z teatrem w roli aktorki

Katarzyna Jabłońska

Udostępnij tekst

Słowa padające w monologach kolejnych Judyt są momentami rzeczywiście bardzo mocne, czasem wręcz obrazoburcze. Ale bywają też i liryczne, wyrażające tkliwość. Dotyczy to zwłaszcza monologu tej Judyty, która opowiada o utraconej miłości, słowami dramatopisarki Sarah Kaine. W spokojnym monologu Igi Kiniorskiej (psycholog i psychoterapeutka) jest i dojmujący smutek, i wszechogarniająca czułość. Kobieta, wspominając życie z ukochanym, nie wstydzi się wyznać, jak to było: „[…] całować twoje plecy, i głaskać twoją skórę, i mówić ci jak bardzo kocham twoje włosy, twoje oczy, twoje usta, twoją szyję, twoje pośladki. […] I jakimś cudem, jakimś cudem […] opowiedzieć ci chociaż trochę o nieprzepartej, dozgonnej, przemożnej, bezwarunkowej, wszechogarniającej, rozpierającej serce, wiecznotrwałej miłości, jaką do ciebie czuję”.

– To miały być po prostu warsztaty, tymczasem Dawid zobaczył w nas coś, co sprawiło, że zaproponował nam stworzenie spektaklu – opowiada jedna z najmłodszych uczestniczek warsztatów Nina Pushpakumara (absolwentka informatyki, obecnie pracuje w finansach i studiuje anglistykę), która w „Misjach piękna” zagrała rolę zgwałconej kobiety. Nina była też asystentką reżysera. Historia jej bohaterki należy do tych szczególnie ciemnych. Aktorka opowiada ją w sposób wyciszony, jak w transie, co sprawia, że brzmi niezwykle przejmująco, podobnie jak finał, również w wykonaniu Niny.

– W naszej pracy z Dawidem wspaniałe jest to, że on niczego nam nie narzuca – opowiada Nina. – Dawid mówił: nie chcesz być żadną z bohaterek Berg – ok. To co chciałabyś powiedzieć, jakim tekstem się posłużyć? Jedna z dziewczyn przyniosła fragment tekstu Sarah Kaine.

Znienawidzona, ukochana, niezbędna

Monolog każdej z Judyt, chociaż większość z nich nie mówi o tym wprost, jest przejmującym wołaniem o bliskość i miłość. Także tę, od której dla właśnie narodzonego dziecka wszystko się zaczyna i od której mnóstwo zależy – miłość matki.

Ona, matka, jest tu wielowymiarową bohaterką – budzi obrzydzenie, czuje się traktowana jak domowy mop, ale jest też kimś, za czyją akceptacją, bezwarunkową, czułą miłością się tęskni. Jest tą, która może uratować, której miłość jest życiodajna. Pielęgnując ją w chorobie jedna z Judyt (Dorota Krzemionka – psycholog, wykładowczyni UJ i redaktor naukowa pisma „Charaktery”) zwierza się: „Umierała w pokoju mojej córki. Odciągałam mleko. Karmiłam córkę. Karmiłam matkę. Podmywałam ją, przewijałam. Nie chciałam tego robić w rękawiczkach. To było wtedy, kiedy jeszcze nie była martwa. Martwa, a nie ta, która odeszła. Matki nie odchodzą. Nie od córek”.

Zgwałcona Judyta w imieniu swoim i wszystkich Judyt wyrzuca z siebie traumy każdej z nich i rozpaczliwie woła: Maaamooo!!!

Inscenizacja kieleckich „Misji piękna” jest skromna i niezwykle ciekawa. Różnorodna muzyka (m.in.: fragmenty utworów Pawła Mykietyna, popularnej muzyki rozrywkowej, śpiew wielorybów pod wodą, bębny tybetańskie, tradycyjna pieśń żydowska „Echad Mi Yodea”) współpracuje z monologami bohaterek. Wykorzystanie ruchu tai-chi, jednej ze słynnych choreografii Ohada Naharina i grupy baletowej Batsheva Dance Company, a także takich zabiegów, jak monolog wygłaszany w worku na śmieci, w rękawicach bokserskich i masce ochronnej – wszystkie te pomysły integralnie wpisują się w strukturę spektaklu.

W kieleckich „Misjach piękna” teatralna opowieść wchodzi też w ciekawy dialog z rzeczywistością. Każda z postaci dramatu mierzy się z jakimś końcem, niemożnością, cierpieniem, niespełnieniem. I gdyby nie to, że w te role wcielają się kobiety, które musiały w sobie wiele pokonać, żeby zmierzyć się z bohaterkami Sibille Berg, i które wzbogaciły spektakl wybranymi przez siebie tekstami spoza dramatu, zapewne zostalibyśmy z ciemnym przesłaniem sztuki.

Jednak aktorki kieleckiego spektaklu nie zaprzeczają doświadczeniom swoich bohaterek, a jedynie dodają od siebie delikatnie brzmiące post scriptum. Odważyły się nie tylko na wymagający eksperyment na samych sobie, jakim jest aktorstwo, ale też zaryzykowały wcielenie się w postaci mocno pokaleczonych przez życie kobiet. Robiąc to, musiały zapewne dotknąć w sobie miejsc bolesnych, nieprzyjemnych; takich, o których wolałoby się nie wiedzieć, a już na pewno – nie opowiadać o nich innym. Zrobiły to jednak. Bez ekshibicjonizmu, z delikatnością i empatią wobec swoich bohaterek. A w widzach zaszczepiły nadzieję, że ciąg dalszy możliwy jest nie tylko dla bohaterek Berg, ale chyba w życiu każdego z nas.

Wesprzyj Więź

Uczestniczki warsztatów przygotowują już kolejny spektakl. Będzie to komedia „Baba Chanel” Nikołaja Kolady.

Oprócz wymienionych w tekście aktorek w spektaklu zagrały: Jadwiga Betka (emerytowana technik urządzeń sanitarnych, obecnie członkini Koła Gospodyń Wiejskich „Kowalanki”), Małgorzata Mastyna-Bursig (florystka), Krystyna Strzelczyk (producent koncertów i innych wydarzeń) Maria Zawadzka (informatyk, główny specjalista w spółce wodociągowej).

Przeczytaj też: „Wielkie kazanie księdza Bernarda”, czyli z samotności w samotność

Podziel się

14
Wiadomość

5 stycznia 2024 r. wyłączyliśmy sekcję Komentarze pod tekstami portalu Więź.pl. Zapraszamy do dyskusji w naszych mediach społecznościowych.