Nie musimy się zgadzać ze wszystkim, nie ze wszystkim się zgodzić możemy. Ale nie wolno nam odmówić miana chrześcijanki lub chrześcijanina nikomu, kto wierzy Chrystusowi tak, jak umie.
A rzekł do Niego ktoś z tłumu: Nauczycielu, powiedz memu bratu, żeby się ze mną podzielił spadkiem. A On mu odrzekł: Człowieku, kto Mnie naznaczył na sędziego lub rozjemcę między wami? (Łk 12,14)
Pokażcie mi denara: Czyj ma wizerunek i podpis? I odpowiedzieli: Cezara. A On im rzekł: Zatem oddajcie to, co Cezara, Cezarowi, a to, co Boga – Bogu. (Łk 20,24-25)
To oczywiste, że gdy godzę się wewnętrznie na panowanie podniesionego ze śmierci Jezusa, to poddaję Jego autorytetowi całokształt mego myślenia o rzeczywistości, egzystencjalnych wyborów, oraz szczegółowych decyzji i działań. A jednak nie chodzi w żadnym wypadku o duchowy totalitaryzm, doktrynerstwo i rygoryzm. Panowanie Jezusa to nie dominacja nad człowiekiem lub światem, lecz autorytet wewnętrznej inspiracji, dzięki której posłuszeństwo Ojcu wynika z oddychania Duchem Syna.
Chodzi o posłuszeństwo ufności (hypakoē pisteōs, por. Rz 1,5;16,26), uległość wobec Boga, którego miłości uwierzyliśmy i z którego Synem głęboko współodczuwamy, dzieląc z Nim usposobienie. Panowanie Boga i Chrystusa nie jest królowaniem z tego świata. Nie polega na zdominowaniu człowieka, lecz na jego wychowywaniu do zażyłości: „A ja uczyłem Efraima chodzić, brałem ich na ramiona […] Więzami ludzkimi pociągnąłem ich, węzłami miłości” (Oz 11,3-4). To nie jest podporządkowanie nas sobie, lecz harmonizacja naszych jaźni ze Źródłem każdej osobowości.
Nauka chodzenia i odkrywanie relacji
Wczytując się w Pismo – nie w samą literę tekstów, często naznaczonych przemocową wizją władzy, lecz w przesłanie wyłaniające się z całej narracji – widzimy, że Bóg nie chce mieć w nas niewolników, lecz przyjaciół. Tak są określani Abraham i Mojżesz (por. Iz 41,8; Wj 33,11). Bóg chce też, żebyśmy byli Jego dziećmi, traktowanymi bynajmniej nie tak, jak małoletni w kulturze patriarchalnej. W kluczowych momentach biblijnej narracji Najwyższy zachowuje się inaczej niż starożytna głowa rodu, pan życia i śmierci domowników. Przypomina bardziej współczesnych rodziców stosujących demokratyczny styl wychowania.
W modelowej historii Abrahama mamy do czynienia ze swoistą teologią prób i błędów ze strony ojca wierzących (por. Rz 4,11). Boży przyjaciel słyszy obietnicę potomstwa i wierzy jej, choć on i żona są już starzy. Następnie, starając się pomóc Bożej łasce, Abraham płodzi syna z niewolnicą – a Bóg, choć koryguje jego myślenie i obiecuje dziedzica ze związku z żoną, zarazem błogosławi wcześniejszemu potomkowi (por. Rdz 15,5-6;16,2;17,18-21).
Z kolei Boże wezwanie do wędrówki ku ziemi obiecanej nie pociąga za sobą szczegółowych instrukcji postępowania i Abraham prowadzi życie koczownika w okolicach mających należeć do jego spadkobierców (por. Rdz 12,7). Otrzymuje tylko jedno, ogólnie sformułowane przykazanie: Hithallek lepanai wehje tamim, „Chadzaj przed Mym obliczem i bądź kompletny” (Rdz 17,1). Bóg oczekuje życia ze świadomością Jego bliskości i dbania o to, by nie trwonić dobra wpisanego w ludzki byt, a nawet je pomnażać, zmierzając do swego spełnienia.
W przywołanym wyżej cytacie z Księgi Ozeasza czytamy o Bogu uczącym lud wybrany chodzić i pociągającym go węzłami miłości. To też wymowny obraz. Osoby wierzące nie są prowadzone na sznurku, lecz wprowadzane w związek, w ramach którego chodzą samodzielnie. Później apostoł napisze: „gdzie Duch Pana, tam wolność” (2Kor 3,17), oraz: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko niesie korzyść” (1Kor 6,12).
Zarówno serdeczna relacja z kimś, jak i moje własne dobro, ukierunkowują decyzje i działania, lecz podstawą jest swobodne rozeznanie. W uczciwej i głębokiej relacji nie rządzi regulamin, ani nie manipuluje się partnerką lub partnerem. Dawana nam przez Boga wolność pozwala każdej osobie wchodzić we własnym tempie w „niezgłębione bogactwo Chrystusa” (Ef 3,8). Tę wolność jesteśmy winni również pozostałym adeptom Ewangelii oraz ludziom dobrej woli, poszukującym w życiu sensu. I tu pojawia się błogosławiony kłopot.
Problem ze spójnikiem
W profetycznie wnikliwym eseju z roku 2020 „Pandemia jako doświadczenie ekumeniczne” Tomaš Halík pisał o nawracaniu się z katolicyzmu na katolickość. Z zamkniętej w swych schematach ideologii na postawę uczniów Prawdy będącej Drogą i przeżywanej z otwartością na doświadczenia wędrowców z innych ścieżek. W tej pochwale „rozszerzonego ekumenizmu” czeski teolog odżegnywał się zarówno od hołdowania duchowemu imperializmowi, jak i od rozmywania chrześcijańskiej tożsamości. Myśląc o takim właśnie modelu chrześcijaństwa, o drodze Chrystusa maksymalnie wyrazistego, a przecież całkowicie inkluzywnego (por. Łk 9,50; 11,23), wypada wrócić do źródła i dobrze rozpoznać istotne rysy charakteru Mistrza oraz sedno Jego przesłania.
Tak, czytamy w Ewangelii, że z jednej strony kto tylko nie jest przeciw nam, ten jest z nami (Łk 9,50). A z drugiej strony: że kto nie jest z Chrystusem, jest przeciw Niemu (Łk 11,23). Liczy się bycie w jakikolwiek sposób po stronie Gromadzącego (Synagōn, Łk 11,23), wszystkie iskry dobra, choćby ledwo się tliły (por. Iz 42,3), a niekoniecznie „chodzenie z nami” (por. Łk 9,50) – związek z Kościołem.
Objawiona w Chrystusie mądrość – „rozlicznie wieloraka” (polypoikilos, Ef 3,10) – daje się przeżywać w perspektywie wielu rodzajów wrażliwości i projektów urządzenia świata, lecz w żadnym z nich nie daje się do końca zamknąć
Jeśli zaś chodzi o konfrontację Bożego światła z różnymi maskami ciemności warto przyswoić lekcję zapisaną u C.S. Lewisa w „Opowieściach z Narni”. Aslan (figura Chrystusa) mówi tam o konkurencyjnym bóstwie swych wrogów: „Ja i on tak bardzo się różnimy, iż żaden niegodziwy czyn nie może być dokonany w moje imię, a żaden czyn, który jest godziwy, nie może być dokonany w jego imię (…) gdybym to nie ja był tym, za kim tęskniłeś, nie szukałbyś tak długo i tak szczerze. Bo wszyscy znajdą to, czego naprawdę szukają” (tłum. A. Polkowski). Formułując tę samą myśl językiem świętego Augustyna: Chrystus miewa przyjaciół także wśród osób, które uważamy za Jego wrogów i miewa wrogów wśród osób, które uznaliśmy za Jego przyjaciół.
A wracając do C.S. Lewisa: na kartach słynnych „Listów starego diabła do młodego” znajdujemy sugestię dotyczącą szkodliwości postawy nazwanej „chrześcijaństwo i…”. Wytrawny kusiciel radzi diabelskiemu praktykantowi, by w sytuacji niemożności odciągnięcia człowieka od chrześcijaństwa „uzupełnić” przesłanie Chrystusa jakąś skorelowaną z nim treścią: „chrześcijaństwo i kryzys, chrześcijaństwo i nowa psychologia, chrześcijaństwo i nowy ład, chrześcijaństwo i leczenie wiarą, chrześcijaństwo i parapsychologia, chrześcijaństwo i wegetarianizm, chrześcijaństwo i reforma pisowni. […] Postaraj się zastąpić samą wiarę jakimś modnym kierunkiem o chrześcijańskim zabarwieniu…” (tłum. S. Pietraszko). Treść dodana przez zdradziecki spójnik w subtelny sposób podporządkuje sobie chrześcijaństwo właściwe, stopniowo je w gruncie rzeczy zastępując i sprowadzając do roli ornamentu.
Wszędzie u siebie, nigdzie na wyłączność
Słuszna przestroga Lewisa przed pokusą „chrześcijaństwa i…” wymierzona jest – co wprost wynika z jego tekstu – przeciw tendencjom o charakterze „postępowym”. Bezpośrednio po zacytowanych wyżej zdaniach następuje wywód poświęcony destrukcyjnej modzie na zmiany. Prześledzenie twórczości autora „Mere Christianity” pozwala dostrzec, że jemu z kolei zdarzało się bezwiednie mylić wymogi wiary ze stereotypami myśli konserwatywnej. Dla przykładu w powieści „Ta ohydna siła” („That Hideous Strength”) bohaterka dowiaduje się, że według niebiańskich reguł powinna praktykować posłuszeństwo wobec męża i że idea równości jest sprzeczna z porządkiem natury…
Wiadomo zresztą, że kojarzenie chrześcijaństwa właśnie z konserwatyzmem i orientacją „prawicową” jest dosyć częste. Ciekawe, że tendencja ta ignoruje wrażliwość społeczną hebrajskich proroków i antyautorytarną postawę Jezusa. Jeśli lewicowość oznacza przywiązanie do wolności osobistej, społecznej solidarności i powszechnej równości, to Biblia głosi Boga wyzwalającego uciskanych, stającego w obronie wdów, sierot i przybyszów/migrantów (por. Ps 146,7.10) oraz przeciwnego faworyzowaniu bogaczy (por. Jk 2,1-5). A Jezus w Ewangelii wyraźnie stwierdza, że w społeczności Jego uczniów wykluczona jest dominacja liderów oraz tworzenie kasty uprzywilejowanych, kochających swą pozycję i domagających się czołobitności (por. Mt 20,25-28; 23,6-11).
Oczywiście wiemy, że tradycja lewicowa ma też na koncie terror. Jednak nie lepiej przedstawia się pod tym względem dziedzictwo konserwatyzmu. W imię historycznie ugruntowanych wartości i utrwalonej hierarchii społecznej stosowano przemoc na długo przed wybuchem wielkich rewolucji. Jeśli chodzi o deklarowane przywiązanie prawicy do religii, a z drugiej strony krytyczny stosunek lewicy do religijności manifestowanej w życiu publicznym, to w pierwszym przypadku nieraz widzimy instrumentalizację wierzeń i kultu, a w drugim nie jest wykluczone rozgraniczenie kompetencji Kościołów i państwa z poszanowaniem prawa do publicznej ekspresji wiary.
Przy tym obie opcje kulturowo-polityczne, a także rozmaite stanowiska pośrednie między nimi, miewają szlachetnych reprezentantów oraz dają wyraz pewnym godnym szacunku intuicjom. Niemal w każdej z tych opcji może się do pewnego stopnia odnaleźć chrześcijanka lub chrześcijanin, jeśli tylko duch-mentalność Chrystusa będą w takiej osobie silniejsze niż ideologiczne sympatie.
By przywołać ciąg dalszy cytowanego już wyżej wersetu: „Wszystko mi wolno, lecz ja przez nic nie będę owładnięty” (1 Kor 6,12). Do odnajdywania się w granicach różnych filozofii można odnieść sentencję ze starożytnej apologii chrześcijańskiej, znanej jako „List do Diogneta”: „każdy obcy kraj jest dla nich ojczyzną i znowu ojczystą krainę za obcą uważają” (tłum. P. Kobyliński). Objawiona w Chrystusie mądrość – „rozlicznie wieloraka” (polypoikilos, Ef 3,10) – daje się przeżywać w perspektywie wielu rodzajów wrażliwości i projektów urządzenia świata, lecz w żadnym z nich nie daje się do końca zamknąć.
Co trzeba tolerować, a czego nie można
W tym miejscu czas doprecyzować, na czym polega błogosławiony kłopot, który mamy z poddaniem Chrystusowi całokształtu myśli i życia oraz spotkaniem się w tej postawie z innymi wierzącymi. Trzeba pamiętać, że nie tylko nasza wiedza na temat „niezgłębionego bogactwa” Pana (por. Ef 3,8), ale nawet prorockie olśnienia, jakich ktokolwiek może doświadczyć, są zawsze cząstkowe (por. 1 Kor 13,9).
Również mając w miarę prawidłowe poglądy teologiczne niekoniecznie „wiemy, jak trzeba wiedzieć” (por. 1 Kor 8,1-2). A starając się dążyć do spójności światopoglądu budowanego na Objawieniu, nieuchronnie zderzamy się z poglądami innych osób – zarówno tych spoza kręgu współwyznawców, jak i tych, z którymi wspólnie recytujemy Credo… W drugim przypadku doznajemy czasem zaskoczenia, a niekiedy wręcz szoku, na który reagujemy irytacją. Jak on lub ona może myśleć w taki sposób, przyznając się do wiary?! Z takim myśleniem stawia się poza Kościołem!
Możliwe, że poglądy rozmówczyni lub rozmówcy wynikają ze słabości w wierze. Lecz apostoł uczy, żeby takie osoby „przygarniać, nie chcąc osądzać mniemań” (por. Rz 14,1). Można powiedzieć, że istnieje ortodoksja różnych prędkości. Ponadto starochrześcijańska maksyma nakazuje zachować „jedność w tym, co konieczne, wolność w tym, co dyskusyjne, a we wszystkim miłość”. Do dziedziny tego, co dyskusyjne, należy o wiele więcej, niż nam się często zdaje. Przy czym te dyskusje nie są bynajmniej nieważne.
Gdy w Ewangelii ktoś z tłumu prosi Jezusa o interwencję w sporze o spadek, odmowa ze strony Mistrza nie świadczy o lekceważeniu sprawiedliwości. Pytanie: „Kto Mnie naznaczył na sędziego lub rozjemcę” (Łk 12,24) nawiązuje przekornie do historii młodego Mojżesza, który usłyszał coś podobnego, interweniując na widok bójki dwóch rodaków (por. Wj 2,14).
Jak wiemy, Mojżesz został sędzią Izraelitów po wyprowadzeniu ich z niewoli (por. Wj 18,13). Analogicznie Jezus jako Mesjasz-Wybawca „będzie rozsądzać spory między narodami” (Iz 2,4). A jednak będzie rozjemcą na głębszym poziomie. Nie tyle wyrokując, ile raczej rzucając światło w sumienia i zapraszając do wyjścia z niewoli mroku (por. J 3,19). Jego uczennice i uczniowie nie potrzebują interwencji z góry – specjalnej wypowiedzi Chrystusa lub choćby władz Kościoła – za każdym razem, gdy chcą rozstrzygnąć konkretną sprawę między sobą.
Również w znanej, pozornie wymijającej odpowiedzi Jezusa na pytanie o podatki płacone Cezarowi, nie chodzi o nieważność kwestii suwerenności narodu i prawomocności obcej dominacji. Również do tych spraw odnosi się zmysł moralny, wewnętrzne światło – ale najistotniejsza i pierwszorzędna pozostaje subtelnie przywołana przez Mistrza przynależność każdej osoby do Boga. To Jego wizerunek i podpis nosimy w swoim człowieczeństwie (por. Rdz 1,27; Jr 14,9).
Zauważmy, że godność człowieka, naznaczonego wspomnianą przynależnością, wyklucza traktowanie osób jak rzeczy. A jednak nie znajdziemy w Biblii bezpośredniego potępienia niewolnictwa. W starożytnym Izraelu było ono czymś normalnym. Nawet w Nowym Testamencie Paweł odsyła Filemonowi zbiegłego niewolnika Onezyma, choć prosi o traktowanie go jak brata (por. Flm 1,12-16). Sam fakt posiadania niewolników przez chrześcijanina, nazwanego przez apostoła współpracownikiem (por. Flm 1,1) nie jest w żaden sposób komentowany.
I znów: nie chodzi o to, że późniejsza walka z niewolnictwem miałaby w świetle biblijnej mądrości stanowić błąd, lecz o to, że afirmacja objawienia Boskiej agapē (por. 1 J 4,7-21) może współistnieć z obiektywnie dyskusyjnymi, lecz mocno zakorzenionymi wzorcami myślenia. Zgodnie z innym tekstem Pawła jedyną rzeczą zasługującą na klątwę, jest głoszenie pod nazwą Ewangelii czegoś innego niż przesłanie o zbawieniu z łaski przez wiarę (por. Ga 1,8).
Kłopot z uzyskaniem pełnej jednomyślności z innymi chrześcijanami może nam ciążyć. I w pewnych przypadkach ciążyć powinien. Kwestie dyskusyjne wcale nie są obojętne. Bywają wręcz palące. A jednak wymóg tolerancji i cierpliwości do siostry lub brata pozostaje w mocy. Wiąże się z faktem, że do nas wszystkich ma cierpliwość wspólny Mistrz: „Przygarniajcie jedni drugich, jak i Chrystus przygarnął was, ku chwale Boga” (Rz 15,7).
Nasz kłopot jest błogosławiony, ponieważ wynika z Boskiej pedagogii, z której dobrodziejstw korzysta każdy i każda. Nie musimy się zgadzać ze wszystkim, nie ze wszystkim się zgodzić możemy. Ale nie wolno nam odmówić miana chrześcijanki lub chrześcijanina nikomu, kto wierzy Chrystusowi tak, jak umie.
I nic, nigdy, pod żadnym pozorem, nie zwalnia z przestrzegania przykazania miłości – z traktowania drugiej osoby tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani (por. Mt 7,12).
Tekst ukazał się na stronie wiam.pl pod tytułem „Kłopot poważny, lecz błogosławiony”. Obecny tytuł od redakcji Więź.pl
Przeczytaj też: Duch Ewangelii jest Jezusowy: ani prawicowy, ani lewicowy