Promocja

Jesień 2024, nr 3

Zamów

Poza nami osiągnąć zbawienie będzie niezmiernie trudno. Jak pod Warszawą powstała sekta

Fot. Benjamin Balazs / Pixabay

O nadużyciach we wspólnocie z Teresina prowadzonej przez ks. Łukasza Kadzińskiego pisze na łamach „Plusa-Minusa” Tomasz Terlikowski. A lider wspólnoty twierdzi, że ochronę zapewnia mu abp Andrzej Dzięga.

1 lipca Paweł Kostowski – były członek katolickiej wspólnoty prowadzonej obecnie w podwarszawskim Teresinie przez księży Łukasza Kadzińskiego i Jacka Gomulskiego – opublikował na YouTube film, w którym zarzucił jej, że stała się sektą, zaś szefowie grupy m.in. stosują psychiczną i werbalną przemoc wobec jej członków oraz aranżują małżeństwa.

Kilka dni później ks. Kadziński wydał oświadczenie, w którym nazwał materiał Kostowskiego pomówieniem, ogłosił, że skierował do Prokuratury Okręgowej w Płocku zawiadomienie przeciwko niemu i oświadczył, że czuje się pokrzywdzony.

Na nagranie Pawła Kostowskiego zareagowała też kuria warszawska. Zapewniła, że zbada zarzuty stawiane duchownym kierującym wspólnotą i Fundacją Dobrej Edukacji Maximilianum (prowadzi ona edukację domową dla dzieci z rodzin zaangażowanych we wspólnotę).

O tym, skąd taka decyzja kurii i dlaczego grupa od lat działa bez przeszkód, pisze na łamach „Plusa-Minusa” Tomasz Terlikowski. Publicysta spędził wiele godzin na rozmowach z byłymi członkami wspólnoty.

„Znałem osobiście obu księży – Kadzińskiego i Gomulskiego. Obaj byli wikariuszami w mojej parafii, odwiedzałem ich, słuchałem opowieści o nadużyciach seksualnych w Kościele, o «lobby homoseksualnym» w archidiecezji warszawskiej, a także o tym, że oni sami starali się je badać i że z tego powodu są «na cenzurowanym». Raz byłem nawet na spotkaniu we wspólnocie, którą obaj założyli, a wobec której toczy się dochodzenie” – zaznacza Terlikowski. 

Czy coś go wówczas zaniepokoiło? „Może tylko to, że wszystkie kobiety ubrane były niemal jak chasydki: miały na sobie – choćby było gorąco – bluzki z rękawami za łokieć i spódnice za kolana. Ale nie zapaliła się w mojej głowie lampka alarmowa. Zmieniły to dopiero kolejne informacje o wspólnocie”.

Posłuszeństwo pasterzowi ponad wszystko

Obecnie – jak czytamy w tekście – wspólnota liczy ponad 100 osób, mieszających na działce po byłej restauracji w Teresinie. „Mężczyźni pracują na zewnątrz (często poniżej kwalifikacji, ale tak, by była nad nimi kontrola), ogromna większość kobiet nie ma zgody na pracę zawodową, a dzieci uczą się w ramach edukacji domowej, co ma je chronić przed złym światem”.

A rola i miejsce kobiet? – Jeśli kobieta się stawiała, nie chciała rodzić kolejnych dzieci, nie chciała być posłuszna we wszystkim pasterzowi i co gorsza, chciała pracować, to mąż miał ją naprostować – wspomina była członkini wspólnoty. Ostatecznie – jak opowiada inna osoba – dla szefa wspólnoty „wszystkie kobiety są głupie, a jedyną drogą dla nich jest słuchanie księdza i męża (jeśli ten z księdzem się zgadza)”.

„Ks. Kadziński przekonywał, że jego grupa jest lepsza od innych w Kościele, a poza nią, w złym, spaczonym świecie, osiągnąć zbawienie będzie niezmiernie trudno. Młodych członków grupy oddzielano od przyjaciół, a nawet od rodziców, sugerując, że zbyt bliski kontakt z nimi może zaszkodzić w zbawieniu. Od pewnego momentu nieformalnie zakazano wręcz kontaktu z nimi lub tak organizowano czas, by jakiekolwiek pozawspólnotowe relacje były niemożliwe” – czytamy w tekście. Dodatkowo „wszystkie relacje młodych ludzi z osobami innej płci ściśle kontrolować miał ks. Łukasz. To on decydował, kto z kim może lub powinien się spotykać”.

Co więcej, duchowny wysłał „kilku młodych mężczyzn do seminarium. Miał im przy tym zakazać szczerych rozmów z ojcami duchownymi w seminarium, dostarczyć im telefon (w tamtym czasie w warszawskim seminarium ich posiadanie było zakazane) do kontaktu z nim, kazał donosić na siebie nawzajem i nie wchodzić w kontakty z innymi klerykami. Klerycy mieli podlegać nie kierownictwu rektora czy ojców duchownych, o biskupie nie wspominając, ale ks. Łukasza. Z mężczyzn skierowanych do seminarium ostatecznie tylko jeden został wyświęcony”.

To nie koniec zarzutów. Według relacji byłych członków wspólnoty, do których dotarł Terlikowski, ks. Kadziński „chodził z mężczyznami i kobietami za rękę, a także zapraszał na nocowanie do siebie do domu młodych chłopaków i mężczyzn. Zazwyczaj kilku kładł na podłodze, a jeden spał z nim w łóżku”.

Czyja odpowiedzialność?

Co na to wszystko instytucje kościelne? Terlikowski wyjaśnia, że „ks. Kadziński obecnie jest duszpasterzem tradycjonalistów w archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, a także prowadzi Domus Mariae w Szczecinie (wspólnotę wspierającą rodziny) i Fundację Maximilianum w Teresinie”.

Problematyczny jest jego status: „Archidiecezja warszawska, choć przyznaje, że ks. Kadziński znajduje się w jej jurysdykcji, to zastrzega, że wystąpił o przejście (według prawa kanonicznego – przesiedlenie) do archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, dlatego – choć nadal jest inkardynowany do archidiecezji warszawskiej, podlega biskupowi szczecińsko-kamieńskiemu”, czyli abp. Andrzejowi Dziędze. Tyle że – zwraca uwagę Terlikowski – duchowny mieszka w Teresinie, czyli na terenie archidiecezji warszawskiej.

Publicysta zauważa, że kard. Nycz już 15 lat temu powołał komisję, która miała zbadać nieprawidłowości we wspólnocie. „Ostatecznie nie podjęto jednak żadnych działań, a ks. Kadzińskiego ukarano jedynie upomnieniem kanonicznym. […] Dopiero teraz miały zostać wznowione prace komisji, która rozpoczęła dochodzenie, ale sama kuria przyznaje, że do działania nie skłoniły jej ani listy od wiernych, ani osobiście przekazane przez pewnego duchownego informacje, lecz dopiero doniesienia medialne”.

Z kolei Paweł Kostowski opublikował nagranie audio kazania ks. Kadzińskiego, w którym mówi on o ochronie, jaką ma mu zapewniać abp Andrzej Dzięga. Duchowny stwierdza tam: – Jesteśmy pod ochroną Bożą, ponieważ niezwykłym płaszczem i pomocą jest ks. abp Dzięga, którego każda rozmowa ze mną polega na chronieniu mnie i chronieniu tej wspólnoty. On jako prawnik, za każdym razem, w każdej rozmowie radzi, w jaki sposób mam rozmawiać z innymi, w jaki sposób mam unikać sytuacji, żeby ochronić to dzieło. Żeby nie dać przeciwnikom argumentu do tego, żeby nas spacyfikować. […] Wielokrotnie mi pisał w SMS-ach: „Chcę chronić Księdza, to jest jedna z moich intencji, jedno z moich działań”.

Nagranie tego kazania, wygłoszonego 16 stycznia 2022 r. i umieszczonego na YouTube, zostało przez serwis skasowane, na wniosek samego ks. Kadzińskiego – z powodu roszczenia dotyczącego praw autorskich.

Wspólnota reaguje

Po publikacji tekstu Tomasza Terlikowskiego w imieniu rodzin związanych z Fundacją Dobrej Edukacji Maximilianum oświadczenie wydali Jakub i Paulina Sawiccy. Nazwali artykuł „bardzo ważnym krokiem milowym działań przeciw katolikom i Kościołowi w Polsce”, bazującym na „działaniach przeprowadzonych przez Pawła Kostowskiego, który od wielu miesięcy nęka nasze środowisko, nasze dzieci, posługujących nam kapłanów”.

Ich zdaniem odbywa się teraz na nich „medialny lincz”, oparty na „całkowicie gołosłownych zarzutach”. Sawiccy oczekują reakcji przewodniczącego episkopatu abp. Stanisława Gądeckiego.

„Ponieważ hejt w mediach społecznościowych, który wywołały podjęte wobec nas i naszych rodzin wyżej wspomniane ataki, prowadzi do stygmatyzacji i zastraszania naszych dzieci, nawet w lokalnej społeczności, i zburzenia miru domowego naszych rodzin, zwróciliśmy się do Rzecznika Praw Dzieci, prosząc o włączenie się w całą sprawę oraz wzięcie w opiekę naszych dzieci” – czytamy.

Nie można wymagać bezwzględnego posłuszeństwa

Odwołując się do tej historii, mechanizm działania sekty opisuje w „Przewodniku Katolickim” Monika Białkowska. Jej zdaniem już odsłuchanie dostępnych w internecie homilii lidera wspólnoty powinno wzbudzać niepokój.

Widać w nich bowiem „budowanie poczucia zagrożenia wśród słuchaczy: przekonywanie ich, że wokół nas jest wojna i wszystko, czego doświadczamy, jest jej elementem: zagrożeniem dla nas, naszych rodzin i dzieci. […] Drugim widocznym elementem jest konspiracja. Wspólnota spotykała się wówczas nielegalnie, wbrew zakazowi działalności ze strony biskupa: ksiądz w  kazaniu wyraźnie karcił tych, którzy pozwolili obcemu wejść w przestrzeń wspólnoty”.

„W żadnej katolickiej wspólnocie nie wolno jest przyjmować, że to jej lider czy pasterz jako jedyny ma najlepsze rozeznanie, co jest dobrem dla poszczególnych członków wspólnoty. Roztropne i chrześcijańskie towarzyszenie jest jedynie towarzyszeniem: rzucaniem światła i dawaniem człowiekowi sił do tego, żeby sam odnalazł swoją odpowiedź i sam podjął decyzję o tym, co chce zrobić” – podkreśla Monika Białkowska.

Wesprzyj Więź

I dodaje: „Nikomu nie wolno wymagać od nikogo bezwzględnego posłuszeństwa i przejmować kontroli nad każdym aspektem życia nie tylko wspólnotowego, ale i osobistego. Żaden ksiądz czy lider nie ma prawa decydować, gdzie ktoś ma pracować, co ma studiować, z kim może, a z kim nie powinien się ożenić”.

Przeczytaj też: „Wola Boża” i „nadprorok”. Pierwsza sekta Pawła M.

DJ

Podziel się

8
2
Wiadomość

Rzecznik Praw Dziecka…TEN rzecznik może się zająć sprawa,bo ma trochę wolnych mocy po tym,jak nie znalazł podstaw/czasu/chęci,aby zając się sprawa zakatowanego Kamila. Po owocach uch poznacie

Akurat o roli abp. Dzięki znamy na razie jedynie strzępki rozmów, a sprawa jeszcze nie została zbadana, konkluzji nie ma.

O wiele bardziej boję się utknięcia obecnego dochodzenia w martwym punkcie niż działań samego abp. Dzięgi.

KEP nie ma nic do rzeczy, to tylko taki „klub” biskupów. Ukarać biskupa może tylko rzymska stolica.

Ale wiecie państwo, że z docenianej przez Więź wspólnoty katolików otwartych (a jedna osoba z redakcji sama o sobie pisze, że do niej należy), której nazwy nie wymienię by nie szerzyć niepotwierdzanych oskarżeń (co niektórym przychodzi łatwo) pewien uciekinier twierdził, że tam również aranżowane są pod przymusem małżeństwa oraz wywierana jest presja granicząca z perswazją ocierającą się o przemoc psychiczną, by nie porzucać wspólnoty? Poszukajcie głębiej na pch24.pl to sobie poczytacie podobne kawałki, jakie przytaczacie powyżej za red.Terlikowskim, tyle, że o waszych przyjaciołach. Czy mam się spodziewać kolejnego demaskatorskiego artykułu? Osobiście go nie oczekuję, jak i uważam powyższą publikację Więzi za pochopną.

Generalnie jestem sceptycznie nastawiony do takich oskarżeń. Nie, żeby takich przypadków nie było, tylko dlatego, że pewne symptomy mogą, ale nie muszą świadczyć o sekciarstwie w negatywnym rozumieniu tego słowa. Np. ja w swojej grupie modlitewnej wykonywałem prace poniżej jak mi się zdaje moich kwalifikacji. Co, zaklasyfikujecie mnie jako zmanipulowaną ofiarę sekty? I to zmanipulowaną w sposób głęboki, bo ja nadal jestem wdzięczny, że miałem możliwość takich zajęć? Nie przyjmujcie stanowiska, że wszystko co „nieracjonalne” jest sekciarskie, bo sami padniecie ofiarą takich ocen. No przecież tylko sekciarze mogą się upierać przy niemożliwych zmianach w Kościele. Co, jednak możliwych? O, właśnie taka wiara jest dowodem na sekciarstwo.

Gdy czytałem artykuł Tomasza Terlikowskiego w Rzeczpospolitej sygnał ostrzegawczy zapalił mi się, gdy Autor pozytywnie przywołał dominikańskie centrum przeciw sektom. Bardziej zdyskredytowanej instytucji do walki z sektami nie znam, więc zacząłem się zastanawiać dlaczego mam inną wiedzę niż Autor. Historia sekty Pawła M. u dominikanów tylko potwierdziła moje wcześniejsze intuicje, że centrum to jest powołane przez dominikanów do zwalczania konkurencyjnych wobec ich duszpasterstw akademickich duchowości, o które zakon oparł w znacznym stopniu swoje powołania. Owszem, sektami w negatywnym rozumieniu tego słowa też się owo centrum zajmowało, ale także zajmowało się jak zresztą cały zakon oskarżaniem o sekciarstwo np. ruch Taizé. Z uwagi na dalszą treść mojego wpisu zaznaczę, że nigdy nie byłem związany z tym ruchem. W 2009 sylwestrowe spotkanie młodych z tego ruchu miało miejsce w Poznaniu. Właśnie wtedy w grudniowym numerze sztandarowy periodyk dominikanów „W drodze” poświęcił numer rzekomemu sekciarstwu Taizé. A kluczowy, oskarżycielski artykuł zamieścił … Tomasz Terlikowski. Duch podobny jak artykułu w Rzeczpospolitej, który powiał w powyższym streszczeniu. Nie bronię Taizé przed postępowaniami wyjaśniającymi wątpliwości, ale zrobienie procesu inkwizytorskiego w dniu święta tej wspólnoty uznałem już wtedy za świństwo. Opowiadała mi pewna tradycjonalistka z Poznania, która do Taizé mięty nie czuje, że czuła niesmak gdy dominikanie jako jedyni nie mobilizowali się z innymi parafiami Poznania w organizacji spotkania młodych (noclegi, miejsca spotkań, itp. – w innych kościołach tablice kościelne ociekały od ogłoszeń i informacji organizacyjnych, a u dominikanów sterylnie czysto).

Wobec dominikańskiego centrum stałem się podejrzliwy po obejrzeniu w TVN materiału o buncie betanek w Kazimierzu Dolnym wiele lat temu. Policja wywlokła młode siostry z klasztoru i zapakowała je do autobusu oddzielając od starszyzny. Już wtedy były rozdygotane emocjonalnie. A tu „przewodnik” tego autobusu, ówczesny szef centrum dominikańskiego przeciw sektom (nazwiska nie przypomnę bo może sam dziś miażdżąco ocenia swoja rolę, ale był to młody dominikanin, prawie szczyl – notabene, jak to możliwe że zakon powierzył rolę inkwizytorską tak młodej osobie?!) wygłasza przez mikrofon prowokacyjne osądy tego co się zdarzyło. Dziewczyny reagowały rzeczywiście mega emocjonalnie, co osobom postronnym mogło się wydawać szalone, a przede wszystkim śmieszne. Wszystko to było nagrywane z ukrytej kamery bez wiedzy tych dziewczyn, a potem puszczane w TVN ku uciesze gawiedzi. Jeżeli dla red.Terlikowskiego to centrum dominikańskie jest godne zaufania, to przepraszam, ja nie ufam ustaleniom red.Terlikowskiego o których mowa powyżej. Bo to nie był jedyny, chociaż najbardziej spektakularny eksces. Centrum tropiło sekciarstwo także w Kościele Katolickim nie żeby pomóc skorygować szkodliwe zachowania, ale by niszczyć inne duchowości. Tak to subiektywnie oceniam. Kiedyś zabrałem autostopem dwóch kleryków dominikańskich. Głębokość ich szczegółowej i zmanipulowanej wiedzy o mojej grupie modlitewnej była porażająca. Dobrze, może w 50% to prawda, tylko co to jest za duchowość, która formację swoich młodych adeptów rozpoczyna od wykładu o złu innych (obcych? nie naszych?) duchowości w Kościele? Moja wiara bardzo dużo zawdzięcza ojcu Jackowi Salijowi OP. Pamiętam jego odpowiedź na pytanie z sali o pewne praktyki mojej grupy modlitewnej. Po pierwsze, zalecił powściągliwość, że obserwacja zewnętrzna nie wystarczy by zrozumieć pewne praktyki. Po drugie, zastrzegając niepewność swojej wiedzy zajął krytyczne stanowisko, ale pomagając, a nie niszcząc, doceniając to co cenne. Ja takiego ducha w artykule red.Terlikowskiego nie widzę. Istotna część błędu może wynikać z bezkrytycznego dania wiary uciekinierom z tej wspólnoty. Ich relacje są ważnym, ale nie rozstrzygającym, nawet jeżeli subiektywnie prawdziwym elementem oceny, czy dane zachowania były sekciarskie. A nawet jeśli obiektywnie takie były, nie wolno katolikowi poruszać takich trudnych tematów bez próby poszukania uzdrowienia sytuacji. A ta próba nie została podjęta.

Kuria archidiecezjalna warszawska wydała komunikat w tej sprawie. Okropny. Nieostrożnie przesądzający wynik postępowania wyjaśniającego, piętnujący. Ubolewam nad tym. Przypomina mi się podobna sprawa kryzysu Ruchu Rodzin Nazaretańskich sprzed ok.10 lat. Mam wśród jego „adeptów” przyjaciół. Widzę ich życie i mam pewność dobrych owoców tej formacji. Bynajmniej, zupełnie nie po sekciarsku nie zaprzeczali, że do nadużyć doszło, ale zasadniczo w kierownictwie Ruchu, między księżmi odpowiedzialnymi za ruch. Wśród szeregowych członków mogło jak wszędzie dochodzić do „incydentów sekciarskich”, ale bynajmniej nie były one dominujące, więcej, były na marginesie. Zdarzają się wszędzie, bo wynikają najczęściej z niedojrzałości osób, niekoniecznie z formacji. Kuria wkroczyła w to z dwuręcznym młotem rozwalając to co nieudane i to co dobre.

Komunikat ws. wspólnoty, o której mowa powyżej wróży to samo. Na kilometr czuć panikę, że jak nie będziemy spolegliwi to media nas zaszczują. A przecież nie zawsze tak było. Kompletnym przeciwieństwem załatwienia sprawy RRN był przypadek wspólnoty Chefsiba z Ursynowa, za co należy się Kurii wielkie uznanie. Jest to wywodząca się z oazy wspólnota charyzmatyczna, która odłączyła się od Kościoła by potem wrócić, w czym ogromny udział oprócz dobrej woli jej członków miała rekoncyliacyjna postawa Kurii. To powinien być wzór załatwiania takich problemów, o jakich napisał red.Terlikowski. Takiego wzoru jednak nie zaproponował.

Jeżeli Pan nazywa marginalnym incydentem sytuację w RNN, kiedy świecki lider uważa się za Maryję to duża szanse, że żadne informacje z naszej strony (pokrzywdzonych przez ks. Kadzińskiego) Pana nie przekonają.

Nie mam żadnego wyrobionego poglądu, nie znam nikogo ze środowiska obu księży, pierwszy raz o nich usłyszałem. Skoro przyznaję, że widziałem sekciarskie zachowania w mojej grupie modlitewnej, to dlaczego Pan zakłada, że mam z góry wyrobione zdanie i nie dostrzegę ich gdzie indziej? Mój pogląd zresztą jest taki, że nawet jeżeli są sekciarskie zachowania, to w pierwszej kolejności należy ratować, a nie niszczyć, jak było z RRN. No, niby ratowano, ale tak, że wiele osób zostawiono za burtą. I niestety materiał red.Terlikowskiego i oświadczenie kurii nie wróżą bezstronnego postępowania. Nie dotyczy to Pana relacji, bo jest Pan świadkiem w sprawie, ma Pan prawo do subiektywnych ocen, które może zostaną zobiektywizowane. Uważam nawet, że publikując w internecie swoje oceny być może nie mógł Pan postąpić inaczej, jeżeli uważał Pan że Pana ostrzeżeniami nikt się nie przejął, a działał Pan w dobrej wierze dla dobra innych i trzeba było wyeskalować problem. Co do uznania w świeckim liderze RNN inkarnowanej Marii, to nie była to samozwańcza uzurpacja tej osoby, tylko rozpoznanie w nim tej inkarnacji przed duchownego lidera RNN. Znane mi osoby z RRN miały z nim incydentalne kontakty. Notabene, można spojrzeć na tą inkarnację w taki sposób, że w każdym chrześcijaninie ma się przecież inkarnować Chrystus, byśmy naśladowali Jezusa. Inaczej nazywanie siebie chrześcijanami byłoby fałszem. Każdy z nas ma mieć intencje poczęcia w sobie przez Ducha Świętego jak Maria Chrystusa. I wiele było takich inkarnacji – św.Franciszek, o.Maksymilian Kolbe i mam nadzieje miliony innych ludzi. Jak było w tym przypadku w RRN nie mam wiedzy szczegółowej, więc może i to się wyrodziło, zostało nadużyte, ale mi znane osoby nie miały takiego doświadczenia. Dziękuję, że polemizując ze mną podpisał się Pan z imienia i nazwiska, to rzadkie. Uznaję też, że Pana argument był uprawniony. Nie mogę odmówić zastanowienia się, czy nie miał Pan racji.

@PC, Franzuzi w takiej sytuacji mówią o „ querelle de chapelle”, kaplicznych wojenkach. Nieuniknione tam, gdzie gorliwość wyprzedza wiedzę i doświadczenie, patrz wspomniani klerycy, albo ktoś, np dziennikarz , zachowuje się tak, jakby wiedział wszystko. Natomiast normalnie w takich wypadkach Biskup prosi o wyjaśnienia i wysyła nadzwyczajną wizytację, jeśli na jej czele stoi człowiek mający rozeznanie w sprawie jest szansa na staranne zajęcie się poprawą działania wspólnoty. Rzadko bywa, aby zamiast sanacji była likwidacja, choć i tak się zdarza i to trzeba w imię posłuszeństwa Biskupowi zaakceptować. Jeśli na czele wizytacji jest ktoś przypadkowy, możliwość wylania dziecka z kąpielą rośnie. „ Inkwizytorowi” drugie rozwiązanie wystarcza, duszpasterzowi nie. Zależy, na kogo się trafi, no i ile czasu może poświęcić na poznanie zagadnienia Biskup ostatecznie podejmujący decyzję.Warto też pamiętać, że niektóre inicjatywy nie są w oficjalnych ramach kościelnych i wtedy ryzyko chaotycznej reakcji każdej ze stron rośnie. Życie jest tu bogatsze od litery prawa i kościelnego administrowania, co nie ułatwia , a czasem obiektywnie uniemożliwia, właściwą i w porę reakcję Biskupa miejsca, który musi się odnieść do sprzecznych deklaracji, wniosków, zeznań.. i to do tego tak, aby zgodnie z wolą Pana „ nie utracić żadnego z tych, których mi dałeś”.

Z flagą tak być może, ale „ucieczka” może być z przyczyn innych niż charakter całej grupy. Na przy kład ludzie uciekają z grupy, bo doznali krzywdy od tylko jednego członka tej grupy, nie od całości czy większości.

Aż nie wytrzymałam i zerknęłam na stronę wydawnictwa „W drodze”. Faktycznie, 12 numer z 2009 roku zawiera kilka artykułów poświęconych Taize, ale większość autorów jest pozytywnie nastawiona do tego ruchu i do spotkań. Artykuł pana Terlikowskiego jest dosyć krytyczny, ale jego krytyka dotyczy tego, co nazywa „koktajlem liturgicznym”, słowo „sekta” tam nie pada nigdy. A wnioski są następujące:
„Wszystkie zastrzeżenia, które wysunąłem wobec Taizé, nie oznaczają, że nie widzę ogromnie pozytywnych elementów działania samego brata Rogera (którego męczeńska śmierć pokazuje, jak bardzo ukochał on Boga i jak bardzo Bóg ukochał jego) i wspólnoty braci. Tak on, jak i oni pokazują bowiem młodym ludziom Chrystusa i pomagają im odnaleźć przestrzeń (to prawda, że dość wąską) dla swojej wiary, a także pozwalają się spotkać i poznać z innymi chrześcijanami. Ale przestrzenią wiary, zaangażowania i miejscem spotkania z Chrystusem powinny być przede wszystkim dla młodych ich własne wspólnoty parafialne. Bracia oczywiście zawsze do tego wzywają, ale sposób ich duszpasterstwa jest taki, że po pełnym zaangażowaniu się w Taizé odnalezienie się we własnej parafii bywa trudne. I to nie tylko dlatego, że proboszczom brakuje charyzmatu brata Rogera czy innych członków wspólnoty, ale również dlatego, że pełne przeżycie, zrozumienie i wejście w katolicyzm, prawosławie czy luteranizm jest o wiele bardziej wymagające i trudne niż uczestnictwo w spotkaniach Taizé. I o tym trzeba także pamiętać!”.
Chyba że dominikanie podmienili artykuły i w wydaniu cyfrowym jest już coś innego? Oj chyba jednak nie.

Proszę wziąć poprawkę na to, że rok 2009 to jeszcze przed wybuchem barbarii w debacie publicznej. Dziś, gdy jesteśmy znieczuleni pałkarstwem, tamten numer „W Drodze” oceniamy jako delikatny. Ale wtedy ja i wiele innych osób odebraliśmy go jako pałkarski. Artykuły „doceniające” Taizé w mojej opinii miały stanowić alibi dla zamieszczenia ataku, że niby Redakcja jest bezstronna. To, co napisałem powyżej było z pamięci – jest to ślad, jaki ta publikacja po sobie zostawiła. Owszem, ustanawiam siebie miarą oceny, więc jest to ocena subiektywna, ale liczy się skutek w odbiorze przez innych. Zresztą nie tylko ja tak odebrałem tamten numer „W drodze”, o czym świadczy późniejsze tłumaczenie się dominikanów w tym duchu, jak Pani napisała. Grudniowe wydanie miesięcznika musiało być planowane co najmniej na dwa miesiące przed wydaniem. O tym, że w 2009 roku Taizé zbierze się w Poznaniu wiedziano rok wcześniej. Nic takiego się nie wydarzyło, co zmuszało do spontanicznego zajęcia się „odchyleniami liturgicznymi” Taizé. Był to z premedytacją zaplanowany atak na święto tej wspólnoty. No, zgódźmy się, że redakcji zabrakło co najmniej wrażliwości, do czego dominikanie nigdy się nie przyznali. Patrzę w swoje sumienie i podtrzymuję, że w ocenie tamtego numeru „W drodze” nie kierowały mną osobiste emocje, nie żyłem tą duchowością, jak przez mgłę pamiętam ówczesną moją dalsza znajomą związaną z Taizé – mimo to, ja poczułem się wzburzony tą publikacją. Bowiem jeżeli jesteśmy katolikami, to obowiązuje nas wobec siebie lojalność – wobec Odnowy w Duchu Świętym, i wobec Tradycjonalistów i mnóstwa innych poruszeń Ducha w Kościele, w tym grupy księży Kadzińskiego i Gomulskiego, ale też „uciekinierów” z tych grup. Artykuł red.Terlikowskiego odbieram jako „dopaść sekciarzy”, a nie „pomóc sekciarzom”, a Więź to bezkrytycznie u siebie umieściła. Zamieszczone w dzisiejszej Rzeczpospolitej uzupełnienie red.Terlikowskiego odbieram jako przejaw zacietrzewienia. Liberałowie wprowadzili taki standard, że ostatni głos należy do oskarżonego i choćby kłamał, ani prokurator, ani sędzia nie mogą polemizować z ostatnim słowem. Korzystając z gigantycznej przewagi jaka dają zasięgi Rzeczpospolitej nad mediami, gdzie oskarżeni mogą zmieścić swoja obronę, uważam ten pojedynek za dramatycznie nierówny.

Dziwię się, że pan banalizuje sprawę ss. betanek. Tam był nowicjat. A mateczka mistrzyni we współpracy z jakimś franciszkaninem skutecznie zmanipulowała te młode kobiety. Dochodziło tam do nadużyć w tym seksualnych. A pan to banalizuje. Może głębszy reaserch?

„Komunikat ws. wspólnoty, o której mowa powyżej wróży to samo. Na kilometr czuć panikę, że jak nie będziemy spolegliwi to media nas zaszczują.”

Biedactwa…
Może gdyby starali się działać przejrzyście i uczciwie przez ostatnie 30 lat, to mieliby jakiś kredyt zaufania, a tak no cóż, muszą dmuchać na zimne.
A może po prostu doskonale wiedzieli co się tam wyrabia, tylko dopóki nikt nic głośno nie mówił, to kuria też wolała się nie wychylać.

Przepraszam, ale czemu ten szyderczy ton?
Rozumiem, że są zarzuty wobec księży. Ale nie rozumiem myślenia w stylu: „mają za swoje” wobec tych rodzin i małżeństw. Wydaje mi się to totalnie nieewangeliczne.

ona nie jest siostrą prawda. Wiem pan o ich konflikcie z kurią. To kobieta, niby pustelnica, mieszkajaca z mamą, która nie poddała się formacji zaproponowanej przez ordynariusza. Mówi to samo, przez się.

„ogłosił, że skierował do Prokuratury Okręgowej w Płocku zawiadomienie przeciwko niemu”
Ale jak to? W sprawach o molestowanie i przemoc wobec wiernych, jakoś prokuratura nie jest zbyt mile widziana wśród kleru… A tu, proszę.

„kiedy świecki lider uważa się za Maryję”
Czyżby katolicka forpoczta LGBT?

Polecam komentarze czytelników portalu „DoRzeczy” pod odnośnym artykułem na ten temat. Wynika z nich jasno że Kościół prześladowany przez lewaków i geszefciarzy typu Terlikowskiego może obronić tylko prokuratura….
Ech, miałeś Kościele kiedyś złoty róg. Dzisiaj co się ostało?

Fakt. Zwłaszcza w końcowej części jej wypowiedzi czuć dystans do zjawiska tego typu wspólnot.
Co prawda biorąc pod uwagę nieuregulowaną kanonicznie sytuację jej samej trzeba wszelkie podobne opinie traktować z wielkim dystansem.

Zawsze warto wysłuchać racji drugiej strony. Polecam zatem rozmowę J.Pospieszalskiego z przedstawicielami Fundacji Maximillianum w ostatnim numerze Do Rzeczy. Sprawa i udział w niej T.Terlikowskiego wygląda tam całkiem inaczej. Znając najnowszą (haniebną) działalność tego byłego dziennikarza katolickiego można być prawie pewnym, że racja leży po stronie opluwanych przez niego osób. Od czasu jego zdumiewającej wolty, kiedy to z „katotaliba” stał się nagle dyżurnym dziennikarzem obozu postępu to co czyni jest jakieś małe i podłe (patrz ochocze przystąpienie do koalicji mającej na celu oczernianie JP2). Wyrachowanie, mądrość etapu, spryt, srebrniki czy coś jeszcze innego? Szkoda, że w sprawie Maximillianum nie dołączył do red. Pospieszalskiego aby porozmawiać z tymi rodzinami w obecności świadka. Pewnie byłaby to bardzo ciekawa rozmowa.

Trudno nie podejść z wielką rezerwą do wszelakich opinii i rewelacji, których autorem jest red. Terlikowski. Mówię oczywiście o jego publicystyce jako „nowy Terlikowski”, nie z okresu gdy był nazywany „katotalibem” przez swych obecnych przyjaciół. Swoją drogą jak możliwe jest wykonanie takiej życiowej wolty – pieniądze, popularność, (wątpliwe) zaszczyty czy jeszcze coś innego? Człowiek zagubiony czy ogłupiony?
Wracając do meritum: może przed wydaniem wyroku wysłuchać drugiej strony? Swe racje przedstawiają w rozmowie z red. Pospieszalskim (w chyba ostatnim „Do Rzeczy”). Dlaczego redakcja Więzi koncentruje się na wynurzeniach Terlikowskiego, ignorując drugą stronę? Może, nawet nieumyślnie krzywdzicie tych ludzi?

Trudno, abyśmy uwzględniali głosy z minionego tygodnia w publikacji, która ukazała się 2 sierpnia… Rzecz jasna, nie jest to dla nas koniec tematu. Ale też nie zajmujemy się nim, jak do tej pory, sami. Przyglądamy się temu, co piszą i mówią inni.