Kinematografia kanadyjska nie należy w Polsce do najlepiej znanych, a na pewno już nie należy do nich kino francuskojęzycznej prowincji Québec. Być może ktoś widział Jezusa z Montrealu albo Inwazję barbarzyńców Denysa Arcanda. W niektórych kinach można jeszcze zobaczyć Wyśnione miłości w reżyserii Xaviera Dolana. Mało kto jednak zna filmy Bernarda Émonda, autora cyklu nawiązującego do trzech cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości. O pierwszych dwóch filmach tryptyku pisałem na łamach „W drodze” (La neuvaine, 2005; Contre toute espérance, 2007). W roku 2009 na ekranach kin pojawiła się trzecia część zatytułowana La donation (ang. The Legacy). Tytuł można by przetłumaczyć jako „Spadek” bądź „Spuściznę”.
Film opowiada o życiu małej miejscowości Normétal (mniej niż tysiąc mieszkańców), położonej w rejonie Abitibi, niedaleko od Zatoki Hudsona. Główną bohaterka filmu jest Jean, lekarka, którą znamy z pierwszej części trylogii. Jean przyjeżdża, by zastąpić – na czas urlopu, a może na stałe – miejscowego lekarza. Zbieg okoliczności sprawia, że stary lekarz po powrocie z urlopu nagle zaczyna chorować. Zbliża się jego agonia. Jean rozmawia z nim w szpitalu o jego pracy, życiu, decyzji pozostania na tym pustkowiu. W końcu pyta: „Czy jest Pan wierzący?”. „Wierzę w jedną rzecz – odpowiada stary lekarz. – Trzeba służyć”.
Na pogrzebie lekarza przemawia jego siostra, a jednocześnie zakonnica: „Mój brat zwykł mówić, że nie ma złych ludzi, są tylko zagubione dzieci. Mój brat mówił, że jest tutaj, aby pomóc tym zagubionym dzieciom. Nie wiem, czy można było zrobić więcej w jednym życiu. Mówił o sobie, że jest niewierzący. To bardzo prawdopodobne, że taki właśnie był. Ale ja jako osoba wierząca jestem przekonana, że mój brat się mylił”. I jeszcze jeden cytat z tego filmu. Słowa wypowiadane przez młodego jeszcze mężczyznę – piekarza, który porzucił swoje studia z historii w Montrealu, aby przejąć piekarnię po ojcu. „Robię chleb – mówi. – Mój chleb jest dobry. Ludzie go jedzą. Wiem, że moja praca czemuś służy. Czego można chcieć więcej?”.
Być może się mylę, ale mam wrażenie, że żyjemy w czasach, gdy ludzie o wiele bardziej troszczą się o swoje prawa niż o swoje obowiązki. Mieć prawo do czegoś, to brzmi trochę jak współczesne wyznanie wiary. To na tej właśnie świadomości fortunę zbijają amerykańscy prawnicy, którzy pomagają sowim klientom dochodzić swoich praw i odszkodowań, gdy te prawa zostały naruszone. Bohaterowie filmu mówią raczej o tym, że życie to przede wszystkim powinność, czasami kosztem rezygnacji ze swoich planów, marzeń, pragnień. „Trzeba służyć” – mówi lekarz. „Mój chleb jest dobry. Czuję się potrzebny” – wyznaje piekarz. Jean coraz bardziej przywiązuje się do miejscowych ludzi, zostawiając dotychczasowe życie w Montrealu. W końcowej scenie z samochodu rozbitego w wypadku wyjmuje płaczące niemowlę. Jest tutaj potrzebna. Czy służba jest więc laicką siostrą teologicznej cnoty miłości?
Filmy Émonda, w odróżnieniu od Kieślowskiego, podejmują problem wiary, nadziei i miłości bezpośrednio w perspektywie wiary. W każdym z filmów cyklu pojawiają się pytania o Boga stawiane wprost. To nie są oczywiście filmy konfesyjne. Nie dają jednoznacznych odpowiedzi. Nie mówią, że wierzącym jest łatwiej. Reżyser nie jest dydaktyczny. On tylko diagnozuje miejsce Boga w świecie pozornie bez Boga.
Znamienne jest to, że ostatnio najciekawsze filmy podejmujące kwestię wiary pojawiają się w społeczeństwach zsekularyzowanych, w Kanadzie czy Francji (np. Qui a envie d’être aimer?, który wszedł na ekrany kin francuskich w lutym). Ale to w gruncie rzeczy logiczne. Pytanie o Boga zaczyna rodzić się dopiero wtedy, gdy Bóg przestaje być oczywistością.
To przedziwne ciągle dla mnie, skąd w kimś, kto deklaruje swoją „niewiarę” tak głęboka postawa służby… To dla mnie jak „dowód” na działanie Ducha Bożego w człowieku. Nawet, jeśli ten człowiek neguje istnienie Boga właśnie, czy nazywa to inaczej…w końcu to tylko słowa. „Pytanie o Boga zaczyna rodzić się dopiero wtedy, gdy Bóg przestaje być oczywistością” – genialne i prawdziwe.