Jesień 2024, nr 3

Zamów

Dzieło jako ślad duchowości autora. Na marginesie sprawy Marko Rupnika

Po lewej: Chrystus Pantokrator z watykańskiej kaplicy Redemptoris Mater, dzieło Aleksandra Kornouchowa (centralne przedstawienie skutego sklepienia). Po prawej: mozaika Marko Rupnika, która je zastąpiła.

Wobec wielu nieudolnych wytworów sztuki sakralnej mam skrupuły, aby postulować ich wymianę. Ale w watykańskiej kaplicy Redemptoris Mater najlepszym rozwiązaniem byłoby usunięcie mozaik ks. Marko Rupnika oraz próba rekonstrukcji sklepienia Aleksandra Kornouchowa.

W związku z upublicznionymi zarzutami wobec ks. Marko Rupnika – dotyczącymi psychicznego i seksualnego wykorzystania wielu dorosłych kobiet oraz wielokrotnego nadużycia sumień – pojawiło się wiele pytań o ocenę jego dzieł. Słychać też wątpliwości, czy prace te powinny być nadal eksponowane w miejscach kultu.

Okoliczności te skłaniają do namysłu nad problemem oceny dzieła sztuki i problemem relacji artysta-dzieło. W sprawie oceny dzieła sztuki warto poczynić rozróżnienie, które często umyka uwadze: sztuka może być dobra lub zła na różnych poziomach.

Zasadniczym postulatem wobec dzieła sztuki sakralnej jest to, aby pomagało ono w modlitwie, żeby można było modlić się przed nim, nie zamykając oczu

Mateusz Środoń

Udostępnij tekst

Różne poziomy oceny sztuki

Po pierwsze, wyznacznikiem wartości dzieła jest kwestia formy, rysunku, proporcji, zestawienia kolorów – czyli to wszystko, co składa się na warsztat artystyczny i jakość dzieła pod względem artystycznym. Moim zdaniem na tym poziomie sztuka Rupnika jest bardzo słaba. Właściwie w każdym przedstawieniu występują rażące błędy rysunkowe czy brak proporcji – to jest źle narysowane.

Kolejny poziom to kwestia charakteru, stylu, adekwatności przedstawienia do tematu. Możemy mieć do czynienia np. z prostymi rysunkami dzieci, które nie aspirują do „dorosłego” rysunku, ale mimo to są bardzo wartościowe, gdy w bezpretensjonalny sposób ukazują głęboką prawdę. W przypadku prac Rupnika mamy jednak do czynienia z manierą i pretensjonalnością, twarzami bez wyrazu, czarnymi wielkimi źrenicami zamiast oczu i często z jakąś kiczowatością w podejściu do tematu.

Jest wreszcie poziom Dobra i Zła metafizycznego. Jak obraz działa na człowieka? Jakie wywołuje głębokie wrażenie? Czy porusza prawdą? Czy prowadzi do pokoju i radości? Czy pomaga w głębszym rozumieniu nauki i wypełnianiu słów Jezusa, czy też przeciwnie: prowadzi nas na manowce, „budzi w nas demony”? Ten poziom oddziaływania jest moim zdaniem związany z duchowością twórcy.

Skoro mówimy, że plama czy kreska są „środkami wyrazu artystycznego”, trzeba to traktować serio. Dzieło jest jakimś „śladem” autora, jego spojrzenia na świat, jego duchowości – może więc tę duchowość przekazywać, w jakimś kierunku oddziaływać na odbiorcę. Jest to poziom ukryty, trudno uchwytny, stąd oceny w tym zakresie zwykle bywają ostrożne i powściągliwe.

Aż trzeba zamknąć oczy

W moim przekonaniu do tego ostatniego poziomu twórczości Rupnika odnosił się w 2017 r. bp Michał Janocha w wywiadzie rzece z Ewą Kiedio „A piękno świeci w ciemności” (s. 203-204), a także wielu uczestników dyskusji w mediach społecznościowych. Wspólnym mianownikiem tych wypowiedzi jest opinia, że sztuka Rupnika jest niepokojąca.

W wypowiedzi bp. Janochy pojawia się jeszcze jeden poziom oceny – specyficzny dla sztuki sakralnej. Komentując dzieła Marko Rupnika, warszawski biskup pomocniczy mówi: „Nie jestem w stanie modlić się w takich wnętrzach, a przecież temu właśnie powinny one służyć”.

Postulatem wobec dzieła sztuki sakralnej jest, aby pomagało ono w modlitwie, aby można było przed nim modlić się, nie zamykając oczu. Niestety nie zawsze tak jest. Nierzadko modlimy się POMIMO dzieła sztuki, które jest w kościelnej przestrzeni eksponowane.

Rozróżnienie tych różnych poziomów ocen jest ważne dla uporządkowania dyskusji o sztuce i uniknięcia wielu nieporozumień. Warto sobie uświadomić, że to samo dzieło może być dobre na jednym poziomie, a złe na innym. Może np. istnieć dzieło bardzo dobre pod względem artystycznym, które będzie miało głęboko mroczny przekaz. I odwrotnie: może być dzieło nieudolne artystycznie, ale z dobrym przekazem, pomagające się modlić. Kiedy czytamy opinię wartościującą dzieło sztuki, warto się zastanowić, który poziom oceny autor ma na myśli, formułując swą opinię.

Narzędzia percepcji: naturalne i nabyte

Oprócz problemu z wielością poziomów, na których sztuka może być oceniana, kolejnym są same narzędzia oceny: aparat percepcyjny. Jest on różny u różnych osób, z różnych powodów. Z jednej strony jest to kwestia naturalnej wrażliwości – u jednych większej, u innych mniejszej. Jak wiemy, w przypadku muzyki niektórzy mają naturalny „słuch absolutny”, inni nie. Z drugiej strony ważną sprawą jest kształcenie narzędzi oceny i budowanie w głowie „biblioteki porównawczej”.

Lata studiów malarstwa i rysunku na ASP to w dużej mierze wypracowywanie kryteriów oceny. Pamiętam wysiłek na kolejnych wystawach końcoworocznych, aby rozróżnić wśród dziesiątków podobnych obrazów, co jest lepsze, a co gorsze. I pamiętam moment olśnienia na ostatniej wystawie naszej pracowni malarskiej, kiedy zobaczyłem wyraźnie odmienność obrazów poszczególnych osób w pracowni – ich indywidualny charakter. Ale żeby to zobaczyć, potrzebne były lata wpatrywania się, porównywania, budowania kryteriów. A mówimy tu dopiero o pierwszym poziomie oceny.

Żeby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, trzeba zwrócić uwagę na fakt, że można mieć (i większość osób ma) większą wrażliwość na rysunek niż na kolor – lub odwrotnie. W związku z tym można mieć większą łatwość w ocenie jednego aspektu, a bardziej niepewnie i ostrożnie oceniać drugi.

To samo dotyczy poziomów oceny. Można na przykład mieć „słuch” i aparat percepcyjny do oceny poziomu artystycznego, a nie mieć tych narzędzi w odniesieniu do duchowego oddziaływania dzieła, podczas gdy dla kogoś innego będzie to oczywistość. W większości dziedzin życia jesteśmy w dużym stopniu zdani na opinie innych, mających narzędzia percepcyjne wykształcone w danym kierunku.

Dodatkowa trudność polega na tym, że wsłuchując się w opinie innych, możemy natrafić na wypowiadane z dużą pewnością opinie kogoś, kto tak naprawdę nie ma narzędzi do formułowania tych ocen. Dochodzi więc problem oceny źródeł. Słuchając opinii, musimy starać się ustalić, na ile wypowiadający się posiada kompetencje pozwalające daną opinię formułować.

Dlaczego Rupnik zastąpił Kornouchowa?

Wracając do historii ks. Rupnika, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę, która domaga się dogłębnego wyjaśnienia i podjęcia działań w celu naprawienia zła, które się wydarzyło.

W 1995 r. św. Jan Paweł II wydał encyklikę „Ut unum sint” o ekumenizmie oraz list apostolski o Kościołach Wschodnich „Orientale lumen”. Papież Wojtyła chciał, aby w Watykanie powstała kaplica, której wnętrze byłoby dziełem artysty z Kościoła Wschodniego. Miał nadzieję, że będzie to czytelny znak otwartości Kościoła rzymskiego na dziedzictwo chrześcijańskiego Wschodu.

Do pracy nad wnętrzem kaplicy Redemptoris Mater udało się zaprosić Aleksandra Kornouchowa, twórcę prawosławnego (obecnie mieszkającego w Tbilisi), który – według mojego rozeznania – jest najwybitniejszym żyjącym artystą kontynuującym tradycję mozaiki bizantyjskiej. Pracował on w Watykanie, wraz z żoną Gruzinką, za wiedzą, zgodą i z błogosławieństwem ówczesnego patriarchy moskiewskiego Aleksego II.

W ciągu dwóch lat powstała przepiękna kompozycja na ścianie ołtarzowej: „Niebieskie Jeruzalem” oraz niesamowita mozaika na sklepieniu z centralnym wizerunkiem Chrystusa i delikatnymi scenami Wielkich Świąt wpisanymi w ramiona krzyża. Moim zdaniem – najlepsze dzieło rosyjskiego artysty.

Kornouchow tworzył w pracowni udostępnionej przez Atelier Sztuki Duchowej Centro Aletti, którego założycielem i kierownikiem był ks. Marko Rupnik. Słoweński jezuita wraz z ks. prof. Tomasem Špidlíkiem asystował ze strony Watykanu w powstawaniu kaplicy. Przez pierwszy rok prace przebiegały sprawnie. Następnie jednak z niejasnych do dziś powodów sprawy tak się potoczyły, że mozaika sklepienia – jedno z najwybitniejszych dzieł sztuki chrześcijańskiej XX w. – została skuta (!), a na jej miejscu (a także na pozostałych ścianach kaplicy) powstały kompozycje Rupnika.

Kornouchow pytany, dlaczego nie udało mu się ukończyć pracy, odpowiedział w wywiadzie dla rosyjskich mediów w 2000r.: „Przez pierwszy rok wszystko było w porządku. Nikt nie przeszkadzał, można było spokojnie pracować. Trudności zaczęły się w drugim roku. Niestety okoliczności tak się rozwinęły, że nie mogłem dokończyć pracy. Nie wiem, od kogo to zależało”.

Świadectwo pychy artysty

Odsunięcie Kornouchowa i ukończenie kaplicy przez Rupnika zniweczyło profetyczne zamierzenie Jana Pawła II, którego pewnym odblaskiem pozostała jedynie zachowana ściana ołtarzowa Kornouchowa z wizerunkiem „Niebieskiej Jerozolimy”. Od tego wydarzenia rozpoczęła się międzynarodowa kariera ks. Rupnika – człowieka pozbawionego podstawowego widzenia formy, za to niepozbawionego tupetu i talentu do autopromocji. A jednocześnie – w świetle niedawno ujawnionych faktów – człowieka głęboko zdeprawowanego.

Żeby pozwolić czytelnikom wyrobić sobie własny pogląd w kwestii porównania dzieł obu artystów, podaję stosowne linki. Ilustracja porównująca dwie mozaiki towarzyszy temu tekstowi. Dzieła Aleksandra Kornouchowa z watykańskiej kaplicy (również te nieistniejące) można zobaczyć po ściągnięciu pliku pdf z albumem „Historia życia mozaik kaplicy Redemptoris Mater”, który jest dostępny tutaj. Z kolei kaplicę w obecnym stanie (tj. z dominującymi dziełami autorstwa ks. Marko Rupnika) można zobaczyć tutaj.

Ocena dzieła sztuki jest jednocześnie oceną pewnego ludzkiego czynu. W aspekcie oceny istotne są również okoliczności. Gdyby wizerunek Chrystusa na sklepieniu kaplicy Redemptoris Mater w Watykanie autorstwa ks. Marka Rupnika był samodzielną pracą studenta pierwszego roku warsztatów ikonograficznych, nieudolność byłaby zrozumiała, praca wymagałaby wielu korekt i świadczyła o słabych predyspozycjach do zajmowania się tą dziedziną sztuki.

Kiedy jednak wiemy, że ta praca powstała jako substytut mozaiki Kornouchowa, jest to porażające świadectwo pychy i żenującej bezkrytyczności autora wobec własnej twórczości. O ile więc w przypadku wielu nieudolnych wytworów sztuki sakralnej mam skrupuły, aby postulować ich wymianę (bo zakładamy dobre intencje autora), o tyle w tym przypadku nie mam wątpliwości, że najlepszym rozwiązaniem byłoby tu usunięcie mozaik Rupnika i próba rekonstrukcji sklepienia Kornouchowa.

Rok Nowosielskiego

W tym miejscu można by postawić kropkę. Jednak nie chciałbym pozostać w klimacie tych smutnych rozważań i pragnę zwrócić uwagę na szerszy kontekst, który – w tych niełatwych dla Kościoła czasach – jest dla mnie źródłem nadziei. Sprawa ks. Rupnika pojawiła się w momencie istotnego poruszenia w dziedzinie sztuki sakralnej w Polsce, którego parę aspektów pragnę tu przywołać.

Trwa obecnie ogłoszony przez Sejm RP rok Jerzego Nowosielskiego – artysty, który, pomimo kontrowersji dotyczących jego duchowości i wizji teologicznych, jak nikt inny w polskiej kulturze postawił w centrum debaty problem sztuki sakralnej. Podkreślił także – na ogólniejszym planie – relacji sztuki i duchowości.

W grudniu ubiegłego roku – w nawiązaniu do odbywającego się w Kościele procesu synodalnego – środowiska zainteresowane związkami sztuki z szeroko pojętym sacrum: Wspólnota Vera Icon oraz Wydział Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie zorganizowały w Łodzi synod artystów. Podjęto na nim próbę odniesienia się do pytań postawionych Kościołowi właśnie w ramach trwającego synodu w kontekście problemów specyficznych dla styku Kościoła i współczesnego świata twórczości artystycznej.

Cały zapis debat dostępny jest w internecie, a ja tu szczególnie chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt: zwięźle przedstawiony przez jednego ze współorganizatorów, Łukasza Murzyna, bardzo przemyślany i realistyczny zarys działań, które warto byłoby podjąć, aby długofalowo poprawić relacje Kościoła i świata sztuki.

Przedstawiony w tej wypowiedzi postulat budowania chrześcijańskiego obiegu sztuki, w szczególności chrześcijańskiej uczelni artystycznej, bardzo współgra z moimi przemyśleniami na ten temat. Nie będzie dobrej sztuki sakralnej, jeśli nie będzie szerokiego środowiska w Kościele zainteresowanego tą sztuką, umiejącego dostrzec, docenić i wesprzeć wartościowe propozycje młodych twórców, którzy próbują coś w tej dziedzinie zaproponować.

Jeśli Kościół pragnie, aby pojawiła się wartościowa sztuka sakralna, nie powinien się ograniczać do roli obserwatora i recenzenta (czy nawet mecenasa), lecz powinien poczuć się odpowiedzialny za kształcenie i formowanie artystów, którzy chcą się w tę drogę chrześcijańskiego świadectwa angażować. Jest to zresztą dwukrotnie powtórzony postulat Konstytucji II Soboru Watykańskiego o liturgii świętej (zob. „Sacrosanctum concilium”, 122. 127).

Namalować od nowa

Trzeci element, na który chciałbym zwrócić uwagę, to projekt „Teologii Politycznej” pod hasłem „Namalować katolicyzm od nowa”. W listopadzie ubiegłego roku zorganizowano w Krakowie w klasztorze dominikanów wernisaż prac wieńczący pierwszy etap tego przedsięwzięcia oraz konferencję, na której zostały omówione jego założenia. Obecnie, do 2 kwietnia br. można tę wystawę oglądać w katedrze warszawsko-praskiej.

Wydarzenie to wzbudziło żywe dyskusje w różnych środowiskach. Moją uwagę przykuł aspekt, który nie był chyba w dyskusjach wokół tej inicjatywy podnoszony, a który, w moim przekonaniu, powinien być brany pod uwagę w ocenie całego przedsięwzięcia.

Jesienny wernisaż był pierwszą odsłoną długiego procesu. Ta wystawa to punkt wyjścia, a nie dojścia. Cały projekt zaplanowano na dwadzieścia lat w zgodzie z rytmem dwudziestu tajemnic różańca. W każdym kolejnym roku artyści mają wziąć na warsztat temat kolejnej tajemnicy. Obecnie rozpoczęła się praca nad tematem zwiastowania Pańskiego, czyli nad tajemnicą wcielenia.

Myślę, że warto zatrzymać się nad potencjałem tego założenia. Ma to być dwadzieścia lat medytacji nad kluczowymi wydarzeniami życia Jezusa, które Kościół uznał za tak istotne, że ustanowił daty ich świętowania w roku liturgicznym.

Zamierzono więc dwadzieścia lat medytacji nad wydarzeniami, które Kościół Wschodni ukazuje w ikonostasie w postaci rzędu ikon wielkich świąt roku liturgicznego. Medytacji nad wydarzeniami, które są również kluczowe dla wiary i życia wspólnot ewangelickich; które można namalować, ale też opisać, wyśpiewać, zagrać, wystawić itd. Medytacji niespiesznej, dającej czas na zasiew, pielęgnowanie i oczekiwanie na owoce – przypominającej bardziej sadzenie drzewa niż rośliny jednorocznej.

Medytacja ta mogłaby się odbywać na różnych poziomach i w różnych gremiach (nie tylko artystycznych) – od kółka różańcowego do redakcji portalu chrześcijańskiego. A działania te mogłyby być wspierane na różny sposób przez różnorakie instytucje kultury. Mogłyby to być choćby: wystawa jednego obrazu, np. „Zwiastowania” Fra Angelica, organizacja konkurs na dany temat, podświetlenie sceny Zwiastowania w lokalnym kościele itp.

Nie będzie dobrej sztuki sakralnej, jeśli nie będzie szerokiego środowiska w Kościele zainteresowanego tą sztuką, umiejącego dostrzec, docenić i wesprzeć wartościowe propozycje młodych twórców

Mateusz Środoń

Udostępnij tekst

W czasach nadmiaru bodźców, natłoku informacji i przy jednoczesnej atomizacji społeczeństwa (w tym też wspólnoty wierzących) cenne są inicjatywy mające potencjał jednoczący, proponujące jakąś rozsądną formułę zorganizowania zbiorowego wysiłku. Moim zdaniem taki właśnie potencjał ma propozycja „Teologii Politycznej”.

Artyści i parafie

Pod uwagę wziąć jeszcze trzeba ekonomiczny aspekt takiego przedsięwzięcia – jak sfinansować czas pracy konieczny, aby wartościowe dzieło w ramach tego projektu powstało? I w tej sprawie koncepcja „Teologii Politycznej” wydaje się oferować pewne rozwiązania.

W swoim liście o różańcu św. Jan Paweł II pisał, rozważając praktyczne aspekty tej modlitwy, że można się wspomóc w jej odmawianiu ikonami kolejnych tajemnic. Tymczasem w przeciętnej polskiej parafii czy wspólnocie są zazwyczaj stacje drogi krzyżowej, ale nie ma prawie w ogóle wizerunków tajemnic różańcowych.

Czy nie byłoby możliwe, aby artyści pragnący wyruszyć w podróż zaproponowaną przez „Teologię Polityczną” kontaktowali się ze wspólnotami i parafiami praktykującymi tę modlitwę regularnie w celu nawiązania długofalowej współpracy? Wspólnota czy parafia mogłaby organizować zbiórkę, aby sfinansować uczestnictwo artysty w projekcie, a w zamian otrzymywałaby finalny efekt jego pracy.

W taki sposób wspólnota metodycznie kompletowałaby zespół głęboko przemyślanych wizerunków tajemnic różańcowych. Wizerunków, z których większość to jednocześnie ikony świąt roku liturgicznego, które można odpowiednio eksponować przy obchodzeniu tych świąt. Uczenie się świętowania mogłoby być osią organizującą wysiłek kolejnych lat pracy, aby finał danego etapu projektu zbiegał się z uroczystym obchodzeniem tajemnicy, nad którą się medytowało.

Wesprzyj Więź

Zapytany w dyskusji internetowej, jak można się przyłączyć do tego projektu, Dariusz Karłowicz zadeklarował, że wszelkie materiały powstające w toku prac będą udostępniane przez „Teologię Polityczną” i zaproponował, aby się stowarzyszać i malować katolicyzm od nowa. Warto usłyszeć to zaproszenie.

PS. O problemach poruszonych wyżej można porozmawiać dziś w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej, gdzie odbędzie się spotkanie „Czy mamy szansę odrodzenia sztuki sakralnej i religijnej w Polsce?” z udziałem bp. Michała Janochy i Dariusza Karłowicza.

Przeczytaj także: Sztuka metafizyczna w Polsce? Jest często w miejscach nieoczekiwanych

Podziel się

13
5
Wiadomość

Dobrze że Benvenuto Cellini niczego w Watykanie na ścianach nie zmalował 🙂 Byłby problem o wiele większy z zakrywaniem/skuwaniem/zamalowywaniem….
Rupnik przy Cellinim to jest bardzo porządny człowiek…..

Czy Rupnik był niedojrzałym pacykarzem na poziomie studenta pierwszego roku? Nie umiał malować? A może te „niedoskonałości” to właśnie jego styl?
Na „Pannach z Awinionu” również występuje mnóstwo błędów anatomicznych które studentowi I roku profesor na pewno by wytknął…

Wyrzucmy rowniez Wladyslawa Lokietka z Katedry Wawelskiej i pozbawmy go korony! Byl znany w historii z gwaltow i przemocy.
Podobnie Kazimierz Wielki – mial w pewnym momencie 3 zony na raz – nie wspominajac o kochance, Esterce, z pochodzenia zydowce. Zostawil Polske murowana dlatego, ze dostawal budowe kosciolow za pokute…

„Cancel culture” to najbardziej idiotyczny pomysl, na jaki mozna w tym przypadku wpasc – szczerze dziwie sie redakcji, ze publikuje taki artykul.
Macie swiadomosc, ile rzeczy trzeba by bylo zniszczyc, gdyby przyjac takie kryterium, jakie przyjal autor artykulu?

A Mieszko I? To dopiero był bandyta napadający na sąsiadów i sprzedający mnóstwo mężczyzn, kobiet i dzieci jako niewolników…..
Wykreślić z historii.

Cnota bywa czasem gorsza od rozpusty….

Z Autorem polemizuje za pomoca postulatow o Wladyslawie Lokietku i Kazimierzu Wielkim, natomiast Szanownej Redakcji sie dziwie, ze tak latwo publikuje naprawde glupie postulaty, ktore wpisuja sie w trend BLM, ktory doprowadzil chociazby do zniszczenia pomnikow Kolumba.
PS. Zachowujecie sie jak pewien Kardynal, ktorego genitalia zjada waz na fresku Michala Aniola „Sad ostateczny”. Nota bene – tenze kardynal chcial wlasnie scene Sadu ostatecznego usunac z Kaplicy sykstynskiej, jak rowniez i wszystkie inne dziela Michala Aniola…
Moze to Wam da do myslenia, zeby przestac promowac pewne postulaty…

Ejże, Łokietek leży na Wawelu chyba nie dlatego, że był święty (czy wręcz przeciwnie), ale , że był polskim królem?

“Cancel culture”? Jakieś 1000 pomników, z tym większość to koszmarki. Drobna redukcja byłaby tylko z korzyścią dla „beneficjenta” i potomnych. 🙂

A prace Rupnika dość mocno przypominają tę niedawną akcję „Namalować katolicyzm od nowa”. Rezultaty równie upiorne.

Nie podzielam zdania poprzednich komentujących. Te dzieła Rupnika to straszne brzydactwo, powiedziałanym nawet że postaci wyglądają trochę demonicznie. Osobiście nie mogłabym się modlić w takim miejscu, gdyż budzą przerażenie, a nawet powiedziałabym, że odrazę. I to bez odniesienia do ich autora, bo akurat jestem zwoleniczką oddzielania autora i dzieła. Niemniej trochę przykre, że to brzydactwo Rupnika przykryło mozaikę Kornouchowa. Co do argumentów o Picassie i sztuce nowoczesnej, to moim zdaniem dzieła Picassa pasują do muzeum, ale już nie do kościoła czy kaplicy. Moim zdaniem nie pomagałyby w skupieniu.
Takie jest oczywiście moje skromne zdanie, zupełnego laika z dziedziny sztuki. Ale chyba odczucia „zwykłego człowieka” są tak samo ważne w odbiorze sztuki, jak teorie znawców?

Na przykład sztuka secesji tez miała budzić zgrozę. Te wszystkie sowy, nietoperze, „urocze” twarze demonicznych dziewcząt….
I nikt jej nie skuwa.

A czy w religii na zgrozę nie ma miejsca? Wszystko ma być słodkie? Jasne że katolicyzm nie eksponuje straszliwości Boga tak mocno jak niektóre odłamy protestantyzmu, ale z pewnością nie jest On sympatycznym starszym panem z brodą na chmurce i ojcem miłego bobaska. Groza Boga jest jak groza kryjąca się za każdą Nieskończonością.

Marek, katolicyzm przecież przez wieki eksponował grozę w sztuce, robiąc z tego określoną teologię. Wszelkie maszkarony, gargulce i przedstawienia demonów na zewnętrznej stronie katedr miały dokładnie taki cel. Zadaniem było przestraszyć tych, co na zewnątrz, by szukali piękna w środku.

Następnie od XV wieku mamy rozkwit sztuki niemieckiej z jej wyjątkowo sugestywnym przedstawianiem męki Jezusa. Stąd te wszystkie rzeźby i obrazy Jezusa ociekające krwią, pocięte do kości. Ich celem też było przerażenie widza.

A czy mozaika Kornouchowa była jakaś słodka? Już bliżej chyba kiczowatym dziełom Rupnika do „słodkości”, ale takiej słodkości, od której robi się niedobrze. W sumie oczy tych jego postaci wyglądają trochę, jakby się najedli za dużo słodkich ciastek i teraz było im trochę niedobrze na żołądku, ale że trzeba mimo to trzymać fason, to tylko wytrzeszczają oczy.

Sztuka secesji miała budzić grozę? U nas secesja to okres Młodej Polski, wiec proszę pooglądać dekoracje Wyspiańskiego u krakowskich Franciszkanów no i poczytać trochę o secesji a tedy – mam nadzieję – nie będzie Pan wygłaszał takich opinii…

Ja tam widzę raczej nawiązania do średniowiecznych bestiariuszy tak chetnie wykorzystywanych na kapitelach kolumn w kosciołach na n akruzgankach klasztornych…

Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: «Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony». Łk 21,5-6

panowie powyżej krytyczni bardzo proszę spójrzcie na powyższe dwie mozaiki i spróbujcie się pomodlić. Pamiętajcie, ze ta kaplica miała reprezentować duchowość wschodnią, gdzie wizerunek ma być oknem na rzeczywistość Boga, a nie osobowość twórcy taką jak Cellini, Caravaggio, krzyk Muncha czy tez Panny z Awinionu

Słuszny argument, choć w sercu chrześcijaństwa zachodniego zawsze to będzie tylko pewna wariacja na temat duchowości chrześcijaństwa wschodniego.
Ale czy skuwanie to najlepsza droga do powrotu do pierwotnej idei owej przestrzeni? Wydaje mi się że nie. Może po prostu wrócić do pierwotnego pomysłu w innym miejscu, równie godnym.
Niszczenie dzieła sztuki zawsze jest czynem mocno dyskusyjnym. Nawet jako najunikalniejszy wyjątek….

Ale to nie jest dzieło sztuki tylko kicz; kicz pozostanie kiczem niezależnie od tematu. A co do skuwania – w Polsce w jednym z kosciołów zniszczono malowidła Nowosielskiego, bo parafianom się nie podobały…

@michal_sac
Ja się modlę nie patrząc na żadne obrazki.
Ani jedna (bardziej „naturalna” ani druga bardziej wydłużona grafika nie zachęca mnie ani nie zniechęca do modlitwy). Natomiast wiedząc o drugim panu to co wiemy to sama ta myśl mnie odraża wręcz od patrzenia na jego „dzieła”. Jak w takim przypadku mogłoby to mnie zachęcić do modlitwy ? I w jakiej intencji ?
O nawrócenie tego „artysty” ?

Dla mnie obrazy nie mają żadnego znaczenia. Modlę się gdziekolwiek mi się podoba.
Najchętniej na łonie natury i wtedy faktycznie można sobie popatrzeć.
Wizje takich czy innych artystów mnie nie przekonują do modlitw.

Z drugiej strony jak to dobrze, że akurat dzieła tego zbrodniarza są… brzydkie, przynajmniej są powody do ich skucia.

Toż to dopiero byłby problem gdyby jego dzieła były przepiękne…

Ładne, brzydkie…..
To są kryteria wg których kiedyś klasyfikowano dzieła sztuki zdegenerowanej. Taki np Zille, Schiele czy Grosz malowali brzydko rzeczy brzydkie. A mimo to stworzyli dzieła wielkie.

O, widzę, że używamy pojęć których używano w Niemczech hitlerowskich… To właśnie wtedy tak nazywano sztuką nowoczesną m.in. właśnie ekspresjonizm.

Ja tylko na chciałbym powiedzieć, że o kontrowersjach związanych z pojawiającym się w tekście Nowosielskim nie wiem nic, natomiast wiem, że gdy trafiłem kiedyś do kościoła w warszawskiej Wesołej, w którym prezbiterium jest pokryte w całości jego freskami znalazłem w nim przestrzeń fantastycznie nakłaniającą do modlitwy. Znakomita sztuka sakralna.

Oczywiście tej skutej szkoda, była piękna i klasyczna. Rozróżnijmy między artystą i dziełem. W katedrze w Vence jest w baptysterium mozika Marca Chagalla na przykład i odstaje nowością kompozycji i kolorów od romańskich murów czy barokowego wyposażenia, ale na tym polega uroda pamiątek po każdym pokoleniu, które oglądamy w wiekowych budynkach. W moim kościele w stylu niemieckiej moderny kiedyś zainstalowano eklektyczne, z nutą góralszczyzny lub licheńszczyzny, wydatne konsole pod rzeźby świętych. Cóż począć? Trzeba zaakceptować, choć oczy bolą. A następne pieniądze wydać z większym namysłem.

Zobacz co się potrafi dziać z niektórymi graffiti. Niektóre bohomazy namalowane pijaną młodzież potrafią nabrać wartości jeśli utrwalą się w przestrzeni wystarczająco długo. I nagle, gdy władze miasta chcą ścianę zamalować potrafią się znaleźć kolekcjonerzy, co zdemontują cały mur i wybudują nowy, byle zachować dzieło. Dlatego zniszczenie mozaik Rupnika nie jest rozwiązaniem, bo tylko podbije mu popularność. Jednocześnie nie da się ich nadal wykorzystywać w celach sakralnych. Dlatego najlepszym pomysłem jest o nim zapomnieć, ewentualnie schować głęboko w czeluściach jednego z watykańskich muzeów.

Osobiście, tak zwaną twórczość Marko Rupnika zaliczam do kategorii bezczelnej grafomanii, której w wielkiej obfitości doświadczamy np. w disco polo itp. wytworach tzw. kultury masowej. W tym zakresie całkowicie podzielam opinię Mateusza Środonia, autora artykułu.
Zgadzam się także z grubsza z zaproponowanym w artykule rozróżnieniem trzech poziomów oceny dzieła artystycznego. Jednak kolejność ustawienia tych poziomów – według mnie – należy odwrócić. Dlaczego? Jakość warsztatową dzieła (rysunek) możemy oceniać w odniesieniu konwencji stylistycznej (języka), zaś trafność wyboru języka – w odniesieniu sensu (prawdy) dzieła. Niestety system akademickiego kształcenia artystycznego opiera się na stopniowaniu zaproponowanym przez Autora, czyli od nawyków percepcyjno-wizualnych, potem język i na końcu sens. Takie kształcenie daje w efekcie wyroby sztuko-podobne, czyli naśladujące to, co już istnieje, to co znamy. Ale; sztuka jest pytaniem o nieznane, jest pytaniem o sens, i jest co najwyżej przeczuciem sensu a nie jego proklamacją.
Niestety powszechne oczekiwania wobec sztuki sakralnej wyrażają się w słowie WYSTRÓJ. Temu służą wytwory plastyczne tworzone rzemieślniczo lub fabrycznie i nie mają nic wspólnego ze sztuką. Bez rozwinięcia nowej teologii sztuki nic się w tej dziedzinie nie zmieni. Sądzę, że jest to robota dla teologów świeckich. Ale czy Kościół Katolicki jest tym zainteresowany? Bardzo wątpię.

Bardzo mądry wpis jakkolwiek nie zgodzę się z osądem, że w kształceniu artystycznym uczy się jakiejś niewłaściwej kolejności. Jakie ma Pan doświadczenie związane z takim kształceniem? W kształceniu artystycznym wszystko zależy od tego kogo kształcimy, czy artystę czy teoretyka, historyka sztuki. Artystów uwrażliwia się na dobór środków właściwy względem tematu, problemu, celu. Jest to standard, zwykle po warsztatowych początkach (czasem trzeba poznać wszystkie litery, żeby wybrać język). Ale przecież bywa też tak, że w trakcie pracy artysta zmienia ogląd. Teoretyk czy historyk sztuki byliby zaś doktrynerami, gdyby wyznaczali sobie tak konkretny porządek. Podobnie jak widz, bywa, że kierują się po nitce do kłębka, zaś samo dzieło może uciec pierwotnym założeniom, a nawet je przerosnąć. Nie zawsze więc sztukę się w ten sposób weryfikuje. Jednak sztukę sakralną już tak (nie każdy teoretyk, ale kościół zdecydowanie).
Jeśli teoretyk sztuki spojrzy na Rupnika to powie, że to nurt naiwny, inspirowany estetyką bizantyjską o średnich walorach estetycznych. Sztuka naiwna jest bardzo ciężka w ocenie. Za jej atut uważa się oryginalność (pomimo inspiracji konwencjami) oraz bezpośredniość. Jednak naiwny styl Rupnika bardziej podchodzi pod manierę, w dodatku sztucznie przybraną. W jego języku najbardziej nie gra przedstawienie twarzy, a szczególnie „puste oczy”. Deformacje nie mają uzasadnienia.
Jeśli weźmiemy zaś pod uwagę fakt, że kaplica ma być zaproszeniem wschodniego kościoła do braterstwa, to Rupnik wygląda jak kpina z ich rozumienia sztuki sakralnej. Sztuka ikon (w którą w tym kontekście wpisuje się mozaika) ma swoje ścisłe reguły, konwencjonalność nie jest tam wadą, ale każdy najmniejszy element konwencji, ma uzasadnienie zgodne z teologią. Ikona nie ma przypominać, a uobecniać, przywoływać. Zmienić kolor to jak zmienić literę w imieniu. Rupnik zaś zniekształca po swojemu, jakie więc słowa wymawia? Jeśli sztuka zachodnia inspiruje się powierzchownością, a nie sensem sztuki ikony to nie oddaje jej sprawiedliwości. Jest jak chińskie tatuaże z książki kucharskiej. Nie sądzę że z czasem stanie się czymkolwiek więcej niż dowodem, że kościół ceni kontakty ponad wartość artystyczną.

Pani Basiu. Pyta pani o moje doświadczenie w pracy akademickiej. Odpowiadam – 40 lat. Przez te lata próbowałem coś w tym systemie zmienić. Niestety było coraz gorzej. Dlaczego? To osobny długi temat.

W takim razie ciekawa jestem z jaką uczelnią ma Pan kontakt, gdzie jest Pan wykładowcą. Moje doświadczenie jest takie jak powyżej. W odniesieniu do kilku uczelni.
Dodałabym, że wiele zależy od samych prowadzących. Są tacy, którzy problem wartości sztuki rozważają bardzo głęboko i choć ogarnia ich zwątpienie, zostawiają ten dobry ślad, który niesie się w sobie. Ślady wzajemnie. Nie zawsze to bolesny odcisk buta (to aluzja do wcześniejszych rozmów na Więzi).
Niech Pan pomyśli, Panie Dobrosławie, z dużym prawdopodobieństwem mogliśmy się już spotkać. I oto piszę o moim obrazie, którego Pan może być częścią. Stoi Pan tam wpisany w gamę barw, starannie wypacykowany między Stańczykiem, a Skargą. Bo z byciem w obrazie, a nie zawsze tylko w roli patrzącego, też trzeba się pogodzić. Skąd taka niewiara w efekt własnej pracy? Może spogląda Pan w niewłaściwą stronę? W stronę niektórych skostniałych kolegów, młodych adeptów, a nie tych, których po zamknięciu indexu puszcza się już wolno? Więcej ducha!
Osobnego i długiego tematu posłuchałabym z ogromnym zainteresowaniem, bo to sprawy dla mnie ważne. Czasem rozmawiamy tu poza forum, ale nie będę Pana przecież nagabywać.

To jest problem nie tylko Kościoła… Generalnie u nas brakuje w szkołach (z nielicznymi wyjątkami) nauczania dotyczącego sztuki i estetyki także w architekturze. Stad wysyp koszmarnych realizacji także rzeźby pomnikowej,nie tylko sakralnej ale i świeckiej.

„Zasadniczym postulatem wobec dzieła sztuki sakralnej jest to, aby pomagało ono w modlitwie, żeby można było modlić się przed nim, nie zamykając oczu” Co w takim razie z przykazaniem by nie czcić „cielca” Jeśli komuś święte obrazki pomagają w modlitwie, powinien głęboko przeanalizować komu oddaje pokłon. Mozaika została już zastąpiona, dokonało się. Podobnie postąpiono w przypadku wielu pomników, tablic, nazw ulic. Upamiętniających ludzi i wydarzenia. Wiadomo, że czas przynosi zmiany, bohaterowie staja się antybohaterami. Ich dokonania i upamiętniające to instalacje powinny być memento dla pokoleń, przestroga, nauką. Wystarczy opatrzyć je stosowną informacja. Burzenie przeszłości, nawet tej nie najciekawszej służy jedynie zacieraniu dowodów ludzkiej ułomności. Trzeba przyjąć rzeczywistość taką jaką jest i skłonić do refleksji następne pokolenia. Tak mało a jednak za wiele.