rE-medium | Tygodnik Powszechny

Wiosna 2024, nr 1

Zamów

„Zacny człowiek”. Historia pewnego radzieckiego oficera

Obchody Tysiąclecia Chrztu Polski w Gorzowie z udziałem prymasa Polski ks. kard. Stefana Wyszyńskiego 6 listopada 1966 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Historia przyjazdu do Gorzowa ks. Edmunda Nowickiego, pierwszego administratora w tym mieście, jest niezwykła. Niepoślednią rolę odegrał w niej sowiecki oficer, który sam zadeklarował się obwieźć ks. Nowickiego po jego „diecezji”.

Do wspomnień ks. Edmunda Nowickiego zajrzałem, pisząc tekst „Gorzowska Notre Dame” do „Tygodnika Powszechnego”.

Ks. Nowicki mieszkał wówczas, w 1945 roku, w Poznaniu w budynku kurii przy ul. Spokojnej. Jak pisze, starał się „łowić księży […] księży lwowskich i także z kresów wschodnich, przyjeżdżających z transportami”. „Pewnego dnia wszedł do mego pokoju oficer sowiecki – wspomina ks. Nowicki. – Przywitałem go oczywiście, poprosiłem, żeby usiadł i pytam, czym mogę służyć. Mówił po rosyjsku, ale dość dużo słów umiał po polsku, tak że mniej więcej go rozumiałem. Przyszedł mnie zapytać, czy to jest prawda, że ja jestem archirejem – tak się wyraził – na tych Ziemiach Zachodnich. Ja mówię, no, owszem, w pewnym sensie takim archirejem”.

Archirej to w kościołach wschodnich tak jak nasz biskup mniej więcej. Z dalszej relacji ks. Nowickiego wynika, że oficer był komendantem zespołu majątków, które żywiły armię radziecką, stojącą nad Odrą. W tych majątkach pracowało wielu Polaków przywiezionych przez Niemców, a którzy teraz chcą wracać do domu. „A co najwięcej tych ludzi zraża do tych ziem, dlaczego chcą uciekać? Dlatego że nie ma tam cerkwi i nie ma świaszczenników [księży]. Więc on przyszedł do mnie, jako do archireja, prosić o świaszczenników. On ma – jak się wyraził – 3 cerkwie, które były zburzone, ale je odbudował i teraz brakło mu tam wina mszalnego, hostii i obrazów. Więc przyjechał i kupił w Księgarni Świętego Wojciecha w Poznaniu dla każdego kościoła po jednej hostii, po jednej butelce wina i po jednym obrazie Serca Jezusowego. Ma je w teczce: te butelki i te trzy hostie i także te trzy obrazy. A teraz prosi, żebym mu dał świaszczenników, bo inaczej ten lud mu stamtąd ucieknie”.

Edmund Nowicki
Ks. Edmund Nowicki, w latach 1945-1951 administrator apostolski w Gorzowie Wielkopolskim. Fot. konczewice.elblag.opoka.org.pl

Oczywiście prośba nie była zupełnie bezinteresowna. Oficer się bał, że jeśli Polacy odejdą, to nie będzie kto miał uprawiać roli, a on nie będzie miał czym wyżywić armii sowieckiej.

Dalszy rozwój wypadków przypomina scenariusze filmów przygodowych. To gotowy pomysł na – jak to się dzisiaj określa – eastern, europejską powojenną analogię do amerykańskich westernów. Otóż sowiecki oficer bez wahania zaproponował ks. Nowickiemu podróż na zachód. Ks. Nowicki wspomina: „Wydawało mi się to jedyną okazją, żeby wreszcie zobaczyć te ziemie na własne oczy. Zmówiłem krótkie memento o opiekę Bożą i postanowiłem z nieznanym mi zupełnie oficerem sowieckim pojechać po raz pierwszy na Ziemie Zachodnie. Gdy mojej gospodyni to powiedziałem, to przeżegnała się ze strachu, przeczuwając, że ja chyba żywy nie wrócę. No, ale pojechałem. Muszę niestety przyznać się, że nie umiem powiedzieć, dokąd mnie ten oficer wtedy zawiózł”.

Ich przyjazd do pałacu, gdzie stacjonował oficer, wzbudził duże zainteresowanie. „Na tarasie stało wielu oficerów sowieckich. Jak zobaczyli, że ja w sutannie wysiadam z samochodu, to zdumienie ich było przeogromne” – wspomina ks. Nowicki.

Na radziecką gościnność ks. administrator narzekać nie mógł. Gdy ordynans przyniósł jedzenie, ks. Nowicki wpadł w zdumienie: „i sery, i kiełbasa, i chleb, i kawa, i herbata, i piwo, wino i wódka, obstawił mnie zupełnie”. Wszystko tylko dla niego. Kiedy inni oficerowie chcieli się dosiąść do uczty, usłyszeli tylko od swego dowódcy: paszoł won! I pouciekali. Na nocleg radziecki oficer odstąpił księdzu swój pokój i łóżko. „Nogi położyłem na krzesło, głowę na poduszkę i w ten sposób noc spędziłem”. Śniadanie nie ustępowało kolacji.

Po śniadaniu odbyło się spotkanie z pracującymi tam Polakami. Było ich jakieś 100-150 młodych mężczyzn. Po przedstawieniu dokumentów potwierdzających, że jest administratorem z prawami biskupa, ks. Nowicki przemówił do zebranych. Najpierw pochwalił publicznie radzieckiego oficera, „że o nich się stara do tego stopnia, że trzy protestanckie świątynie odbudował”, a teraz prosi, aby przysłać tutaj księży, z czego widać, że to „dobry człowiek”. Administrator zachęcał Polaków do pozostania na ziemiach, które będą już polskie i gdzie wkrótce przyjadą transporty polskiej ludności, ale oni na pewno będą mieli pierwszeństwo w wyborze dobrego gospodarstwa. Radziecki oficer wszystkiemu się przysłuchiwał. Był ogromnie zadowolony. „Powiedział, że jestem charoszyj człowiek i że dobrze mówiłem” – wspomina ks. Nowicki. W zamian za to zadeklarował się, że się odwdzięczy: „co ja bym chciał, aby on mi uczynił”. Ks. Nowicki poprosił go, czy mógłby zwiedzić okolicę.

Pojechali więc do Słubic. Niestety, żadnego kościoła po prawej stronie Odry nie było. Pojechali do starostwa. Trzeba przyznać, że obecność wysokiego rangą oficera radzieckiego polskiemu księdzu otwierała wszystkie drzwi, choć było to towarzystwo, które niejednego wprowadzało w zdumienie. Tak też i było w Słubicach, gdzie starosta, zobaczywszy księdza i radzieckiego oficera, „się przeraził, skoczył z miejsca, pobiegł do nas” – jak relacjonuje ks. Nowicki. Tutaj spotkał się z tą samą prośbą. Starosta „ze wszystkich sił nalegał, żeby jak najszybciej dać księdza, bo ludzie inaczej tutaj nie zostaną”. Ale w Słubicach jest sala kinowa, więc ją szybko przerobi na kaplicę, na kościół, byle tylko księdza przysłać.

W drodze ze Słubic do Landsberga (Gorzowa) radziecki ks. Nowicki wraz ze swoim radzieckim towarzyszem drogi byli świadkami znamiennego dla tamtych czasów wydarzenia. Zatrzymali się w miejscowości Boczów, gdzie starosta słubicki osadził pierwszego księdza. Gdy wysiedli pod plebanią, zobaczyli, że „ksiądz w sutannie co sił w pole umyka”. Chłopiec pasący pod plebanią kozy powiedział: „Proszę ojca duchownego – on taki ksiądz jak i ja”. To niestety nie był jedyny fałszywy ksiądz, który się pojawił na Ziemiach Zachodnich zwabiony możliwością łatwego zarobku. „Ten dowódca sowiecki oczywiście się tylko śmiał”.

Wspólna podróż zakończyła się pod starostwem w Landsbergu. Ks. Nowicki zdecydował się zatrzymać w Gorzowie, by z miejscowym starostą omówić możliwości przywrócenia życia kościelnego. To właśnie z jego ust padły słowa, że „tu jest też kościół, który nadaje się na katedrę jak sto dwa”. Ks. Nowicki poszedł się pożegnać z radzieckim oficerem. „Jak najserdeczniej podziękowałem oficerowi za przysługę i powiedziałem, że się tu zatrzymam” – wspominał ks. Nowicki. „A kto jest ten oficer sowiecki?” – pytał zapewne zdziwiony starosta. „To zacny człowiek” – odrzekł ks. administrator.

Ten bezimienny radziecki oficer znika ze wspomnień ks. Nowickiego tak, jak się pojawił – nagle. Pojawił się w życiu księdza, aby zrealizować konkretny cel: przekonać dawnych polskich robotników przymusowych do pozostania na Ziemiach Zachodnich. Można powiedzieć, że wykorzystał księdza instrumentalnie. Przecież chodziło mu w gruncie rzeczy o dobro sowieckich żołnierzy, a nie o dobro Polaków.

Wesprzyj Więź

A jednak ks. Nowicki go publicznie chwalił, nazwał człowiekiem dobrym i zacnym. Nie miał powodu, by oceniać go źle. Serdecznie podziękował za przysługę. Jak by wyglądała organizacja Kościoła na Zachodnich, gdyby nie to spotkanie? Trudno powiedzieć. Może wizyta w Landsbergu odbyłaby się kiedy indziej? A może Gorzów nie zostałby stolicą? Sam ks. Nowicki wspomina o zaproszeniu do Szczecina, które otrzymał od polskich władz, gdy mieszkał jeszcze w Poznaniu. Sytuacja w Szczecinie nie była jeszcze oczywista, gdyż sowieci czasowo usunęli polskie władze z tego miasta.

„Pamiętam, jak ks. kardynał Hlond rad był z tego, że nie osiedliłem się w Szczecinie” – pisze ks. Nowicki. Znaczy, że taki mógł być pierwotny zamiar. Wizyta w Landsbergu przekonała go, że Gorzów – przynajmniej częściowo – będzie najlepszym miejscem na stolicę. Pierwszą wizytę w tym mieście ks. Nowicki zawdzięcza właśnie sowieckiemu oficerowi, „zacnemu człowiekowi”. Pan Bóg posługuje się kim chce.

Na podstawie: bp Edmund Nowicki, „Wspomnienia z pierwszych lat urzędowania w diecezji gorzowskiej”, w: „Księga pamiątkowa 50-lecia organizacji Kościoła katolickiego na Ziemi Lubuskiej, Pomorzu Zachodnim i Północnym (1945-1995)”, Zielona Góra–Gorzów Wlkp. 1998, s. 514-546.

Podziel się

1
Wiadomość